Rozdział 7
Zachłysnęłaś się własną śiną. Czy on... Bóg kłamstw i psot nazwał cię...
-Wszystko w porządku najdroższa?
-Zamknij się i nie mów do mnie tak!
Loki otworzył szerze oczy i zmarszczył brwi. Widocznie nie spodobał mu się dobór twych słów.
-Chciałem być miły-prychnął
-Po co? Aby mnie później wykorzystać?
Czarnowłosy z całej siły uderzył w szkło, a ty lekko się oddaliłaś.
-Jeśli czegoś nie wiesz, to sie kurwa nie odzywaj nędzna midgarianką.
Zmarszczyłaś brwi.
-Niby czego nie wiem, co?
Loki chwile na ciebie patrzył, ale po chwili odwrócił się i poszedł do drugiej części więzienia.
Poczerwieniałaś, ze złości i odwróciłaś się na pięcie wchodząc do windy.
Weszłaś do salonu Avengers Tower i skierowałaś się w strone kanapy. Nie obchodziło cię zbytnio to, że jest tak po 2 w nocy, ani to, że miałaś rozmaeiać z tym ,,pasożytem".
Włączyłaś sobie pierwszą lepszą komedie. Nie pooglądałaś sobie jej długo, ponieważ twój kochany playboy oczywiscie był zbyt opiekunczy. Czasem go nie poznawałaś.
-T/I! Nic ci nie jest?!- Tony rzucił się na ciebie mocno cię fo siebie przytulając, a ty próbowałaś się wyrwać.
-Nie, nic mi nie jest-warknęłaś naburmuszona.
Udało ci się wyrwać z jego ramion i poszlaś do kuchni.
-Zrobiłem coś źle?- szatyn z maślanymi oczkami kota wpatrywał się w ciebie jak w obrazek byle byś zwróciła na niego uwage.
Zignorowałaś go i wstawiłaś wode na herbate. Nie miałaś ochoty rozmawiać z nikim. Ten dupek w zielonych ciuszkach zepsół twoje życue, a teraz mówi do mnie ,,najdrozsza"! Co za kurwa gentelmen sie kurwa znalazł... Szkoda, że tak nie pomyślał za nim wymkrdował połowe Nowego Yorku. Nie miałaś zamiaru więcej z nim rozmawiać. Niech sobie sami radzą.
Zalałaś saszetke w szklance wodą i wyszlaś z nią z kuchni kierując się do windy. Ignorując wołanie przyjaciela, które coraz bardziej cię irytowało, wcisęłaś numer piętra i wjechałaś do góry. Wyszłaś z niej i skierowałaś się w strone swojego pokoju. Miałaś już wszystkiego dosyć. Jedyne czego chciałaś to snu.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro