1
Enden, 25 kwietnia 1939
-Flake, jesteś już spakowany?- spytał wysoki mężczyzna o średniej budowie ciała i szturchnął przyjaciela w ramię aż ten zadrżał.
Mężczyzna bez słowa podniósł się z fotela i spojrzał mu głęboko w zielone oczy. Po chwili dodał:
- Przestraszyłeś mnie, Till.
- Oh, wybacz, nie chciałem.
- Spoko.
- Pytam jeszcze raz; czy jesteś już spakowany? - Till stanowczo zmienił temat.
- No prawie.
- Jak to; prawie? Przecież jutro wyjeżdżamy! - No wiem, ale dopiero po południu.
- No i co z tego? Kiedy rano znajdziesz na to czas? Ja już ciebie znam.
Mężczyzna przez chwilę stał w bezruchu zamyślony, po czym rzekł:
- Dobra, idź już, bo się spóźnisz na wieczorek pożegalny na plaży. Richard, Paul, Christoph i Olivier już czekają przed hotelem.
- A co z tobą? Nie idziesz?
- Idę, ale najpierw muszę spakować swojego przyjaciela, bo jemu się nie chce. - odparł z pogardą i zaczął upychać rzeczy Flake'a do walizki.
- Em...Dziękuję...ale po co to robisz?
Lindemann nic nie odpowiedział. Tylko spojrzał na niego i się uśmiechnął.
- Dobra, idź już, Christian. Ja zaraz do was dojdę.
- Okej.- rzekł okularnik i pocałował przyjaciela w policzek, po czym wyszedł dokładnie zamykając za sobą drzwi.
- Zaczekaj. - zawołał go nagle brunet, gdy ten był już na korytarzu.
- No, co tam? - zatrzymał się.
- Kocham Cię.
- Ja Ciebie też. - uśmiechnął się Flake i posłał mu całusa na odległość.
Mężczyzna dokładnie zamknął za sobą drzwi i zszedł po schodach na dół.
Po chwili był już w niewielkim ogrodzie należącym do ośrodka. Usiadł na drewnianej ławce w małej altance i wyciągnąwszy kawałek papieru zaczął coś notować.
- Flakie! Tu jesteś! - Wtem usłyszał czyjś znajomy głos dobiegający zza jego pleców.- Wszędzie Cię szukamy!
Mężczyzna nieśmiało odwrócił głowę pol czym ukrył twarz w dłoniach, żeby zamaskować uśmiech.
- Richard!
- Nie musisz maskować tego co czujesz...
- Przepraszam. - rzekł Lorenz, który słynął z nieśmiałości i czasem nieco przesadnej wrażliwości.
- Spoko.
- O! Łaskawie raczyłeś przybyć, przyjacielu. - do rozmowy dołączył się wysoki mężczyzna w krótkich spodenkach i z torbą plażową na ramieniu. - A gdzie twój boy?
- Paul! - Richard szturchnął go w ramię.
- No co? Powiedziałem coś nie tak?
- Em...mój boy siedzi w pokoju. Pakuje się...- odparł nieśmiało okularnik.
- Jak to? Nie przyjdzie???- zasmucił się Zven.
- Przyjdzie, przyjdzie...tylko za chwilę. - rzekł Flake.
- No mam nadzieję, bo my już tu od pół godziny czekamy. Zaraz będziemy spóźnieni.
- Gdzie reszta?- nieśmiały chłopak zmienił temat.
- A, pewnie ćwiczą gdzieś po krzakach.- odparł spokojnie Zven.- Chłopaki!
Dźwięki gitar dobiegające zza krzaków automatycznie ustały.
- Mówiłeś coś?- spytał wyższy z mężczyzn wychodząc z kryjówki i poprawiając gitarę na ramieniu.
- Tak, mówiłem, żebyście przestali hałasować i przyszli tu do nas.
- A ok. - odparł wysoki mężczyzna i dołączył do grupki przyjaciół. - Chris, no idziesz?
- Ah tak. - uśmiechnął się Doom.
- Okej. - Ollie pociągnął go za rękę.
- Hm...To co? Pełny składzik? Możemy iść? - rzekł Christoph wygodnie rozsiadając się na ławce w ogrodzie.
- Nie. Wokalisty brakuje...- poprawił go Kruspe.
- Xdee - skomentował krótko perkusista.- To se jeszcze trochę poczekamy...- zaśmiał się.
- Oj, bez przesady... Myślę, że nie będzie aż tak źle.
- Wiesz co, Richard?
- No co?
- Podziwiam twój optymizm.
- Danke, a ja twoje poczucie humoru, Doom.
- Heh. - zaśmiał się chłopak o ciemnych, kręconych włosach do ramion.
- Ej chłopaki, o czym tak gadacie? - niespodziewanie do rozmowy wtrącił się Paul a zaraz po nim Ollie.
- A tak se. - odpowiedział Schneider.
- Aham...
- Nom. Ładnie dziś wyglądasz, Paul. - wypalił tak ni z tego ni z owego Richard.
- Hm... Dzięki. - na twarzy chłopaka można było dostrzec rumieniec. - Ale co chcesz mi przez to powiedzieć?
- A tak po prostu... Żeby jakiś temat był. - uśmiechnął się.
- Aham...
- Nom... Także ten... - gitarzysta zmierzył go nieprzewidywalnym spojrzeniem po czym zaczął dotykać jego krocza.
- Ejj... Co ty robisz??
- Oh... Wybacz... Poniosło mnie. - zabrał rękę z jego miejsc intymnych.
- Em... Okej...
- Podobasz mi się.
- Ej, Richard może przestań już słodzić, bo zęby sobie popsujesz.- wtrącił nagle Ollie.
- Eh, No okej... - westchnął Zven.
Kiedy cała czwórka przyjaciół była zajęta tą jakże wciągającą rozmową jedynie Flake siedział z boku i notował coś na kartce.
- Ej, Christian.- zawołał go w pewnym stopniu Christoph. - Co tak siedzisz sam? Chodź do nas.
- Nie, nie chcę. - westchnął klawiszowiec gdy w ten poczuł czyjś dotyk na plecach.
- Hej, skarbie. Nie wiem co jutro zakładasz więc zostawiłem ci twoją ulubioną koszulę i dżinsy na podróż. Mam nadzieję że może być.
- Jasne, dzięki. - uśmiechnął się Lorenz.
- I pamiętaj, to był ostatni raz. Następnym razem pakujesz się sam. - zaśmiał się Till.
- No spoko.
- Oh Till! - wrzasnął Doom na sam widok wokalisty. - Jesteś! Nareszcie! Ile można czekać?!
- Ah, przepraszam, ale...
- Dobra, nieważne. - przerwał mu perkusista. - Ważne, że jesteś.
- To możemy iść? - wtrącił Kruspe.
- No chyba tak. - odparł piosenkarz i pociągnął Flake'a za rękę.
5 minut później
Szli wąską, piaszczystą ścieżką prowadzącą przez las. Słońce próbowało przebić się przez gęste korony drzew ale nadaremno. I gdyby nie śpiew ptaków i szum morza w oddali panowała tu całkowita cisza.
Tę piękną chwilę musiał przerwać jednak Paul.
- Kto wybierał ten hotel tak daleko od plaży? - marudził gitarzysta.
-Jesteśmy tu już dwa tygodnie i jakoś wcześniej nie miałeś z tym problemu, a teraz nagle na dzień przed wyjazdem musiało ci się przypomnieć. - skomentował Richard.
-Aj, daj spokój, Richard. - przerwał mu Ollie. - Przecież wiesz, że gdyby nie marudził to by nie był sobą.
-Nogi mnie już bolą. - jęczał Landers łapiąc się za kolana.
-Proszę cię, przeszliśmy dopiero niecały kilometr.
-Ehh...
Westchnął.
-Ej, Tillou.- zaczął nagle Lorenz. - Ty też masz wrażenie jakby ktoś nas obserwował?
Mężczyzna spojrzał na niego z niedowierzaniem i złapał go mocniej za rękę.
-Co ty pierdolisz, kochanie?- odparł spokojnie.- Wydaje ci się.
Nieśmiały chłopak przystanął na chwilę, jednak nikogo nie zauważył.
-
Nie. Nie wydaje mi się.
- Dobra, chodź już, kochanie. - piosenkarz szarpnął go za rękę. - Nie ma teraz czasu na twoje chore fantazje.
- Ale...
- No co „ale"? Co „ale"?- nie słuchał go brunet.
- To prawda...
- Wiesz co, kochanie? - Li przystanął na moment i spojrzał mu głęboko w oczy. - Jak wrócimy do Berlina to pierwsze co zrobię, to ci wizytę u lekarza załatwię.
- Aj tam. - przerwał mu Richard. - Jemu to już nawet i lekarz nie pomoże.
- No. - dodał Doom. - On prędzej samego specjalistę wpędzi w większe kłopoty psychiczne niż sam się wyleczy.
- Chyba ty. - próbował bronić się Lorenz.
- Dobra, ej. - wtrącił lider, któremu zawsze dobijanie ukochanego sprawiało wielką frajdę. Tym razem jednak postanowił stanąć w jego obronie, widząc że dla innych jest jedynie obiektem kpin i śmiechów. - Przestańcie już mu dokuczać... A z tym lekarzem to był zwykły żart.
Trzeba przyznać że Chris nigdy nie zaliczał się do ulubieńców wśród innych członków zespołu. Zawsze trzymał się z boku i praktycznie nikim prócz swojego chłopaka nie rozmawiał. Toteż inni traktowali go jak innego, przyzwyczaili się do tego że z zamkniętym w sobie koledze trudno będzie im się dogadać.
Nie to co jego wybranek, który był całkowitym przeciwieństwem-dobrze dogadywał się z innymi i był przez nich lubiany. Wszyscy uważali go za autorytet: przebojowy, zawsze zorganizowany, dyscyplina była u niego podstawą. Nie zapominajmy jednak że i on nie był aniołkiem. Czasem zdarzyło mu się być wrednym i chamskim. Lubił ludzi traktować z góry.
- Dobra, nie wiem co widziałeś, jak, gdzie i kiedy, ale teraz naprawdę nie ma na to czasu. - brunet pociągnął blondyna za rękę i zaciągnął go na plażę. Ten, z początku próbował się wyrywać ale w końcu mu uległ.
Zapadła chwilowa cisza. Para zakochanych przystanęła na chwilę i wlepiła wzrok w morze. Postanowiła zaczekać na pozostałych kolegów, którzy wlekli się jak muchy w smole.
- Ej! Patrzcie! - krzyknął nagle Landers wchodząc na plaże. Odłożył gitarę i wskazał jedno z drzew.
Pięć par oczu zwróciło się teraz prosto w jego kierunku, gitarzysta dał im znak żeby zamiast na niego popatrzyli w górę.
Na drzewie siedziała jakaś dziewczyna. Miała długie, czerwone włosy uczesane w kitki i mocny makijaż. Była niezwykle wyzywająco ubrana jak na tamte czasy. Krótka sukienka, wszystko prawie na wierzchu.
- Idzie wojna. - uśmiechnęła się złowieszczo i... Zniknęła.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro