✦◌⋅ ❝ XVI. W mroku chmurnych dni ❞
✧┈┈┈┈┈┈┈┈┈┈✧
Rudy
Kiedy odzyskuję przytomność, słyszę bezkształtną plątaninę różnych głosów, a przed oczami mam czerń, gdyż nie mogę ich otworzyć. Nie chcę, nie mogę. Wszystko jedno.
Mam wrażenie, że to byłby niewarty podjęcia wysiłek. Po chwili do świadomości wdziera się pulsujący ból w potylicy. Czemu go odczuwam? Czuję się zamroczony i otumaniony, jak zagubiony wędrowiec przedzierający się przez mgłę gęstą jak mleko.
Chcąc, lub może nie chcąc, mój umysł zaczyna rejestrować do tej pory bełkotliwą dla mnie rozmowę i rozróżniać poszczególne jej słowa.
— Nadal, kurwa, nie mam pojęcia, jak mogliście go pomylić z tym sukinsynem Zawadzkim! — Słyszę czyjś warkliwy, acz znajomy głos.
— Ale...
— Żadnych ale! Spierdoliliście i to po całości!
— Szefie, sam mówiłeś, że prawdopodobnie on rozmawiał z nim o Zawadzkim seniorze. Może mógłby nam coś powiedzieć. — Rozlega się brzmienie słów o zdenerwowanej i przestraszonej tonacji.
Przez chyba dość długą chwilę panuje tylko cisza, aż w końcu jakoś dziwnie mi skądś znajomy szef odpowiada z namysłem:
— Jeśli istotnie tak było, to nie jest to taki głupi pomysł — odpowiada z nutą niechęci, jakby trudno było mu przyznać drugiemu mężczyźnie rację. — Zobaczymy, co nasz ptaszek nam wyśpiewa. — Usłyszałem jego złowieszcze słowa i w tym momencie mój otępiony umysł zdał sobie sprawę z tego, że oni mówią o mnie.
Kiedy do moich uszu dochodzą odgłosy kroków, staram się unieść ociężałe, sklejone z sobą powieki, co w końcu kończy się sukcesem.
Moim oczom ukazuje się słabo oświetlone, zagracone pomieszczenie, w którym znajdują się głównie stare meble, zapewne pokryte warstewką kurzu, i worki o nieznanej mi zawartości.
Chyba znajdowałem się w piwnicy, a zapach stęchlizny i panujący tu chłód trzymały mnie w tym przekonaniu.
Spostrzegam też, że siedzę na jakimś krześle.
— A kto to się obudził? Jak się spało? — Szef podchodzi do mnie i zatrzymuje się blisko krzesła. Kiedy patrzę na jego blond czuprynę, zielone oczy i przesłodzony uśmieszek, moje wnętrzności zaczynają tańczyć breakdance. Stoi przede mną Patryk Jaśkiewicz we własnej osobie. Chyba zaczęło mnie mdlić.
Chcę poruszyć dłońmi ułożonymi w dość niewygodnej pozycji za oparciem krzesła, ale natrafiam na opór. Mam związane ręce. W ułamku sekundy mój umysł rozjaśnia się pod wpływem światełka nadziei, lecz mrok nastaje prawie natychmiastowo, gdy uświadamiam sobie, że nogi też mam przywiązane.
Cholera, o co w tym wszystkim do Jasnej Anielki chodzi? Dopiero teraz czuję, jak zaczyna we mnie wzrastać niepokój, którego dotychczas nie czułem z uwagi na moje, jakby to nazwać, "zaćmienie umysłu". Doszedłem do wniosku, że było ono skutkiem tego, że musiałem być przez jakiś czas pozbawiony przytomności. Ale dlaczego...?
Wtedy sobie przypomniałem, jak szedłem ulicą. Dookoła była tylko noc. Aż nagle poczułem uderzenie w głowę i osunąłem się na mokry chodnik, mając czerń przed oczami i tracąc świadomość.
Miałem wrażenie, że to jakiś film, w którym jestem aktorem. Nie, to spore niedoprecyzowanie. Czuję się bardziej jak niczego nieświadoma ofiara eksperymentu społecznego, lub nieśmiesznego, wrednego żartu.
Czy Patryk właśnie chciał jeszcze bardziej mi dopiec, bo nie wystarczyło mu odebranie mi mojej dziewczyny? Chyba raczej już byłej dziewczyny, poprawiam się z ukłuciem smutku. Jednakże nie Monia jest teraz najważniejsza. Teraz muszę się dowiedzieć, o co chodzi w tej kuriozalnej sytuacji.
— Co się dzieje? Czemu jestem związany? — syknąłem, wiercąc się.
Blondyn uśmiechnął się na pozór miło, choć tak naprawdę w uśmiechu tym kryło się więcej jadu, niźli słodyczy.
—Jakby to delikatnie ująć, będziesz mi do czegoś potrzebny — rzekł z kpiącą miną.
Dopiero teraz zaczęło we mnie wzrastać przerażenie. Czego on ode mnie może chcieć? A co jeśli...O Boże, nie! A jeśli on jest psychopatą i chce mnie zgwałcić i zamordować? A może jest kanibalem jak Jeffrey Dahmer lub Karl Denke - na pozór miły dziadzio, tak naprawdę mordujący bezdomnych i sprzedających ich mięso a z ich skóry sporządzający paski?
O nie. Nie. Tylko nie to! Chcę żyć...
— Do czego niby? — Spytałem zduszonym głosem. Hipnotyzujące, zielone jak u kota czy węża tęczówki zdawałoly się wysysać moją duszę, wywiercając dziurę w mojej czaszce.
— Dasz mi kilka informacji, a nie stanie ci się krzywda — powiedział powoli; z otępieniem patrzyłem, jak jego wargi układają się w te słowa.
— Jaka krzywda? — Wyszeptałem, a zimny dreszcz przebiegł po moim kręgosłupie. Zaczynałem rozumieć, że to wszystko jest na poważnie, że to żaden sen, ani film, czy eksperyment społeczny. Wpadłem w bardzo poważne kłopoty, Bóg chyba tylko jeden wie czemu.
— A taka... najróżniejsza — uśmiechnął się — wiem, jak zadać ból abyś wszystko wyśpiewał. — Jego słowa zabrzmiały złowieszczo. To chyba naprawdę jest jakiś psychopata.
— Naprawdę ten cały cyrk jest potrzebny? Po co mnie związałeś? I co to ma wszystko w ogóle kurwa znaczyć? — Mimo strachu nie zamierzałem podkulić ogon.
— Spokojnie, po co te nerwy? — Zakpił, a w jego zielonych oczach kryła się zawiść. — Powiesz mi co nieco o Zawadzkim, a będziemy kwita. No chyba, że komuś wygadasz się o tym, co tu zaszło, wtedy możesz drżeć o swoje życie — wytłumaczył spokojnie, a ja naprawdę pragnąłem, by to nie działo się naprawdę.
Niby muszę tylko coś powiedzieć, a będę w miarę bezpieczny. Ale co to musi być za informacja, że zostałem aż uprowadzony?
Zacząłem wodzić nerwowo wzrokiem po każdym widocznym skrawku pomieszczenia.
Małe okno w jednej ścianie było osłonięte żelaznymi prętami, jedynym pozostałym otworem były drzwi tonące w półmroku, tyle że były zamknięte, dodatkowo stały tam jakieś dwie postacie - strażnicy.
Przy ścianie stały stare regały na przetwory w towarzystwie komody, dalej dawno nieużywany, zakurzony stół do ping ponga, a przy drugiej wypełnione worki i torby. Reszta pomieszczenia skrywała się w ciemności, bo jedynym oświetleniem tu była słaba żaróweczka zwisająca z sufitu prawie nade mną.
Całość sprawiała ponure, nieprzyjazne wrażenie budzące niepokój. Idealne miejsce na zostanie zamordowanym przez potencjalnego psychopatę, który odbił mi dziewczynę i zmiażdżył nos na kwaśne jabłko.
— No i jak? Będziesz grzecznie współpracować? — Odezwał się Patryk, a ja zatrzymałem na nim rozbiegane ze zdenerwowania spojrzenie.
— A co, wstydzisz się Tadeusza spytać twarzą w twarz, że chcesz mnie wykorzystać? — Prycham mimo tego, że strach zagląda mi w oczy.
— Nie do końca. Chodzi mi o starszego Zawadzkiego, kochanego tatusia twojego Tadzia.
Ściągnąłem brwi. Czemu zamierza mnie pytać o ojca Tadeusza? Co to musi być za tajemna wiedza, bym musiał aż zostać porwany?
To chyba ma związek z jego nagłym zniknięciem. Tadeusz mówił, że musiał popaść w jakieś konszachty i przez to się ukrywał. Czy informacje, których mógłbym potencjalnie udzielić Patrykowi, mogłyby zaszkodzić Józefowi Zawadzkiemu?
— Co chcesz wiedzieć? — Spytałem niechętnie.
Patryk nachylił się do mnie jeszcze bardziej, aż jego ciepły oddech mnie owionął.
— Gdzie znajduje się Zawadzki? — Zapytał, nie owijając w bawełnę.
Zmarszczyłem brwi. Tu mogło chodzić o coś niebezpiecznego. Gdyby Patryk chciałby pomóc temu mężczyźnie, to by nie uprowadzał mnie i nie wymuszał informacji pod groźbą zrobienia mi krzywdy.
Nie wiem, kim tak naprawdę jest Jaśkiewicz, ale patrząc na niego i to, co mówi, wiem że byłby w stanie zaszkodzić Zawadzkiemu. A ja jestem coś tak bardzo winien Tadeuszowi.
Nie mogę pozwolić, by coś się stało jego ojcu.
— Nie mam pojęcia, gdzie on jest. — Wzruszam ramionami. Zełgałem nader gładko, więc liczyłem w duchu, że może da mi spokój.
— Oj, dobrze wiesz, gdzie. Wiem, że Tadeusz ci mówił — prychnął.
— To skoro wiesz, to czemu pytasz?
— Dlatego, bo słyszałem jak opowiadał ci o zniknięciu swojego tatusia. Tyle że jak już miał przejść do sedna, to poszliście do jego mieszkania — wycedził: nie był tak cierpliwy, jaki wydawał się na początku.
Pokiwałem z politowaniem głową.
— I sam się wtedy zdradziłeś, bo tacka ci spadła. Oj nieładnie, Patryczku, mamunia ci nie mówiła, że nieładnie podsłuchiwać? — Mimo patowej sytuacji wciąż miałem nastrój, by z niego pokpić. Nie zamierzałem być uległy, tylko po to by dać mu poczucie władzy.
Patryk odpowiedział, lecz zamiast słów zamachnął się otwartą dłonią i z całej siły uderzył nią w mój policzek.
Od siły uderzenia aż zachwiałem się na krześle. Lewa strona twarzy pulsowała piekącym, nieprzyjemnym bólem.
Spojrzałem na jego wykrzywioną od gniewu twarz z szokiem.
— To tylko zameczek z piasku w przestworze całej plaży, jaką mogę ci zafundować — rzekł chłodno — Radzę ci współpracować, albo pożałujesz.
— Nie — mówię powoli, patrząc Patrykowi prosto w oczy. Strach nieco ustąpił, robiąc miejsce odwadze.
— Nie? — Powtórzył Patryk, a jego oczy zwęziły się. — Naprawdę nie zależy ci na własnym bezpieczeństwie, idioto?
— Nie zdradzę przyjaciela oświadczyłem stanowczo.
Nie podoba mi się to, że muszę grać tak, jak mi zagra Patryk i nie chce mu mówić prawdy także z chęci postawienia się mu. A poza tym, wyjawienie tych informacji wiązało się ze zbyt dużym niebezpieczeństwem. Gdybym cokolwiek powiedział, Józef Zawadzki byłby zagrożony. Ale nie tylko on. Nieszczęście mogło by spotkać i Anię, i Tadeusza. Moich przyjaciół.
A zwłaszcza Zośkę, którego tak okropnie potraktowałem... Chciałbym zrehabilitować się w jego oczach. Jeśli wyjdę z tego cało, będzie mi wdzięczny, wybaczy mi i wszystko będzie jak dawniej.
Ten patus po prostu mi troszkę pogrozi, obije mordę i będzie dobrze.
— Dobrze, jak chcesz. Skoro po dobroci się nie dało, to pora przejść do rękoczynów.
Na jego znak dwóch dryblasów stojących zawczasu pod ścianą tonącą w mroku, podeszło do mnie, więc mogłem ujrzeć ich niezbyt urodziwe twarze. Byli umięśnieni i wysocy, a co za tym idzie - silni.
Wyglądali jak jacyś zbiegowie z więzienia.
— Zająć się nim. Tylko nie zabić. Jeszcze nie. — Patryk wydał polecenie z cieniem uśmieszku na ustach.
Na te słowa osłupiałem.
Stan ten nie trwał długo, gdyż zaraz moją twarz odrzucił na bok cios w policzek jeszcze silniejszy od tego Patrykowego. Nie zdążyłem się nawet przygotować na mocny kopniak zaserwowany mi przez jednego z ciemiężycieli w piszczel, a był on bardzo bolesny, gdyż stopy mężczyzny były obute w ciężkie buciory o niezwykle twardej podeszwie.
A potem posypało się tych uderzeń kilkadziesiąt. Wydawałem z siebie stłumione krzyki, mając ochotę się skulić, lecz nie było to możliwe z uwagi, że byłem związany.
— Rozwiązał ci się troszkę język? — Splunął jeden z nich, waląc mnie pięścią w brzuch. Wypuściłam z siebie powietrze i potrząsnąłem przecząco głową, bo słowa nie mogły wydostać się z moich ust.
— Sam się prosiłeś, suczy synu.
To przecież nie potrwa długo. Zaraz im się znudzi, albo Patryk pójdzie na mniejsze lub większe ustępstwo. Dam radę.
Chudszy z mężczyzn zniknął gdzieś, ale nawet nie miałem czasu by zastanowić się gdzie, po pięść zbira uderzyła mnie prosto w już wcześniej zraniony nos.
Poczułem wybuch eksplodującego bólu po całej twarzy, aż mnie zamroczyło. Tym razem nie udało mi się powstrzymać krzyku, który i tak był niczym w porównaniu z tym, co czułem. Łzy napłynęły mi do oczu i poczułem świeżą, ciepłą strużkę krwi ściekającej mi pod nosem przez wargę, aż do brody. Każdy oddech równał się z płonącym bólem rezonującym w głąb czaszki.
— Dlaczego to robicie? Nie ma innego rozwiązania? — Wybulgotałem, brzmiąc w swoich uszach jak zarzynany kogut.
— Nie ma. A co, wolałbyś aby twój drogi przyjaciel był na twoim miejscu? — Syknął, szarpiąc mnie za włosy z taką siłą, że pewnie wyrwał mi kępkę włosów, a w szyi coś mi głośno chrupnęło.
Nie, nie chciałbym. Mimo wszystko wciąż uważam Tadeusza za przyjaciela i nie chcę, by stała mu się krzywda. Zaraz... A co jeśli ci psychopaci go też zabrali?
Serce zabiło mi szybciej ze strachu na samą myśl.
— Też go porwaliście? Gdzie on jest?
— A co, zakochany jesteś? — Prychnął drwiąco, po czym zdzielił mnie prosto w głowę, a następnie dostałem tych uderzeń kilkanaście.
Czułem niemiłosierny ból, jęki wydobywały się z mych ust niekontrolowanie. Bolało mnie tyle części ciała, że moje receptory czuciowe zwariowały i wszystko zlało się w jedną plamę cierpienia.
Ci osiłkowie musieli być doskonale wyszkoleni w sztuce zadawania bólu, gdyż pomimo sprzedania mi tylu uderzeń w głowę wciąż nie traciłem przytomności i nie stała mi się żadna poważniejsza krzywda (chyba).
A wtedy drzwi się otworzyły i w pomieszczeniu pojawił się wyższy z mężczyzn, trzymający coś w dłoniach. Kiedy podszedł bliżej spostrzegłem, że to czajnik z którego unosiły się kłęby pary.
— Kto chciałby się napić herbaty? — Odezwał się nieprzyjemnym, zachrypniętym głosem.
— Nasz delikwent z chęcią spróbował by czegoś rozgrzewającego. Może wtedy nam się trochę otworzy — zarechotał drugi.
Wtedy zrozumiałem, co on chce zrobić.
— Nie, przestańcie! — Zawołałem rozpaczliwie; ze strachu wyostrzyły mi się wszystkie zmysły, ból na chwilę przestał być taki nieznośny.
— No to coś nam powiedz. Może się rozmyślimy. — Wyższy zbliżał się do mnie nieubłagalnie mnie z czajnikiem wypełnionym wrzątkiem. Uniósł go nade mną.
— Nie! Nie! Ja nic nie wiem, przysięgam! Nie wiem! — Krzyczałem ile sił w płucach, szamocząc się na krześle jak przerażone dzikie zwierzę.
Lecz to nie skutkowało.
— Czas zalać herbatkę, aby się zaparzyła. —Wpierw przechylił naczynie pełne bulgoczącej i wrzącej wody.
— NIEEE!!! — Wrzask, jaki wydobył się z moich ust nie przypominał żadnego ludzkiego dźwięku, to był bardziej ryk rannego zwierzęcia lub potwora nie z tego świata. Ludzie tak nie brzmią, chyba że okropnie cierpiący.
Niemożliwa do opisania, wręcz paraliżująca, oślepiająca i pożerająca moje ciało fala bólu przetoczyła się po moim ciele, aż straciłem świadomość.
✧┈┈┈┈┈┈┈┈┈┈✧
Zośka
Dzyń dzyń.
Przysięgam, że jeśli jeszcze raz usłyszę ten cholerny dzwonek do drzwi, to wstanę i obiję Bytnarowi mordę.
Czy on nie potrafi pojąć, że jeśli nie odpisuję mu i nie otwieram drzwi, to nie zamierzam mu ich otworzyć w ogóle?
No tak, oczywiście. Przez ponad dwa tygodnie traktował mnie jak powietrze, bo obraził się jak księżniczka, a teraz nagle skomle pod moimi drzwiami jak zaszczute zwierzątko.
Ciekawe co sprawiło, że zrozumiał swój błąd? Ta jego Wspaniała Moniczka wprost mu powiedziała, że go rzuca bo jest z innym, czy sam się tego domyślił?
Jeśli sam doszedł do tego wniosku, to należą mu się gratulacje. To niezwykłe być zaślepionym przez taki kawał czasu.
I jeszcze pokłócić się z przyjacielem, wytykając mu to, że niby chce wpakować go w gówno, podczas gdy on chce dla niego jak najlepiej.
Wspomnienie jego słów wycedzonych z nienawiścią wciąż bolało do żywego.
"Nie, nie wierzę ci! Taki z ciebie przyjaciel, że mnie okłamujesz i jeszcze chcesz wrobić moją dziewczynę w zdradę?! Nie wiedziałem, że taki jesteś. Chyba myliłem się co do ciebie i to boli najbardziej."
Dzyń dzyń.
Czuję, jak w gardle rośnie mi gula.
Leżąc na łóżku w mojej sypialni, odwracam się na plecy, wzdycham ciężko. Gapię się na sufit nieobecnym, martwym wzrokiem.
Czyli to naprawdę musi być już koniec?
Koniec szans na jakąkolwiek bliższą relację z nim? Koniec naszej przyjaźni? Czyli dziesięć miesięcy w trakcie których stopniowo zaczęliśmy sobie ufać i sprawiać, że na naszych twarzach wykwitał uśmiech poszło na nic?
Tylko po to, aby jakaś dziumdzia zepsuła to wszystko i złamała mu serce?
Dzyń dzyń.
— Przestań dzwonić, to nic nie da — szepczę zbolałym głosem.
Ukryłem twarz w dłoniach, przecierając nimi zawczasu oczy.
No nic, skoro tak ma być, to niech będzie.
Bytnar musi sporo poczekać na moje wybaczenie, o ile na nie zasłuży.
Niech poczuje to, co ja.
Jak się teraz czuje?
Mam nadzieję, że tak samo jak ja lub gorzej.
Wiem, że to okrutne, ale czas by szale goryczy się wyrównały.
— TADEUSZ! OTWIERAJ W TEJ CHWILI! — Słyszę czyjś głos. I bynajmniej nie męski, a kobiecy. Tym razem to moja siostra, a nie Janek.
Z niechęcią gramolę się z łóżka, by wstać i otworzyć jej drzwi.
— Co ty sobie wyobrażasz? Ja stoję jak idiotka pod drzwiami własnego mieszkania i dzwonię i dzwonię. A ty nawet mi otworzyć nie możesz! — Piszczy wysokim głosem, gestykulując żywo. Wygląda na dość wzburzoną i zdenerwowaną.
— A kluczy swoich nie masz? — Burczę z wymęczoną miną, zamykając za nia
— W dupie mam klucze! Stało się coś strasznego a ty mi o kluczach pierdolisz! — Krzyknęła, wymachując trzęsącymi się dłońmi. Wyglądała na bliską płaczu, co mnie zaniepokoiło.
— Co się stało? — Spytałem, przeczuwając najgorsze.
— Oh, Tadziu ... — westchnęła, zapominając o złości. Przytuliła się do mojej piersi. — Porwali Janka...
— Co ty wygadujesz? — Parsknąłem z niedowierzaniem.
— Mówię prawdę! Najpierw przeszedł przez restaurację, cały był jakiś obszarpany i pobrudzony krwią. Chciałam do niego podejść, ale nie mogłam, bo byłam zajęta w kuchni. I wtedy on poszedł na górę, pewnie chciał pójść do naszego mieszkania. I nie otworzyłeś mu, ty bucu, bo słyszałam jak on krzyczy twoje imię i potem pewnie jeszcze w ścianę uderzył... — Nie dokończyła, gdyż jej przerwałem.
— I co z tego, że go nie wpuściłem? Miałem prawo. Potraktował mnie jak wroga kiedy ja chciałem dla niego dobrze. On nie jest już moim przyjacielem — oznajmiłem, dobitnie wypowiadając ostatnie zdanie.
— Może i nie jest twoim przyjacielem, ale go kochasz. — Spojrzenie mojej siostry było twardsze od stali, nawet jeśli łzy lśniły w jej oczach.
Niechętnie musiałem przyznać jej rację.
Nawet sposób, w jaki potraktował mnie Janek nie sprawił, że moje uczucia do niego wyparowały jak kałuża w gorący dzień.
Choćbym nie wiadomo jak nie chciał, nie mógłbym przestać go kochać. Mogę jedynie oszukiwać sam siebie, a to nie miało by sensu.
— Może. — Westchnąłem.
— Co stało się później?
— Wyszedł z restauracji. Może dwie minuty później udało mi się za nim wybiec. Skręcił w mniejszą uliczkę i wtedy zobaczyłam, jak z jakiegoś samochodu wysiadają dwaj mężczyźni. Jeden go uderzył i potem zaciągnęli do samochodu — jej głos drżał, tak samo jak i ona.
Czułem, jak moje ciało sztywnieje. Wstrząsnęło mną niedowierzanie - jak to możliwe, że coś takiego mogło się wydarzyć?
Nie mogłem nawet stwierdzić, czy oddech w mojej piersi zamiera, ani czy świat wiruje czy może zatrzymał się w miejscu.
Nie mogłem uwierzyć, że to się stało. Dlaczego akurat Janek?
Czym on zawinił?
Nie mogłem powiedzieć, że to karma za to, co mi wyrządził, bo byłoby to dla mnie absurdalne. Nie zasłużył na coś takiego.
Zresztą, co mogło mu się stać? Czy coś mu się stało?
— Gdzie on teraz jest? — Szepczę zachrypniętym głosem.
— Nie wiem! Nie widziałam nawet rejestracji ani twarzy tych ludzi... Nic nie mogłam dla niego zrobić, to takie okropne! — Teraz łzy zaczynają płynąć po jej twarzy.
— Chyba wiem, kto to mniej więcej mógł być... — mruknąłem, obejmując siostrę mocniej i pozwalając, by jej łzy wsiąkały w mój podkoszulek.
— Jest coś, o czym nie wiesz — zaczynam, widząc jej pytające spojrzenie — coś, co ma związek ze zniknięciem ojca. Miałem ci tego nie mówić, ale teraz sytuacja tego wymaga...
I zaczynam jej wszystko opowiadać. O telefonie, sejfie, złowieszczych słowach. O tym, że nie wiem co czeka mnie, ją i ojca.
Wiem, że nie powinna była się o tym dowiedzieć, ale teraz Janek jest w niebezpieczeństwie. Każda poszlaka może się przydać.
Zrobię wszystko co w mojej mocy, by mu pomóc.
Ale najpierw muszę się dowiedzieć, na jakim gruncie stoję.
Ania słuchała tego wszystkiego wpatrując się we mnie pustym wzrokiem.
Nie była nawet zła za to, że wszystko przed nią zataiłem. Może zareagowała tak nienaturalnie, bo była ogarnięta szokiem.
— Możliwe, że zabrał go jakiś gang. I prawdopodobnie zniknięcie ojca może mieć też coś wspólnego z Jankiem — powiedziałem niepewnie, bo ciężko było w to wierzyć — Aniu, ja myślę... myślę że ojciec mógł mieć jakieś zadatki... z mafią, czy czymś w tym rodzaju — dodałem cicho.
Nie wierzę... Po prostu nie wierzę... Czemu jednego wieczoru wszystko musi mi się zwalić na głowę? Najpierw porywają mi przyjaciela, później dowiaduję się, że mój ojciec może być jakimś mafiozą... — Ukryła twarz w dłoniach.
— Ja wiem, jak to wszystko wygląda. Sam mam wrażenie, jakby to był jakiś chory film — wzdycham, pocierając skronie.
Nagle stałem się niesamowicie zmęczony.
To wszystko wyzuło mnie z jakichkolwiek sił.
Mój ukochany został porwany a ojciec może być w konszachtach z podejrzaną organizacją.
— Czemu akurat Janek... Dlaczego na przykład nie my? To się totalnie nie łączy... — westchnęła Anka.
I wtedy pewna myśl przeszyła mnie jak uderzenie pioruna.
Gdybym tylko go wtedy wpuścił do siebie, gdybym umiał schować swoją dumę głębiej, to wtedy nic by mu się nie stało...
Nikt by go nie porwał, byłby bezpieczny.
To wszytko moja wina. To przeze mnie grozi mu spore niebezpieczeństwo.
Boże, dlaczego mnie to spotyka?
Mam wrażenie, jakbym był bohaterem tragedii, który nijak nie może zapanować nad fatum, które szykuje dla niego los prowadzący do zguby.
Podpieram się o ścianę, zagryzam wargi. Mnóstwo nieprzyjemnych emocji buzuje w moim wnętrzu, co mi się nie podoba, gdy, nie radzę sobie z tym. Zawsze mam emocje pod kontrolą, teraz jednak wymknęły się spod mojego jarzma.
A wtedy dzwoni mój telefon, jego dźwięk dochodzi z mojej sypialni.
Wraz z Anką podbiegamy tam, z nadzieją, że to może Janek, że może jednak wszystko jest dobrze.
Nie jest dobrze.
Okazuje się, że to nieznany numer.
A kiedy wciskam zieloną słuchawkę, słyszę głos zniekształcony w modulatorze.
"Daj pięć milionów i informację o miejscu pobytu Józefa Zawadzkiego, albo Bytnar i inni zginą. Masz czas na zastanowienie się do jutra o północy."
Nim zapytałem o cokolwiek, tajemniczy rozmówca rozłączył się.
Spojrzałem po sobie z siostrą - nasze spojrzenia wyrażały całkowitą rozpacz.
Ukryłem twarz w dłoniach i wreszcie pozwoliłem łzom popłynąć.
✧┈┈┈┈┈┈┈┈┈┈✧
3369 slow.
cześć skarby!!
przepraszam że tak długo nie było rozdziału, ale szkoła nie daje żyć, a jak już miałam chęć na pisanie to pracowałam nad inną moją rośka pisana z przyjacielem hehe-
w każdym razie mam nadzieję że rozdzialu wam się podobał (o ile katowanie rudego może się komukolwiek podobać...chodzi mi bardziej o całokształt i styl)
zanim się pożegnam, chce się was standartowo spytać o wrażenia po rozdziale
no i pamiętajcie, że kocham czytać wasze komentarze!!!
do następnego<33
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro