𝟎𝟎𝟗. śniegowy płatek;
𝐙 𝐉𝐀𝐊𝐈𝐄𝐆𝐎Ś 𝐏𝐎𝐖𝐎𝐃𝐔 uwielbiamy wierzyć w szczęśliwe zakończenia każdej z historii miłosnych. Lubimy wierzyć, że w ogóle istnieją. Że przed ostatecznym odpadnięciem połów krwiście czerwonej, welurowej kurtyny, przed naszymi oczami zostanie odmalowane
doskonałe dzieło o najsłodszej, najbardziej namiętnej opowieści wysnutej w zenicie jakiejś pory roku przez parę kochanków. A wszystko to przypieczętuje pocałunek. Nigdy nie zastanawialiśmy się, co miało miejsca po zakończeniu spektaklu.
Może gdyby zapytać kogoś w trakcie seansu Romea i Julii o to, jak zakończy się dzieło, bez żadnego zastanowienia stwierdziłby, iż zakochanych spotka szczęśliwy koniec. Kto pierwszy powiedziałby temu nieszczęśnikowi, jak bardzo ów wizja odbiegała od rzeczywistości? Jak bardzo się mylił. Jak boleśnie miał się o swojej pomyłce, podszytej naiwnością i nadzieją, przekonać.
Tak więc, ludzie namiętnie kochali się łudzić. Wysnuwać pochopne wnioski odnośnie szczęśliwych zakończeń. Poddańczo twierdzić, że wszystko zostało z góry przesądzone. Że steruje nami nic innego, jak przeznaczenie, na które nie mamy żadnego wpływu. Czy istnieje w tym w ogóle jakaś różnica?
W ostatecznym rozrachunku możemy więc stwierdzić, iż wiara w przeznaczenie stanowiła nic innego, jak tylko wygodne usprawiedliwienie dla sumienia. Zwalniając z odpowiedzialności. Tłumacząc kwestie niezrozumiałe, niekomfortowe w skali gdzie kończyło się logiczne myślenie, a leniwie nawarstwiał absurd.
Owego absurdy zaś w życiu człowieka nigdy nie brakowało. Przykładowo - Kisaki Tetta składał na rzecz absurdu informację, o której istnieniu boleśnie się właśnie przekonał. Bo to nie mogła być pod żadnym pozorem prawda. Nie mógł uwierzyć w ten całkowity wytwór swojej skrajnie absurdalnej fantazji.
Ponieważ jego (Imię) nie mogła być siostrą Takemichi'ego Hanagaki'ego. Zwyczajnie nie mogła być jego siostrą, ba w ogóle być z nim spokrewniona. Z jego rywalem. Kimś, kto odebrał mu w życiu to, co uważał za najważniejsze. Wyłącznie swoje.
Aczkolwiek (Imię) naprawdę miała na nazwisko Hanagaki. W każdym źródle, do którego tylko w desperacji docierał, za jej pięknym imieniem kryło się jego obrzydliwe nazwisko, które tak często przeklinał. Już po fakcie żałował dnia, w którym zdecydował się na śledzenie jej. Głęboko ubolewał nad momentem, w którym skłonił się ku zbadaniu bliżej powodu, przez który tak często widywał ją w towarzystwie Hanagaki'ego.
Jak więc mógł tego nie odkryć wcześniej? Zdecydowanie nie był głupi. Może zwyczajnie nie przedstawiała się nim za często. Może się go wstydziła. A może Tetta wręcz nie chciał wiedzieć, że są spokrewnieni, wypychając ów wspomnienie z podświadomości? Wolał wierzyć w istnienie jego bohaterskiej (Imię), pozbawionej skazy, która stała zaraz za tym cudownym imieniem w każdym istotniejszym dokumencie.
Aczkolwiek z ową świadomością klamka zapadła. Los (Imię) Hanagaki został przesądzony. Nadszedł czas, w którym musiała przestać być jego (Imię), a jedynie perfekcyjnym celem, kolejną bezimienną osobą na jego długiej liście przewinień, której strata zabolałaby zarówno jego wroga, jak i znacznie wpłynęła na stan psychiczny celu.
(Imię) musiała umrzeć - zarówno dla Kisaki'ego, jak i fizycznie.
Trzydziesty października nie wydawał się przemożnie mroźny. Co prawda, niewiele już brakowało do listopada, a później bezpośrednio do grudnia, jednakże tamtego dnia jedyną oznaką trwającej jesieni i zbliżającej się wielkimi krokami zimy były tylko ogołocone z brązowo-pomarańczowych liści drzewa. Ich pnie, pokryte poszarzałą korą, dla wielu stanowiły iście żałosny widok. (Imię) nie lubiła myśleć w ten sposób. Dla niej był to tylko smutniejszy, trochę trudniejszy etap w życiorysie każdego drzewa. Chwila podłamana, którą przeżywało rok w rok. Tylko po to, aby wiosną znów powrócić do pełni życia, doczekują się nowych, porażających obserwatora swoją żywotną zielenią liści. (Kolor)włosa pragnęła podobnie jak i te rośliny - któregoś razu dożyć wiosny, doczekując się liści, należących wyłącznie do niej. Uśmiechnęła się na ów wizję, przymykając tryskające zadowoleniem (kolor)oczy. Poryw wiatru zatańczył na jej skórze, wywołując przyjemny deszcz, ostatecznie wplątując się w (kolor) kosmyki włosów. Musiały być już w niezłym nieładzie.
(Imię) oczywiście nie miała pojęcia, że ten trzydziesty października stanie się jej ostatnim. Ostatnim październikiem, ostatnim dniem, ostatnią godziną, minutą, a nawet sekundą życia.
Bo w ten oto sposób Kisaki Tetta znalazł się tuż za nią. Z bronią w kieszeni ciemnych spodni, nieczystymi w umyśle zamiarami, sercem na dłoni i duszą, która tamtego dnia miała raz na zawsze odejść w mroczne zapomnienie razem ze świetlistą dziewczyną.
Patrzył jak następujące po sobie, silne podmuchy rozwiewały te (kolor) pasma, które dawniej w nerwowym geście nawijała sobie na palec. Natomiast nie posiadał odwagi by zawołać ją po pełnym imieniu i nazwisku, które miał nieprzyjemność już znać. Zabrakło mu odwagi, by spojrzeć w te niebanalne (kolor) tęczówki. By ujrzeć tamten niepowtarzalny, głupkowaty uśmiech. Ponieważ wiedział, iż wówczas po prostu nie mógłby ziścić tych złowrogich zamiarów, które były zaledwie kolejnym aktem w trującym przedstawieniu blondyna. Spektaklu , prowadzącym go prosto do wspólnej przyszłości z jego Hinatą Tachibaną.
Nie pytał już nawet, czy faktycznie darzył ją miłością. Sam po drodze zgubił odpowiednią, a przynajmniej zdrową odpowiedź na to pytanie. Znalazł się w patowej sytuacji, w której tylko zmierzał po trupach do wcześniej obranego celu. Nie miał innego i nie chciał go nawet ustalać. Jaki wówczas sens miałyby okrutne, haniebne przewinienia, których się dopuścił? Czyn, którego lada moment miał się dopuścić, pociągając za chłodny, metalowy spust?
A więc, strzelił. Ponownie cofając się do tchórzostwa, z którego nigdy wprawdzie się nie wyleczył. Niczym najgorszy zdrajca strzelił jego (Imię) prosto w plecy. Dokonał wyboru, a wokół nich z nieba lało się słońce, spadające kaskadami na osowiałą panoramę październikowego miasta. Pociągnął za spust, a niegodziwy czas spowolnił nieco swój zabójczy bieg. Czyżby współczuł doli (kolor)włosej dziewczyny?
Kisaki Tetta stracił możliwość poruszenia chociażby palcem. Zamienił się w bladą statuę, podczas gdy jego dzielna (Imię) zaczęła się powoli obracać w jego stronę.
Dlaczego nadal nazywał ją swoją? Przecież nie miał do tego najmniejszego prawa. A zwłaszcza po tym, co właśnie uczynił. Może chciał, by znów stała się jego bohaterką, wyjawiając od mroku i błędach, w których tonął. Zapadał się, nawet nie wołając na ratunek. Czyżby w końcu go usłyszała? Dlatego się obracała?
— Oi, Tetta-kun. Znowu wygrałeś, co? Dobra robota... kujonie — jego bohaterka zbliżała się do niego chwiejnym krokiem. Znowu przyszła mu na ratunek, mimo okrucieństwa, którego dokonał. Krzywdy, jakiej jej wyrządził. Jego (Imię) wciąż parła naprzód, ponownie mierząc się z o wiele przerastającym ją przeciwnikiem - samą śmiercią. Niezaprzeczalnie była szalona i nieustraszona. Kisaki był pewien, że gdyby tylko mogła, zaczęłaby grozić jej swoimi niewielkimi pięściami. Może później nawet uśmiechnęłaby się tym swoim niespełna umysłu uśmiechem, nawet mając świadomość porażki.
Ale tego nie zrobiła. Ba, nawet nie próbowała zgrywać groźnej, ani agresywnej, jak to miała w zwyczaju. Kładąc mu drobną, drżącą dłoń na policzku znacznie spochmurniała.
— Hej, nie płacz już. Przecież wygrałeś, prawda? — mówiąc to, uśmiechnęła się wyrazem radości, który zmiażdżył jego serce. Ukazała mu go nawet nie zważając na fakt, że kula z pistoletu przeszła na wylot, a szkarłatna krew lała się wszędzie wokół niej, brocząc pokryty jesiennymi pozostałościami chodnik. Że z jej ust również wydostawała się stróżka czerwieni.
(Kolor)oka była charfistką, nawet w obliczu własnej śmierci nieustannie trącając struny spękanego pychą serca Tetty. Była taka nieposkromiona. Uparta. Niepowstrzymana. Wtenczas wydawało mu się, że nawet potworna agonia o obliczu kostuchy nie była w stanie ugasić jej szalejącego żaru.
Miłość do niej nie była gwałtowna niczym wybuch intensywnej, nabrzmiałej soczystą zielenią wiosny po wyblakłej zimie. Nie była też potworem, który krył się w szafie albo pod łóżkiem. A przynajmniej do momentu, w którym zgasły wszystkie światła w pokoju. Nie wyskakiwał wówczas, śmiertelnie przerażając nieprzygotowanego człowieka. Stanowiła bardziej niepozorny, różany krzew który owijał się wokół niego od najmłodszych lat. Jeśli już, to była potworem, który nigdy nie opuścił tamtej szafy. Może to jednak on bał się śmiertelnie ludzi? Kisaki żałował, że nigdy nie pomógł mu się wyzwolić.
Bo ludzie często woleli tak zwyczajnie obdarzać tym onieśmielającym, bezwzględnym uczuciem czlowiecze wizje, których autorstwo przypisywali sobie osobiście. Preferowali pięknie oprawione złotem obrazy, zapewniające gołe ściany ich życia, niż materialne, nie idealne kilometry skóry i stos kości z burzą pod klatką piersiową. Czy kiedyś miało to ulec zmianie?
Padła nawet zanim zdążył objąć jej roztrzęsioną dłoń na swoim rozgrzanym policzku większą odpowiedniczką. Upadek nie wydobył z siebie wiele hałasu - runęła niemal bezgłośnie, będąc zbyt martwą, aby pokusić się o kolejny oddech krzykiem, który rozrywałby jej klatkę piersiową. Łzy spływały mu wartkim strumykiem, gdy jednocześnie wyraźnie czuł jak jej jedwabna dłoń zsuwa się z jego skóry, a dziewczyna traci nagle równowagę i upada na brudną posadzkę, która nigdy nie była nawet w najmniejszym stopniu jej godna. Odeszła wraz z jedną z pozytywnych przyszłości, która dotąd rozciągała się przed horyzontem każdego z nich. Wtenczas ów wymiar czasowy na zawsze się zamknął, pozostając jedynie przykrym mitem, o którym chodziło legendy. Bajką, opowiadaną żądnym fascynacji tuż przed snem dzieciakom. Gdyż w gruncie rzeczy - niewielu szczęśliwców doczekiwało się własnych szczęśliwych zakończeń. Życie z jakiegoś powodu uwielbiało tragiczne zakończenia. Tym bardziej niespełnione, romantyczne miłości, przepełnione wzruszeniem i skradaniem się na palcach do tej drugiej osoby, podczas gdy księżyc gościł już wysoko na mrocznym pejzażu niebios.
Był to zarazem pierwszy i ostatni raz w jego życiu, kiedy to Kisaki Tetta pozwolił swojemu ciału wiotko osunąć się na kolana, upadając tuż obok (Imię).
Mylił się. Razem z nią nie upadła wyłącznie jego dusza, a i serce. Mrok rozpoczynał swoją ucztę na przeraźliwie słabym człowieku.
Bo może i Hinata Tachibana była jego pierwszą miłością, ale to (Imię) Hanagaki stanowiła tę prawdziwą. Tę przeznaczoną.
Przeznaczenie - odwieczny dylemat ludzkości. Istniało, gdyż ulubiliśmy sobie wytłumaczenia. Wiarę, że wszystko z góry zostało przesądzone i w gruncie rzeczy, całkowicie nie mieliśmy na nic wpływu, będąc zaledwie mikroskopijnymi trybikami w gigantycznej machinie życia.
W konkluzji możemy więc stwierdzić, iż wiara w przeznaczenie stanowiła nic innego, jak tylko wygodne usprawiedliwienie dla sumienia. Zwalniając z odpowiedzialności. Tłumacząc kwestie niezrozumiałe, niekomfortowe w skali gdzie kończyło się logiczne myślenie, a leniwie nawarstwiał absurd.
Tonąc w chaosie, ludzie byli w stanie łapać się nawet najostrzejszych przedmiotów. Chwytali nawet ostrza brzytwy, poszukując na ślepo wytłumaczenia. Nawet takiego, przyprawionego szczyptą magii nie z tego świata, bądź pozbawionego jakiegokolwiek logicznego wyjaśnienia. Czegoś, co tylko wpłynie dodatnio na komfort psychiczny. Sięgaliśmy po przeznaczenie, tracąc tym samym zaufanie w indywidualne siły.
Ów wiara powstawała na podwalinach ludzkiej niechęci do właśnie tego braku komfortu. Brak zrozumienia niczym wzburzone morze z kolejnymi nadciągającymi słonymi falami przynosił zanik wygody, następnie zagubienie, utratę kontroli, aż finalnie prowadził bezpośrednio do zaburzenia poczucia bezpieczeństwa - drugiej najważniejszej potrzeby człowieka, jak głosiła Piramida Maslowa.
Jednocześnie nie tylko w kwestiach losu, pragnęliśmy twierdzić, jakoby zostały odgórnie przesądzone. W samotności człowieczych dni i nocy, łudziliśmy się, że coś wyższego wybierało nam przeznaczoną osobę. Kogoś, któremu nadawaliśmy miano „bratniej duszy", czy drugiej połowy własnego serca. Uskrzydlaliśmy czysto biologiczną miłość, dodając do niej po cichu szczyptę surrealizmu. Chcieliśmy widzieć w niej coś większego, głębszego niż wyłącznie potrzebę bliskości, podszytą prozaicznym lękiem przed osamotnieniem.
Ale kto powiedział, że w życiu człowieka istniało wyłącznie jedno przeznaczenie? Że w tym chaosie kolorów przeplatanymi ciasno z mirażem szarzyzny (Imię) Hanagaki nie kochała prawdziwą miłością zarówno Manjiro Sano, jak i Kisaki'ego Tettę?
Co ciekawe, dziewczyna ani trochę nie bała się oddać życia za osoby bliskie jej sercu. Gdyby od tego zaważyło ich życie, bez zbędnego wahania oddałaby swoje tylko po to, żeby to oni nadal mogli wieść spokojną egzystencję.
dla tych nieustraszonych śmiałków, którzy ośmielili się ukochać kościstą rzeczywistość, na niekorzyść przepięknej ułudzie.
aż nie wierzę, że dobrnęliśmy do końca tej historii😳 ale strasznie się cieszę, że mogliśmy brać w niej udział wspólnie❤️
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro