XI
» Bella «
Po tygodniu wróciliśmy do domu. Teraz oboje pilnowaliśmy siebie nawzajem... Ale to tylko sprawiało, że coraz bardziej się kłóciliśmy.
– Wiesz co, mam pomysł. Najpierw ja spróbuję zerwać z nałogiem, kiedy mi się uda, to ogarniemy twój – zaproponował Michael
– Michael, nie ma już różnicy. Ok, ty próbuj, ale ja pewnie i tak już umieram na HIV
– Umrę z tobą...
– Michael, przestań – zachichotałam czując jego dłonie błądzące po moim ciele
– Nic nie poradzę, że Cię kocham.
– Zostaw mnie
– Nie
– Michael!
– No co?
– Zrozum, że gwałciło mnie kilku facetów. Nie obraź się, ale nie chcę cię teraz... Nie chcę twoich czułości.
– Rozumiem cię, ale ja też tam cierpiałem.
– Niby jak? Psychicznie?! Patrząc jak mnie gwałcą?!
– Lali mnie batem i polali wrzątkiem, bo nie chciałem nikogo sprzedać.
– I co?! Porównaj sobie. Kilkanaście razy w ciągu tygodnia gwałciło mnie kilku facetów, a tobie kilka razy dali batem po plecach i polali rękę wrzątkiem! Mój honor został zmieszany z błotem! Jestem dzi*ką!
– Ja tak nie uważam. Kocham cię. Nawet jeśli cały świat miałby cię za dzi*kę, ja cię nigdy tak nie nazwę na poważnie. Jesteś dla mnie świętością.
» Michael «
– Michael... – nim skończyła rozległy się krzyki Tamary.
Oboje zerwaliśmy się na równe nogi i pobiegliśmy do niej.
– Tami co jest? – zapytałem wbiegając do jej sypialni
–...Boli...! – wykrzyczała przez łzy...
Trzymała się z brzuch, płakała i krzyczała. Usiadłem przy niej i ją przytuliłem.
– Wiesz... – powiedziała Bella siadając po drugiej stronie Tamary – kiedy byłam w ciąży, to też tak miałam.
– Michael – spojrzała na mnie Tamara – Ja nie dam rady. Nie dorosnę tak szybko... Nie... Nie dam nawet rady donosić tego dziecka...
– Dasz radę, spokojnie. Uspokój się i wszytko będzie dobrze.
– Michael... – szepnęła Bella i wskazała rosnącą plamę krwi w miejscu, gdzie siedziała Tamara. Zorientowałem się, że Tamara jest nie przytomna. Wziąłem ją na ręce i zaniosłem do samochodu. Razem z Bellą zawieźliśmy Tamarę do szpitala... W samochodzie mieliśmy bluzy w kapturami, więc bez problemu ukrywaliśmy twarze przed bandą ludzi w poczekalni. Tamarę, z racji jej stanu, przyjęli od razu...
Okazało się, że prawie poroniła. Zostawili ją na oddziale, bo okazało się, że generalnie ciąża jest zagrożona.
Następnego dnia
Zarwałem noc siedząc w szpitalu, ale tego dnia Tamara poczuła się lepiej.
– Michael, czemu mnie przygarnąłeś? – zapytała
– Nie mógłbym żyć z myślą, że samotna, nieletnia i bezdomna matka plącze się po ulicach, tylko dlatego, że mi nie chciało się jej pomóc. Ty masz tylko 15 lat... Wyrzucili cię z domu w ciąży... Nie miałaś dokąd pójść... Nie mogłem cię zostawić samej
– Nie masz przez to problemów?
– Moja mama się zdenerwowała, że zostanę dziadkiem przed trzydziestką, ale mam to gdzieś. Nie jesteśmy w żadnym stopniu spokrewnieni, a ja adoptowałem cię, żebyś mieszkała u mnie legalnie...
– Michael, obiecaj mi, coś
– Słucham
– Ten nauczyciel dla mnie... Niech to będzie kobieta
– Nie ma sprawy. Bella zaraz tu przyjedzie z twoimi książkami i zeszytami... Słuchaj, byłem dość dobry z fizyki w szkole. Mogę Ci pomóc, to nie jest trudne...
– Michael, ja... Ja się boję, że on wróci.
– Moi ochroniarze pilnują wejścia do twojej sali. Nikt cię nie skrzywdzi.
– Kiedy urodzę i moje dziecko będzie już w miarę rozumiało, to będę cię nazywać tatą...mogę?
– Tak... Pewnie przyjdzie Ci to łatwiej niż mi nazywanie cię córką...
– Co jeśli poronię?
– Nie wiem... Podobno to, jest groźne też dla matki... Ja cię nie zostawię samej...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro