'✧."Znienawidzone miejsce"
━═━═━═━═━═━═━═━═━
» Kraków. Rok 1797. Okres zaborów. Wczesne lato.
𝑃𝑜𝑣. Kraków
Tykanie zegara odbijało się od czterech ścian pomieszczenia. Siedziałem za starym biurkiem, trzymając w ręku nożyk oraz kawałek drewna. Rzeźbiłem w nim wieżę - pionka do szach. Ciepły blask świec oświerlały mą zmęczoną dniem twarz. Tuż przed biurkiem było wielkie okno, za którym szalała burza z piorunami. Co chwilę można był słychać pojedyncze grzmoty bijące echem po świecie. W pewnej chwili odłożyłem kawałek drewna i ostrze na blat mebla. Odwróciłem powoli głowę w lewo aby spojrzeć na zegar. Dochodziła godzina pierwsza w nocy.
"Pora się przespać" - stwierdziłem w myślach, chcąc już wstać lecz coś mnie zatrzymało. Głośny huk z zewnąrz wywołany przez piorun prawie wywołał u mnie atak serca. Patrzyłem z zaciekawieniem przez okno na panoramę mojego domu, mego miasta, które były ledwo co widoczne przez grube krople deszczu. Mimo że nie powinno się patrzyć przez okno podczas burzy, wciągnąłem się w ten widok zapominając o konsekwencjach. W pewnej chwili padła mi myśl.
Oczy.
Barwa oczu.
Oczu które zapamiętam do końca swego życia. Oczy, niczym pochmurne, groźne, burzyste niebo... Dodawały zawsze powagi. charakteru, dorosłości oraz dawały poczucie strachu. Strchu który czuł każdy wróg patrząc w te przerażające ślepia. Nikt takich oczu jak ten człowiek nie miał.
Raptem wzdrygnolem się słysząc pukanie do drzwi. "Co do cholery?!" - pomyślałem - "Kto coś chce o tej godzinie?". Odwróciłem się w stronę drewnianych drzwi.
- Proszę - Rzekłem poważnym głosem.
Na me słowa drzwi cicho się uchyliły a zza nich wyszedł pewien facet z torbą na ramieniu. Skłonił lekko głowę na powitanie. Po czym podszedł bliżej do mnie co ja także uczyniłem. Stanął przede mną podając mi małą zółtawą kopertę, lecz bez pieczęci, bez niczego a gdy tego nie ma to list nie może zostać wysłany. Zdziwiłem się nie mało nie okazując tego po twarzy. Obejrzałem pakunek po czym spojrzałem pytająco na faceta. Ten spojrzał na mnie mówiąc cicho:
- To ważna informacja, a przynajmniej tak mi mówiono. Nadany jest ten list przez Rzeszów - Wyjaśnił
-Dobrze, dziękuję - Odparłem na co młodzieniec się skłonił i wyszedł niepostrzeżenie z pomieszczenia zamykając za sobą drzwi.
Wróciłem na swe miejsce zasiadjąc na krześle za biurkiem. Obejrzałem dokładnie pakunek. Trochę dziwne to było. Jak Rzeszów mógł nadać list bez pieczątki? To nie ma sensu... Otworzyłem szybkim ruchem prowizoryczną kopertę nożykiem. Wyciągnąłem ze środka mały skrawek papieru, nierówno wydarty. Rozłożyłem go i zacząłem czytać.
...........................................
" Witaj, stary przyjacielu. Mam nadzieję że przyjdzie ci czas aby spodkać się ze mną, w tym znienawidzonym miejscu. Jutro, o godzinie dziewiątej "
-RON
...........................................
Gdy tylko doszedłem do ostatniego słowa uśmiechnąłem się. Jak ja już dawno go nie widzialem... W sumie to wielu sądzi że nie żyje ale to tak dla przykrywki, w końcu ci trzej cwele dalej go szukają. A on ukrywa się po lasach, polach, starych chałupach, aby po kryjomu znaleźć okazję aby odbudować państwo będące pod ich kontrolą...
Zapamiętałem informacje na papierze o miejscu oraz godzinie spodkania. Po czym zbliżyłem się do jednej ze śwoec i delikatnie podpaliłem papier. W skupieniu obeserwowałem jak kratka zamienia się w proch. Lepiej to zniszczyć. Jeszcze ktoś to znajdzie, co nie będzie dla mnie korzystne...
✴✴✴
D
otarłem do "znienawidzonego miejsca" jak to RON podał w liście. Była to tak naprawdę stara chata oddalona od reszty wsi Zielonki, sąsiadujacej z Krakowem. Chatka mieściła się w lasku, wykonana z drewna. Kiedyś wyglądała ineczej. Mieszkała tu para starego małżeństwa, zwykłe chłopstwo, ale było tutaj naprawdę pięknie. Mąż podobnie do mnie interesował się rzeźbieniem w drewnie, co wykorzystał w budowie domu. Budowla była przecudnie wykończona, na starych drzwiach kwiaty, a na rogach domu pnącza. Koło chaty posprzątane, ni błota, ni gałęzi. A dom tętnący życiem, od ścian odbijający się śmiech dzieci. Gdy dzieci ich dorosły, rozstali się z nimi, gdzyż wynieśli się na drugi koniec kraju. A starzy sami zostali. Już do końca życia. Kobieta na cholerę pierwsza zmarła, a po niej mąż, lecz z powodu serca. A dom opustaszał. Nikt tu mieszkać nie chciał. A czemu? Nie wiadomo mi tego.
Teraz wszytko nie zadbane, natura przejeła nad tym kontrolę. Mech już na starym drewnie porosnięty, do tego mnóstwo krzaków i zarośli...
Czemuż to RON określil jako znienawidzone miejsce? Gdyż mały był przebywał w tej chatce. Kiedy dokładnie? Nie istotne. Jak się tak znalazł? Także nie wiem. Lecz opowiedział mi o tym miejscu. To tu był świadkiem brutalnego mordu który zmienił jego życie. To tu narodziła się trauma, i starych. Przerażenie w dziecku, przenikające do szpiku kości. A to zostaje w pamięci, jak by wyryte w duszy... Jak opowiadał, był wtedy sam, w tej chatce. Mówił że był w wieku paru lat, około 5 czy 6. Chował się tam. Był podobno jakiś atak. A wten do domu wtargnęli zbójcy chyba ze trzech. Ledwo co RON'a małego nie znaleźli. A wszystko za sprawą jego matki. Korony Polskiej (KP). Która niczym ogrzeł wpadła do środka i brutalnie zamorodwała na oczach swego dziecka tych oto ludzi. RON wspominał że miał na sobie ich krew, a tego dnia zaczą bać się swej matki widząc co zrobiła z oprawcami. Jak ich potraktowała. Tak, on zaczą bać się własnego rodzica. Byłem jednym z niewielu osób które wiedziały o tym sekrecie. W sumie to chyba jedna jedyna rzecz, a bardziej osoba której szczerze się bał. Z wiekiem zanikło, ale pamięć dalej została. Może zrozumiał że matka była wściekła kiedy tylko zorientowała się że wrogowie chcą zabić czy schwytać jej rodzinę dziecko. A że RON został ojcem i niestety także doświadczył tego uczucia, sam na doświadczeniu zrozumiał jak mogła czuć się jego matka. Zapewne tak. Tak było. Lecz mimo tego nadal temu miejscu nazwę "znienawidzone miejsce". Naprawdę nienawidził tutaj przychodzić tylko z racji tego wspomnienia. I szczerze mnie dziwiło czemuż to akurat tu chce się spodkać skoro niecierpi tu przychodzić...
Podszedłem do starych drzwi i otworzyłem je słysząc skrzypienie. Wszedłem do śroka ściagając kaptur z głowy. Rozglądnąłem się po małej opuszczonej chatce. Były tu jedynie dwa pomieszczenia oddzielone scianką, sypialnia
oraz kuchnio-jadalnio-salon. Łazienka na podwórku. Były tutaj tony kurzu, nie tylko na podłodze ale ogólnie wszędzie.
Nigdzie nie było RON'a więc stwierdziłem że trochę tutaj ogarnę, w syfie siedzieć nie zamierzam. Sciągnąłem opończę oraz podręczną torbę.
Wyciągnolem z niej parę świec. Porostwiałem je po kątach aby oświetlic to miejce bo zaczynało być już naprawdę ciemno. Wytrzepałem sofę stojacą na środku pokoju. Sprzatnąłem kurz z półek, blatu na małym stoliku. Od razu zrobiło się przytulnie.
Zabrałem się za przygotowywanie cherbaty z ziółek. Przyniosłem wszystko że sobą w torbie.
Usiadłem na sofie, zostawiając porcelanowe filiżanki na małym stoliku. Dość niewygodna była ta sofa lecz cóż poradzić. Nagle usłyszałem skrzypienie. Moje oczy się wytrzeszczyły, a oddech zamarł. Powoli odwróciłem głowę w stronę drzwi wejściowych. W progu zauważyłem sylwetkę, ubraną w płaszcz z kapturem. Nikt inni jak nie RON. Po chwili ściągnął z głowy kaptur i ukazał się bardziej mówiąc:
- No cześć, stęskniłeś się - Zażartował uśmiechając się blado.
Ja ciesząc się jak dziecko wstałem natychmiast i skoczyłem mu na ramiona, mocno tuląc.
-No, dobrze. Wystarczy - Wypowiedział to cicho, klepiąc mnie po plecach dla oznaki że go duszę.
Puściłem go nie mogąc nacieszyć się jego widokiem.
- Nawet nie wiesz jak się cieszę że cię widzę... Żywego - Rzekłem.
- Jeszcze - Odparł Litwin uśmiechając się.
Oboje usiedliśmy na sofie. Podałem mu ciepłą herbatę. Ten jak zachipotazowany patrzył przez chwilę w bezruchu na substancję w filiżance. Po chwili dorwał się do niego niczym wilk na sarnę. Łyk i herbaty już nie było.
Zrobiło mi się niedobrze gdy na to patrzyłem.
- Chcesz może jeszcze herbaty? - Spytałem troskliwie.
Ten spojrzał na mnie niepoważnie
- Nie trzeba - Rzekł krótko.
Oj no nie wydaje mi się. Był chudszy od biedaka. Wydarłem mu z łapek filiżankę i dałem mu moją porcję odkladając pustą na mebel obok. Polak skrywił się nieco i zerkną na mnie.
- Nie mogą tego wypić - Zaczął lecz mu przerwałem:
- Nie możesz, tylko musisz -
RON naprawdę nie rozumiał powagi sytuacji, albo po prostu nie chciał być chamski bądź niemiły. Niepewnie wziął naczynie do rąk i wypił do dna herbatę. Gdy to robił przyglądnąłem się mu bardziej.
Ogółem jego wygląd strasznie się zmienił. Jak już wcześniej wspomniałem był straszliwie wychudzony. Widać było że jego cera trochę zbladniała, zarost dodawał wieku, zmęczona twarz, obolałe nogi i ręce. A do tego jeszcze to skrzydło i jego brudny ubiór wcale nie polepszały jego wyglądu. Lekkie zmarszczki pod oczami świadczyły o wielu nieprzespanych nocach. Jednynie co się nie zmieniło to jego oko. Dalej w barwach burzowego nieba z piorunami, tętniące życiem, mimo iż wyglądał jak by był "żywym trupem".
RON wypił do końca napar i postawił na stoliczku filiżankę obok tej jego. Ja w miedzy czasie chwyciłem za swą torbę wyciągając z niej kawałek świeżo upieczonego chleba z krakowskich piekarni. Urwałem mu dośc duży kawałek i podałem aby zjadł.
Jego mina znów się skwasiła.
- Przyprzedłem tutaj aby z tobą porozmawiać, a nie żebyś mnie dokarmiał - Warknął.
- Żryj to - Fuknąłem agresywnie karcąc go wzrokiem.
Litwin cicho westchnął po czym delikatnie odebrał ode mnie kawałek i zaczą jeść i żuć wypiek.
- Kiedy ostatnio coś jadłeś? - Spytałem marszcząc brwi i opierając się o oparcie sofy.
RON spojrzał na mnie dość obojętnie.
- Mów. Już - Rzekłem niezadowolony dośc po długiej ciszy.
- Jadłem u Rzeszowa... - Zaczął a ja niedowierzając musiałem mu przerwać.
- Jak to jadleś u Rzeszowa?! Gościu on mieszka z jakieś 2 dni ode mnie! -
- I co z tego? - Rzekł niewzruszony Litwin biorąc następny kęs.
- Boże czy ty to widzisz!? - Rzekłem a wręcz prawie krzyknąłem patrząc do góry i wznosząc ręce jak by w geście otrzymania odpowiedzi od Pana Najwyższego.
- Chłopie, jak możesz być tak głupi? Poważnie nie mogłeś choć coś w lasach upolować? Lub cokolwiek innego? Ludzie tam chyba jacyś mieszkają prawda, to nie zadupie - Odpartem poważnym tonem głosu patrząc na Polaka który skończył jeść kawałek pieczywa.
RON patrzył na mnie już poważniej, ale... Tak pusto. Jak by chciał wogule o tym temacie nie gadać, i palnąć coś w stylu "Nie poruszajmy tego tematu". Lecz o dziwo me , milczał. Dość przez długi czas.
Patrzyliśmy się na sobie z powagą.
- Doskonale wiesz że nie mogłem nic zrobić. Tym bardziej coś upolować, a zwłaszcza prosić kogoś o pomoc - Rzekł poważnie Litwin - Ci trzej padalce są na mym tropie. Nie mogę nikogo wdupić w to wszystko, ludzie nie powinni być w to zamieszani, a zwłaszcza ci niewinni, ci co nic nie mają, czyli chłopstwo. Jeśli zaborcy dowiedzą się że byłem w damy domu, to oni stanął w jego progu i zabiją całą rodzinę jeśli im nie powiedzą gdzie jestem, lub gdzie zmierzam lub cokolwiek o mnie. Rozumiesz? A jeśli nawet będę coś polował... Jeśli ktoś znajdzie ślady? A co jeżeli ci trzej podążą za nimi i mnie schwytają? To co potem? Moja zguba. U Rzeszowa byłem tylko z powodu jego upartości, nie zamierzam narażać rządne z mych miast czy wsi na niebespieczeństwo. Wykluczone - Wyjaśnił
Przez chwilę zapanowała cisza. Dosć głucha i niemiła.
- Boisz się ich? Aż tak bardzo się ich obawiasz? Jesteś nieobliczalnie ostrożny - Wyksztusiłem przez gardło, bijące mnie w serce pytanie.
RON patrzył się w jeden punkt
obok niego w ciszy. Po chwili rzekł:
- Nie. Gdybym tych idotów się bał to by mnie już na tym świecie nie było dawno temu, Ich bliskim mi osobą... A zwłaszcza mej rodzinie... Ta która jeszcze żyje. Gdyby ta trójka mogła, wszystkich by nas pozabijała jak kaczki. Jestem ostrożny bo wiem do czego są zdolni. Widziałem, czułem, słyszałem. Nie mam zamiaru robić zbyt ryzykowne czyny, poniważ ceną moze być każne życie, a zwłaszcza wtedy gdy państwo me już upadle... -
Z zaciekawieniem słuchałem słów mego rozmówcy. Do Jasnej Anielki czemu on musi być taki troskliwy? Za troskliwy. Po chwili ponownie podałem mu kawałek chleba, który zaczął jeść Litwin. I znów ta cisza. Cisza. Znów. Czemu było cicho? Było wiele tematów do gadania, a tu cisza. Pytanie czy to strach przed rozpoczęcziem zgryzał nasze gardła czy może coś innego. Może to długie rozstanie, na lata dało nam w kość... Brak rozmów, brak bliskiej relacji. Sam nie wiem. Stawiałem sobie dziwne pytania... Kiedy Litwin skończył jeść spojrzał na mnie że smutkiem w oku. Odważyłem się odezwać:
- To... jaki jest główny powód spotkania, i... Czemu w tym miejscu? - Rozglądnąłem się po bokach.
- Wybrałem to miejce, bo dobrze je znasz. Po pierwsze jest ukryte, w dobrym miejscu. Oddalenie, w lesie, na wsi. Opuszczone, i stare. Nikt nie zna tego miejsca tak dobrze jak ja. A ty jako jedyny wiesz że nazywam to miejsce znienawidzonym - Wyjaśnił Polak - A chciałem z tobą porozmawiać... Co dalej - Dodał po krótkiej chwili ciszy.
Przechyliłem pytająco głowę w bok nie rozumiejąc co ma oznaczać określenie "Co dalej".
- A więc, mów - Rzekłem poważnym tonem głosu czekając co chce mi przekazać.
- Jako pierwsze. Gdzie przebywa aktualnie moja siostra? - Spytał.
- Prawdopodobnie jest ukrywana u Łodzi - Wyjaśniłem.
- Dla zaborców ona nie żyje, jasne? - Oznajmił poważnym tonem.
- Oczywiście - Zapeniłem wiedząc co ma na myśli RON.
- Dalej... Nie wiem dokładnie gdzie przebywają moje dzieci, lecz wiem że Litwa jest u Wilna, powierzyłem mu zadanie aby się ją zają. A RP wyruszył wraz z Księdzem Szymonem do Warszawy, lecz kazałem mu ucieć do mniej centralnego miejsca. Czyli nie opodal stolicy -
- Rozumiem - Odparłem przytakując głową.
- Chodzi mi o to że... Zamierzam wyruszyć do Warszawy i stawić czoło tym idiotom - Rzekł po chwili ciszy marszcząc jeszcze bardziej brwi.
Wzdrygnąłem się i automatycznie wyprostowałem.
- Co ty do jasnej cholery gadasz? Chyba nie zamierzasz postawić się im od tak? Nie chcę Ci narzucać że nie dasz im rady lecz nie jesteś w formie, nie jesteś gotowy aby to zrobić! Po za tym po co? Sam mówisz że wolisz uniknąć ich spodkania! - Warknołem zniezawolony jego dezycją.
Ten spokojny, patrzył na mnie.
- A kiedy mam być gotowy? Teraz nie ma co tracić czasu, a jest go coraz mniej. Słuchaj, z dnia na dzeń coraz gorzej. Ze mną i mym zdrowiem. Jestem coraz bardziej słabszy, zmęczony, wycięczony. Aż dojedzie to tego że nie będę mógł wstać, czy się ruszyć. I po prostu zginę, z bólu i wymordowania po prostu. Jeśli mam im się postawić to teraz. Teraz jeszcze Bóg daje mi siłę, wiarę, nadzieję, a przede wszytki czas aby to wszystko zakończyć bądź rozpocząć od nowa. Nie mogę czekać, nie zamierzam zginąć z myślą że nieudało mi się nic zrobić, czy zmienić. Jeszcze nic nie jest przesądzone jeśli dalej żyje a w mych żyłach płynie krew. Bóg mą obroną a ja idę z daną mi wiarą, o lepsze jutro, o lepszą przyszłość dla mych ludzi i dzieci. Po co? Jestem jeszcze kurwa odpiedzaleny za ten kraj. Tak szybko to jeszcze się żywot mój nie skończy. A jeśli nie to nie w tak marny sposób. Śmierć jest piękna. Życie jest wyjątkowe, tylko dlatego że jest śmierć która nadaje wartość życiu. Nie boję się stawić im czoła, a wręcz z przyjemnością tam pójdę i skarcę te ich krzywe ryje -
Nie mogłem umierzyć w to co mówił. Czy on naprawdę...
- Przecież to samobójstwo!? - Wrzasnąłem -Ty idioto... -
- Co innego mógłbym zrobić? Mam wybór. Albo dalej uciekać bez celu, i umrzeć w cierpieniu, sam. Lub stawić się, zaryzykować, spróbować, dokonać czegoś co zmieni plany losu i historii -
- Nie... Błagam nie rób tego - Wycedziłem przez zęby patrząc na niego jak na ducha.
- Podjąłem już decyzję - Rzeki stanowczo - Teraz liczy się to abyś wiedział co chciałbym abyś uczynił - Dodał nagle z lekkim uśmiechem.
- Ja?!- Zdziwiłem się, automatycznie prostując.
Za dużo informacji na raz.
- Tak, ty - Przytaknął RON - Chcę Ci podziękować za to że zająłeś się moją siostrą oraz mą siostrzenicą. Dzięki tobie nadal żyją. Zawdzięczam ci tak wiele a dalej chcę więcej... - Zaczął, mówiąc coraz ciszej, i spuszczając wzrok w dół - Mam prośbę. Dość trudną - rzekł poważnie patrząc na mnie - Współpracuj z Warszawą. Pod względem wyzwoleńczym państwa, spod trzech kraji zaborczych. Doskonale wiem że oboje się nie cierpicie, a patrząc sobie w oczy macie ochotę rzucić się sobie do gardeł. Lecz ta sprawa naprawdę jest poważna. Ty oraz ona jesteście odpowiedzialni za sprawę i działanie państwa. Można uznać że oboje jesteście stolicami, tylko że Warszawa nieoficjalną. Ale ma tak samo wiele obowiązków takich które wzięła po tobie. Jesteś starszy.
O wiele bardziej doświadczony. Nie wiem kto zostanie stolicą po odzyskaniu niepodległości, lecz wiem że któreś z was. Proszę cię abyś jej pomógł, wytłumaczył. Ona jest młodsza, nie jest oficjalną stolicą nie ma tyle obowiązków co ty.
Nie wie jak to w rzeczywistości jest być stolicą. Proszę cię abyś wypełnił ten obowiązek. Wasza współpraca ma się opierać na odzyskanie Rzeczypospolitej z łapsk tych cweli. Organizujcie konspiracje, powstania, róbcie wszystko aby odebrać państwowość. Wasza współpraca wiele by zmieniła -
Mina na samo usłyszenie słowa "Warszawa" od razu mi się skwaśiła. Nie za bardzo jej lubiłem. W jednej trzeciej przejeła moje obowiązki stolicy, z czego nie jestem zadowolony.
Może i mam mniej pracy ale kochałem tą pracę. Bycie stolicą to marzenie każdego miasta w danym państwie. To jakby wyróżnienie. Jesteś stolicą, to tu życie głównie się kręci, o tobie mówiął najwięcej, to ty jesteś jednym z najwyżej położonych stanowisk, to ty decydujesz o wielu sprawach, masz władzę. A teraz tak zbytnio to jej nie mam z racji tego babiska. I tego głópiego Wazy, którzy upari się ze zamieszka sobie u niej a rząd polazł wraz z nim. Zajebiście, po prostu, niech żyje król! Do dzisiaj pamiętam ten okropny dzień kiedy powiedziano mi że Waza raczy sobie aby to Warszawa została stolicą. Może i zazdrośc jest grzechem, ale każde miasto tego zaszczytu zazdrości. A tym bardziej same wsie, którym daleko do czegoś takiego.
Przeanalizowałem słowa RON'a. Przyznam, nie byłem w zachwycie. I nawet nie w hmurze. To zdanie zepsuło mi samopoczucie... Siedzieliśmy w ciszy. RON patrzył na mnie oczekując jakiejś odpowiedzi z mojej strony. A ja myślałem.
Myślalem co zrobić, jak postapić. Czy może się zgodzić, czy nie? A może po prostu postawić jakiś warunek? Nagle głowę RON'a przerwał moje rozmyślanie:
- Dam ci czas abyś to przemyślał - Odparł wstając z miejsca.
- Nie, stój - Rzekłem łapiąc go za dłoń aby nidzie nie szedł - Zostań -
Jak powiedziałem, tak uczynił. Ponownie zasiadi na miejscu obok mnie a ja puściłem jego rękę. Po chwili ciszy i patrzenia się w jeden punkt, westchnąłem głośno.
- Ahh... Dobra zgadzam się. Zrobię to. Ale tylko dlatego że ty mnie o to prosiłeś i nie zamierzam się z nią w pełni pogodzić - Odparłem krótko na temat mrużąc oczy i krzyżując
rece na piersi.
Na te słowa na twarzy Litwina wymalował się mały usmieszek.
- Co ja bym bez ciebie zrobił - Zaśmiał się cicho patrząc w podłogę.
Cisza. I ponownie. Do jednego, co jest z tym milczeniem?! Czemu nie możemy porozmawiać jak zawsze? Normalnie? Po ludzku? Co tak bardzo chamowalo nasze umysły od rozmowy. Cisza ta nie była miła a wręcz przytłaczająca.
Nagle RON, znów się odezwał przerywając to brutalne milczenie.
- Chyba powinien się zbierać.. -
- Czemuż? Zostań jeszcze przez chwilę - Spytałem patrząc na niego - Może zagościłbyś do mnie do domu na chwile? Zjadłbyś coś jeszcze, napił, przespał i przede wszystkim umył - Zachaczyłem śmiesznie o ostatni wyraz, a RON na nie mało się skwasił i powąchał swoją brudną od kurzu, potu i błota z liśćmi koszulę. Aż kaszlnął bo tak się zaciągnął tym smrodem.
- No nie wiem. Z jednej strony twoja propozycja jest bardzo kusząca, lecz z drugiej... To niebezpieczne - Stwierdził cicho.
- Masz się zgodzić bo inaczej ja cię tutaj zaraz zabije niżeli te trzy szympansy - Odparłem żartobliwie udając wkurzonego.
RON wybuchnął śmiechem na słowo "szympansy". Aż mu leski poleciały.
- No dobrze, dobrze. Ale małpeczek takich fajnych nie obrażaj - Orzekł spokojnym głosem przestając się śmiać.
━═━═━═━═━═━═━═━═━
✴ 3190 słów
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro