♡ 𝐑𝐎𝐙𝐃𝐙𝐈𝐀𝐋 𝐕
═════ஓ๑♡๑ஓ═════
Nastał październik, a wraz z październikiem liście na drzewach zaczęły żółknąć, a powietrze stało się chłodniejsze, zwłaszcza wieczorami. To jednak nie powstrzymało chłopców z konspiracji. Wczoraj cały wieczór spędziłem w mieszkaniu znajomego, u którego drukowaliśmy antyniemieckie ulotki, które później rozlepialiśmy pod osłoną mroku.
Z październikiem nadszedł też okres, w którym nauczyciele budzili się z wakacyjnego letargu, nagle zasypując uczniów gradem kartkówek i klasówek. Między innymi z chemii.
Oprócz tamtej jedynki, którą wstawił mi profesor Zawadzki, zaliczyłem też kolejną z kartkówki. A wystarczył jeden cholerny punkt i bym zdał! Alek pocieszał mnie mówiąc, że: "Żołnierz bez pały jest jak uczeń bez karabinu", czym udało mu się wywołać mój uśmiech.
Ale na dzisiejszej lekcji chemii już nie było mi tak do śmiechu, kiedy ta tablica Mendelejewa, czyli Tadeusz (pozwólcie, panie i panowie, że popiszę się moją wiedzą chemiczną i będę nazywać Tadeusza po przedmiotach związanych z przedmiotem, którego on naucza), zapowiedziała klasówkę z tematu, jakim były mole.
Mimo prób wciąż nie mogłem pojąć fenomenu, jakim one są. Wolałbym już, aby to były mole z szafy, a nie te chemiczne. A jeżeli dostanę kolejną jedynkę, to już nie wiem, co zrobię. Przecież wtedy nie zdam z chemii. Co prawda chodziłem na kółko chemiczne, ale jednocześnie starałem się unikać Tadeusza.
Nie chciałem kolejnej konfrontacji i na dodatek wciąż miałem przed oczami ten kompromitujący moment, kiedy to wpadłem na "Matkę Boską", a potem zderzyłem się z nią głowami jak poznańskie koziołki (guz nie chciał mi zejść przez tydzień).
Dlatego więc choć Pipeta nie był dla mnie wredny, nie figurował na liście moich ulubionych nauczycieli.
— Ponieważ na następnej lekcji mamy sprawdzian, dziś zrobimy sobie powtórzenie wiadomości.
Następnie Statyw Do Probówek naprodukował się trochę, opowiadając o najważniejszych zagadnieniach. Stał na środku sali, ale w żadnym razie nie wyglądał sztywno lub niepewnie. Ba, z jego pozy i barwy głosu przebijało coś, co kazało go słuchać.
Ale co z tego, skoro i tak miałem w głowie chemiczny mętlik? Nadal nie byłem pewien, czy poradzę sobie na sprawdzianie. Dlatego bardziej mogło się wydawać, że tylko gapię się na nauczyciela, a nie go słucham, bo z tym było ciężko.
Zwracałem uwagę na drobne, charakterystyczne cechy fizjonomii - bliznę na szyi, starannie zaczesane do tyłu włosy, lekko kulejącą nogę, kiedy podchodził do tablicy.
Zauważyłem też coś dziwnego: gdy opowiadał o stężeniu molowym, zza okien dał się słyszeć wizg serii z karabinu - pewnie łapanka lub uliczne rozstrzelanie.
Choć dźwięk ten wzbudził w nas, uczniach, pewien żal, to jednak nie przejęliśmy się zbytnio, nie przykładając nań dużej wagi. To okrutne, ale w ciągu trzech lat zdążyliśmy się do tego przyzwyczaić. Ale nie Tadeusz - nagle cały zesztywniał i stracił wątek, a jego wzrok nerwowo rozbiegł się po wszystkich możliwych kierunkach. Opanował się dopiero po chwili i wrócił do prowadzenia lekcji, choć z pewną początkową trudnością.
Zaintrygowało mnie to. Ale, hola hola! Wcale tak nie jest. Ten mężczyzna mnie nie interesuje i nie chcę mieć z nim nic wspólnego.
— Proszę otworzyć książki i zacząć robić zadania. W razie problemów proszę konsultować się ze mną, a ja postaram się rozwiać wszelkie wątpliwości.
No i cudownie. Jak ja mam rozwiązywać zadania, kiedy nie rozumiem tematu? Tego mi jeszcze brakowało. A jak Kolba Kulista Płaskodenna zobaczy, że siedzę i nic nie robię, to dostanę ochrzan, że nie pracuję na lekcji. I jak tu żyć?!
— Niech ta lekcja się wreszcie skończy — zajęczałem do Alka siedzącego ze mną w ławce, z nadzieją, że okaże się być moim towarzyszem w niedoli. — Nie rozumiem tego tematu, jak mam to rozwiązać?
Alek, który okazał się być ode mnie mądrzejszy, już zaczął pisać w swoim kajecie rozwiązanie pierwszego zadania. Chłopak odwrócił swoją twarz ku mnie i spojrzał na mnie z politowaniem.
— To poproś Zawadzkiego o pomoc. Przecież mówił przed chwilą, że można się go pytać. Jak ty słuchasz?
— O nie nie nie. Nie ma mowy. Nikogo nie będę prosił o pomoc, a zwłaszcza jego. Wiesz przecież, że nie chcę mieć z nim do czynienia — wyraziłem stanowczy sprzeciw wobec pomysłu mojego przyjaciela.
— Co ty, boisz się go? — uśmiechnął się kpiąco.
— A ty nie? — Pokręcił przecząco głową. — A powinieneś. Gość jest wymagający i surowy. Nigdy nie zapomnę tej jedynki, którą mi wstawił pierwszego dnia szkoły! Dodatkowo słyszał, jak go obgaduję. Nawet jeśli nie jest dla mnie wredny, to pewnie w głębi duszy mnie nie cierpi i tylko czeka, aż znowu powinie mi się noga! — wylałem z siebie istny potok żalów (oczywiście szeptem), gestykulując żywo nad naszymi podręcznikami i zeszytami do chemii.
— Eh tam, farmazony pleciesz. Zaczynasz już tworzyć jakieś teorie spiskowe. — machnął ręką Aleksy.
— Aha, czyli taki z ciebie przyjaciel?!
— Właśnie tak — uśmiechnął się zagadkowo, po czym jego dłoń wystrzeliła do góry.
— Co ty robisz? — dziwię się patrząc, jak Maciek zdecydowanym wzrokiem wpatruje się w profesora.
— Słucham, Macieju? — Zawadzki jak zwykle jest czujny jak ważka, bo szybko spostrzega gest Alka.
— Psze psora, znaczy się proszę panie profesorze, bo mój kolega tutaj, to jest Jan Bytnar — wycelował we mnie palec — ma problemy z zadaniem, ale wstydzi się pana spytać.
— Wcale się nie wstydzę! — syknąłem przez zęby i kopnąłem zadowolonego z siebie Alka pod ławką.
— Z czym masz problem? — Nim spostrzegłem, Statyw Z Łapą Metalową już przy mnie stał. A raczej za mną. Czułem jedynie jego obecność, a po chwili i delikatny oddech na karku, gdy się odezwał.
— No... właściwie to nie problem, a problemy. Ze wszystkim — wypaliłem nerwowo, skubiąc rękaw mojej koszuli pod blatem. Szczerość to podstawa, ale jak on teraz zareaguje?
— Dobrze, zacznijmy od początku. — Jego głos zabrzmiał zadziwiająco spokojnie. Albo potrafi doskonale ukrywać gniew, albo naprawdę się na mnie nie gniewa.
— Właśnie, bo ja nie rozumiem czym są te całe mole. Dlaczego mol każdej substancji wynosi tyle samo?
— To da się łatwo wytłumaczyć. Bo widzisz, mol to jednostka liczności materii. Jeden mol zawiera 6,02 · 10²³ obiektów, na przykład atomów. Ta liczba się nie zmienia. Jeden mol zawsze wynosi tyle samo, nie ważne, czy to mol tlenu czy może węgla. Mol jest jednostką, tak samo jak kilogram czy kilometr.
— Ahaa! — westchnąłem przeciągle. Teraz to wydawało się być takie proste! W przypływie eureki aż odchyliłem głowę do tyłu. Zapomniałem jednak, że fosforan dinukleotydu nikotynoamidoaedinowego wciąż stoi za mną, przez co dosłownie zderzyłem się potylicą z jego torsem. — Przepraszam — wybąkałem zawstydzony, natychmiast wracając do poprzedniej pozycji. Czemu zawsze muszę mieć dziwne szczęście do zderzania się z nim? Jakbyśmy byli dwoma przyciągającymi się magnesami...
— A co z tym... obliczaniem tego? — pragnąłem, by nie powstała niezręczna cisza, toteż zawczasu ją wypełniłem. Zawadzki od razu się ożywił.
— Mogę? — spytał, wyciągając do mnie swą dłoń. Teraz przynajmniej wiedziałem, że chodzi mu o moje pióro, więc nie zbłaźniłem się znowu poprzez podanie mu ręki, jak wtedy na kółku chemicznym.
Mężczyzna pochylił się nagle, a jego głowa znalazła się tuż nad moim ramieniem tak, aż słyszałem jego spokojny, miarowy oddech. W poruszonym powietrzu zawisła delikatna woń jego wody kolońskiej. Kiedy ruszył się lekko, by zapisać coś w moim kajecie, musnęliśmy się ramionami. Mało tego: drugą, wolną dłoń położył na ławce po mojej lewej stronie, co wyglądało tak, że gdyby zechciał przenieść ręce z blatu na moją talię, to właśnie tuliłby mnie od tyłu. Znajdując się w takiej Tadeuszowej klatce, cały zesztywniałem i wstrzymałem powietrze w płucach zapominając, jak się oddycha. Niemalże dostałem zawrotów głowy, a moja fizjonomia urozmaiciła się o różany rumieniec spowijający delikatnym woalem mą twarz.
Zamiast moli i liczby Avogarda w moim podgorączkowanym umyśle migotała jedna, jedyna myśl: "Blisko. Jest BARDZO blisko."
— Dobrze, obliczmy, ile cząsteczek wody stanowi dwa i pół mola tejże substancji. Najpierw trzeba przede wszystkim wypisać dane, czyli liczbę moli, to jest dwa i pół mola. A teraz szukane, czyli liczba cząsteczek wody. Słuchasz mnie?
— Ee... Ależ oczywiście! — wykrztusiłem. Tak bliska obecność profesora Zawadzkiego dziwnie na mnie wpływała, nie pozwalając na skoncentrowanie się.
— Jeden mol wody to 6,02 · 10²³ cząstek. Można zatem zapisać proporcję: jeden mol wody to 6,02 · 10²³ cząsteczek, a dwa i pół mola wody to x cząsteczek. Wystarczy teraz tylko obliczyć... — Kiedy tłumaczył, jednocześnie zapisywał wszystko schludnym, równym pismem w moim kajecie.
— X równa się 15,05 · 10²³ cząsteczek — nakreślił zamaszystym ruchem wynik.
Potem objaśnił mi jeszcze kilka innych zagadnień związanych z tym tematem. Powoli przyzwyczajałem się do bliskości Zawadzkiego; policzki nie piekły mnie już tak bardzo, umysł rozgonił mgłę, a oddech wreszcie stał się normalny. Wsłuchiwałem się tylko w spokojny tembr głosu mężczyzny, brzmiący blisko mojego ucha czując, że naprawdę zaczynam rozumieć temat. Jednak prawdziwą ulgę poczułem dopiero wtedy, kiedy uwolnił mnie z tego pozornego "prawie-uścisku" i upewniwszy się, że nie pozostawia mnie z żadnymi wątpliwościami, ruszył w kierunku katedry nauczycielskiej. Uczucie, jakie dane było mi odczuć było podobne do wypuszczenia z płuc długo wstrzymywanego oddechu, czy też znalezieniu się w bezpiecznym, ciepłym domu po długim, stresującym dniu. Ta przyjemna chwila trwała jednak jedynie mgnienie, gdyż nauczyciel odwrócił się na pięcie i obrzucając mnie niemożliwym do odgadnięcia jego zamiarów spojrzeniem odezwał się:
— Janie Bytnarze, zostań proszę po lekcji.
O nie. Nie może być. Co takiego znowu zrobiłem? Czy zamierza mnie za coś ukarać? Jeśli tak, to za co? Może jest rozczarowany moim niedopuszczalnym brakiem wiedzy w podstawowych dziedzinach chemii i chce mi za to utrzeć nosa? A może wstawić kolejną jedynkę?
Zdecydowanie za bardzo się nakręcam.
Dziwne jest to, że nie obawiam się nawet najsurowszych belfrów tak bardzo, jak Zawadzkiego. A jest to dziwny rodzaj niepokoju - strach podszyty zaciekawieniem; jednoczesna chęć uniku i zbliżenia się. To tak, jakbym widział przed sobą majestatyczne, dzikie zwierzę, które chcę podziwiać w całej jego okazałości, dowiedzieć się o nim wszystkiego i dotknąć jego jedwabistego futra, a jednocześnie uciec przed nim w popłochu kierowany pierwotnym instynktem na widok ostrych pazurów i ogromnych, białych kłów, zdolnych rozszarpać mnie na strzępy. Dziwnie, bardzo dziwnie czułem się z tym mętlikiem w głowie i natłokiem sprzeczności.
— Ja? — zdołałem wykrztusić tylko to jedno słowo.
— Tak, ty. Raczej nie mamy w klasie innego Jana Bytnara, chyba że się mylę. — W jego spojrzeniu dojrzałem coś na kształt politowania zmieszanego z rozbawieniem. Ktoś z tyłu zachichotał, pewnie Hala, która zachwycała się każdym słowem profesora.
— Nie, nie myli się pan... — wymamrotałem zrezygnowany, pesząc się.
Resztę lekcji przesiedziałem jak na szpilkach - zamiast skupić się na rozwiązywaniu zadań martwiłem się tym, czemu Zawadzki chce mnie widzieć po lekcji i co ma mi do powiedzenia. W mojej głowie odgrywały się dziesiątki scenariuszy, a żaden z nich nie miał pozytywnego wydźwięku. Trwało to dopóki nie usłyszałem dzwonka zwiastującego koniec lekcji i tym samym początek przerwy, tak bardzo upragnionej przez uczniów. I mnie. Ale nie dane było mi się nią nacieszyć. Gdyby nie moja silna wola, to pewnie nie ruszyłbym się z krzesła, albo starał się wmieszać w tłum wychodzących uczniów i wybiec z sali.
Moje delikatnie drżące nogi poprowadziły mnie do profesora Zawadzkiego, który już stał i czekał przy katedrze z rękoma założonymi na piersi. Znalazłem się tuż przed mężczyzną i w napięciu czekałem na jakikolwiek odruch czy odzew z jego strony. Po chwili sięgnął do kieszeni swojej marynarki, a ruch ten zdawał się dla mnie być wiecznością.
To coś, które wyjął z kieszonki po rozprostowaniu okazało się być antyniemiecką ulotką.
— Coś ci chyba wcześniej wypadło — odezwał się grobowym głosem, trzymając kartkę tuż przede mną.
Poczułem, jak oblewa mnie zimny pot, a kontury napisów i rysunków na papierze na przemian wyostrzają i zlewają się. To była jedna z tych ulotek, które drukowałem i rozlepiałem wczoraj w nocy. Trzymałem je w kieszeni spodni i widocznie jedna musiała wcześniej zostać. A że dziś założyłem do szkoły te same spodnie, to nie dziwi fakt, że przy jakimś ruchu papierek wypadł. Niby nic takiego, a jednak. W szkole pracowało dużo Niemców, w tym takich, którzy mieli koneksje z gestapo. A bywali i Polacy, którzy za przywileje i lżejsze życie pod żelazną ręką okupanta nie wahaliby się nad wydaniem rodaka. A nawet za zrywanie durnych plakatów, czy za rozlepianie ulotek takich jak ja można zostać aresztowanym, wywiezionym do obozu, czy też rozstrzelanym na miejscu.
Za tą niewinną ulotkę mogłem stracić nawet własne życie lub życia moich przyjaciół, gdyby ktoś się dowiedział. Alek, Paweł i jeszcze kilka osób z mojej klasy oraz spoza szkoły są zagrożeni. Co ja najlepszego uczyniłem? Wystarczyło tylko opróżnić kieszeń, a teraz przez moją lekkomyślność komuś może stać się krzywda.
Bo Zawadzki widział. I już nic przed nim nie odkręcę, żadne wykrętne tłumaczenie nie ma tu sensu. A skoro on wie, że jestem w konspiracji, to inni też mogą się dowiedzieć. A wtedy będę zgubiony. Jestem na jego łasce i niełasce.
Boże, ale ja jestem bezmyślny! Za tą pozornie drobną nieuwagę mogę teraz słono zapłacić, a głos mi się jeży na głowie na samą myśl, jaka ta cena może być.
Błękitne tęczówki Zawadzkiego zdawały się świdrować mnie w bezruchu, wdzierając się w głąb mojego umysłu, by wydrzeć z niego myśli i je ujrzeć. A on? O czym sobie teraz duma? Kpi sobie z mojej głupoty? Wyobraża sobie zadowoloną gębę szwabskiego policjanta, kiedy mnie wyda?
O Boże, o Boże...
Tadeusz Zawadzki może i nie jest Niemcem, folksdojczem raczej też nie jest z uwagi na polsko brzmiące imię i nazwisko, ale przecież może być, do jasnej cholery, szpiclem!
Ulotka, którą mężczyzna wciąż trzymał w lekko wyciągniętej dłoni zdawała się wypalać dziury w mych oczach i umyśle, jeszcze bardziej mieszając mi w głowie.
— Tak, to moje — wyrzekłem ciche, ale twardo brzmiące słowa, tym samym wydając na siebie niepisany wyrok. Może i grozi mi teraz niebezpieczeństwo, ale skoro nie ma już żadnego odwrotu, bo Zawadzki wie, że to moja ulotka, to nie zamierzam wycofywać się i kłamać na poczekaniu jak ostatni tchórz. Postanowiłem przyjąć ten cios prosto na własną pierś i nie zachwiać się pod jego siłą. Jestem dumnym Polakiem, który walczy o wolność swej ojczyzny i nie wyrzeknę się tego.
Choć nogi delikatnie mi drżały, wyprostowałem się, wysunąłem szczękę do przodu i spojrzałem prosto w oczy Zawadzkiego, które niewzruszone tym pokazem dalej się we mnie wpatrywały.
— Sam je drukowałeś? — spytał, a ja wiedziałem, że choć to może nie ma wiele sensu, to muszę skłamać. Choćbym miał nagle skonać tu, przed nim, nigdy nikogo nie wydam.
— Tak. — Starałem się, by mój ton brzmiał pewnie.
— Czyżby? — odezwał się aksamitnym, niskim głosem. Oczy, które we mnie wlepiał były podobne do ślepiów przepięknego gada, który zanim wbije jadowite kły w tętnicę ofiary najpierw hipnotyzuje ją spojrzeniem.
Zdołałem jedynie pokiwać głową, bo żadne słowo nie chciało wyjść z moich ust. Profesor nie odzywał się. Trwał w milczeniu, jakby sobie ze mnie kpił i szyderstwem tym chciał zburzyć moją pewność.
I nawet jeśli nie miał tego na celu, to zaczynałem widzieć roztańczone, rozproszone jak na wystawnym balu mroczki, a moje plecy zrosiły się kroplami zimnego potu.
— Wiem, co robisz. Wiem, że jesteś w konspiracji.
Zamarłem. Pochłonęła mnie dławiąca fala strachu, którego niewidzialne macki owinęły się wokół całego mojego ciała sprawiając, że zastygło ono w bolesnym spazmie, podczas gdy oddech ugrzęzł głęboko w piersi. Czułem się jak nieruchoma, ale wciąż żywa mucha, złapana w sidła powoli trawiącej ją paszczy muchołówki. Miałem wrażenie, jakbym zaraz miał rozpłakać się z bezsilności.
— Wybacz, nie chciałem cię przestraszyć — kącik jego ust uniósł się do góry, a on sam zrobił taki ruch dłonią, jakby chciał położyć ją na moim ramieniu, lecz ostatecznie mnie nią nie dotknął. — Jestem po twojej stronie. Też należę do konspiracji.
Ty. Popieprzony. Idioto. Czujesz satysfakcję, że właśnie prawie zszedłem przed tobą na zawał?? Bawi cię to??
Ale zaraz. To przecież brzmi tak nieprawdopodobnie. Nie mogłem uwierzyć w to, co usłyszałem. Mój nauczyciel chemii należy do Polskiego Państwa Podziemnego? Czy to może być prawda? A może chce się tylko wkupić w moje łaski, a potem wbić nóż w plecy? Nie jestem taki naiwny jak myślisz, Tadziu.
— Przykro mi, ale panu nie wierzę.
— Widzę, że nie łatwo zdobyć twoje zaufanie.
Skrzywiłem się. No ba, a czego się spodziewałeś? Raz jesteś dla mnie wredny, raz służysz pomocą i zdajesz się być anielski, a potem przyprawiasz mnie o załamanie nerwowe. I jeszcze jesteś tajemniczy, nieprzenikniony niczym oceaniczne odmęty. Nie wiem o tobie nic. Czego oczekujesz?
— Ile masz lat? — zadał pytanie, które zbiło mnie z tropu.
— Siedemnaście — odpowiadam zgodnie z prawdą, zaskoczony tym nagłym odejściem od tematu, a przynajmniej zdaje mi się, że to pytanie nim jest.
— Czyli jesteś jeszcze w Szkołach Bojowych. Ja należę do Grup Szturmowych.
— Naprawdę? Nie sądziłem, że starsze osoby przynależą do GS — dziwię się.
— Uważasz, że jestem taki stary? — W jego oczach zatańczyły iskierki rozbawienia.
— Nie, nie to miałem na myśli — zmieszałem się, przeczesując szybkim ruchem dłoni włosy. To mój odruch, kiedy jestem zakłopotany. — A ile pan ma lat? — Skoro on mnie wypytuje, to ja chyba też mogę go o to spytać.
— W styczniu będzie dwadzieścia sześć.
Niecałe dwadzieścia sześć lat. Wykonuję szybki rachunek w głowie. Nieco ponad osiem lat. Taka jest różnica wieku między nami.
— Nie rozumiem twojego zdziwienia. Przecież na stanowiskach dowodzących rzadko kiedy znajdują się młodziaki ledwo po osiemnastce.
— Zaraz... powiedział pan "stanowiskach dowodzących"?
— Cóż, nie planowałem wyjawić tego tak szybko, ale skoro tak... Jestem Zośka, dowódca hufca "Centrum".
Nie, to niemożliwe. Co ten pomylony człowiek w ogóle plecie? Że niby on jest Zośką? Mhm, ja w takim razie jestem dziewczyną Adolfa Hitlera. Naprawdę myśli, że mu uwierzę?
— Nadal niedowierzasz? — mężczyzna wzdycha ciężko, widząc jak unoszę wysoko brew i wpatruję się w niego nieufnie. — W obliczu Boga Wszechmogącego i Najświętszej Marii Panny Królowej Korony Polskiej, kładę swe ręce na ten święty Krzyż, znak męki i Zbawienia. Przysięgam być wiernym-
Nie skończył swego pokazu udowadniania mi prawdy poprzez wypowiedzenie przysięgi Armii Krajowej, gdyż przerwałem mu swoim jękiem.
— Pan to Zośka? Ten Zośka? — wykrztusiłem z trudem.
— Tak, ten Zośka. Chyba, że znasz innego Zośkę — zakpił, rozbawiony moim szokiem.
— Komendant Grup Szturmowych? — dopytuję.
— Zgadza się.
— Podporucznik Armii Krajowej?! — Wciąż nie mogę wyjść z podziwu.
— Tak jest. — Cierpliwie potakiwał.
— Ten super ważny typ, który planuje tyle akcji, jest niezwykle sprytny, charyzmatyczny i odważny? Ten, który potrafi tak sukcesywnie dowodzić tyloma ludźmi? — Potok słów wydobył się z moich półotwartych ust. Dopiero po chwili zdałem sobie sprawę, że właśnie skomplementowałem faceta, do którego nie żywię szczególnej sympatii, a wręcz za nim nie przepadam. Halo, przecież zachowuje się wobec mnie tak protekcjonalnie i widocznie się głupio droczy! A jednak wiedziałem, że komplement powiedziany bez zastanowienia pochodzi prosto od serca i tym samym jest szczery.
— Nie musisz mi tak schlebiać. I tak nie podwyższę ci ocen z chemii — prycha śmiechem. Dziwnie było go widzieć tak często rozbawionym - na lekcjach i podczas interakcji z uczniami był zawsze poważny i zdystansowany.
— Dokładnie to słyszałem o panu i tak uważałem. Teraz tylko trochę trudno jest mi uwierzyć, że... pan to pan, jakkolwiek dziwnie by to nie brzmiało.
Tak, "Zośka" i Tadeusz Zawadzki to były najwidoczniej te same osoby. Patrzyłem na niego tak, jakby miał dwie dusze, albo raczej zmiennokształtne ciało. Ciężko było mi dopasować eleganckiego, spokojnego dżentelmena nauczającego młodzież w szkole do człowieka odgrywającego tak ważną rolę dla Szarych Szeregów.
Zawadzki odwrócił lekko swą głowę, by spojrzeć na godzinę ukazującą się na zegarze. Miałem wtedy dobry podgląd na jego bliznę lekko przysłoniętą białym, wykrochmalonym kołnierzykiem, ale nadal widoczną. Była cienka, podłużna, zaróżowiona i lekko postrzępiona przy brzegach.
— Skąd u pana ta blizna? — wypaliłem, nie mogąc powstrzymać swej ciekawości.
Nauczyciel jakby odruchowo wyciągnął dłoń do tego miejsca i poprawił kołnierz koszuli.
— Po kuli. Parę milimetrów i byś nigdy nie poznał okropnego tyrana od chemii, bo pocisk przebiłby tętnicę.
Nadal pamięta, jak obgadywałem go przed klasą? Niedobrze, chyba ciężko będzie mi zrobić na nim dobre wrażenie. Najpierw paplanina z Monią, pyskówki, niepochlebna opinia, braki w wiedzy a teraz jeszcze lekkomyślność, przez którą zgubiłem ulotkę.
— Miał pan niezwykłe szczęście.
Przytaknął mi.
— A z tym tyranem od chemii, to mniej już tak myślę. Dobrze pan tłumaczy.
— Miło mi to słyszeć. A teraz idź już, zaraz lekcja.
— Oczywiście, już idę — chciałem zerwać się z miejsca, ale odezwał się jeszcze raz.
— Kiedy skończysz osiemnaście lat, dołączysz do Grup Szturmowych. Pomyślę o tym, byś dołączył do mojego hufca. Może jeśli się przeszkolisz i będziesz bardziej uważny, to weźmiesz nawet udział w jakiejś akcji. Słyszałem o twoim wynalazku, wiecznym piórze, do malowania napisów. Jest genialny, a nam potrzeba takich sprytnych ludzi. Twoi koledzy też mogliby dołączyć.
Obróciłem swą twarz ku Zawadzkiemu, obdarzając go jaśniejącym z zachwytu spojrzeniem.
— Dzię-dziękuję!
Czy on naprawdę nazwał mój wynalazek genialnym, a mnie samego sprytnym? Wcale nie jest taki zły ten Zawadzki. Nie to, że nagle zacząłem żywić do niego sympatię, ale chyba mnie do siebie powoli przekonuje. Co nie oznacza, że jest też irytujący i oschły w pewnych momentach, a w dodatku wzbudzający we mnie dziwny niepokój.
— Do zobaczenia, podporuczniku Zośko! — podniosłem swą dłoń, by zasalutować na pożegnanie.
Mężczyzna zbliżył się, zmniejszając dystans między nami, i dotknął dłonią mojego ramienia.
— Możesz to sobie darować — zniżył ton głosu. — I pamiętaj, że w tej placówce jestem dla ciebie tylko twoim nauczycielem chemii, a nie Zośką. — Swoim intensywnym, błękitnym spojrzeniem przygwoździł moje.
Pokiwałem głową, delikatnie onieśmielony tą bliskością.
— Leć już, bo się spóźnisz — rzekł, odwracając się do mnie tyłem, by podejść do katedry.
Spełniłem jego życzenie i opuściłem klasę, zamykając za sobą drzwi. Przed salą czekali lojalnie Alek wraz z Pawłem. W sumie to przeszedł mi już foch na tego pierwszego, bo dzięki jego interwencji zrozumiałem temat na chemii.
— Co tak długo? I czemu wyglądasz, jakbyś ducha zobaczył? — Alek uniósł jedną brew.
— Chodźcie — rzuciłem, prowadząc przyjaciół do bardziej ustronnego miejsca. — Nie uwierzycie w to, co mam wam do powiedzenia.
— Drżymy z ciekawości.
— Otóż, Tadeusz Zawadzki to... — zrobiłem dramatyczną pauzę, na co zniecierpliwiony Maciek przewrócił oczami. — ... Zośka. Ten Zośka z Grup Szturmowych! — pisnąłem, podekscytowany moim odkryciem.
— Bajdurzysz! — prychnął niedowierzająco Pawełek.
— Na sto procent twój belfer dał ci coś chemicznego do nawąchania — parsknął Aleksy.
— Właśnie, że nie! Powiedział nawet, że jak skończymy osiemnaście lat, to wcieli nas do swojego hufca, i że może weźmiemy udział w jakiejś akcji. I jeszcze pochwalił moje wieczne pióro!
Opowiedziałem też chłopakom historię z ulotką, przez którą prawie zszedłem na zawał, i opisałem rozmowę z Zawadzkim.
— Jakiś ty niemądry! Przecież on może być szpiegiem, który się podszywa. Nigdy przecież nie widzieliśmy Zośki i nie poznaliśmy dla bezpieczeństwa jego personaliów. On może kłamać! — odezwał się zdroworozsądkowo Aleksy, a Paweł zgodził się z nim pomrukiem.
— Nie. Ja... — coś chwyciło mnie za serce — ... ja mu ufam.
— Ależ z ciebie wariat, Rudy! W jednej chwili unikasz go jak ognia, a w drugiej go lubisz.
— Wcale go nie lubię, Alek! — szybko zaprzeczyłem. — Po prostu... czuję jakiś rodzaj zobowiązania, albo szacunku. Rozumiesz przecież sam, kto to jest.
I tak było naprawdę. Coś wciąż ostrzegało mnie przed Zawadzkim i kazało trzymać się na dystans, a jednocześnie przyciągało mnie do niego i kazało o nim myśleć.
═════ஓ๑♡๑ஓ═════
serwus kochani!
wreszcie udało mi się napisać dla was ten rozdział, z którego jestem całkiem zadowolona, bo liczy sobie 3,8k słów.
mam nadzieję, że wam się spodobał.
następny pojawi się już niedługo, to pewne!
11.04.24.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro