Rozdział 21
~Alec~
Przez resztę dnia w szkole nie widziałem ani nie spotkałem Magnusa. No, dość dziwne...
,,Diabełku. I tak cię odzyskam. Masz moje słowo"
Przecież... Przecież obiecał. Jezu... Na co ja liczyłem? To po prostu jego kolejne kłamstwo. A ja znowu uwierzyłem niczym dziecko. Ponownie uwierzyłem w te słowa, które tak bardzo pragnąłem, by były prawdziwe. Niestety, życie to nie bajka. Życie zsyła kary na tych, którzy są zbyt naiwni. Czyli na takich ktosiów jak ja. Wiem to, jednak dlaczego nadal tak to boli...?
Nienawidzę go. I nienawidzę siebie, za to, że nie potrafię znienawidzić Magnusa Bane'a...
***
Wszedłem do domu, kierując się do kuchni od razu po zrzuceniu plecaka na ziemię. Wszedłem do pomieszczenia i podszedłem do lodówki, którą otworzyłem i wzrokiem szukałem czegoś dobrego do jedzenia. Nie mogłem kontynuować poszukiwań w spokoju, gdyż usłyszałem głos mamy. Czyli ma dziś wolne. Wspaniale...
- Alec, nie dokończyliśmy rozmowy w sobotę.
- Tak, tak, nie zbliżam się do tamtego kolegi. Nie mam takiego zamiaru - mruknąłem pod nosem.
- To... Dobrze - powiedziała spokojniejszym tonem.
***
Nazajutrz również nie widziałem w szkole Bane'a. Pewnie sobie gdzieś ćpa i się cieszy, że taki jeden naiwny na jego słowa chłopak się w nim zakochał. Ehh, jaki to paradoks... Magnus nauczył mnie wiele o miłości, choć nie mógł mi jej dać.
- Alec? - spytała Clary, z którą siedziałem przy stoliku na stołówce. Oczywiście wraz z nami obecny był Jace, Simon i Isabelle. - Wszystko w porządku?
- Może - westchnąłem, przykładając do ust szklankę z zawartością soku pomarańczowego.
- Znowu myślisz o Magnusie - oznajmiła smutnym tonem, pocierając moje ramię. - Naprawdę myślisz, że to dobry pomysł?
- Nie...
- Teraz mówię o czymś innym - zaśmiała się i przybliżyła do mojego ucha, zaczynając mówić cichszym tonem. - O nasz udawany związek.
- Też nie... Wybacz, że cię do tego namówiłem.
- Nie przepraszaj, nic się nie stało. W sumie, masz czego chciałeś. Bane się do ciebie nie zbliża - odsunęła się od mojego ucha, posyłając mi wesoły uśmiech. Odwzajemniłem gest, jednak w kompletnie innym nastroju.
- Tak, super... No to, to koniec.
- Okey. Jace... - rudowłosa spojrzała na blondyna. Wstała z krzesełka i podeszła do niego, bezceremonialnie usadawiając się na jego kolanach. I nie zważając na gapiów, namiętnie pocałowała mojego brata.
A ja zaśmiałem się cicho z tych osób wokół, które akurat to zauważyły, co skutkowało tym, że ich oszołomione oczy prawie wyskoczyły z orbit. Cóż, teraz tylko będę musiał ignorować plotki, które będą wisiały nade mną, Jace'm i Clary.
***
Kiedy Magnusa nie było w szkole już trzeci dzień, zacząłem się martwić. Odrzucałem opcje, iż spowodowane jest do wielkością naszej szkoły, bo przecież wcześniej widywałem azjatę codziennie. Chociaż przez ułamek sekundy.
Teraz nagle wyparował. Bez żadnego słowa... No, chyba, że z tą pustą obietnicą, którą mi złożył. Że mnie odzyska. Dał mi słowo. A zniknął. Starałem się go znienawidzić albo chociaż przestać lubić, ale nie mogłem... Moje serce nie mogło.
W jednej z przerw zacząłem szukać jego kolegów. Santiago i Fell... Muszą coś wiedzieć. W końcu przyjaźnią się z Bane'm. Szedłem korytarzem, uważnie rozglądając się na wszystkie strony. Dlaczego w szkołach jest tyłu uczniów? Ygh...
W końcu zauważyłem czarne, przylizane włosy należące do Raphael'a. A przynajmniej miałem nadzieję, że tak było. Ruszyłem w stronę nastolatka, z zadowoleniem zauważając że jest przy nim i Ragnor.
- Um... Chłopaki? - ustałem przed nastolatkami, zatrzymując ich na środku korytarza. Obaj spojrzeli na mnie niechętnie. - Wiecie, co z Bane'm? Od kilku dni nie ma go w szkole, co pewnie wiecie.
- Too... - Raphael przekręcił głowę, wpatrując się we mnie z widocznym na twarzy zdezorientowaniem. - To ty nic nie wiesz? Serio?
- E... Niby co? - miałem dziwne wrażenie, iż powinienem bać się o Magnusa. I to nawet bardzo.
- Jest w szpitalu. Zemdlał na WF-ie - wyjaśnił bezuczuciowym głosem Ragnor, a ja straciłem na dłuższą chwilę zdolność normalnego oddychania.
W szpitalu? Magnus? To znaczy, że ta karetka kilka dni temu... Boże.
- A-ale... Ale to nic poważnego, prawda? - spytałem zaniepokojony. Nie mogłem pogodzić się z tym, że przez te kilka cholernych dni obwiniałem Magnusa o to, że tak po prostu sobie znikł. Jestem totalnym idiotą...
- Prawie się zagłodził - Santiago wzruszył beznamiętnie ramionami. - Dlatego zemdlał. Z wycieńczenia.
- I... - zaciąłem się. Przecież miałem pomóc Magnusowi. Podejrzewałem jego problem z jedzeniem, a mimo to nic z tym nie zrobiłem. Wina po większej części leży na mnie. - W jakim jest szpitalu? - spytałem, chcąc jak najszybciej odwiedzić azjatę.
- Teraz w domu - odpowiedział Fell.
- Że co? W takim stanie powinienem jeszcze być w szpitalu - oznajmiłem z niepokojem.
- Ojciec go wypisał na jego prośbę. Chciał to se poszedł, lekarze przecież nie zatrzymują na siłę.
- Widzieliście się z nim?
- Po co? Mamy telefony i SMS-y.
- Aha? - spojrzałem na nich niczym na idiotów, gorszych niż byłem w tamtej chwili ja. - Niby się przyjaźnicie, a kiedy Magnus był w szpitalu, to żaden z was nie odwiedził go chociaż raz? Serio?
- Ej - rozdrażniony Raphael zmarszczył brwi, podchodząc do mnie powoli. - Między nami panuje zasada, że każdy radzi sobie sam. Nie wiedziałeś o tym, trudno, kurwa. A Magnus jest zadowolony. Chciał doprowadzić siebie do takiego stanu i jeszcze żałuje, że tylko zemdlał...
- Zamiast umrzeć - dokończył Ragnor.
Ogarnęła mnie ochota na zabicie tej dwójki. Tak nie zachowują się przyjaciele. Współczuję Magnusowi, że przez tyle lat się z nimi "przyjaźnił". Ale ja nie byłem lepszy... Zostawiłem go z tym wszystkim samego...
- Nieważne... Więc jest w domu, tak?
- Mhm.
Po szkole rozległ się głośny dźwięk dzwonka, przypominającego uczniom i nauczycielom o kolejnej lekcji. Ja miałem jednak ważniejsze sprawy na głowie. A raczej sprawę. Poprawiłem plecak zawieszony na swoim ramieniu, szybkim krokiem kierując się w stronę drzwi wejściowych.
Pomogę ci, Magnus. Wytrzymaj.
***
Ustałem przed odpowiednimi drzwiami. Wziąłem oddech na uspokojenie swojego rozszalałego serca, co nie przyniosło takiej ulgi, jakieś oczekiwałem, ale lepsze to niż nic. Przymknąłem oczy, za chwilę je otwierając. Zachowywałem się jakbym szykował się na wojnę. To jest normalne...? Jeszcze nie potrzebuje lekarza?
Po kilku minutach stania jak kołek, wreszcie uniosłem rękę i zapukałem do drewnianej, ciemno brązowej powłoki. Nie miałem pojęcia, czego mógłbym się spodziewać. I to potęgowało strach czający się gdzieś tam wewnątrz mnie.
Drzwi po chwili się otworzyły, a ja wstrzymałem oddech, widząc człowieka, który mi je otworzył. Jak mogłem wcześniej tego nie zauważyć? Popękane usta i zdecydowanie za bardzo wystające kości policzkowe. Cera wydawała się bladsza, niezbyt przypominając jej pierwotną i piękną, oliwkową barwę. Na powiekach zmęczonych oczu brakło standardowej, czarnej kreski lub ciemnych cieni. Włosy również nie były jakoś specjalnie ułożone. A cała sylwetka wydawała się bezbronniejsza i bardziej krucha niż zazwyczaj. Ba, przecież Magnus Bane nigdy nie wyglądał na delikatnego, a teraz...
Azjata nie odezwał się ani słowem, tylko po prostu na mnie patrzył. Nie miałem pojęcia, co wyrażają jego oczy. Było w nich zbyt wiele emocji, bym mógł jedną z nich odebrać jako słowa skierowane do mnie.
- Magnus... - odezwałem się więc pierwszy. Myślałem nad tym, co mógłbym powiedzieć, jednak przypomniałem sobie te wszystkie jego słowa i obietnice. Czy były puste czy nie, jednak były. I nie dawały mi spokoju, serwując mojej głowie setki pytań i wątpliwości. Dlatego też odważyłem się na szczerość, której oboje zapewnie potrzebowaliśmy teraz najbardziej. - ,,Powiedz to. Powiedz, że mnie potrzebujesz. Poproś, żebym nie odchodził. Pokaż mi, że ci zależy... A zostanę",
Azjata oblizał swoje spierzchnięte usta, zupełnie jakby przygotowując się na jakiś długi monolog. Jednak nie odezwał się ani słowem, zostawiając je na później. Podszedł do mnie pełnym niepewności krokiem, ale gdy mnie już obejmował, czułem że jest pewny swojego czynu. A ja po prostu byłem zaślepiony miłością i uśmiechnąłem się mimowolnie, ciesząc się bliskością azjaty. Potrzebowałem tego.
Odwzajemniłem uścisk, czując ogromną ulgę, ale i niestety też niektóre z wystających kości. Muszę to zmienić...
- Kurwa, Alec... - szepnął Magnus. I mimo cichego szeptu, jego głos przepełniony był niemałą gamą emocji. Bane zacisnął pięści na mojej bluzie, jakby chciał się we mnie wtopić poprzez nasz uścisk. - Totalna chujnia była bez ciebie...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro