Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

❁ ❝𝐢 𝐟𝐨𝐫𝐠𝐢𝐯𝐞 𝐦𝐲𝐬𝐞𝐥𝐟 𝐟𝐨𝐫 𝐥𝐨𝐯𝐢𝐧𝐠 𝐲𝐨𝐮❞


▬ ten one-shot dedykuje kochanemu StNicky13, który ma dzis urodziny. wszystkiego najlepszego, wyderku ! <33

══════🥀══════

Deszcz przesiąkał jego ubranie, swoimi zimnymi, wszędobylskimi palcami przyklejając  przemoczony materiał do skóry. Mokre pocałunki nieba były zimne niczym usta rzeźby z marmuru — czuł na sobie ich zimno, które przenikało go aż do szpiku kości. 

Robiło się ciemno, choć pora nie była wcale taka późna, w końcu był już listopad. Uliczne latarnie gasiły mrok swym światłem, podczas gdy światłem na jego twarzy był uśmiech. Przemoczenie, chłód i krople deszczu cisnące się do jego oczu wcale nie dokuczały mu aż tak bardzo, być może dlatego, że radość i ciepło panujące w jego sercu przesłaniały te niedogodności. 

A co było przyczyną jego zadowolenia? Zmierzał właśnie do domu swojego najlepszego, najserdeczniejszego przyjaciela. Mieli spędzić razem wieczór na na nauce. Nie była to pierwsza ich noc spędzona na wspólnym czytaniu książek i rozwiązywaniu zadań. Już kilka razy zaczytywali się i pogrążali w wirze nauki aż do późnych godzin. Później zasypiał na dostawionym tapczanie w jego pokoju, obserwując uśmiech na twarzy przyjaciela i jego zamykające się oczy.

 Och, jak kochał te wieczory...! A jeszcze bardziej kochał swojego przyjaciela. Wiedział, że to uczucie aż za bardzo wychodziło poza granice zwykłej "braterskiej przyjaźni", wręcz jaskrawo się wyróżniając, ale w tej chwili nie martwiło go to. Przecież skrywa to tylko w swoim sercu, nikt nie musi o tym wiedzieć! A teraz myślał już tylko o ujrzeniu uśmiechu rozświetlającego piegowatą twarz. To właśnie ta myśl sprawiała, że zdawał się w ogóle nie przejmować panującą na zewnątrz pogodą. 

Miał jeszcze kilka długich kroków do pokonania, zanim znalazł się w ciepłej klatce schodowej. Przemoczony niczym szczur, wbiegł po schodach i po parunastu susach — bo pokonywał po dwa stopnie na raz — stanął przed drzwiami mieszkania państwa Bytnarów.  Zapukał do nich i nasłuchiwał coraz to wyraźniej słyszalnych kroków. 

— Tadziu, mój drogi! — usłyszał ten miły jego uszom głos i ujrzał upragniony uśmiech. Uśmiech jednak zaraz przerodził się w wyraz zdziwienia i przygany. 

— Ależ ty zmokłeś! Czemu żeś parasola ze sobą nie wziął? Jak wydra z jeziora wyglądasz! — Janek spojrzał na karcąco na Tadeusza. 

— Zapomniałem — przyznał z lekkim zawstydzeniem Tadeusz, odgarniając szybkim ruchem dłoni zupełnie mokre kosmyki włosów, które przykleiły się do jego czoła.
Zawsze i wszędzie pamiętał o wszystkim — od godzin i miejsc zbiórek, po konspiracyjne pseudonimy, a wreszcie o takich drobiazgach jak chusteczki, czy właśnie o owej nieszczęsnej parasolce. Ale tym razem zapomniał. Był zbyt zamyślony. A przyczyną tego rozkojarzenia była osoba stojąca przed nim. 

— Ty? Zapomniałeś? Chyba cię nie poznaję — piegowaty zmarszczył brwi, ale zaraz karcący grymas zniknął z jego twarzy. — Ach, nie stój tu tak! Wejdź do środka, ogrzej się. Jesteś taki przemoknięty! — rozpoczął swe biadolenie. Usunął się w bok, by Tadeusz mógł wejść do środka, po czym zamknął za nim drzwi. 

— Zostań tu, za momencik przyjdę — polecił Rudy, z roztrzepaniem biegnąc gdzieś, nie wiadomo gdzie. 

"Ach, to jego rozgorączkowanie... Ciekawe czy zdaje sobie sprawę z tego, jaki jest uroczy."

Tadeusz stanął w sieni, rozglądając się po dobrze mu znanym pomieszczeniu. Następnie zwrócił wzrok pod własne nogi. Woda ściekała po nim, a kropelki deszczówki skapywały na podłogę. 
Zmieszał się nieco, patrząc na malutką, aczkolwiek rosnącą kałużę. Miał nadzieję, że nie zrobi tym nikomu problemu. 

Stojąc tak, powoli zaczynał odczuwać chłód, choć w mieszkaniu było ciepło. Przemoczone do suchej nitki ubranie dawało o sobie znać. Na szczęście, zaraz potem wrócił, nie, przyleciał do niego Janek, w dłoniach trzymając ręcznik. Zośka spojrzał na niego pytająco.

— Głowę ci muszę wysuszyć. Zachorujesz jeszcze, a tego chyba nie chcesz, hm? — potrząsnął ręcznikiem. 

Chciał mu przypomnieć, że wcale nie ma słabej odporności (nie to, co Janek!), ale zamiast tego nieśmiało pokiwał głową. 
— Skoro musisz...

— Nie muszę, ale chcę. Nie pozwolę, żebyś zachorował. Zresztą, chyba sam byś nie chciał kichać i prychać, co? — Bytnar zbliżył się do niego. — Schyl głowę, wielkoludzie — polecił.
Tadeusz w sumie nie był aż tak wysoki. Oczywiście, jeśli mowa o Alku, ich przyjacielu — ten to dopiero jest dryblasem. Ale fakt, Tadek Janka zdecydowanie przewyższał. 

Zośka pochylił nieco głowę, tak, jak prosił go o to Rudy. Chłopak stanął blisko, ba, nawet bardzo blisko niego. Czuł kręcący go w nozdrzach jego lekko słodkawy zapach. Janek wyciągnął ręce i przyłożył ręcznik do jego głowy. Zaczął pocierać nim o jego włosy, ale wcale nie szorstko, gwałtownie, a powolutku, delikatnie. W jego ruchach przebijała taka ostrożność, jaką można wypatrzeć u malarza czy rzeźbiarza pracującego nad nabierającymi piękna detalami. 
Szaroniebieskie oczy patrzyły z uwagą na jego włosy, o które ocierał się kosmaty ręcznik. 
Tadeusz zwrócił na chłopaka swoje spojrzenie, studiując jego rysy i każdy cień przemykający po jego twarzy. 

"Jest taki piękny..."

Janek zbliżył się jeszcze bardziej, jego ciepły oddech prawie muskał szyję Tadeusza. Poczuł na sobie spojrzenie przyjaciela, więc pozwolił, by ich oczy spotkały się ze sobą. Uśmiechnął się delikatnie, ale mimo to w uśmiechu tym kryło się o wiele więcej serdeczności, niż zazwyczaj. Nie, w tym uśmiechu było coś... innego. Coś jak gwiazdki migoczące wysoko na niebie, jak kołyszące się na wietrze główki prześlicznych róż, jak otumaniająco słodka woń jaśminu. A jego oczy? Było w nich po dwakroć tego wszystkiego. 

To i delikatny dotyk dłoni i ręcznika na jego głowie sprawiło, że Tadeusz poczuł dreszcz przenikający go od cebulek włosów aż po kręgosłup. Janek przypatrywał mu się tym diabelnie elektryzującym wzrokiem jeszcze przez chwilę, aż spuścił swoje oczy na dłonie wycierające tadeuszową głowę. Tadeusz uważnie śledził ich ruchy i twarz Jana. 

W pewnym momencie ciepłe palce Janka niby przez przypadek musnęły szyję Zośki, na co ten wręcz wstrzymał oddech i zesztywniał cały. 

— Skończyłem. Przyniosę ci jakieś ubrania na przebranie, dobrze? Nie będziesz przecież taki mokry siedział — oznajmił Jan tuż przy jego uchu. Tadeusz nie był w stanie wydobyć żadnego słowa z zasupłowanego gardła, więc jedynie pokiwał niepewnie głową. 

Gdy Janek zniknął, Tadeusz stał tak na środku korytarza czując się niczym jakaś sierota. Skołowana sierota z głupim wyrazem twarzy. Nagle wcale nie było mu już zimno, wręcz przeciwnie — gorąco w nim pulsowało, doprowadzając do wrzenia krew. Ogarnięty rumieńcem i dziwnymi uczuciami ukrył twarz w dłoniach, ale tylko na chwilę, bo chwilę później usłyszał kroki nadchodzącego Janka.

Piegus wręczył mu swoją czystą koszulę i skarpetki, ale spodnie podebrał z szafy ojca, bo jak powiedział "Gice to masz tak długie przy moich, że moje spodnie wyglądałyby na tobie jak rybaczki. O ile byś zdołał je dopiąć, choć chudy jesteś prawie jak tyczka."

Tadeusz podziękował chłopakowi za ubrania i udał się do łazienki, by móc się w spokoju przebrać. Części garderoby pachniały miło mydłem, chociaż Tadeusz żałował że koszula, którą właśnie na siebie ubrał, nie nosi na sobie jeszcze zapachu Janka. 
Następnie skierował się do pokoju Jana, gdzie czekały dwa kubki parującej herbaty oraz książki rozłożone na podłodze. I rzecz jasna sam Janek. 

Ułożyli się na dywanie, bo lubili uczyć się leżąc na podłodze. Legli z twarzami na przeciwko siebie, pomiędzy nimi szybko pojawiły się grube tomiszcza oraz otwarte zeszyty i podręczniki. 
Rzucili się w wir zadań, filozoficznych pytań, starych tekstów źródłowych i morza herbaty, a wir ten stawał się coraz to głębszy i głębszy. Przy Janku nawet nauka matematyki, za którą Tadeusz szczerze nie przepadał, była czymś niezwykle interesującym i przykuwającym uwagę. Poprawka — przykuwające uwagę były wiecznie pełne energii szare oczy i rozciągnięte w uśmiechu wargi. Patrzenie na to, jak uśmiech Jana poszerza się, stając jeszcze bardziej pięknym, było dla Tadeusza  niemal nagrodą za wykonanie każdego kolejnego zadania. 
Gdy dali już sobie spokój z matematyką, mieli przejść do fizyki, ale Tadeusz stanowczo żądał krótkiej przerwy.

— Dosyć, dosyć już tego dobrego, leniu! — zawołał Rudy dając mu pstryczka w nos, kiedy przerwa już dłużej nie mogła być nazywana krótką. Tadeusz jęknął i rozłożył się na podłodze, prostując także obolałe łokcie.

— Mnie nazywasz leniem? Tak grzecznie rozwiązywałem zadania z trygonometrii, a ty tak się do mnie zwracasz? — wracając do poprzedniej pozycji Tadeusz udał urażonego, wydymając usta. 

— Grzeczny będziesz dopiero, kiedy zajmiesz się fizyką. No popatrz tylko, jak ten podręcznik na ciebie błagalnie patrzy! — Jan zniżył nieco głos i przybliżył swą twarz do Tadeusza. 

Patrząc na to zjawiskowe oblicze w myślach Tadeusza zaświtało tylko jedno: "Wolałbym zająć się tobą..." Zaraz jednak zganił się za tą 𝓯𝓻𝓮𝓪𝓴𝔂 myśl. Reakcja jego organizmu była natychmiastowa — zrobił się cały czerwony. 

— A ty co taki zarumieniony? Głupio ci się zrobiło, co? Do nauki! — rzekł Rudy, zupełnie się nie odsuwając. A może nawet drgnął nieco w kierunku Zośki? 

Drgnął także Zośka. Cholera, a może w ich ciała nie wiadomo jak, ale jednak były wszczepione dwa magnesy o przeciwnych biegunach? Jakie mogło być inne wytłumaczenie? Nie był w stanie ani czegoś powiedzieć, ani zwrócić spojrzenia ku zadaniom z fizyki. Absorbowały go te wielkie, szare oczy, których blask go pochłaniał. Rozchylił lekko usta, ale żaden dźwięk nie zdołał z nich wyjść. Jan przechylił leciutko głowę w bok, jakby zaintrygowany, nie przerywając intensywnego kontaktu wzrokowego. Tadeuszowi zdawało się, jakby przeskakiwały między nimi iskry, tak wielkie było to pełne głośnej ciszy napięcie. 

Tadeusza coś znowu przyciągnęło odrobinę bliżej jankowego oblicza. Zobaczył, jak kąciki jego ust unoszą się lekko w filuternym uśmiechu. A w jego źrenicach coś się czaiło. Może... zaproszenie? Tak samo zapraszające wydały się Tadeuszowi malinowe wargi przyjaciela które właśnie rozchyliły się nieznacznie, ukazując zarys perłowych ząbków. 

Ogarnęła go buzująca pożoga, a wzrok zaślepiła chętka na skosztowanie tych ponętnych usteczek. Nie grało już dla niego roli to, że chce pocałować własnego przyjaciela. Ach, do czorta z tym! Ciągota była silniejsza. Zwłaszcza iż był pewien, że Jan odczuwa to samo. Wyczytał to z jego oczu i frywolnego uśmiechu...

Czuł, że już dłużej nie wytrzyma. Chyba jeszcze nigdy w życiu nie był taki odważny. Szybciej niż zdołał pomyśleć, wykonał chyży ruch do przodu. Ich wargi spotkały się. Zaskoczony Janek westchnął ze zdumieniem wprost w jego usta, gdy Tadeusz musnął jego wargi. Odpowiedział tym samym, choć niepewnie, jakby w osłupieniu. Usta Jana były ciepłe, słodkie i miękkie. 
Tadeuszowi zdawało się, że znajduje się w raju. Jego marzenia urzeczywistniły się...! A te uczucia wcale nie okazały się być dziwnymi i nienaturalnymi, to było takie wspaniałe...

Zaraz jednak zrozumiał, że raj może przeistoczyć się w piekło. Jan odsunął się od niego gwałtownie i poderwał do siadu. Z zaczerwienionymi wargami i szeroko rozwartymi oczami wyglądał jak nimfa, która wyrwała się z miłosnego uścisku nachalnego fauna. Bo może i tak właśnie było...? W jego spojrzeniu pojawił się wyraz strachu i odrazy. 

Odrazy... O Boże litościwy, jak to zabolało Tadeusza. Zrozumiał, że to wszystko było fałszywą nadzieją i głupim marzeniem. Przecież to było oczywiste, że Jan nie czuje do niego tego samego. Jak mógł dać się tak bardzo zaślepić, tak ośmieszyć? 
Tadeusz wręcz skulił się, przygnieciony ciężarem wstydu. 

— Prze... przepraszam... Nie wiem, co sobie myślałem... — wyjąkał drżącym głosem, obserwując osłupiałego i zdenerwowanego Jana. 

— Cholera jasna — wykrztusił w końcu piegowaty, a wyrzuty ciskały gromy w jego oczach, trafiając prosto w Tadeusza. — Co to miało znaczyć?

Tadeusz zamrugał szybko powiekami, byleby się nie rozpłakać. Choć jego całe ciało trzęsło się jak osika, udało mu się szybko powstać z pozycji leżącej. 
— Nic — odparł cienko. Czuł się żałośnie. 

Pobiegł do przedpokoju gdzie szybko nasunął na stopy buty. Nie wziął nawet swojego płaszcza.

— Tadeusz, zaczekaj! Już dawno policyjna, nie możesz—

Ale Tadeusz nie słyszał już jego słów. Wybiegł prosto na zimny deszcz, stykając się z pogrążonym w nocy, niebezpiecznym miastem. 
Nie zważał na pędzące samochody i na dobiegające z oddali  okrzyki w języku niemieckim. Nie dbał o własne niebezpieczeństwo. Było mu wszystko jedno. Chociaż byłoby nawet lepiej, gdyby taka na przykład rozpędzona dorożka w niego wjechała. Nie musiałby już dłużej znosić tego straszliwego wstydu i pełnych wyrzutu oczu Jana, prześladujących Tadeusza nawet na dnie jego umysłu. Jego słowa zdawały się go ścigać.

Nie wiedział jak, ale udało mu się bezpiecznie dotrzeć do domu. Znowu ociekając deszczem, jedynie zdarł z siebie przemoczone ubrania. Myślał, że chłodny deszcz zmyje z niego brud, ale stało się wręcz przeciwnie — czuł się jeszcze brudniejszy.
Wskoczył do łóżka i chyba jeszcze nigdy nie pragnął zasnąć od razu co teraz, najlepiej na wieki, ale sen nie nadchodził. Zamiast niego przywitał łzy i kolejną lawinę myśli przepełnionych wstydem, strachem i nienawiścią do siebie samego. W końcu wypłakał chyba już całe morze. 

Wreszcie, po długich męczarniach jego modlitwy zostały wysłuchane, gdyż zasnął ze łzami schnącymi na policzkach. 


══════🥀══════


Już nic nie było takie samo, co niegdyś.

Pomiędzy Tadeusza a Janka wkradł się dystans, zmieszanie, chłód. Tadeusz nawet nie łudził się, że pomiędzy nimi będzie tak, jak kiedyś. Nie było zresztą już żadnej relacji do uratowania, bo takowa przestała istnieć. Ich piękna przyjaźń rozsypała się w drobny mak, a to wszystko było winą Zośki. Gdyby wtedy otrzeźwiał i pomyślał logicznie, nie doszłoby do tej tragedii. A tak... cierpiał podwójnie — bo jego serce zostało złamane i stracił najlepszego przyjaciela. 

Jan i Tadeusz widywali się tylko wtedy, kiedy było to konieczne — na przyjęciach ich znajomych lub na spotkaniach konspiracyjnych. Ich przyjaciele zauważali zmianę w ich zachowaniu, co bardzo ich zmartwiło. Ta dwójka była wcześniej zupełnie niczym para papużek nierozłączek, co takiego mogło się wydarzyć, że teraz jeden dla drugiego był niewidzialny niczym powietrze?

Skończyły się wymiany pięknych uśmiechów, iskrzącej rozmowy i wspólnej nauki do późnej nocy. Wszystko to legło w gruzach. Teraz starali się unikać siebie najbardziej jak to było możliwe. Żaden nie rozmawiał z drugim dłużej niż to było konieczne, a gdy już dochodziło do rozmowy, była ona niewygodnie sztuczna. Ich spojrzenia nie spotykały się, jakby się nie widzieli. To był koniec.

A mimo to Tadeusz wciąż nie mógł wyzbyć się tęsknoty za tak ważnym dla niego człowiekiem. Nadal go kochał — miłości nie da się przecież tak łatwo zniszczyć — ale tęsknił też za Jankiem jako przyjacielem. Wieczorami gdy wreszcie był sam i nie miał już żadnego zadania, które pozwalało mu oderwać się od smutnych myśli, wspominał wszelkie radosne momenty dzielone z Jasiem. To tylko potęgowało jego ból. 
Kiedy zaś nastawał ranek i wychodził do ludzi, nakładał na twarz maskę dobrego syna, brata, przyjaciela i dowódcy nie mającego żadnych trosk. Po co miał powodować u innych zmieszanie i zmartwienie?

Tadeusz mimo swego żalu wiedział, że już nic nie może uczynić. Spisał na straty przyjaźń z Jankiem i zaakceptował to, że już nigdy nie porozmawia z nim tak normalnie i życzliwie jak kiedyś.


Dlatego zdziwił się ogromnie, gdy po jednym ze spotkań konspiracyjnych Janek poczekał, aż wszyscy się oddalą, po czym ostrożnie, zupełnie jak wystraszone dzikie zwierzę podszedł do Tadeusza. Był tak niepewny, że nie mógł nawet spojrzeć Zośce w oczy. Tadeusz czuł, że tym razem nie czeka ich kolejna wyprana z emocji, sztuczna rozmowa, a coś zupełnie innego. Jego serce zaczęło bić szybciej, nie wiedział czy bardziej ze strachu czy stresu. Cisza między nimi stała się wręcz gryząca, ale mimo to Tadeusz nie był w stanie się odezwać. Czekał na ruch Janka. 

— Tadeusz... Ja po prostu już tak nie mogę — szepnął cichym, drżącym głosem. W porównaniu do tego, jak zazwyczaj wyglądał, zupełnie nie przypominał samego siebie — szare oczy zgaszone, kąciki ust ściągnięte w dół. Jego twarz utraciła swój blask. — Tęsknię za tym, co było dawniej. Za tobą — dodał jeszcze ciszej, ale nadal słyszalnie. 

Tadeusz nie wiedział, co ma powiedzieć. Przełknął jedynie ślinę i zacisnął dłonie, by tak bardzo nie drżały. 

— Proszę cię — Jan odważył się, by spojrzeć mu prosto w oczy. — Wybacz mi. 

Ale Tadeusz pokręcił głową. 

— Wybaczam samemu sobie za to, że cię kocham — odparł cicho. — To nie ma sensu, zrozum. To, co było kiedyś już nie wróci. To, co zrobiłem oraz moje uczucia do ciebie zdecydowanie przekreślają szansę na to, byśmy mogli dalej się przyjaźnić. Ja nie powinienem być twoim przyjacielem. Przepraszam.

Spuścił głowę i ruszył, by się oddalić. Kierował się do wyjścia z zaplecza sklepu jubilerskiego, gdzie odbywały się spotkania z konspirantami.
Choć bolało go serce wiedział że to, co zrobił, było słuszne. Wolał zaprzepaścić szansę na odnowienie przyjaźni z Jankiem, bo to nie miałoby żadnych szans powodzenia. Przecież za każdym razem obaj wspominaliby tą okropną, niezręczną chwilę, gdy Tadeusz zachował się jak idiota, całując swego najlepszego przyjaciela. Każdy dotyk byłby niezręczny, każda rzecz, która przypominałaby im o tym nieszczęsnym wieczorze. Dlatego wolał już ten dystans i obojętność niż palącą niezręczność i wstyd. 
Gdy przekonywał samego siebie że postąpił właściwie poczuł silne szarpnięcie za ramię akurat w chwili, gdy złapał za klamkę drzwi od zaplecza.

Pod wpływem dotyku obrócił się lekko i ujrzał rozgorączkowane, wręcz zdesperowane spojrzenie Jana. Potem przeniósł wzrok na jego rozchylone usta, które sekundę później wpiły się w jego własne. W osłupieniu osunął się aż o drzwi, które powstrzymały go od upadku. Wargi Jana były gorące i poruszały się z czymś w rodzaju desperacji, skargi. Były duszące, zaborcze, zachłanne i tak bardzo rozbrajające, że Tadeusz nie wahał się długo i odwzajemnił pocałunek. Przekierował dłoń na policzek Jana i poczuł pod palcami wilgoć. Łzy. 
Oderwali się od siebie dla zaczerpnięcia powietrza, a Rudy wbił w Zośkę załzawione, pełne goryczy spojrzenie. Tadeusz zamrugał powoli w skonfundowaniu zupełnie nie rozumiejąc, co się właśnie stało. 

— H-hej... ale  nie płacz no... — wykrztusił, czując się niebywale niezręcznie. Spróbował otrzeć opuszkiem palca łzy chłopaka, ale ten wzdrygnął się pod jego dotykiem.

— Nadal nie rozumiesz, ty idioto? Kocham cię! — wykrzyknął drżącym głosem Jan, patrząc na Tadeusza wyzywająco załzawionymi oczyma. 

Zośka nie był w stanie nic powiedzieć, wpatrywał się w Rudego pustym wzrokiem, rozdziawiając jedynie usta. Czy to był sen?

— Najbardziej w świecie żałuję tego, że się wtedy od ciebie odsunąłem i byłem zły. Bo dopiero po twoim wyjściu zrozumiałem, że jestem skrajnym głupkiem, bo jak mogłem tak potraktować osobę, na której tak mi zależy? Wtedy w końcu domyśliłem się, że jestem w tobie zakochany, ale bałem się, że mnie nienawidzisz, więc unikałem cię tak, jak ty mnie. Ale teraz widzę, że tak powinno było pozostać — szlochnął, po czym zrobił krok w tył.  Źle zinterpretował milczenie Zośki.

Chciał odejść. Ale Tadeusz mu na to nie pozwolił.

— Ja też cię kocham, mój skrajny głupku — mruknął, zanim złączył ich usta, tym razem w pocałunku pełnym czułości i uczucia, które powinni byli wyznać sobie już dawno temu. 


══════🥀══════


no, wiem ze jak na mnie nie jest to cos najlepszego, ale ostatnio zmagam sie z brakiem weny i czasu wiec te 3k watpliwej jakosci zlepkow slow to dla mnie wyczyn. mimo to mam nadzieje ze tobie wyderku, i wam, droga publicznosci sie to spodobalo :33


12 listopada 2024.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro