𝟎𝟎𝟔. jego serce
𝐏𝐘𝐓𝐀𝐍𝐈𝐄 𝐙𝐀 𝐒𝐓𝐎 𝐏𝐔𝐍𝐊𝐓Ó𝐖 - dlaczego pokój Manjiro Sano był oddzielnym, przypominającym garaż budynkiem, o wewnętrznym wyglądzie przywodzącym na myśl sklep z antykami? Albo składzik?
Pomińmy już fakt, że (Imię) ostatecznie nie chciała się tak znaleźć, ale jak tu odmówić chłopakowi, który rzucał specjalnie dla ciebie rowerem twojego brata? No właśnie, jest to niemożliwe.
Na dodatek po wejściu do owego obskurnego pomieszczenia, w powietrzu dało wyczuć wyłącznie totalitaryzm pewnego zagadkowego, nostalgicznego bytu. Ducha minionych lat, który zadomowiwszy się w każdym rogu, ramie okna, czy nawet suficie pozostawał nieuchwytny nawet dla najlepszego egzorcysty. Nawet osoba nie znająca ów historii, której pilnie stróżowały te cztery ściany, został praktycznie zatopiony przez wszechogarniającą woń wspomnień.
Zapachy nie różniły się wiele od muzyki, czy pamięci ludzkiej - wszystkie trzy z tych czynników pozostawiały swój trwały obraz w ludzkim umyśle. Aczkolwiek, węch jakoś tak zazwyczaj odsuwano na bok, rzucając znacznie więcej światła na pozostałe dwie kategorie. Dlaczego? Możliwe dlatego, iż wonie w swej nieposkromionej oryginalności pozornie nie istniały. Nie zostały opatrzone w kształt, kolor, ani żadną z pozostałych cech fizycznych. Stawiało to je w położeniu, w którym człowiek nie mógł materialnie przejechać dłonią po ich powierzchni, napawając się teksturą. A więc, dlaczego to właśnie zapachy, jak nic innego na świecie, potrafiły niezawodnie uchwycić krótkość chwil, wypełnionych najszczerszymi gatunkami szczęścia, bądź zatrzymać w nich człowieka po wsze czasy?
Czyżby cały widz polegał na tym, że dokładnie dzięki braku materialności byliśmy w stanie sami dopowiadać sobie ów detal? Dopowiadać historię na własną rękę? Czy dokładnie ten szczegół powodował, że zapachowe wspomnienia zapadały nam w pamięć o wiele trwalej, niż te, które skrywaliśmy w wadliwej pamięci?
(Imię) przejechała ostrożnie opuszkami palców po wybitnie rozbudowanym, stalowo-drewnianym regale, znajdującym się w rogu pomieszczenia, krzywiąc się z niesmakiem, czując pod nimi grubą warstwę kurzu. Gdyby to był pokój Takemichi'ego natychmiast zagoniła by tego pacana do roboty. Ale to był azyl Manjiro, w którego obecności doznawała jakiegoś magicznego zaniku charakterności, którą zastępował stały niepokój. Bynajmniej, nie podobał jej się ten stan rzeczy.
Przechodząc obok kanapy, dotarła w końcu do niewielkiego, podwójnego okna w białej oprawie, opierając się o jego równie zakurzony parapet. Postanowiła chwilowo przymknąć oko na indywidualną lubość wobec absolutnego porządku. Mikey miał na nią opłakany wpływ.
— Jedno okno w pokoju ci wystarcza? — zwróciła się do niego z zaciekawieniem. Patrzący w jakiś martwy punkt Sano przechylił głowę na bok, dokańczając i przełykając kęs swojego dorayaki, zanim był w stanie udzielić dziewczynie odpowiedzi.
— Wiesz, (Imię), czasem lepiej mieć mniejszy widok na pewne sprawy, niż początkowo się uważa — nostalgiczny ton wypowiedzi blondyna zdziwił ją na tyle, że musiała natychmiast odwrócić w jego stronę twarz. Był do niego tak niepodobny. W ogóle nie pasował do Mikey'ego, na którego kreował się przy przyjaciołach. Mikey'ego, którym stawał się codziennie, opuszczając ów cztery ściany. — Prawda może zabić cię bardziej, niż jakakolwiek inna domena.
Niektóre prawdy zostawały zakopane głębiej, niż najbardziej wartościowe, lśniące najszczerszym złotem, przyciągającym chciwość skarby. Taki zwyczaj nie stanowił jednak nic osobliwego - to właśnie ona w totalnym rozrachunku okazywała się zawsze cenniejsza. Podstawowe pytanie brzmiało: Czy opłacało nam się je ostatecznie odkopywać? Czy warto było niszczyć sobie przy tym paznokcie i zdzierać do krwi dłonie?
Suma niewinnych, nieświadomych uśmiechów czasem kosztowała więcej, niż cena niszczycielskiej wiedzy, która zdziałała podobnie jak jednorazowa dźwignia - po jej opuszczeniu, już nic nie zdawało się takie samo.
— Tylko nie otwieraj szafy — w duchu podobnych rozmyślań, Mikey zwrócił (Imię) uwagę, widząc jak podchodzi niebezpiecznie blisko masywnego mebla.
— Dlaczego? — zapytała zaskoczona, zastygają w miejscu, z ręką na drewnianej powierzchni. Raczej nie grzebało się w czyiś rzeczach, na dodatek w obecności samego właściciela, lecz (kolor)oka słynęła z paskudnej wścibskość. Uparcie wmawiała sobie, że była to ledwie ciekawość, może nieco większa niż u innych osób. W rzeczywistość była swoją gorszą, brudniejszą odmianą - wścibstwem, które skrzętnie kryło się pod płaszczem czegoś łagodniejszego, przyjemniejszego w wydźwięku. (Imię) chyba zapomniała, że to dokładnie ciekawość prowadziła głupiutkich, maluczkich ludzi wprost pod same bramy piekielne.
— Bo się wystraszysz. trzymam w niej masę szkieletów — rzucił leniwie Manjiro, ponownie zachłannie wgryzając się w ulubiony przysmak. Sam do końca nie rozumiał, z jakiego powodu nigdy nie miał go dosyć. Czy mógłby znaleźć w życiu coś, co w końcu by go w pełnizaspokoiło?
Dlaczego z tym pytaniem zarówno w umyśle, jak i na ustach, nagle zawiesił ciemne tęczówki wprost na (Imię)?
— Świr. Mój też tu będzie? — dziewczyna z przyjemnością nadała mu przydomek szaleńca, głupkowato się przy tym uśmiechając. Zadała żartobliwe pytanie, ani trochę nie licząc na odpowiedź.
— Hmm? — ciemnooki wymruczał, mając zapełniony po brzegi usta. Nie dosłyszał pytania, czego szczerze żałował, ponieważ postanowił, że odpowie na każde z tych zadanych przez (Imię). Coś podejrzanego sprawiało, że nie chciał jej w ten sposób zniechęcać zagadkami i odsłaniając karty sprawić, że będzie chciała przebywać z nim częściej. Być bliżej. Uśmiechać się w jego stronę uśmiechem, który nosiłby specjalną dedykację wyłącznie dla niego.
— Pytam, czy mój też się tu znajdzie po tym, jak wykończysz mnie w końcu nerwowo — powtórzyła niechętnie pytanie, nadal stojąc do niego tyłem, a w jej głosie spoczywała gruda niepewności. Skąd się tam wzięła? Czyżby nie była pewna własnego pytania? Bała się, że z jego powodu Manjiro ją bezdusznie wyśmieje? Nie poznawała samej siebie.
— Ty jesteś zbyt wyjątkowa. Dla ciebie założę osobną szafę — wyznał jej, kończąc leniwe przeżuwanie. Na poplamionych wargach nosił jakiś taki podejrzanie jaśniejący uśmiech, który nawet sięgał jego ciemnych oczu. One zaś uważnie śledziły każdy ruch (kolor)włosej dziewczyny, która odwróciła się do niego w sam razy, by zostać świadkiem ów wyrazu szczęśliwości.
I to był przełom. Jakaś magiczna tama w jej środku została przerwana, zalewając zarówno wewnętrzne jak i zewnętrznie ją całą. Tylko, że skutkiem tego były soczyście zarumienione policzki, które prędko skryła, znowu się odwracając. Szkoda, że nie mogła dodatkowo zatrzymać rozszalałego kołotania swojego serca. Prychnęła, co dotarło do uszu Mikey'ego, który tylko się cicho zaśmiał. Jej widok, nie dość, że działał na niego nieopisanie rozbrajająco, to jeszcze przyłapał się na łatwiejszym oddychaniu, kiedy tylko (kolor)oka, przesadnie agresywna dziewczyna znajdowała się w pobliżu.
Była szarą, pokrytą osadem przerysowanej agresji, wymuszonego naburmuszenia i teatralnej złośliwości muszlą, skrywające we wnętrzu przepiękną, śnieżnobiałą perłę. Klejnot tak cudowny, iż nie przeznaczony dla byle jakich oczu. Bowiem, wyłącznie wybrani szczęśliwcy potrafili zajrzeć głębiej, spostrzegając jego istnienie. Czy było to równoznaczne z tym, że udało się to i samemu Manjiro?
— Mikey, chcesz mi może powiedzieć dlaczego każdy chłopak, z którym próbuje porozmawiać, oprócz mojego brata, ucieka w panice i mówi żebym zapytała o to właśnie ciebie? — słowa ze strony obiektu jego licznych myśli, który obecnie przysiadł na kanapie zaraz obok niego, dotarły do chłopaka z lekkim opóźnieniem. Pragnął znaleźć odpowiedź na jej każde pytanie, więc z jakiego powodu skupienie postanowiło przestać być jego sprzymierzeńcem przy boku (kolor)włosej?
— Jak to dlaczego, (Imię)-chin? — zdawał się być naprawdę zdziwiony, patrząc na nią trochę bardziej rozszerzonymi powiekami niż zazwyczaj. Poważnie nie wiedziała, czym było to spowodowane? — Bo powiedziałem im, że jesteś moją dziewczyną! — wyznał od razu nieco się rozpogadzając. Tym samym podciągnął swoje dolne kończyny, krzyżując je na meblu i przymykając oczy. Już samo brzmienie ów słów wprawiało go w o wiele lepszy nastrój. — Coś nie tak? — Aż niespodziewanie rozchylił powieki w wyrazie szczerego zszokowania. — Takemichy'emu też mam powiedzieć żeby trzymał się z daleka? No nie mów, że jesteście w jakimś kazirodczym związku?!
Tymczasem (Imię) nie mogła się zdecydować, czy była bardziej dogłębnie zszokowana, czy piekielnie zła. Jak myślicie, co wybrała?
— TWOJĄ CO?! Coś ty powiedział, karaluchu?! Z MOIM-? — nawet nie była w stanie dokończyć tej hańbiącej jej język myśli. Jak on śmiał?! — Po pierwsze: fuj! A po drugie: prędzej będę z tobą niż z tym skończonym frajerem. Jesteś w stanie wyobrazić sobie bycie w związku z kimś, kogo znasz od czasów, gdy jeszcze robił do nocnika?
— Awww, już nazywasz mnie swoim robaczkiem, skarbie? Poza tym, przecież już ze mną jesteś, głuptasie — stwierdził, pewnym siebie głosem, raz jeszcze przymykając oczy i jednocześnie odkręcając sobie pojedynczy, (kolor) kosmyk jej włosów na palec. Czerpał przejmującą przyjemność z samej myśli, że trzymał w dłoni jej skrawek. — I odpowiadając na to ostatnie pytanie: nie, zdecydowanie nie mógłbym być z Baji'm. Ohyda. Wiedziałaś, że on zjada jedzenie z podłogi, tłumacząc, że „przecież nie może się marnować"?
— Oddychaj, (Imię). Nie zamordujesz tego blond-ćwoka — dziewczyna miała zamknięte oczy, nie dostrzegając co blondyn wyprawiał z jej włosami. Była zbyt pochłonięta powtarzaniem uspokajających sentencji, które ani trochę nie odnosiły upragnionych skutków. Ledwo też przejęła się słowami na temat jakiegoś obrzydliwego Baji'ego, którego prawdopodobnie za dokonanie podobnego czynu w jej obecności by wykastrowała. — Jesteś od tego silniejsza, lepsza i masz anielską cierpliwość, godną samego...
— Co tam mówisz, kochanie? Jestem anielski? Chcesz mnie zamordować swoją nieskończoną adoracją? — wypytywał ją uśmiechnięty Mikey, doskonale słysząc co tak naprawdę mamrotała. Dla spotęgowania efektu zaprzestał bawienie się (kolor) kosmykiem i skupił na niej całkowitą uwagę. Może dojrzał między jej zawiłymi wierszami, iż wprawdzie nie zaprzeczyła idei bycia jego dziewczyną. Czy stanowiło to zaledwie niedopatrzenie (kolor)okiej?
W tym samym czasie dziewczyna nareszcie otworzyła oczy.
I, o rany, jakie to zdarzenie wydawało się nierealne. Dwójka nastolatków, z której jedno z nich w normalnych okolicznościach zaszlachtowało by bez skropułów drugiego za dziwną praktykę, którą wykonywał z jej włosami, zamarła w absolucie ciszy. Ów bezwład zaś trwał, zdawać by się mogło, maleńką wieczność. Ich wieczność. Podczas gdy czerń spotkał się w nieskończonej próżni z (kolor oczu), a wszędzie wokół unosiły się niewielkie drobinki kurzu, którego widoczność znacznie wzmacniały ciepłe promienie słońca, wpadające przez to jedyne, podwójne okno. Czyżby przypadkiem było, że znajdowało się ono w idealnym miejscu, aby emitować światło wprost na nich? Może było to z góry zaplanowane, a tamta chwila była tylko schematem, zapisanym im na którejś z miliona gwiazd? Ktoś znał odpowiedź na niekończący się, jak tenże moment, ciąg pytań?
Zdawać by się mogło, iż nieskończoność również odnajdywała swój kres. Na przykład w chwili, w której (Imię) pierwsza wybudziła się z podejrzanego transu, od razu strzepując z niesmakiem dłoń Mikey'ego z (kolor włosów) kosmyka.
Nie przewidziała jednak, że tym samym ściągnie na siebie lawinę wizji. Bowiem kiedy tylko ich skóra się zetknęła, do jej umysłu napłynęły obrazy, które jednocześnie należały i nie należały do niej. Wizje przyszłości siebie z różnych wymiarów czasowych.
Ale dlaczego każda z nich kończyła się jej śmiercią?
Było ich tak wiele, że potrafiła skupić się zaledwie na jednej:
— Skoro tak cierpisz, może powinieneś po prostu odpuścić? Poddać się, jak ja? — to mówiąc, zmusiła swoje ciało do biegu. Ostatniego wysiłku w jej okrytym pasmami niedoli życiu. Jej zmysły, zarówno jak i ciało stały się niewiarygodnie otępiałe.
— (IMIĘ)!
Imię dziewczyny zawisło w powietrzu, niemal je rozrywając, podczas gdy ona sama, uprzednio się rozpędzając, skoczyła z krawędzi prosto w przepaść. Podczas gdy jej plecy nieuchronnie zbliżały się do śmiertelnego kontaktu z ruchliwą ulicą, (Imię) po raz ostatni powiodła swoimi załzawionymi (kolor) tęczówkami ku górze. Mikey klęczał zaraz przy krawędzi, zaciskając na niej swoje kościste palce. Jej umysł udał się w sekundową podróż, która opowiadała o tych samych palcach, wodzących któregoś poranka po kilometrach jej rozgrzanej do czerwoności skóry. W tej chwili było to zaledwie ciepłe wspomnienie.
(Kolor)włosa dostrzegła jednak szczegół, który miał już do końca wyryć się na kartach jej skomplikowanego umysłu. Z czarnych oczu Manjiro obficie spływały słone łzy. Z oczu, które nagle stały się jakoś tak bardziej ludzkie. Może zawsze takie były? Czyżby pogląd na nie był zaledwie kwestią perspektywy? Padania światła pod odpowiednim kątem?
Wielka szkoda, że nie miała wystarczająco czasu, żeby ostatecznie przemyśleć ową kwestię.
Gdy ciało (Nazwisko) zetknęło się z ulicznym betonem, życie udzieliło jej pewnej odpowiedzi. Uchyliło niechętnie rąbka tajemnicy. Pytanie brzmiało: Zakładając, że przychodzimy na ten świat upadając, kiedy ostatecznie sięgniemy dna?
...hej, ale postarajcie się nie pozywać mnie na końcu tego ff, okej??🥲
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro