°• eleven •°
Niezręczna cisza opanowała zaparowane pomieszczenie odbijając się głucho od grubych ścian i przemierzając umysły dwojgu ludzi, w żyłach których płynęła błękitna krew. Milczeli, zatracając się w swoich na pozór pustych myślach. Każdy z nich ślepo czegoś pragnął - jeden prawdziewej miłości, a drugi wolności.
W każdym z nich żyły emocje, które wypełniały dogłębnie ich ciało i duszę, zaciskając na nich pętlę, która zacieśniała się z każdym kolejnym pragnieniem. Jedynie głębsze oddechy napominały ich o wzajemnej obecności.
- Zdejmij swe szaty - rzekł nagle Jeongguk spoglądając na jasnowłosego, który nie odezwał się ani słowem. Jego wzrok był skupiony na wzorzystej podłodze, a ciało opierało się o chłodną ścianę, która dawała mu jedyne podparcie. Rany na jego nogach powoli zaczynały się goić, lecz ból wciąż był odczuwalny, tak samo jak obawa o swój los i życie. Nie znał zamiarów ciemnowłosego.
Wiedział natomiast, że ma on w dłoniach całe jego życie i, że to on zdecyduje czy go zabić, czy może jednak ocalić go przed obliczem śmierci.
Myśli Parka w tym momencie były zbyt odległe. Chciał wrócić do domu i usunąć z pamięci te wydarzenia, lecz wiedział, że to nie będzie proste. Marzył by usnąć w swym łożu przy opowieściach swego sługi, jak i bliskiego przyjaciela, lecz te myśli były tak samo odległe, jak szanse na powrót. Park doskonale zdawał sobie sprawę, jak trudno jest przekroczyć granicę pozostając przy życiu.
- Jeśli chcesz to wyjdę i zawołam służbę- rzekł Jeon, lecz nie usłyszał odpowiedzi.
Skinął zrozumiale głową uważając milczenie jasnowłosego za swego rodzaju zgodność do swych słów. Jeongguk odwrócił się i skierował się ku wyjściu, lecz nim jego noga zdążyła przekroczyć próg komnaty do jego uszu dotarł cichy głos.
- Zostań - odparł nagle jasnowłosy, a Jeongguk odwrócił się nawiązując z nim kontakt wzrokowy - Boję się twej służby - rzekł - A sam nie będę w stanie tego zrobić - dokończył.
Pierwszy raz z jego ust padło aż tyle słów. Lecz obawy były zbyt duże by po prostu pozwolić temu mężczyźnie odejść. Czuł, że całe to królestwo nie znając nawet jego tożsamości jest do niego uprzedzona. Przecież ich władca uratował skazańca nie znając nawet jego pochodzenia, jak i zamiarów. To było prawdą, sam Park nie rozumiał dlaczego zaznał tak wiele litości ze strony swego wroga.
- Więc zostanę - odparł ciemnowłosy odwracając się przodem do młodzieńca. Spojrzenie jasnowłosego szybko obrało sobie inny cel, niż popieliste oczy jego wroga. Ten człowiek powinnien być dla niego osobą, do której będzie czuć wręcz odrazę, budzącą niepokój nienawiść, dlaczego więc tak nie było? Przecież tak go przecież uczuno...
A teraz? Teraz, prosił go żałośnie o to by pomógł mu zmyć pot z jego ciała.
Jeongguk zbliżył się do niego i chwycił za pasek od szaty, która i tak trzymała się dość luźno na jego ciele. Momentalnie w głowie Parka ponownie pojawiało się wiele myśli - przecież za chwilę odsłoni się przed swym największym wrogiem, stając nagi i ukazując się w całości.
Szata opadła na podłogę odsłaniając nagie ciało księcia. Lecz ciemnowłosy nawet na niego nie spojrzał.
- Podaj mi dłoń, pomogę Ci wejść do bali - rzekł Jeongguk. Park zawahał się przez chwilę, lecz w końcu jego dłoń ułożyła się na tej Jeona.
Po chwili ciało księcia wschodu zanurzyło się w ciepłej wodzie, a aromatyczne olejki pieściły przyjemnie jego zmysły. Ciecz spotkała się z jego ranami, a następstwem tego było pieczenie i przeciągły jęk opuszczając usta młodzieńca. Czuł jak woda obmywa dogłębnie jego rany sprawiając swego rodzaju ulgę, której tak dawno nie był w stanie poczuć. Jeon wziął w dłoń materiał i namoczył go w wodzie by powoli zacząć nim obmywać delikatne ciało młodzieńca. Żadne z nich nie mówiło ani słowa. Milczeli, patrząc gdzieś w przestrzeń. Park przez moment zapomniał gdzie się znajduje oddając się tej chwili ukojenia.
Czuł dłonie na swoich ramionach, które obmywały jego ciało delikatną tkaniną. Dopiero po chwili przypomniał sobie, że te dłonie należą do jego wroga. Nienawiść do samego siebie obiegła jego ciało trafiając prosto w jego serce, które próbowało wyrwać się z nagiej piersi. Dlaczego coś kazało mu odsunąć te dłonie, ale równocześnie pragnęło by tam zostały?
Miał już dość tych ciągłych myśli. Przecież każdego dnia jego ojciec wpajał mu nienawiść do tego człowieka i uczył, że ich pierwsze spotkanie musi się zakończyć śmiercią jego wroga...
Dlaczego więc jego serce było przepełnione dziwnym ciepłem? Dlaczego wszystko było sprzeczne? - Uczucia, emocje i ta sytuacja, która nigdy nie powinna mieć miejsca.
- Powiesz mi skąd podchodzisz? - zaczął nagle Jeon będąc ciekawy czy i tym razem usta jasnowłosego będą milczeć w tej kwestii - Milczały.
Książę Park utkwił swój wzrok w wodzie. Miał ochotę wykrzyczeć mu w twarz swe pochodzenie, lecz wiedział, że skończy się to dla niego śmiercią, której nie tak dawno udało mu się uniknąć.
Pragnął spotkać kiedyś tego mężczyznę podczas wojny i stanąć w nim twarzą w twarz wbijając w jego ciało swój miecz. Lecz to tylko marzenia, które każdy z nich posiadał, a może jednak Park postrzegał to jako obowiązek, który związywał mu ręce odbierając szansę na podejmowanie własnych decyzji? Dlaczego był zmuszony do nienawiści w kierunku tego człowieka, gdy ten uratował mu życie? Był dobry, a nawet lepszy niż on. Miał większe serce i człowieczeństwo, którego on nie posiadał. Tak samo było z miłością, której nigdy nie zaznał. Pamiętał każdą prośbę w kierunku swego ojca. Wtedy, gdy chciał mu pokazać swój pierwszy malunek, gdy pragnął zaśpiewać mu piosenkę, której nauczył go jego sługa... Za każdym razem bolało tak samo. Ta cholerna chęć pokazania, że coś znaczył w stronę tej jednej, tak ważnej dla niego osoby... Zabijało go to.
Jeon pomógł wyjść mu z bali i delikatnie otarł jego nagie ciało jedwabnym materiałem, a następnie narzucił na jego plecy szatę, którą wcześniej przyniosła jedna ze służących.
Zaprowadził Parka do łoża i pomógł mu się położyć. Jasnowłosy oparł głowę na poduszce i przymknął oczy wciąż będąc pogrążonym w tych zgubnych myślach. Zasnął dość szybko. Jego umysł i tym razem przywował wspomnienia.
Widział swego ojca, który ginie z rąk jego wroga. Krew i krzyki przepełnione bólem oraz rozkazy do nienawiści. Przecież nie zdążył pokazać ojcu, że coś potrafi. Zawiódł go pozwalając, by jego wróg odebrał mu życie.
- Tato - zapłakał nad jego ciałem trzymając dłoń ojca w swojej.
- Zawiodłeś mnie Jiminie. Zawiodłeś kolejny raz... Przez Ciebie konam na twych rękach. Nie posłuchałeś i straciłeś szansę. Prawdziwy książę jest gotów zabić swego wroga przy pierwszym spotkaniu, by nie dopuścić do tragedii. Inaczej on zabije Ciebie. Twój lud się Ciebie wyrzeknie Zostaniesz stracony, jak pies, a twój wróg zabierze ci wszystko- rzekł kaszlając - Łącznie z życiem i honorem!
Park otworzył oczy oddychając szybko. Jego ciało znów pokrył pot. Rozjerzał się po pomieszczeniu, a jego wzrok napotkał ciemnowłosego stojącego przy sekreterze.
Jeongguk przyglądał się czemuś uważnie. Nawet nie zauważył, że jasnowłosy wybudził się ze snu.
Park patrzył na niego. Nie mógł powstrzymać myśli, które zewsząt napływały do jego głowy, wypełniając również zagubione serce. Momentalnie powrócił do niego obraz jego ojca ze snu. Obraz, który budził strach i rozpacz oraz poczucie do obowiązku. Można było to nazwać przeznaczeniem, które wszyscy mu wmawiali czyniąc je coraz bardziej realnym.
Zabić wroga, gdy tylko go napotka...
Park przełknął nerwowo ślinę. Czuł jak jego serce przyspiesza, a stojący do niego tyłem ciemnowłosy jeszcze bardziej go podjudzał. Czy to był znak? A może okazja by uczynić z siebie jeszcze gorszego człowieka i przerodzić grzeszne myśli w haniebny czyn? To nie było teraz ważne.
Obudziło się w nim wręcz zwierzę, które było gotowe zabić ciemnowłosego. Nawet teraz, gdy ten ocalił go przed śmiercią. Miał okazję odpłacić się mu za wszystkie krzywdy jakie wyrządzili jego ojczyźnie przodkowie Jeona.
Jego serce biło jak oszalałe, a wzrok poszukiwał narzędzia, za sprawą którego pokona wroga wypełniając obowiązek godnego następcy tronu. Jego oczy szybko odnalazły ostrze. Pod poduszką Jeona leżał sztylet ze złotą rękojeścią. Za pewne trzymał go tam w obawie, że pewnej nocy ktoś będzie próbował wtargnąć na jego życie.
Park chwycił sztylet i ostrożnie podniósł się z łoża. Wciąż czuł spory ból, lecz chęć pokazania ojcu, że nie jest zwykłym nieudacznikiem była silniejsza. Codziennie mówiono mu, że wroga należy zabić przy pierwszym spotkaniu - to właśnie kierowało jego umysłem i dodawał odwagi. Mimo chwilowej pewności siebie, serce Parka biło mocno niemo krzycząc, że to co chce zrobić jest niemoralne i obrzydliwe. Z każdym krokiem był coraz bliżej ciemnowłosego.
- Nie ruszaj się - szepnął jasnowłosy stojąc tuż za Jeonem. Książę zamarł w bezruchu czując obecność tuż za sobą. Powoli odwrócił się napotykając ciemne oczy młodzieńca, które wpatrywały się w niego intensywnie.
Park trzymał w dłoni ostrze. Złota rękojeść połyskiwała odbijając od siebie światło księżyca, który tej nocy może zabarwić się czerwienią.
- Ostrzegali mnie przed tym - zaśmiał się Jeon przygryzjąc wargę, a Park przekręcił lekko głowę w bok patrząc mu prosto w oczy - A ja naiwnie wierzyłem, że dobro popłaca - zaśmiał się - Wyglądałeś na niewinnego i błagającego o pomoc - dodał przygryzając wargę..
- Trzeba było ich posłuchać - odparł Jimin nie odrywając oczu od tych należących do wrogach. Pierwszy raz mógł w nie zajrzeć i zatopić się w ich dogłębnej ciemności. Jego serce kazało mu rzucić sztylet i błagać o wybaczenie, lecz umysł uparcie walczył chcąc udowodnić wszystkim, że coś znaczył.
- Lepiej się wycofaj póki możesz i oddaj mi sztylet. Straż jest tuż za moimi drzwiami - rzekł Jeon patrząc prosto w oczy młodzieńca - Jeśli coś mi zrobisz oni od razu cię zabiją - dodał.
- Ale ja zabiję cię pierwszy. Nauczono mnie, bym nigdy się nie wycofywał. To mój obowiązek - odparł i zbliżył się do Jeona - Nigdy nie poznasz mojej tożsamości - rzekł przykładając sztylet do gardła starszego.
- Skąd ta pewność? - spytał Jeongguk patrząc prosto w oczy jasnowłosego - Może już ją poznałem - dodał i delikatnie uniósł dłoń trzymając w niej naszywkę z herbem wschodu.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro