Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

'✧.(cz.1) Zimna droga

━═━═━═━═━═━═━═━═━

» Korocza. Rosja. Rok 1808.
Okres jesienny.

𝑃𝑜𝑣. Polskie Stronnictwo Ludowe (PRL)

Czułam nostalgiczną woń.
Wiła się za mną jak jadowity wąż.
Wąż który mimo swej piękność jest zabójczy.

Przypomniałam sobie jak to dobrze było spędzać czas w lesie z ojcem.

Ale teraz jego już nie było.

A kiedy sobie o tym przypominałam, zawsze chciało mi się płakać.

Wielkie Królestwo Polskie (WKr.P) zginą podczas powstania kościuszkowskiego. Sam nakazał nam wraz z mamą, czyli Monarchią Węgierską (MW) uciekać, tuż przed wybuchem powstania.
Wynieść się jak najdalej.
Najwidoczniej, czuł że wszystko było wtedy możliwe. Na włosku czekał 3 rozbiór Polski. Nie chciał nas narażać na niebezpiczeństwo.

Nie sądziłam że tego dnia tuliłam go po raz ostatni. Było to dla mnie bardzo trudne, jak i dla mojego brata bliźniaka - Polskiego Państwa Podziemnego (PPP).

Nie mogliśmy zrozumieć dlaczego mama płakała długie dnie i noce. Mówiła że nic jej nie jest. Że wszystko gra. A tak naprawdę chciała zaoszczędzić nam cierpienia.

I tak zostaliśmy sami.

Wychowywaliśmy się bez ojca.

Za to wychowywała nas matka.

Z początku mieszkaliśmy w pewnej wsi w Cesarstwie Austriackim ukrywając się od wszystkich. Dopiero po czasie przenieśliśmy się do Korocza. A właściwie do starej, drewnianej chaty w lesie z daleka od ludzkości.

Matka uczyła nas jak przetrwać. Nie chodziliśmy do szkoły, ona uczyła nas pisać, czytać i liczyć. Także uczyła nas języków.

Kiedy podrośliśmy wyjaśniła nam dlatego się ukrywamy. Byliśmy łatwym łupem na łapska zaborów. Byliśmy młodym pokoleniem które było zagrożeniem.

Więc byliśmy daleko od ludzi.

Nasze życie w Koroczy nie było łatwe. Mieszkaliśmy tak naprawdę na odludziu. W samym centrum brzozowego lasu. Nasza matka chodziła do miasta aby coś kupić, lecz jedynie w sytuacji kiedy naprawdę nam coś brakowało. Tak naprawdę nauczyła nas jak przetrwać bez cywilizacji. Nauczyła nas tropić zwierzynę, polować, szyć, rąbać drewno, opatrywać rany, leczyć. Praktycznie wszystkiego.

Teraz kiedy mamy po 17 lat wiemy co robimy. Monarchia Węgierska dalej nas uczy, wielu przydatnych funkcji. Wiedzieliśmy jak wygląda nasza rutyna i codzinne obowiązki.
Ja głównie zajmowałam się gotowaniem, szyciem oraz sprzątaniem. Natomiast mój brat rąbamiem drewna, polowaniem i naprawianiem. Choć matka czasem zaminiała nas rolami. Mawiała że każdy z nas powinien jak najwięcej umieć aby poradzić sobie w życiu. Zawsze mówiła że musimy być gotowi na wszystko...

Nasze życie opierało się głównie na gospodarstwie domowym. Nie mieliśmy zbyt dużo czasu dla siebie. Ani nie było zbytnio możliwości robienia czegokolwiek innego po za czytaniem książki. Zbieranie owoców lasu było moim ulubionym zajęciem z bratem. Ale i także wspinanie się po drzewach czy oglądanie nocą gwiazd. Mimo iż oboje posiadaliśmy skrzydła po ojcu, były za małe aby nas unieść. Była to pewna anomalia jak wcześniej nam mama powiedziała. Ale nie trzeba było się niczym martwić. Nic to nam nie groziło. Po prostu sobie były, praktycznie nie używane.

A także naszym ulubionym zajęciem było przychodzenie nad grób. A w zasadzie to do opuszczonej kapliczki, postawionej w lesie, którą wraz z mamą odnowiliśmy. Mama nauczyła nas codziennie modlić się do Pana. Przy kapliczce postawiliśmy prowizoryczny nagrobnk dla naszego ojca. Na jego cześć. Tak naprawdę jego ciało zostało w Krakowie. Ale przyjazd tam był zbyt ryzykowny.

Właśnie i tym razem kiedy wracaliśmy z koszykami, oraz paroma grzybami w środku, zatrzymaliśmy się wszyscy przed kapliczką. Postawiliśmy koszyki na ziemi i przeżegnaliśmy się. Zmówiliśmy pacież za tatę oraz za całą rodzinę. A także podziękowaliśmy na udany zbiór grzybów.

Wróciwszy do domu, zabrałam się za przyrządzanie zupy z grzybów a mój brat udał się przynieść drewno na opał do kominka. Nasza matka sprzątała w tym czasie dom.
Mineła godzina kiedy wszyscy wspólnie zasiadliśmy przy oklągłym stole delektując się zapachem gruzbów unoszącym się po całym domu. Smacznie zjedliśmy obiad i znów zabraliśmy się do pracy. Po wykonanych obowiązkach poszliśmy spać.

I tak wyglądała nasza codzienność.
Nic nadzwyczajnego.
Nic nowego. I wszystko wydawało się być idealnie, wszystko na swoim miejscu. Choć było już od dawna nieuniknione to, że w końcu to ciche życie, zmieni swoje oblicze...

Ten sam rok. Tym razem już początek października.
Była chyba 5 nad ranem. Jeszcze dobrze słońce nie wstało, choć starało się przebić.
Pamiętam jakby to było wczoraj, zapach pościeli tego dnia. Pachniała pięknie, nie zwiastowała nam tego, jaki horror zaraz miał się wydarzyć. Lerzałam na boku, tylko w bieliźnie i sporej koszuli nocnej, szytej przeze mnie z białego materiału. Włosy kleiły mi się do wszystkiego i sterczały na wszystkie strony. Nasza chatka była dość mała, tylko 2 pokoje. Kuchnia jak i jadalnia, i osobno sypialnia z trzema pryczami. Łazienka była na zewnątrz. Spałam spokojnie wydchając zapach poduszki. Poczułam jak promienie słońca wpadły do środka i zaczęły świecić mi po twarzy. Zdezoriętowana otowrzyłam je i potarłam twarz rękowa obracając się na plecy.

- Dobry pani - Usłyszałam głos mojego brata.

Obruciłam głowę w bok. PPP już nie w piżamie, siedział na krawędzi swojego posłania. Trzymał w dłoniach stary, już zardzewiały od dołu kubek z czymś ciepłym gdyż parowało.

- Hejjjj - Jęknełam ponuro przeciągnając się i prostując do siadu.

- To dla ciebie - Odparł podając mi kubek.

- Dzięki - Uśmiechnęłam się do niego odbierając przedmiot.

Zajrzałam do środka. Była w nim cherbatą z zół zebranych z lasu.

- Wiesz... - Zaczął cicho PPP - matka była niespokojna... Coś mi się nie podoba - Odparł.

Spojrzałam na niego zdziwiona.

- Jej ręce drżały i pociły się. Czymś się stresuje. Pytałem co się dzieje ale ona powiedziała że wszystko gra... -

Skwasiłam minę.

Nagle drzwi się otworzyły a w progu stanęła nasza matka, ubrana w brudny, stary fartuch.
Mój brat miał rację. Już na wstępie można było wywnioskować że coś jest nie tak. Po jej zmęczonej twarzy można było zrozumieć że nie spała dobrze. A lekko dygodżące końcówki palców także.

- Dzień dobry Peerel - Odpadła uśmiechając się do mnie.

Nasza mama często nawywała mnie po prostu Peerel, lub Koniczyna że względu na kolor moich oczu po matce.
Natomiast na PPP mówiła Podziemie czy Słońce że względu jego oczu. Posiadał oczy bardzo jasne, wręcz jak blask słońca.

- Cześć mamo - Uśmiechnęłam się.

- Zbierajcie się. Pora do roboty... - Odparła, dość ponuro i lodowato jak na siebie.

Szybko się ubrałam, akurat w skromną, linianą spudnicę oraz koszulę. Oczywiście z wyszywaną chustą o kolorze zieleni na głowie. Kochałam chusty, sama je szyłam, tworzyłam kolekcję.
Pomogliśmy matce że śniadaniem. Jak zwykle dość skromne. Po dwie kromki chleba z dżemem.
Zasiadliwczy do stołu zaczeliśmy sporzywać posiłek.

- Mamo... - Zaczęłam zerkając na PPP oznajmiająco - Powiedz co cię trapi -

- Martwimy się - Odparł mói brat.

Monarchia Węgierska spojrzała zdziwiona to na mnie to na PPP.
W końcu westchnęła ciężko przymykając oczy. Położyła swoje łokcie na blacie drewnianego stołu zjedzonego praktycznie przez małe insekty. Przetarła swą twarz dłońmi.
Czekałam wraz z bratem w milczeniu.

- Miałam sen... - Odparła powoli - Koszmar... Czuję że coś złego się wydarzy... - Wyjaśniła.

- Co takiego ci się śniło? - Spytałam mrużąc oczy.

- Słyszałam krzyki. Wiedziałam czerń. Poźniej plamy krwi. I znów krzyki. Krzyki przerażenia i bólu... - Zaczęła powoli, składając słowa do kupy.

Uważnie ją słuchaliśmy.

- Później widziałam ogień. Widziałam śnieg, zaspy śniegu... I krew... - Mówiła coraz ciszej.

Raptem PPP złapał niespodziewanie matkę za dłoń. Mocno ją uścisnął. MW uśmiechnęła się do niego lekko. Także położyłam i swą dłoń. Trzymaliśmy się tak przez chwilę w ciszy.

- Powinniśmy się zbierać... - Zaczęła powoli mama puszczając nas niechętnie.

Lecz nie dane jej było dokończyć zdanie.

Przerwał jej huk. Wszyscy wystraszeni spojrzelismy w stronę starych drzwi. Ktoś pukał. A właściwie to walił w drzwi. Aż ściany lekko drgały. Wymieniliśmy się wzrokiem między sobą. Nagle usłyszeliśmy rosyjskie nawoływania. Ja oraz PPP zerwaliśmy się przerażeni z krzeseł. Nasza matka natomiast powoli wstała od stołu. Wszyscy patrzyliśmy w stronę drzwi w milczeniu. Nagle nasza mama spojrzała na nas z powagą.

- Nie, mamo... - Zaczęłam niesłyszalnie ale ona już miała swój plan.

Przytuliła nas mocno.
Wyszeptała; "Macie uciekać, jak najdalej. Wierzę w was moje dzieci. Kocham was. Biegnięcie, ja ich spowolnię".

Nasza matka omówiła z nami plany ucieczki, w sytuacji kryzysowej. Uczyliśmy się j wiele ćwiczyliśmy, gdzie uciekać, jak uciekać i co dokładnie robić...

Czułam jak klatka piersiowa zaczyna mnie boleć. Nie chciałam puścić mamy. Nie chciałam jej opuszczać. Nie teraz. Nie dzisiaj. Błagam...

Niespodziewanie PPP wyrwał mnie z transu kiedy złapał mnie za rękę i wyrwał z objęć matki. Nie zdążyłam nawet na nią ostatni raz spojrzeć kiedy, drzwi się zamknęły. Mój brat otworzył okno. Lecz ja stałam przed drzwiami przerażona. Nie chciałam uciekać. Raptem usłyszałam jak ktoś wpada do środka domu jak wichura. Usłyszałam krzyki. Poźniej jak cios strzały. Jeden i drugi. Trzeci i czwarty. Odebrało mi mowy a oczy zalały się łzami. Gdyby nie mój brat zostałabym tam. Lecz on szybko zareagował, dopadł do mnie złapał mocno za rękę.
Wyskoczyliśmy przez okno. Zaczęliśmy uciekać w las.

Nie wiedziałam co się dzieje.
Czułam się jak w jakimś obłędzie. Biegłam oszołomiona nie patrząc pod nogi.

Przed oczami miałam tylko mamę.

Tylko jej osobę.

Zaczęłam ryczeć. Łzy płynęły okropnym strumieniem. Czyłam jak zaczynam się nimi dławić. Słyszałam męskie krzyki za nami. Ale PPP ciągną mnie dalej. Nie wiedziałam gdzie byliśmy ani dokąd zmierzaliśmy. Istna burza. Zaczynało mi już brakować sił. A rozpacz którą przeżywałam wcale nie pomagała.

Mój brat widząc to skręcił gwałtownie. Padliśmy za sporymi krzakami na kolana.
Pochyliłam się do przodu patrząc w ziemię. Łzy lały się niemiłosiernie. Chciałam krzyczeć z bólu. Moje nogi i ręce zaczęły niekontrolowanie drżeć. Nagle poczułam jak czyjaś dłonie łapią mnie delikatnie za głowę i unoszą ją lekko do góry. Mój brat spojrzał mi w oczy łącząc nasze czoła razem. Patrzyłam mu w oczy. Lecz przez łzy ledwo co go widziałam. Złapałam jego dłonie.

- Błagam nie płacz... - Usmyszłam jego drżacy głos.

Wiedziałam dlaczego tak powiedział. Nie że względu że ma coś do mojej rozpaczy. Wręcz przeciwnie. Chcę mnie uchronić przed jeszcze większą rozpaczą.
Ale nie dałam rady. Próbowałam hamować emocje, ale te dawały góre. Łzy niczym woda wylana z wiadra spadały na ziemię brudząc i tym dłonie mojego brata.

- Błagam cię Peerel przestań płakać, oni nas usłyszą... - Usłyszałam jego łamiący się głos.

Nie dałam rady. Nie dałam rady przestać. Ani się uspokoić. To było dla mnie za dużo. Zamknęłam oczy próbując walczyć z emocjami. Nagle poczułam jak mój brat mnie mocno obejmuje.

- Jestem tu z tobą rozumiesz? Nigdy cię nie zostawię. Będę przy tobie. Będę cię wspierał i płakał razem z tobą... - Szeptał mi do ucha, próbując dodać mi otuchy.

Jego czułość trochę mnie uspokiła. Ale mało. Byłam wstrząśnięta. Czułam żal, rozpacz, gniew, zagubienie, bezsilności... Tyle emocji na raz. Myślałam że zaraz dostanę paranoi...

Nagle znów usłyszałam strzały. Czułam jak PPP zaczyna się lekko trząść. Lecz wciąż uparcie i mocno mnie obejmował. Mówił do mnie że damy radę, cokolwiek się wydarzy.

Wten film się urwał.

Tego dnia zaczeło się największe piekło mojego życia...

Obudziłam się będąca przymocowana do krzesła w pewnej szarej izdebce. Ledwo co widziałam poprzez zimne światło dzienne wpadające przez małe okno. Lecz nie myślałam na tym gdzie jestem.
Przypomniałam sobie o matce o całym zajściu. Lekko się skuliłam, czując niekomfortowy ból brzucha. Czułam jak mój żołądek wariuje, a jelita wiążą się w supły. Zaczęłam lekko drżeć z tego napadu emocji. A w zasadzie miałam wrażenie że przechodzę atak paniki. Czułam moje wnętrzności. Widziałam jak dziwnie zachowuje się moje ciało. Mimo wszystko nie chicałam z tym walczyć. Chciałam ujrzeć do czego dojdzie. Bóle się nasiliły. Skurcze przemówiły. A mrówki nie ustępowały. Poczułam żółć w mojej krtani. Mało brakowało a udało mi się stłumić wymioty. Zaczęłam charczeć jak jakiś pies. Głęboko oddychać. Moja ślina wydawała się mieć posmak wymiocin. Przymknęłam na chwilę oczy i zacisnęłam mocno zęby. Próbowałam hamować. I nie zwariować. A przyznam że czułam jak tańczyłam na jej granicy.

Zaczęłam tłumić dziwne zachowanie mojego organizmu. Powoli wyrównałam oddech, a bóle się zmniejszały. Drgawki ustępywały. Lecz za to pojawiły się łzy.

Zdałam sobie sprawę co się dzieje. Poczułam niewyobrażalny niepokój i strach. Biłam się wraz z własnymi myślami, chcąc się jakoś zmotywować. Lecz mój sumień narzucał mi tragiczne wydarzenia. Zaczęłam to wszystko w sobie tłumić. Wciąż te same zdania powtarzały się w mojej głowie na okrągło jeszcze bardziej wszystko pogarszając. W końcu nie wytrzymałam i aż krzyknęłam. To było dla mnie za dużo. Nie wiedziałam co mam robić. Jak działać. Jeszcze nigdy nie wylądowałam w takim potrzasku. Byłam bezsilna.

W pewnej chwili zadrżałam, słysząc jak ktoś łapie za klamkę drewnianych drzwi i staje w progu małej izby. Niestety nie byłam w stanie rozpoznać dokładnie kim była ta osoba, gdyż okno będące za mną oświetliło jej twarz. Widziałam jedynie ciemne, wojskowe ubrania. Domyśliłam się że to żołnierz. Wten w małym pokoju pojawiły się jeszcze dwie osoby. Także ubrane w mundury. Drzwi się za nimi zamknęły, z chukiem. Byłam tylko ja i oni. Starałm się dobrze dostrzeć ich twarze lecz bez skutków.

- Rozumiesz Rosyjski? - Usłyszałam napięty, poważny głos jednego z żołnierzy.

Wypowiedział je po węgiersku - oczywiście z rosyjskim akcentem.

Niepewnie kiwnęłam głową na tak.

Matka uczyła nas wielu języków. Mówiła że mogą nam się przydać - tak jak każemu państwu. Naszym językiem rodzinnym był z początku polski. Od małego się go uczyliśmy. Kiedy skończyliśmy 2 lat mama zaczęła nas uczyć węgierskiego - jej rodzinnego języka. I tak te dwa języki się że sobą połączyły. PPP oraz ja umieliśmy te dwa języki idealnie. Oprócz tego Monarchia nauczyła nas jeszcze niemieckiego, angielskiego oraz rosyjskiego.

Żołnierze rosyjscy wymienili się spojrzeniami.

- Mamy do ciebie parę pytań - Odparł nagle jeden z nich.

"A ja więciej niż sądzicie" przeszło mi przez myśl.

- To przesłychanie. Proszę was abyście mieli na uwadze aby podporządkować się naszym poleceniom. W przypadku braku podporządkowania goszko za to zapłacicie - Usłyszałam po chwili.

Ręce zaczęły mi się pocić, a w klatce piersiowej zaczęło robić mi się duszno.

- Jak długo mieszkaliście w starej chacie w lesie na terenie Korocza? - Padło pytanie.

Przesłuchanie.

Natychmiastowo się wyprostowałam, aż miałam wrażenie że zrobiłam to zbyt energicznie gdyż poczułam ból pleców.

Stwierdziłam że i tak nie mam nic do ukrycia. A bałam się że coś grozi mojemu bratu, czy mnie. Wolałam iść na kompromis...

- Od dawna. Praktycznie od śmierci naszego ojca - Odparłam po chwili ciszy.

- Z kimś mieszkaliście oprócz brata i matki? -

- Nie - Odrzekłam krótko.

- Czy wasza matka ingerowała w sprawy wojskowe? -

Pytanie mnie ścieło. Zmarczyłam brwi.

- Nie wiem... - Odparłam po chwili namysłu.

Czułam jak napięcie zaczyna powoli wzrastać. Mimo iż nie wiedziałam twarzy żołnierzy, czułam jak przeszywają mnie wzrokiem, wręcz chcącym zabić.

- Jesteś pewna? - Spytali.

- Tak - Rzekłam jednoznacznie.

Przez chwilę znów nastała cisza.

- Czy wasza matka miała jakikolwiek wkład w działania patriotyczne? Dla strony polskiej, litewskiej ale i także węgierskiej? -

Oblał mnie zimny pot.

- Nie - Odrzekłam krótko.

Rosjanie zaczęli cicho coś między sobą szeptać.

- Co robiliście oprócz ukrywania się w chacie? -

- Tak w zasadzie to nic prócz wykonywania obowiązków. Nie mogliśmy opuszczać terenu będącego w zakresie pięciu kilometrów dalej od domu - Wyjaśniłam starając się zachować dobre sformułowanie.

- Jak zdobywaliście żywność, czy inne przedmioty w domu? -

- Zabijaliśmy zwierzynę leśną. Przedmioty przynosiła nasza matka. Nie wiemy skąd. Znikała, a później wracała z różnymi rzeczami -

- Matka was wszystkiego uczyła? -

Kiwnęłam głową.

Po paru minutach Rosjanie zaczęli między sobą szeptać. Dopiero teraz zauważyłam że jeden z żołnierzy wszystko notował na pewnym płutnie. Trochę skrępowana, przerwałam im cicho;

- Mogę się dowiedzieć gdzie jesteśmy? -

Rosjanie natychmiastowo ucichli. Usłyszałam jak odwracają się w moją stronę.
Przez chwilę panowała cisza. Cisza grozy i napięcia którą chyba zapamiętam do końca życia.

- Nie możesz uzyskać tej informacji - Warknął jeden.

- A.. co z moją matką, bratem? - Zapytałam trochę ciszej niż wcześniej.

- Wasz brat żyje. Także jest przesłuchiwany - Odparł szordzko jeden z żołnierzy.

Poczułam ulgę. Jakby kolec który uwierał mnie w żebro został wyciągnięty.

- Wasza matka nie przeżyła -

Krzak z kolcami dosłownie mnie pochnłoną, wbijając się w moją skórę. Raniły mnie natychmiastowo, a ja stopniowo czułam jak słabnę.

Patrzyłam z rozszerzonymi oczami na Rosyjskich żołnierzy. Byłam w szoku. Zbyt dużym aby cokolwiek powiedzieć a tym bardziej zrobić. Po prostu siedziałam w milczeniu, praktycznie bez ruchu. Pierwszy raz w życiu zapomniałam jak się oddycha. Minęło trochę czasu zanim zoriętowałam się co powiedzieli do mnie żołnierze. Moja matka nie żyje. Moja mama...

Zacisnęłam mocno zęby. Aż czułam jak jeden z nich został uszczyrbany. Szczęka zaczęła mnie boleć ale ja ściskałam ją mocniej chcąc zachamować jęk bólu. Łzy, niczym wodospad spływały po moich policzkach ostatecznie londując na zimnej podłodze, mieszając się z kurzem. W uszach aż poczułam przepływającą krew.

Daleko gdzieś miałam świat zewnętrzny. Ignorowałam Rosjan którzy się na mnie patrzyli. Nawet nie zoriętowałam się kiedy wyszli pozostawiając mnie samą ze swoim cierpieniem. Nie mogąc wytrzymać zaczęłam głośno płakać brudząc wszystko do okoła. Zapadłam się w dołek, w swoją rozpacz.

━═━═━═━═━═━═━═━═━

𝑃𝑜𝑣. PPP

Wyplułem krew z ust, brudząc nią podłogę izby.

Przeklinałem w duchu na to wszystko. Czułem jak moje ciało ogarnia gniew. Czułem ból, lecz nie tyle że fizyczny, lecz psychiczny.
Cały te chory ból straty matki przeobrażał się agresję. Adrenalina zaczynała pobijać rekordy swojej wartości. Oddech zaczął szaleć, a ciało wariować. Mój umysł nie działał racjonalnie. Działał pod najgorszym wpływem - wpływem emocji. Nienawidziłem tego. A a myśl jeszcze bardziej mąciła mi w głowie. Emocje brały górę. A wtedy czułem się słaby. Kiedy emocje mną kierowały czułem się bezsilny. Od małego starałem się nad nimi panować, kontrolować. Pamiętam słowa mojego ojca, które do mnie wypowiedział, kiedy miałem tylko 4 lata.

"Walka z emocjami to nie to samo jak ich kontrola. Walką z emocjami możesz się zniszczyć. Kontrola emocji to działanie trudne, lecz dzięki temu możesz nad nimi panować"

Od małego miałem problem z emocjami. Starałem się być dobry. Jakkolwiek by to mogło źle zabrzmieć.

W sytuacjach kiedy wewnętrznie czułem smutek i ból, emocje przerabiały to na gniew i przemoc. Nie radziłem sobie z tym. Przez to zacząłem szukać rozwiązania aby nauczyć się panować na emocjami.

Dzięki pomocy i wsparciu matki, jak i mojej siostry dałem radę uporać się z emocjami. Stałem się spokojniejszy. O wiele spokojniejszy. Bez nich sam bym się zniszczył.

Lecz. Tym razem ich nie było przy mnie...

Uniosłem głowę wysoko do góry patrząc rosyjskiemu żołnierzowi w oczy. Przez chwilę wpatrywaliśmy się tak na siebie. Lecz to nie był zwykły kontakt wzrokowy. Była to gra. Gra o dominację. Kochałem takie zagrania. Nieustępliwie wpatrywaliśmy się w siebie nawzajem.
Kontakt wzrokowy. Coś czego boi się połowa ludzi.

Sam nie wiem co dalej by się potoczyło gdyby nie drugi z rosyjskich żołnierzy który staną pomiędzy nami. Blondyn który wcześniej bardzo zdenerwował się na moje odzywki i uderzył mnie w twarz, wyprostował się jak drzewo, po czym szybko sfrustrował wzrokiem żołnierza stojącego pomiędzy mną a nim. Starszy żołnierz, z brodą odwrócił się do mnie, po czym trochę zniżył gdyż siedziałem przywiązany do krzesła. Zmierzył mnie swoim lodowatym wzrokiem, tak aż poczułem ciary na plecach. Mimo jego oczu, nie spuściłem z nich wzroku ani na sekundę.

W izbie panowała głucha cisza. Jedynie usłyszałem jak szatyn, trzeci żołnierz rosyjski, stojący od samego początku pod ścianą, odpalił sobie fajkę.

Niespodziewanie brodacz chlasnął mnie po mordzie. Powstrzymałem się od przegryzienia dolnej wargi. Znów złapałem kontakt wzrokowy z siwym żołnierzem.

- Nie lekceważ mnie - Odparł nagle.

Ja jedynie zmarszczyłem niewygodnie brwi, bacznie obserwując każdy odcinek ciała tego sukinsyna, jakbym chciał wyczytać o nim wszystko, jak z książki. Mój wujek uczył mnie jak przeczytać kogoś jak podręcznik. Rozpoznać dokładnie czyjeś uczucia, czy myśli. A nawet i doświadczenia czy historię.

Mierzyliśmy się wzrokiem jak dwaj drapieżnicy, patrzący sobie w oczy, aby potem rzucić się sobie do gardeł.

Brodacz wyprostował się powoli, nie spuszczając ze mnie lodowatego wzroku.

- Gadać gówniarzu... - Warknął cicho brodacz - Ale to już! -

- Nie zamierzam wam cokolwiek mówić - Odrzekłem stanowczo.

- Gadaj! - Chyba starszy nieco się zdenerwował, chwytając mnie mocno za moją koszulkę ubrudzoną z mojej krwi lecącej z rany na boku twarzy.

Powstrzymywałem się od rozwalenia krzesła na którym siedziałem. Starałem się zapanować nad sytuacją, choć było to praktycznie niemożliwe.

Staruch puścił mnie w końcu, podenerwowany. Widziałem jak z niezadowoleniem marszczy brwi i zaciska mocno szczękę.

- Wiesz co czeka cię z takie nieposłuszeństwo... - Zagroził siwy grożąc mi palcem.

Już miałem mu powiedzieć, co zrobił sobie z tym swoim palcem wskazującym, lecz w ostatniej chwili przygryzłem język.

Doświadczony żołnierz otworzył już swe usta ledwo widoczne spośród gęstych, siwych włosi brody, lecz nie dane było mu mówić. W tym momencie drzwi się otworzyły. Wszyscy spojrzeliśmy na mężczyznę w mundurze. Spojrzał na siwego, stojącego przede mną patafiana i rzekł;

- Koniec przesłuchań. Tyle ile się dowiedzieliście na razie wystarczy - Wysyczał jak wąż - Dowódca karze wam ich przetransportować. Zabieramy ich do Petersburga, Car chcę się z nimi zobaczyć w żywe oczy - Odparł patrząc na mnie z góry, jakbym był jakimś podludem.

Po chwili brodacz oraz blondyn odwiązali mnie od krzesła, choć ręce dalej miałem w pułapce. Wyprowadzili mnie z izby i zaczęli prowadzić przez ciemny korytarz. Szedłem posłusznie, chcąc zobaczyć się z moją siostrą.

Przyprowadzono mnie do pewnej sali. A w zasadzie to celi . Wrzucili mnie tam, z takim impetem że ledwo nie upadłem na mordę. Kaszlnąłem krwią, która opadła na asfalt w celi, po czym obruciłem głowę do tyłu słysząc obijanie się metalu o metal. Dwoje żołnierzy zamknęli mnie na klucz, po czym zniknęli. Rozejrzałem się po celi. Niczego tutaj nie było. Prócz małego okienka i wiadra na naturalne potrzeby. Było ciemno jak w dupie. Już miałem usiąść na podłodze kiedy usłyszałem kroki na korytarzu w celi. Nagle zauważyłem moją siostrę którą przyprowadziło dwóch strażników. Wepchnęli ją mocno do celi na przeciwko mojej, aż tak że się zachwiała i upadła na brzuch. Usłyszałem ciche westchnienie. Kiedy żołnierze rosyjscy wyszli z więzienia dopadłem do krat patrząc na siostrę. Powoli wstała, po czym sprawdziła swoje nadgarstki.

- Peerel - Szarpnąłem do niej.

Ta aż się wzdrygnęła, nie wiedząc kto to mówi. Obejrzała się do tyłu po czym mnie zauważyła. Na jej twarzy pojawił się szok po czym radość. Doparła do krat. Przeleciała mnie wzrokiem od góry do dołu. Zauważyłem jak się spina i zaciska mocno palce na kratach celi.

- Jezu, co oni ci robili? - Przeraziła się patrząc na moją brudną koszulę.

- Wszystko gra - Odrzekłem starając się ją uspokoić - Nic mi nie zrobili, tylko po twarzy trochę dostałem -

- Ale że aż tyle krwi? - Przeraziła się patrząc mi a oczy.

- Nic mi nie jest - Warknąłem - A ty jesteś cała? -

- Tak... - Odpowiedziała kiwając głową - Też cię przesłuchiwali? -

Przytaknąłem.

- Cokolwiek im powiedziałaś? - Spytałem.

Na twarzy mej siostry pojawiło się przerażenie. Już wiedziałem co ono oznacza.
Bała się że jej coś zrobią. Więc wszystko powiedziała. Zmarszczyłem brwi patrząc w bok. PRL spuściła głowę że wstydu.

Po chwili jednak stwierdziłem że nie powinienem mieć do niej urazy ani pretensji. Bała się. Nie wiedziała jak działać. Miała do tego prawo. Po za tym, gdyby jej coś zrobili, chyba bym sobie nie darował.

Wyciągnąłem przez kraty dłoń w jej stronę. PRL zerknęła na mnie spod łba jakby przestraszona, że ją okrzyczę za zachowanie jak małe dziecko. Po chwili jednak także wyciągnęła swoją. Cudem udało nam się złączyć je w uścisku. Uścisku mocnym jakby miał być naszym ostatnim.

Niedługo potem zasnęliśmy. A w sumie to ja zasnąłem. Byłem wymordowany tym wszystkim co dziś się wydarzyło.

Jeszcze nie doszło do mnie że moja matka nie żyje. Jeszcze nie płakałem. Wciąż myślałem że ona żyje, gdzieś ją zabrali i też przesłuchują. Nie przeżywałem tego jakoś... Przeżywałem to inaczej niż moja siostra. Ona przeżywała to ukazując cierpienie na zewnątrz. Natomiast ja, trzymałem wszystko w sobie. Zaczęło mi się z tym robić już duszno. Choć wiedziałem że muszę być silny. Muszę zająć się moją siostrą. Pokazać jej że damy radę jakoś z tego się wykaraskać.

━═━═━═━═━═━═━═━═━
✶ 3822 słowa.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro