Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

|Rozdział 9|

Główna siedziba Black Dragons była zapełniona przez członków. Po hali rozchodziły się szepty i jęki bólu, pomieszane z uderzeniami. Nikt nie wiedział, o co chodziło i każdy był zbyt przerażony, żeby pytać o powód zebrania. Wszyscy w milczeniu przypatrywali się, jak Shion ponownie uderza pięścią z kastetem w twarz jakiegoś nastolatka. Piątka innych już leżała zakrwawiona na chłodnym betonie, z powybijanymi zębami i połamanymi żebrami. Oddychali ciężko, nie mając pojęcia, dlaczego zostali potraktowani w taki sposób. Nie zdradzili Black Dragons. Nie zrobili nic, za co ich król mógł się wściec.

Izana patrzył z góry na całe przedstawienie, a obok niego znajdował się Kakucho. Obydwaj niewzruszeni. Patrzyli, jak na ziemi pojawia się coraz więcej krwi, a mimo to Izana nie zamierzał tego przerywać. Jeszcze nie. Musiał być pewny, że informacja, którą zamierza przekazać, dotrze do wszystkich, bez wyjątku.

— Shion, masz ich nie zabić — upomniał leniwie, nie podnosząc głosu. Mógł nawet szeptać. I tak zostałby przez wszystkich usłyszany.

Shion westchnął i puścił chłopaka, który upadł na ziemię, jęcząc żałośnie. Madarame ściągnął z palców kastet i wytarł z twarzy krew. Odwrócił się w stronę Izany i czekał cierpliwie na jego ruch. Nie pytał, dlaczego kazał mu pobić członków gangu. Zawsze wykonywał polecenia Kurokawy bez słowa sprzeciwu. Izana milczał przez chwilę, aż w końcu odbił się od barierki i ruszył nieśpiesznie na niższe piętro. Wszyscy patrzyli tylko na niego. Czekali, aż przemówi i wyzna, dlaczego zarządził spotkanie gangu tak nagle.

— Jeśli nie potraficie wstać po czymś takim, nie wiem, dlaczego w ogóle należycie do Black Dragons. — Izana podszedł do jednego z nastolatków i poruszył go nogą. Z ust chłopaka wydobył się jęk bólu, na który Izana prychnął. — Nie przypominam sobie, żebym przyjmował tak żałosne osoby. Shion, podnieś jednego — rozkazał.

Madarame od razu chwycił najmniej poszkodowaną osobę i zmusił ją, by klęczała na betonie i patrzyła na Izanę.

— Czy ktoś kazał wam zajmować się sprawą dwóch milionów? — zapytał i włożył dłonie do kieszeni spodni.

— N–nie… — odpowiedział z trudem i zakaszlał, pozbywając się nadmiernej ilości krwi z ust.

— To dlaczego się w nią wtrącacie? Normalnie nie zainteresowałbym się tym i pozwoliłbym wam, robić co wam się podoba. Jednak ta sprawa dotyczy mnie osobiście i nie życzę sobie, żeby ktokolwiek się w nią wtrącał.

Ton głosu Izany spowodował u większości gęsią skórkę i niekontrolowane, zimne dreszcze. Od zawsze Kurokawa ich przerażał. Nie bez powodu został ich liderem. Nikt nie był w stanie się mu przeciwstawić. Nikt nie chciał skończyć jak grupa nastolatków, która ledwo żyła.

— M–myśleliśmy, że… — Nastolatek, próbował się wytłumaczyć, ale Shion chwycił go mocniej, obdarowywując go kolejną dawką bólu.

— Nie spodobało mi się, kiedy zobaczyłem, jak zrujnowaliście dom mojej [_]. Od dzisiaj, jeśli się dowiem, że ktokolwiek tknie ją palcem, czy skrzywdzi w jakikolwiek inny sposób, przysięgam, że zabije każdą osobę, wraz z rodziną. Nie chcę się powtarzać. Sam zajmę się tymi dwoma milionami, a jeśli komuś to nie odpowiada, może wyjść na środek. Wtedy wbije to dosadniej do głowy. Czy wyrażam się jasno?

— Tak jest! — wykrzyczeli wszyscy, kłaniając się nisko Izanie.

— Cudownie. Spotkanie uważam za zakończone.

Izana poczekał, aż hala opustoszeje. Shion wciąż trzymał mocno nastolatka, a Kakucho bez słowa patrzył na Izanę. Rozumiał go. Znalazł bratnią duszę i chciał zrobić wszystko, żeby została przy nim. Nie zamierzał wtrącać się w jego sposoby, ale musiał mu przypomnieć, że nie mógł tak po prostu darować dziewczynie dwóch milionów. Nawet jeśli była jego, musiał pokazać swoim poddanym, że Black Dragons nie wybaczało.

— Chociaż jestem rozczarowany waszym postępowaniem, potraktuje was ulgowo… Nie zabiję was, tylko dlatego, że ostatecznie wszystko wyszło po mojej myśli. Inaczej niż planowałem, ale rezultat został taki sam — Izana westchnął i chciał już wrócić do Kakucho, ale przypomniał sobie jeszcze jedną rzecz. — Macie naprawić szkody, które wyrządziliście. Na rachunek [_], spłaci to razem z dwoma milionami.

— Jesteś pewien, co robisz? — zapytał od razu Kakucho i ruszył za swoim przyjacielem.

— Wydaje mi się, że rozmawialiśmy już o tym? — Izana przewrócił zirytowany oczami.

— Nie możesz mi wytłumaczyć dokładnie, co planujesz?

Kakucho potrzebował to wiedzieć. Musiał mieć pewność, że Izana postępuje racjonalnie i nie zniszczy swojej reputacji w gangu. Chociaż większość osób się go bała i szanowała, niektóre z nich mogliby uznać, że przez tę dziewczynę, stał się słabym. Mogli ją wykorzystać przeciw Izanie. Gdyby Kurokawa stracił swoją bratnią duszę, popadłby już w całkowitą ciemność i nienawiść.

— [_] zacznie pracować dla Black Dragons. Zakładam, że od następnego tygodnia. Później przekonam ją, że jestem po jej stronie i tylko mi może ufać. Swoją drogę masz wszystkie informacje, które chciałem? — zapytał Izana, znając dokładnie odpowiedź.

Kakucho wyciągnął z płaszcza teczkę i podał Kurokawie, który od razu zaczął ją przeglądać. Zdjęcie [_] przykuło jego uwagę, a kiedy zaczął czytać informacje na jej temat, uśmiechnął się pod nosem. Od razu stwierdził, że nie bez powodu byli bratnimi duszami. Obydwoje niechciani i porzuceni. Dzielili ten sam ból i z pewnością potrafili go wzajemnie zrozumieć.

— Mam jeszcze jedno zadanie dla ciebie, Kakucho.

— Oczywiście. Co mam zrobić?

— Zapoznaj się z [_]. Chciałbym, żebyś był przy niej, kiedy ja nie mogę. Obiecałem jej ochronę, a tobie ufam najbardziej.

Nagły odgłos tłuczonego szkła, wybudził [_] ze snu. Podskoczyła na łóżku z szybko bijącym sercem i niemal od razu wybiegła z pokoju, z chęcią zobaczenia co się stało. Izumi jej nie zauważył. Chwycił kolejną szklankę do dłoni i rzucił ją w ścianę, głośno przeklinając pod nosem.

— Kurwa! Kurwa! Kurwa! — krzyczał, a z oczu ciekły mu łzy. Coś się stało. Coś naprawdę złego.

[_] przełknęła głośno ślinę i chwyciła Izumiego za rękę, kiedy ponownie planował rzucić szkłem. Zamrugał zdziwiony na widok dziewczyny, która powoli odebrała od niego szklankę. Przytuliła go do siebie, chcąc, by ochłonął i przestał demolować wszystko dookoła.

— O co chodzi, Izumi? — zapytała po chwili [_].

— N–nie chciałem cię obudzić… Przepraszam… — Zmienił temat, przeklinając siebie za tak nierozsądne zachowanie. Nie chciał martwić [_], ale nie mógł też ukrywać faktów. I tak się dowie. Jak nie od niego, to od lekarzy. — B–byłem w szpitalu… — powiedział cicho, a jego głos się załamał.

Tak ciężko było mu mówić. Czuł, że się dusi, a z każdym słowem niewidzialne igły, wbijały się głębiej w jego serce. Bał się, że jeśli powie to na głos, wszystko się spełni i to z jego winy…

— Czy z Hayate–san wszystko w porządku? — zapytała szeptem, sama zaczynając odczuwać stres tym, co usłyszy.

— P–pogorszyło się jej, [_]... Poza tym zalegam ze spłatą rachunków i lekarze planują ją odłączyć. Skazać na śmierć… Nie wiem, co mam robić. Tak bardzo nie chcę jej stracić, [_]! Boję się. Tak bardzo się boję. — Z każdym słowem Izumi powstrzymywał płacz, aż w końcu wybuchnął.

[_] przypomniała się sytuacja, kiedy umarł jego brat i ojciec. Izumi płakał wtedy równie mocno, szukając ukojenia w ramionach przyjaciółki. Prawda była taka, że [_] nie potrafiła leczyć tego typu ran. Sama posiadała ich wiele i wiedziała, że nie było na nie żadnego lekarstwa. Nie dało się ich złagodzić. Do oczu dziewczyny również naszły łzy. Hayate–san była ważna i dla niej. Traktowała ją jak matkę, a informacja Izumiego złamała jej serce.

— I–ile musisz zapłacić, Izumi? Błagam. Powiedz mi…

— Mam dwieście tysięcy długu… Nie mogę cię o to prosić…

— Hayate–san jest dla mnie ważna. Poza tym będziesz mógł mi je oddać, kiedy tylko będziesz miał! Błagam Izumi, daj sobie pomóc.

— [_]... — Izumi ponownie zapłakał, przez cały czas dziękując przyjaciółce. Nie wiedział, jakby sobie bez niej poradził. Kochał ją. Szanował ją. Traktował jak członka rodziny.

— Wszystko będzie dobrze, Izumi. Przejdziemy przez to wszystko razem. Obiecuję.

Korekta: ShiroiHiganbana

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro