Rozdział 11
*Perspektywa Hanny*
Obudziłam się bardzo późno, nie słyszałam budzika rano. Kiedy schodziłam w pośpiechu na dół było już po 7, bałam się, że spóźnię się do szkoły. Wczoraj nie przyszłam, a teraz bym miała się spóźnić. Wpadłam do kuchni, jak tornado i zjadłam na śniadanie płatki. Wzięłam plecak z krzesła i zaczęłam wszędzie szukać kluczyków do auta. Nigdzie ich nie było! Przerzuciłam wszystko do góry nogami. Ani śladu...
-Tato!!!-wydarłam się na cały dom, głosem załamanej dwulatki
-Co się stało?-zapytał przychodząc z warsztatu.
-Nie mogę znaleźć kluczyków do auta, a jest już w pół do ósmej,spóźnię się, nie wiesz gdzie są?
-A sprawdzałaś w salonie?-zapytał i poszedł gdzieś szukać.
-Tak, nie ma ich nigdzie!-byłam bliska rozpaczy
-Jak nie chcesz się spóźnić to jedź jakimś innym samochodem.
-A ty nie możesz mnie zawieść?-zapytałam, bo nie obiecałam sobie, że nie będę jeździła jego autami.
-Ja jestem po szkockiej, nie jadę.-powiedział i dał mi pierwsze lepsze kluczyki z półki
-Od kiedy?-zadrwiłam
-Od teraz-powiedział i wcisnął mi kluczyki w rękę i zaciągnął w stronę garażu-Dalej idź bo naprawdę się spóźnisz,a to nie ty potem wysłuchujesz pretensji dyrektora.-powiedział
-To które to auto-zaczęłam pytanie wciskając guzik na pilocie. Kiedy zobaczyłam, które auto się "odzywa" stanęłam jak wyryta.-O nie! nie ma mowy! tym samochodem nie jadę!
-Wsiadaj i nie marudź!-usłyszałam za sobą i podeszłam do najnowszego nabytku Pana Starka, do pomarańczowego Lamborgini aventador. Czułam się nieswojo w takim samochodzie, ale nie miałam wyboru. Wyjechałam z garażu z piskiem opon i popędziłam pod szkołę. Na parkingu czekały na mnie koleżanki z klasy: Amanda i Katrin. Obserwowały podjeżdżające Lamborgini i były nie mało zdziwione kiedy zobaczyły kto jest jego kierowcą.
-Hannah?!-wykrzyknęły jednocześnie, kiedy wysiadłam z auta.
-Ciszej może!-zwróciłam im uwagę.
-A co z tamtym autem, zepsuł się?! -zapytała Amanda
-Nie, zgubiłam kluczyki i...-zaczęłam
-I tata kupił ci nowy samochód-dokończyła Katrin.
-Zwariowałaś? Pożyczył na dzisiaj.-przewróciłam oczami.
-A mógł by ci kupić taki-rozmarzyła się Katrin
-Ej, mówiłam ci już, że Aston to była przesada. Sama wiesz, że chciałam zwykłe Audi.
-Na przykład Audi R8-zaproponowała Katrin.
-Kate, naprawdę to nie jest wcale fajne-przypomniałam
-Przepraszam, chciałam trochę poprawić ci humor.
-Wiem kochana, ale mówiłam setki razy, że nie lubię takich żartów...Moim zdaniem nie są na miejscu.-powiedziałam
-Przepraszam...-skruszyła się Katrin
-Ja się nie gniewam przecież.-uśmiechnęłam się
-Czemu cię wczoraj nie było?-zapytała Amanda
-Długa historia, musiałam gdzieś pojechać, ale na krótko.
-To dobrze, bo dyrektor już się cię szukał.-powiedziała
-Dyrektor? Czemu?-zdziwiłam się
-Chodziło, a jakiegoś ucznia i o fizykę. Nie pamiętam dokładnie.
-O nie...Ja już wiem o co chodzi. Chodźmy do szkoły, zaraz się lekcje zaczną.-powiedziałam i zaciągnęłam przyjaciółki do holu szkolnego. Na przywitanie kilku kolegów zaczęło znowu drwić ze mnie. Nie znosiłam tego. Za każdym razem o to samo-o to kim jestem. Ale była to nieliczna grupa, więc starałam się tym nie przejmować. Poszłyśmy z dziewczynami pod klasę gdzie czekał już na mnie dyrektor.
-Panno Stark, musimy porozmawiać-powiedział chłodno
-Błagam tylko nie po nazwisku...-powiedziałam na przywitanie.
-Zapraszam do gabinetu.
Ruszyłam za nim jak na skazanie. Nie byłam pewna o co chodzi, ale się denerwowałam. Facet mnie nie trawił od samego początku. Czasem był miły, ale to jak miał dobry humor. Weszliśmy do gabinetu. Zajęłam krzesło na którym kazał mi usiąść. Sam usiadł za biurkiem i zdjął okulary.
-O co chodzi panie dyrektorze? Coś zrobiłam?-zapytałam zniecierpliwiona
-Czemu wczoraj nie było cię w szkole?-zapytał bez żadnych emocji
-Musiałam pilnie wyjechać.-powiedziałam
-Dokąd?-dopytywał
-Nie mogę panu powiedzieć-odpowiedziałam zgodnie z prawdą.
-Zadzwonię potem do twojego ojca, bo jeśli wagarowałaś to dobrze wiesz, że nasza szkoła ma sztywne reguły.-zagroził
-Tak wiem panie dyrektorze, ale nigdy nie poszłabym na wagary.
-Dobrze, kolejna sprawa...-zaczął a ja z trudem powstrzymałam się żeby nie przewrócić oczami.-Peter Parker z klasy wyżej. Wiesz o co chodzi?-zapytał
-Nie mam pojęcia.-ścisnęło mnie w żołądku
-Ostatnio dostał z fizyki inna ocenę niż najgorszą i coś czuję, że maczałaś w tym palce.
-To chyba dobrze, że ktoś poprawił się w nauce.-powiedziałam
-Ale nie z tymi metodami obliczeń-powiedział podając mi jego ostatni sprawdzian-Jeżeli chcesz komuś udzielać korepetycji to chociaż trzymaj się podstawy programowej, bo za takie coś powinienem go oblać.
-Ale przecież tu wszystko jest dobrze policzone.-zauważyłam
-Tak, ale nie według metody, której uczyłem.
-To dlatego, że ktoś liczy coś inną metoda ma pan zamiar oblewać uczniów? To jest bez sensu. to tak jakby pan zabronił komuś pisać lewą ręką, bo pan pisze prawą!-oburzyłam się.
-Tylko nie takim tonem!
-Ale taka jest prawda. Nie jest coś po pana myśli to każe pan wszystkich wokół. Peter lepiej liczył ta metoda to jej użył, proste.
-Dla mnie proste jest to, że za takie pyskowanie zaraz cię zawieszę! Masz zakaz udzielania korków z fizyki. Jasne?-zapytał, a we mnie się gotowało.
-Nie! Będę pomagać tym którym jest to potrzebne. Jeżeli chce pan wiedzieć nie tylko Peter się u mnie uczy i jakoś inni zdają u pana na lekcjach. I nie obchodzi mnie pana widzi mi się. Pomagam, bo chce.
-Skoro tak stawiasz sytuacje to zostajesz zawieszona w prawach ucznia na dwa tygodnie!-krzyknął
-Niby za co?!-oburzyłam się
-Bo chce! Tam są drzwi! I nie waż się tu pokazywać do końca kary, jasne?
Nie odpowiedziałam. Wzięłam plecak i wyszłam z gabinetu trzaskając drzwiami na całą szkołę. Wyszłam na korytarz, chciałam gdzieś pojechać, ale nie do domu. Po drodze wpadłam na Petera
-Sorry-bąknęłam
-Hej coś się stało?-zapytał zatrzymując mnie za rękę
-Nie odzywaj się! Puszczaj-wyrwałam się i ruszyłam w stronę wyjścia.
-Hej!-lazł za mną-Poczekaj!
-Śpieszę się!-odkrzyknęłam dochodząc do drzwi wyjściowych.
-A nie idziesz na lekcje?-zapytał zdziwiony, kiedy w końcu mnie dogonił
-A no widzisz nie idę-odburknęłam-A nawet lepiej nie idę przez następne dwa tygodnie-wykrzyczałam wychodząc z budynku
-Ale jak to?-dręczył mnie Parker leząc za mną do samego samochodu.
-Ano tak to! Dyrektor mnie zawiesił-powiedziałam w końcu
-To czemu się wściekasz na mnie?
-Bo to przez ciebie-powiedziałam i otwierałam drzwi od samochodu, ale Peter je zamknął-Co robisz?!
-Jakim cudem przeze mnie?-zapytał poważnie.
-Przez fizykę, bo nie nauczyłam cię tego co było w książce i facet był wściekły.
-To bez sensu...
-Wiem, dlatego jadę do domu. Odsuń się-powiedziałam lekko go przepychając.
-Nie, nie, ale jak to cię zawiesił?
-On od początku mnie nie znosił. A teraz miał po prostu pretekst. Dasz mi w końcu wsiąść?-zdenerwowałam się
-To bez sensu, idę z nim pogadać. A ty tu czekaj-przygroził mi palem
-Lepiej nie idź...-zaczęłam
-Cicho, czekaj.
Peter zniknął w szkole, a ja stałam na parkingu opierając się o maskę auta. Po chwili Parker wyszedł ze szkoły i stanął obok mnie.
-I co?-zapytałam widząc, że raczej nie poszło po jego myśli
-Też mam dwa tygodnie wolnego powiedział opierając się o maskę auta.
Oboje wybuchnęliśmy śmiechem
-Wiedziałam, że tak będzie.-powiedziałam-Co zamierzasz robić?
-Nie wiem. Pójdę do domu chyba-powiedział krzyżując ręce.
-Mam lepszy pomysł.-powiedziałam i udałam się w stronę drzwi auta.-Wsiadaj, pojedziemy gdzieś, a potem do mnie. Na obiad ma być kurczak. Wygnańcy powinni trzymać się razem.-uśmiechnęłam się.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro