°• thirty •°
Czas stanął w miejscu, a ciemne chmury zebrały się nad pałacem. Cichy krzyk tlił się w sercu księcia zachodu. Słowa ugrzęzły w jego gardle, by chwilę potem opuścić je w postaci głośnego krzyku.
- Jiminie! - wrzasnął dostrzegając Parka, który upuścił ze swych bladych dłoni puchar. Wino wylało się zdobiąc marmurowe podłoże karmazynową substancją, napomianiacą krew. Rozlało się. Płynęło pod jego stopami niczym ciecz przemierzająca przez korytarze ich żył. To był moment, aż serce jasnowłosego boleśnie zapiekło. Czysty lament wspinał się po ścianie jego gardła, by następnie wypłynąć z pomiędzy jego warg. Bolało, tak cholernie bolało.
Slabną, a jego oczy wpatrywały się w Jeona. W jednej chwili uśmiech wkradł się na jego lico, doprowadzając Jeona do łez bezradności. Dlaczego nie zdążył? Dlaczego było za późno?
Podbiegł do niego owijając słabiace ciało ukochanego swymi ramionami. Park spoglądał w jego oczy i uniósł swą dłoń ku twarzy kochanka.
- Wróciłeś? - zapytał, a głos łamał mu się z każdym kolejnym słowem.
- Jimin patrz na mnie! To rozkaz - krzyknął władca.
- Zawsze pokazujesz swoją wyższość - zaśmiał się Park, próbując złapać oddech - Ale lubię gdy to robisz - dodał, a uśmiech na jego ustach znikał.
- Jiminie - szeptał głaszcząc go po głowie
- O-Oddychaj - dodał, a jego dłonie drżały. Czuł jak Park coraz bardziej napiera na jego ciało, tracąc siły.
Wziął go na ręce i usiadł z nim na podłodze, opierając się o ścianę. Płakał, nie mogąc złapać tchu. Ten widok bolał, łamał mu serce, a bezradność sprawiała iż dusił się z niemocy. Nie był w stanie go uratować i ta cholerna świadomość zadawała mu największy ból.
- Kocham cię Jeon - wyszeptał Park - Ale porozmawiajmy później. J-Ja pójdę spać - dodał niewyraźnie jasnowłosy.
- Nie! Nie zasypiaj! - wrzasnął Jeon, gdy dotarły do niego słowa Parka - Jiminie! - krzyknął, a jego głos załamał się u końca wypowiedzianego słowa. Delikatny, jak muśniecie dreszcz obiegł jego ciało, jak gdyby utracił w nim czucie.
- D-Dobranoc - wyszeptał jasnowłosy, zamykając ciężkie powieki. Poddał się, gdyż myślał, że będzie w stanie się obudzić.
- Nie! - krzyknął potrząsając jego delikatnym ciałem - Jiminie! - wrzasnął, a przeraźliwy szloch odebrał mu mowę.
Umarł. On umarł. Odszedł, zostawiając go. Zasnął nieświadomie, tracąc oddech. Jeon wrzasnął głośno, a jego oczy ujrzały przechylony puchar. Leżał tuż przy Parku, a niewielka ilość trucizny wciąż pozostawała na dnie przycholonego naczynia.
Zdjął ze swego palca pierścionek i wsunął go na palec Parka, całując jego bezwładną dłoń. Zaręczyli się, gdyż mieli to zrobić po jego przyjeździe.
- Już idę, najdroższy - wyszeptał książę i bez namysłu chwycił puchar w dłoń, spijając ostatki trucizny. Czuł metaliczny posmak obcej substancji, która mieszała się z winem.
- Kocham cię. Moja miłość przekreśli ramy czasowe. Jest bezgraniczna - wyszeptał kładąc się obok bezwładnego ciała ukochanego i ucałował jego usta, wymuszając do nich swój oddech.
Gwiazdy słyszały, widziały i doprowadziły ich na końcową linię przeznaczenia.
- Gdzie książę?! - wrzasnął Taehyung wpadając do pałacu i chwycił za ramię jedną ze służących.
- Gdzie?! - krzyknął chcąc jak najszybciej uzyskać odpowiedź.
- W k-komnacie - odparła przestraszona kobieta. Ciemnowłosy puścił dziewkę i ruszył w stronę książęcej komnaty. Dopadł do drzwi i otworzył je ignorując strażników.
Zamarł.
Jego oddech przyśpieszył, a przypływ gorąca oblał jego skórę, niczym farby, które zdobiły białe płutno. Czerwień rozlała się po jego licu, a dreszcze obiegły jego skórę.
- P-Panie? - wyszeptał niewyraźnie, opierając się dłonią o ścianę.
Jego oczy widziały, jak Jeon wypuszcza z rąk pusty już puchar, który pada na podłoże odbijając się głuchym echem. Jeon położył na swej piersi martwego Parka, zamykając go w objęciach.
- Taehyung - wyszeptał Jeon przytulając bezwładne ciało ukochanego do swej piersi. Bicie jego serca zanikało, a słowa z coraz większą trudnością opuszczały jego usta.
- N-Nie, Panie - wyjąkał, a jego ciało drżało - T-To się nie mogło stać - wyszeptał kręcąc przecząco głową.
- To nie miało tak być! - wrzasnął, padając na kolana.
- C-czyż tego chciałaś? - rzekł Jeon nabierając powietrza - To tego chciałeś - wyszeptał.
- P-Panie - jęknął Taehyung i doczołgał się do swego władcy. Padł przy nim na kolana i chwycił jego wolną dłoń. Przytulił się do niej, łkając głośno.
- N-Nie Panie! - wrzasnął - C-Co ja uczyniłem?! - krzyknął zalewając się łzami.
- Wybaczam Ci. Odejdę z nim - wyszeptał Jeon kaszląc.
- Sprawdźcie medyka! - wrzasnął ciemnowłosy, ściskając dłoń swego władcy.
- P-Panie! - krzyknął szlochając.
- To nie miało tak być! Wszystko nie tak! - wrzasnął, a Jeon oparł swój podbródek o głowę jasnowłosego.
- Już idę, Jiminie - wyszeptał, a łza spłynęła po jego policzku.
- Panie! Nie! Proszę - zapłakał Taehyung, a jego krzyk odbijał się od bogato zdobionych ścian.
- Medyka! - wrzasnął wtulając się w dłoń Jeona.
Taehyung patrzył z bólem w oczach na swego władcę, który konał z jego rąk. Nie mógł oddychać. Chwycił się za szyję, opadając obok ciała Jeona, zalewając się głośnym szlochem. Ogromny ból, paraliżował jego ciało.
- P-Panie, kocham cię - szeptał trzymając słabnąc dłoń władcy. Położył swą głowę na jego ramieniu, tuż obok tej Parka. Obaj tak silnie go kochali. Było ich trzech, ale tylko jeden cierpiał z miłości.
- P-Panie - zapłakał, lecz Jeon uśmiechnął się jedynie i ostatni raz ścisnął mocniej dłoń swego niewiernego przyjaciela.
- W-Wybaczam - powtórzył, a ostatnie tchnienie opuściło jego usta, wraz z życiem.
Taehyung płakał leżąc na piersi Jeona. Jego klatka piersiowa przestała się unosić, a oddech zanikł.
Bezgłośny jęk wyrwał się spomiędzy jego warg. Był mordercą, który zabił swego Pana. Chciał tylko szczęścia, chciał miłość, a w zamian spotkała go kara. Cierpiał, zalewając się gorzkimi łzami, a bezradność i poczucie winy zaciskało na jego szyi niewidzialną pętle.
Sami wydali na siebie wyrok. Wyszeptali słowa poprzedzone klątwą, gdyż jeden chciał by jego wróg zniknął, a drugi pragną być z ukochanym na wieki. Słowa przeplotły się tworząc wyrok, który odebrał im życie.
Nie mógł już dłużej. Wraz z Jeonem odszedł cały sens jego życia. Płakał z bezradności i potężnego bólu. Zabił swojego ukochanego, będąc zaślepiony chęcią miłości.
- Jeongguk, ja nie umiem bez ciebie żyć - zapłakał wtulając się w jego bezwładne ciało.
- Panie! - krzyknął strażnik wchodząc do środka. Mężczyzna przeraził się na widok trójki kochanków.
Taehyung impulsywnie sięgnął do pasa Jeona i odnalazł sztylet, który sam mu podarował.
- Co robisz?! - krzyknął strażnik podbiegając do Taehyunga lecz było za późno.
Nie zawahał się ni chwili. Przebił swe krwawiące z bólu serce, opadając z powrotem na pierś ukochanego, który nigdy nie należał do niego. Zaczerpnął ostatni raz powietrza, a łzy spływały po jego policzkach, wyznaczać ścieżki, tak samo jak krew, która płynęła strumieniem po jego ciele. Jego szmaragdowa szata przesiąkła czerwienią, wylewając z jego żył truciznę.Truciznę, którą splamione było jego naiwne serce...
Widział, jak do komnaty wbiega służba, a przerażone dziewki zasłaniają usta dłońmi.
To ostatnie co zobaczył, poczuł jedynie metaliczny smak krwi, który wypłynął w jego ust.
To miłość, to ona ich zabiła.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro