♡ 𝐑𝐎𝐙𝐃𝐙𝐈𝐀𝐋 𝐈𝐗
═════ஓ๑♡๑ஓ═════
Janek
Poniedziałek zaczął się w sposób znany chyba każdemu: rozstanie się z ciepłym łóżeczkiem o nieludzko wczesnej porze, co samo w sobie było karkołomnym wyczynem; walka z samoistnie zamykającymi się powiekami; błądzenie w tak zwanym półśnie w trakcie drogi do szkoły; przykry obowiązek przebywania w jednym pomieszczeniu z innymi ludźmi, nawet tymi, których się nie lubi, oraz perspektywa spędzenia kilku następnych, męczących godzin w tej nieco przygnębiającej placówce, jaką jest szkoła.
A na dokładkę pierwszą lekcją miała być chemia, na której mieliśmy pisać kartkówkę ze stężenia molowego i procentowego. I o ile lekcje chemii nie wzbudzały we mnie już takiego przerażenia, co wcześniej (ktoś mi kiedyś powiedział, że nawet najbardziej znienawidzony przedmiot może stać się bardziej znośny, gdy naucza go nauczyciel, którego się lubi, i chyba jestem skłonny się z tym zgodzić), o tyle jednak wizja pisania pracy klasowej nie była dla mnie zbyt przyjemna.
Przynajmniej wcale nie próżnowałem w sobotę i poświęciłem całkiem sporo czasu na powtarzanie materiału, toteż mogłem teraz liczyć na upragnioną trójkę, która umożliwi mi zdanie semestru (przynajmniej na razie, jeśli z kolejnych kartkówek nie dostanę jedynek).
Punktualnie o godzinie ósmej wszyscy wzięli szturm na salę chemiczną, by zająć swoje miejsca.
Tadeusz siedział przy swoim pulpicie i jak zwykle wyglądał zbyt dobrze: idealnie uczesane włosy, wyprasowana koszula, marynarka bez najdrobniejszej skazy i wypastowane, błyszczące lakierki, od których trudno było oderwać wzrok.
Parę osób spojrzało po sobie, w tym ja z Alkiem. Kto wie, może moglibyśmy mieć tym razem szczęście i profesor zapomniał o tej kartkówce?
— Dzień dobry! — zawołaliśmy wszyscy z nieco większym entuzjazmem niż zazwyczaj. Ale to był tylko taki manewr. No bo przecież czy klasa, która za chwilę ma pisać klasówkę z chemii może wykazywać tyle chęci do życia?
Zawadzki odpowiedział swoim spokojnym, aksamitnym głosem.
— Piękny dzisiaj dzień, nieprawdaż, proszę pana? — odezwał się głupio wyszczerzony Pawełek, na co Alek zgromił go spojrzeniem i przewrócił oczami, jakby tą mową ciała chciał powiedzieć: "Co za niezwykły tekst na odwrócenie uwagi i zaczęcie rozmowy, geniuszu".
— Polemizowałbym — odparł Zawadzki spoglądając na obraz zza okna, gdzie malował się wyjątkowo ciemny i pochmurny poranek — ale jeśli naprawdę podoba ci się ta szara plucha, to chyba nie mam ci nic do powiedzenia.
Co teraz? Pamięta o kartkówce, czy możemy być spokojni?
— A proszę pana, bo ja tak się zastanawiałem... skąd u pana to zamiłowanie do chemii i jak wpływa ona na pańskie życie? Czy jest ktoś, lub coś, co pana zainspirowało lub inspiruje w tej dziedzinie? — odezwał się Jerzy "Słoń" Gawin. Popatrzyliśmy na niego z uznaniem - albo ma łeb na karku i przewidział tą sytuację, dobrze się do niej przygotowując, albo znakomicie improwizuje.
— Cóż, odpowiadając na twoje pytanie, to chemia towarzyszy mi już od dzieciństwa. Zaczęło się chyba od wykradania najróżniejszych substancji codziennego użytku z szafek i półek, by je ze sobą mieszać i tworzyć "mikstury". Raz zmieszałem ze sobą zmywacz do paznokci i perhydrol, przez co prawie wysadziłem łazienkę... — nagle urwał i spojrzał na wszystkich z powagą — nigdy tego nie róbcie.
— Wracając... w sumie, to nie wiem jak chemia wpłynęła na moje życie. To nie ma tak że dobrze, czy niedobrze. Chociaż... z pozytywów mogę wymienić wiedzę o tym, jak zrobić samodzielnie bimber, mając pod ręką jedynie sok jabłkowy.
Oczy wszystkich zabłysły.
— A proszę pana, jak można go zrobić? — spytał jakiś chłopak z tyłu klasy.
— Może wam opowiem pod koniec roku szkolnego, jak będziecie grzeczni.
Zawadzki zamilkł i wyglądał tak, jakby zaraz miał przejść do innego tematu.
— A proszę pana, a inspiracje? Kto na pana wpłynął? Czy jest ktoś, dzięki komu zawdzięcza pan swoje zainteresowanie chemią? — dzielny Jerzy Gawin nie zamierzał się poddawać.
— Hm, cóż. Zawdzięczam to mojemu ojcu — uśmiech Zawadzkiego nieco zblakł. — Był naukowcem i wykładał chemię. Od małego zasypywał mnie najróżniejszymi ciekawostkami i nawet pokazywał doświadczenia, a im starszy byłem, tym więcej pochłaniałem książek, które mi podsuwał. Miał naprawdę ogromną wiedzę.
Inni tego pewnie tego nie spostrzegli, ale ja zauważyłem małą zmianę w zachowaniu mężczyzny: w jego głosie pojawiła się ledwo wychwytywalna nuta żalu, a z jego postawy emanowała mniejsza niż zwykle pewność siebie.
— Dosyć tego dobrego. Jerzy oraz pozostali: dla waszej informacji ja pamiętam o kartkówce, a przez wasze zagadywanie mnie i nagłą fascynację moją relacją z chemią tylko tracicie czas na pisanie. A jeśli nadal macie ochotę na przeprowadzanie ze mną wywiadów, to zapraszam do mnie po lekcji.
Na te słowa rozległ się chór zawiedzionych jęków.
— Ja tam i tak chciałam pisać tą kartkówkę, przecież chemia jest super — odezwała się Hala, a większość (w tym ja) rzuciła jej pogardliwe spojrzenie lub przewróciła oczami. Ktoś tu chyba stara się być pupilkiem nauczyciela, ale mu to nie wychodzi. Mógłbym się założyć, że Zawadzki nie rozmawia z nią tak, jak ze mną, ani tym bardziej nie gra dla niej na fortepianie. Ta świadomość wywołała u mnie niemałą satysfakcję - może i jestem fatalnym uczniem, ale to mnie lubi bardziej, a nie jakąś wzorową uczennicę, która go ubóstwia.
Z zadowoleniem wymalowanym na twarzy odwróciłem swój wzrok od dziewczyny i przeniosłem go na wiązanie sigma, o przepraszam, Tadeusza, który pisał na tablicy zadania na kartkówkę. Poczułem nagły przypływ pewności siebie - na pewno napiszę to dobrze i dostanę pozytywną ocenę; może nawet Tadeusz mnie pochwali?
Mój optymizm jednak wyparował, gdy przeczytałem pierwsze pytanie: "W 500 g roztworu o gęstości 2,3 g/cm3 znajduje się 7 g rozpuszczonego NaOH. Oblicz stężenie molowe tego roztworu."
Mina zupełnie mi zrzedła, a kolejne pytania wcale nie były lepsze: "Oblicz liczbę moli NaOH, która jest zawarta w 500 ml 15-procentowego roztworu o gęstości równej 1,164 g • cmー3 ", "Pewien roztwór zostało otrzymany poprzez rozpuszczenie 200 cm3 amoniaku (zmierzone w warunkach normalnych) w takiej ilości wody, że końcowa objętość roztworu wyniosła 300 ml. Oblicz stężenie molowe tego roztworu."
Jak ja to niby napiszę? Wzory i cała wiedza jak na złość postanowiły sobie uciec akurat wtedy, kiedy najbardziej ich potrzebowałem.
Przez nasuwające mi się czarne myśli ledwo zauważyłem jak Tadeusz przeszedł się po klasie, rozdając czyste arkusze papieru.
Alek od razu zgarnął swoją swoją kartkę i zaczął powoli zapełniać ją obliczeniami do pierwszego zadania. Ten to przynajmniej wygląda na przygotowanego i takiego, który wie co robi.
— Powodzenia — Tadeusz zwrócił się z lekkim uśmiechem do całej klasy, ale ja byłem pewien, że jego spojrzenie było zwrócone tylko wprost na mnie.
Nagle poczułem, że może nie wszystko stracone. Życzliwy wzrok Zawadzkiego dodał mi trochę otuchy i wiary w siebie.
Wytężyłem swój umysł, a po chwili głębokiej koncentracji zaczynałem przypominać sobie wzory. Byłem skupiony tak bardzo, jak tylko umiałem, bo bardzo chciałem, by poszło mi dobrze. Obliczenia nie sprawiały mi żadnego problemu - w końcu byłem matfizem - ale szkopuł tkwił w zrozumieniu polecenia i użyciu właściwego ze skomplikowanych wzorów, których miałem do nauki chyba z osiem.
Choć dałem z siebie wszystko, to po oddaniu wypełnionej kartki zaczęły zżerać mnie obawy, że jednak nie zdam. W myślach zacząłem szacować, ile punktów mogłem potencjalnie zdobyć, a wynik ten wcale mnie nie zadowalał.
— Wychodzi mi pała! — jęknąłem do Alka, który wpatrywał się nieobecnym wzrokiem w okno.
— To kup sobie większe spodnie — mruknął w odpowiedzi, a jego słowa tłumiła dłoń, którą się podpierał. Wyglądał teraz zupełnie jak Mickiewicz na Judahu skale.
— Ty durniu, znowu żartujesz o tej pale? Doprawdy, masz chyba humor dziesięcioletniego Kacperka z podstawówki. Miałem na myśli tą kartkówkę, którą właśnie pisaliśmy — szturchnąłem go łokciem pod żebro, ale on się nawet nie zaśmiał. Chyba naprawdę sobie nie żartował, tylko powiedział pierwsze lepsze słowa, bo był bardzo pogrążony w dumaniu o niebieskich migdałach, albo jakiejś panience. — A ty znowu myślisz o tej swojej Baśce, kochasiu? Eh, co ta miłość robi z ludźmi...
— Poczekaj, aż sam się zakochasz, mój drogi. Wtedy zobaczymy, jaki będziesz ty.
Ciekawe, ile jeszcze mam czekać. Nie poznałem jeszcze żadnej dziewczyny, która by mi zawróciła w głowie. Znałem bliżej kilka ślicznych i miłych dziewcząt, w tym Monię, ale wszystkie uważałem tylko za swoje koleżanki.
Ale w sumie mi to nie szkodzi, bo wyznaję zasadę, że mam nie robić nic na siłę ani nie szukać usilnie miłości - ona sama prędzej czy później mnie odnajdzie.
W końcu lekcja się skończyła. Zanim skończyłem się pakować, prawie wszyscy wyszli już z sali. Ostatnie osoby opuszczały klasę, kiedy ja ociągałem się i niepewnie zerkałem w stronę Zawadzkiego. Chciałbym do niego zagadać, ale nie wiedziałem jak, a nie chciałem zacząć jakiejś niezręcznej rozmowy. I czy on w ogóle ma na to ochotę?
— Dzień dobry — wybąkałem niepewnie, gdy podszedłem do Tadeusza.
— Cześć, Janku — powitał mnie z wyczuwalnym ciepłem w głosie.
— Trochę trudna była ta kartkówka... Boję się, że dostanę zły stopień — wypaliłem pierwsze, co przyszło mi na myśl, byleby nie skończyć w martwej ciszy. Cudownie, ta rozmowa poprowadzi mnie pewnie donikąd.
— Spojrzałem na twoją pracę i wcale nie jest źle, naprawdę. Może nawet ponad sześćdziesiąt procent jest dobrze.
— Oh, naprawdę? — zdziwiłem się, ale to było naprawdę miłe zaskoczenie. — To świetnie, może uda mi się zawalczyć o tą dwóję na koniec semestru — uśmiechnąłem się delikatnie, a on odpowiedział mi tym samym.
Ale tym razem zapadła cisza. Było coś, czym mógłbym ją przełamać, ale nie wiedziałem, czy mogę o coś spytać. Co prawda mnie i Zawadzkiego nie łączy już typowa relacja uczeń-nauczyciel, ale wciąż nie wiem, czy wypada mi pytać o rzecz, która tkwi w mojej głowie, a która dotyczy jego życia prywatnego. Niestety, nie dowiem się tego, dopóki tego nie zrobię i sam się o tym przekonam.
— Proszę pana... to znaczy, Tadeuszu — wciąż nie mogłem przyzwyczaić się do tego, że mogę mówić do mojego nauczyciela po imieniu. Mężczyzna skinął zachęcająco głową, bym zaczął mówić. Uniosłem wyżej głowę, by spojrzeć mu prosto w oczy. — Jeśli mogę spytać, co się stało z twoim ojcem?
— Hmm... — chrząknął cicho i spuścił wzrok, po czym umieścił go z powrotem na mnie. — Skoro już bawiliśmy się w terapię, to czemu by jej nie kontynuować. Oczywiście, jeśli nie szkoda ci przerwy.
— Nie, dla pana mi jej nie szkoda — odparłem żartobliwie, na co jakiś błysk rozbawienia zamigotał w jego oczach.
Mimo to po chwili Zawadzki wyglądał tak, jakby wciąż nie wierzył, że właśnie ma po raz drugi powierzyć jakiemuś uczniowi traumatyczną historię ze swojego życia. Dałbym sobie rękę uciąć, że właśnie się zastanawiał, czemu, u licha, w pewnych kwestiach ufa bardziej jakiemuś siedemnastolatkowi niż swoim znajomym.
Tadeusz przymknął na chwilę powieki i wziął głęboki wdech:
— Część historii już znasz. Mój ojciec, Józef Zawadzki wykładał chemię, oprócz tego był rektorem Politechniki Warszawskiej, a także fizykochemikiem i technologiem. Był... dosyć statecznym i poważnym człowiekiem, niezbyt czułym, ale jednak odczułem, że bardzo mnie kochał. Zdrowie i samopoczucie Ani i moje były dla niego bardzo ważne, miał też wielki wkład w naszą edukację. To on zapoczątkował u mnie zainteresowanie chemią. Potrafił niezwykle ciekawie opowiadać nawet o najtrudniejszych i najnudniejszych zagadnieniach, a ja zawsze słuchałem go z otwartą buzią. Pokazywał mi najróżniejsze doświadczenia chemiczne. Podsuwał mi też najróżniejsze książki, nie tylko te o chemii — spojrzenie Tadeusza zamgliło się, gdy wspominał swojego ojca.
— Walczył też o wolną Polskę. I to właśnie przyczyniło się do jego śmierci — westchnął z żalem, zwieszając głowę. — Działał w konspiracji, tak samo jak my. W lutym tego roku wyszedł raz pewnego dnia na miasto. Ot, chciał załatwić swoje sprawunki, podobnie jak Ania wtedy. I tak samo jak ona nie wrócił już żywy do domu. Zaczepił go niemiecki policjant, pewnie szukający jakiegoś łatwego kąska, którego można by przesłuchać u gestapo, wysłać do obozu albo nawet rozstrzelać w łapance. Przeszukał mojego ojca i znalazł przy nim broń, a to był mocny powód, by go aresztować i zabrać na Szucha. Tam zrobili małe śledztwo i odkryli, że był jednym z trybików maszynerii Polskiego Państwa Podziemnego. Chcieli wydusić z niego informacje tak, jak to zawsze mieli w zwyczaju - przemocą. Przez trzy dni bili go, kopali, oblewali wrzątkiem i aż strach pomyśleć, co mu jeszcze robili. Te trzy dni katorgi były zabójcze w skutkach, bo mój ojciec zginął wskutek obrażeń. Można powiedzieć, że przecież zginął w służbie Polsce, ale został przez te potwory obdarty ze swojej godności i tak nieludzko potraktowany, jakby był zbitym psem, a przecież był kochającym mężem i ojcem i takim szlachetnym, mądrym człowiekiem! — Tadeusz zacisnął zęby i powieki, by powstrzymać napływające do oczu łzy.
Żadne słowa nie wyraziłyby tego, jak bardzo zrobiło mi się go żal. Oczywiście, każdy odczuwał to, jak straszne żniwa zbierała wojna - większość osób straciła kogoś dla siebie ważnego, a przypadków podobnych do śmierci pana Zawadzkiego trochę było - ale to nie oznaczało, że stałem się nieczuły na ludzkie cierpienie.
Cholera, Tadeusz stracił dwie mu bardzo bliskie osoby - najpierw siostrę, a potem ojca. Mogłem sobie tylko wyobrażać, jak wielki ból musiał czuć.
Spojrzałem na mężczyznę z głębokim współczuciem i zrozumieniem w oczach, po czym położyłem dłonie na jego ramionach, by okazać mu wsparcie. On przetarł szybko oczy, jakby chciał pozbyć się łez, które nań upływały.
A wtedy zrobiłem coś, czego chyba obaj się nie spodziewaliśmy: nagle przybliżyłem się do niego bardziej, przeniosłem swoje dłonie na jego plecy i przytuliłem. Tadeusz zesztywniał na moment, zaskoczony moim gestem, ale po chwili odwzajemnił uścisk i go wzmocnił. Westchnął ciężko, ale i nie bez ulgi, jakby całe napięcie, które się w nim znajdowało wreszcie znalazło ujście.
Z głową na jego ramieniu i blisko zagłębienia szyi czułem przędącą się pomiędzy nami nić przywiązania.
— Naprawdę bardzo ci dziękuję za to, że zechciałeś mnie wysłuchać. Nawet nie wiesz, jak bardzo mi ulżyłeś — podziękował szczerze, gładząc mnie delikatnie w miejscu pomiędzy łopatkami, na co przeszył mnie niepokojąco przyjemny dreszcz.
Nagle donośnie zadzwonił dzwonek, wszystko przerywając.
— Przerwa się już skończyła. Idź, bo spóźnisz się na lekcję — polecił.
Ostatni raz wciągnąłem w nozdrza zapach wody kolońskiej Tadeusza i się od niego odsunąłem.
— Do zobaczenia, Tadeuszu.
Kiedy już się pożegnaliśmy, a ja otwierałem drzwi z zamiarem wyjścia z sali, Zawadzki jeszcze raz się odezwał z ciepłym uśmiechem:
— Pamiętaj, że zawsze możesz do mnie przyjść i opowiedzieć o swoich troskach. Wysłucham cię.
Uśmiechnąłem się szerzej na jego słowa.
Czy to już przyjaźń?
═════ஓ๑♡๑ஓ═════
hej misie, przychodzę do was z kolejnym rozdzialem. mam nadzieje, ze wam sie podobal, i ze lekko odstresowal osoby w trakcie pisania egzaminow osmoklasisty :33
nastepny rozdzial juz w trakcie pisania, takze do nastepnego!!
15 maja 2024.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro