Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

03.

Enjoy ❤︎


𝐙 𝐙𝐀𝐁𝐀𝐍𝐃𝐀𝐙𝐎𝐖𝐀𝐍𝐘𝐌𝐈 𝐃𝐋𝐎𝐍𝐌𝐈 po knykcie zatrzymała się tuż przed Rousseau's. Odetchnęła głęboko, czując jak jej serce staje na ułamek sekundy, aby następnie przyspieszyć swoje bicie ze zdwojoną siłą.

Jeśli nie przekona Sophie, aby ta otwierała swój bar w soboty wieczór... Zostanie bez kasy jeszcze przed końcem miesiąca.

Niech cię szlag, Ameryko, za podatek katastralny.

Może i domek, w którym mieszkała nie był aż tak wartościowy, ale wciąż były to tylko dodatkowe koszty, na które nie miała absolutnie środków. Nie z pensji barmanki.

Susanne pchnęła drzwi, zmuszając się do odklejenia stóp od drogi.

Schowała słuchawki do kieszeni kurtki, a telefon wsadziła w tylną kieszeń, wiedząc, iż nie mogłaby rozstać się z nim w trakcie pracy.

Skierowała się na zaplecze, a zaraz po tym jak pozbyła się nakrycia, ruszyła do kuchni, doskonale zdając sobie sprawę, że Sophie już tam była.

— Och! Sunshine! Jak zwykle cztery i pół minuty przed czasem — odezwała się szatynka, nie podnosząc głowy znad gumbo, by choćby zerknąć na brunetkę.

Susanne zawsze podziwiała tę kobietę. Gotowała wszystko sama, bez żadnej pomocy, podczas gdy Dupre nie radziła dobie w godzinach szczytu na barze bez Cami czy Bastiana. A podawała przecież tylko alkohol!

— Nie stój tak i podaj mi seler — dodała szefowa, wybijając barmankę z rytmu.

Posłuchała jednak i sięgnęła po wspomniany składnik, błagając w myślach o to, aby nie pomyliła go z porem. To była kolejna rzecz, w której Susanne była do kitu. Gotowanie.

— Ale wiesz, że to jest biała marchew, nie?

Co, do kurwy.

Dupre zacisnęła powieki, poniekąd spodziewając sie pomyłki, ale żeby pomyliła seler z marchewką?! Czy było z nią, aż tak źle?

— Ej, wyluzuj, sztywniaro. Żartuję.

Susanne rozchylila zaskoczona oczy oraz otworzyła usta, jednak nie wydobył się z nich żaden dźwięk.

— Mam dla ciebie propozycję, Sophie — wypaliła brązowooka szybciej niż zdążyła pomyśleć. Na widok uniesionej brwi Deveraux, zacisnęła usta, strzelając sobie mentalną piątkę.

Brawo, idiotko. Punkt za bezpośredniość.

— Dlaczego miałaby mnie zainteresować? — zapytała szefowa kuchni, zmniejszając gaz i okrążając blat kuchenny.

Sophie stanęła naprzeciw Dupre, zakładając ręce pod biustem. Jednak patrzyła na brunetkę z wyczekiwaniem i zaintrygowaniem, co skłoniło ją do kontynuowania rozmowy, która mogłaby przynieść jej jakiś szmal.

— Mogłabyś zacząć otwierać bar w soboty... — nie zraziła się wybuchem śmiechu szefowej i mówiła dalej: — i zorganizować występy ze specjalnym gościem. Wokalistką w gwoli ścisłości.

— Czyżby. A kto miałby niby nią być? — zapytała szatynka, patrząc na Susanne z lekkim politowaniem.

Dupre zawahała się, oblizując nerwowo wargi. Nagle poczuła się mała, chociaż była wyższa od Sophie o kilka centymetrów. Jej serce przyspieszyło swe bicie, ewidentnie chcąc wyskoczyć z jej klatki piersiowej, a adrenalina zaczęła pulsować w jej żyłach.

— Ja.

Sophie roześmiała się ponowie, ale widząc przegryzioną wargę Susanne, nieco się uspokoiła.

— Cholera, ty wcale nie żartujesz. Masz pojęcie, że więcej będę musiała na to wydać niż zarobię? Zespół, który już mamy też kosztuje, nie wiem czy o tym wiesz — zakpiła, krzywiąc się lekko.

— Tylko o tym pomyśl, Sophie... Plakat na drzwiach wejściowych, informujący o gościu specjalnym, który zaśpiewa w Rousseau's. Ludzie muszą być chociaż odrobinę, nie zrozum mnie źle, znużeni jednym i tym samym wokalistą, choć jest naprawdę świetny. Kobiecego głosu tu jeszcze nie słyszano, prawda? Poza tym to będzie sobota! Dzień, w którym ludzie nie mają co innego robić niż schlać się, wydać kasę i popatrzeć na dobre show!

Sophie rzuciła jej niepewne spojrzenie, głównie dlatego, że brunetka wyrzucała z siebie zdania na kilku wdechach. Nawet Deveraux dostrzegała jej desperację na zdobycie pieniędzy.

— A umiesz ty w ogóle śpiewać, Dupre? — zadała jej kolejne pytanie, robiąc grymas. — I to jeszcze w klimacie jazzu?

— W porządku. Sprawdź mnie — Susanne rozłożyła ręce, wzruszając ramionami. — Mogę... dajmy na to zaśpiewać ci na żywca Feeling good. Obiecuję, że twoje bębenki słuchowe przeżyją ekstazę. — Zapewniła Susanne, a jej kącik ust uniósł się nieznacznie.

Dopóki może, będzie walczyć o każdy dolar. Nawet pomimo strachu przed tym, że mogłaby nie być wystarczająco dobra.

Sophie skinęła niechętnie głową i wróciła na miejsce, mieszając swoje gumbo. Susanne uśmiechnęła się z ulgą, choć tak naprawdę szefowa kuchni na nic się jeszcze nie zgodziła. Przełamała wreszcie stres:

Birds flying high, you know how I feel.  — zaczęła śpiewać spokojnie, chcąc ją zaciekawić. Udało jej się, gdyż Sophie zamarła z drewnianą łyżką w bulionie. — Sun in the sky, you know how I feel. — Susanne skupiła się, aby zaśpiewać know w wyższej oktawie.

Zamknęła oczy, oddając się temu z lekkim uśmieszkiem. Prawie nie zwróciła uwagi na lekko rozchylone usta szatynki.

Breeze drifting on by, you know how I feel. It's a new down, it's a new day, it's a new life... For me — przerwała na moment, uchylając powieki. Szok na twarzy Sophie połechtał nieco jej ego, więc skończyła: — And I'm feeling... good.

Spojrzała z pod uniosionych brwi prosto w oczy własnej szefowej, która szybko się opamiętała i, zaraz po tym jak zamrugała szybko, zmrużyła je, stając tuż przed nią.

— I jak?

— Skąd mam wiedzieć, że to się uda?

— Oh, błagam. Nie jestem próżna, ale znam się na śpiewaniu i graniu na instrumentach, to jedyne co potrafię robić dobrze, więc możesz być pewna, że dam z siebie milion procent! Robię to od dziecka! Poza tym... Wcisnę się w obcisłą sukienkę, a wiesz przecież, że większość gości w Rousseau's to napaleni faceci. Gwarantuje, że to się uda, a jeśli jakimś cudem nie... — zawahała się, wiedząc, iż to co zaraz powie może ją, albo uratować, albo zniszczyć. — zwrócę ci do do grosza jaki wydasz w sobotę.

Devereaux ułożyła wargi w dzióbek i przełknęła z trudem, mówiąc:

— Rany, dziewczyno... Ty naprawdę jesteś zdesperowana.

Susanne przewróciła oczami, udając, że nie usłyszała tej szpili, po czym odparła:

— Tak czy nie?

— Pięć dolców za piosenkę — rzekła Sophie wyciągając do niej swoją dłoń.

— Dziesięć.

— Siedem albo spadaj na drzewo!

— Deal! — krzyknęła blondynka z szerokim uśmiechem i potrząsnęła szybko jej dłonią, bojąc się, że ta mogłaby zdążyć się rozmyślić. — A, no tak. Ale mam warunek.

— Prosisz mnie o pomoc i stawiasz warunki? — zapytała zirytowana szefowa, przewracając oczami, lecz Susanne wyczuła w jej głosie lekkie rozbawienie, gdy dodała: — Chyba się rozmyśliłam.

— Nie prosiłam o pomoc, tylko złożyłam uczciwą propozycje, a warunek nie będzie kosztował — odparła rzeczowo, na co Sophie westchnęła. — Poza tym potrząsnęłaś moją dłonią i niepisana umowa została zawarta! — Na te słowa szatynka zachichotała cicho.

— Wal, już nic mnie nie zaskoczy.

— Nikt nie może się dowiedzieć, że to ja. Założę czarna perukę, okulary przeciwsłoneczne lub cokolwiek... Kiedy ktoś zapyta cię, skąd mnie wytrzasnęłaś — odpowiesz, że słyszałaś jak śpiewam na ulicy, a gdy ktoś zapyta o moją tożsamość -— oznajmisz, że nazywam się Raven.

— Cofam tamto. Jednak mnie zaskoczyłaś —  powiedziała Sophie, kręcąc głową. — Kto z takim głosem nie chciałby, żeby wiedziano, że należy właśnie do niego? — dodała retorycznie, zaczynając kroić paprykę. — No, ale okej. Nich ci będzie, Raven. — rzuciła ironicznie na koniec.

— Dzięki! Nie pożałujesz, szefuńciu!

I wyszła, kierując się prawdopodobnie do swojego stanowiska pracy, a Sophie została sama, więc dodała pokrojoną paprykę do swojego specjału.

Jedyny powód, dla którego właścicielka Rousseau's zgodziła się na ten szalony pomysł był taki, iż widziała w Sunshine namiastkę siebie zprzed kilku lat. Namiastkę trochę mniej pijanej i naćpanej siebie, jednak z wielkim zapałem. Przez całą tę dziwną konwersację starała się nie zerkać na dłonie Dupre, mając nikłą nadzieję, że nie wpakowała się w żadne kłopoty.

ꨄ︎

Susanne była względnie szczęśliwa. Sophie udało się przekonać zespół ich baru, aby przyszedł zagrać w następny weekend.

Na szklanych drzwiach Rousseau's oraz kulku miejscach w mieście wisiały wydrukowane plakaty, oznajmiające o specjalnym wieczorze muzycznym i owej tajemniczej Raven.

Dupre nie miała najmniejszego pojęcia, jak Sophie to zrobiła, ale tak właśnie było.

Jednak to, co działo się pod koniec jej zmiany, zaskoczyło nie tylko Sophie, ale także Susanne. Ludzie wypytywali barmankę o nagłe otwarcie baru oraz o specjalnego gościa, lecz brunetka odpowiadała jedynie, iż sama dopiero co się o nim dowiedziała. Oznajmiała, że nikt z personelu nie miał pojęcia, co się dzieje.

Zapowiadało się na wielkie tłumy i, choć Susanne oczywiście to cieszyło, martwiła się, czy wszystko się uda. Bowiem dość dawno zakończyła swoją przygodę ze śpiewem a jedyne co robiła, to podspierywała czasem do piosenek, które puszczała w domu.

Kasa, myśl o kasie.

— Dobry wieczór, panienko Susanne.

Dupre podskoczyła, omal nie rozbijając kieliszków do wina, które ściągnęła z górnej półki. Zamrugała szybko, dziękując grawitacji za pozwolenie na złapanie szklanych kieliszków.

Odwróciła się na pięcie, poznając ten charakterystyczny baryton. Na barowym krześle siedział nie kto inny, jak Elijaha Mikaelson oraz jakiś blondyn, zapewne jego towarzysz, który zaśmiał się krótko, dostrzegając jej nieporadność.

Susanne odstawiła kruche przedmioty na blat, po czym zapala się za serce, starając się unormować oddech.

— Kurwa, Elijah — wysapała, oblizując wargi.

Zachichotała nerwowo, przypominając sobie ich ostatnia rozmowę, podczas której naskoczyła na niego bez powodu.

— Chcesz, żebym dostała palpitacji serca?

— Wybacz, nie zamierzałem cię przestraszyć.

Susanne pokręciła głową, uśmiechając się szeroko, po czym odparła:

— A ten jak zwykle szarmancki — mruknęła, a następnie napełniła kieliszki krwiście czerwonym winem. Wciąż uparcie wlepiała wzrok w butelkę. — Nie przestraszyłeś mnie, a co najwyżej zaskoczyłeś. — Dodała zwracając się do niego, jednak nie uniosła wzroku.

— Wydajesz się być, zakłopotana, Sunshine — odezwał się po raz pierwszy jego blondwłosy towarzysz.

Susanne odstawiła butelkę na tacę wraz z dwoma kieliszkami i pozwoliła kelnerowi odebrać zamówienie. Pieniądze schowała do szkatułki pod barem.

Wreszcie zaszczyciła ich wzrokiem, dostrzegając, iż Elijah rzuca blondynowi ostrzegawcze spojrzenie. Trwało to jednak tak krótko, że już myślała, iż tylko to sobie wyobraziła.

— Oh, oczywiście, że mnie znasz — zaczęła, spoglądając nieznajomemu prosto w oczy.

Oparła się rękoma o blat i nachyliła do niego, przechylając głowę w bok.

— Ale niestety masz rację. Ostatnim razem mogłam nieco zbyt gwałtownie ocenić Elijahę i naskoczyć na niego.

Zerknęła na mężczyznę, jak zwykle ubranego w garniak, po czym dodała:

— Za co szczerze przepraszam — Elijah skinął głową, przyjmując jej przeprosiny, a na jego twarzy zawitał lekki uśmiech. — No chyba, że jednak masz w piwnicy martwe dzieci. — Sarknęła, unosząc brew i patrząc sceptycznie na blondyna, który roześmiał się w głos.

Był przyjemny dla ucha.

— Chyba powinienem pozostawić to bez komentarza — wtrącił blondyn, próbując się uspokoić. — Klaus Mikaelson, brat honorowego Elijahy. — Rzekł i wystawił do niej swoją dłoń.

Dupre rzuciła na nią szybkie spojrzenie, jednak odwzajemniła gest z krzywym uśmiechem. Wargi Klausa musnęły wierzch jej dłoni, a on sam patrzył jej przy tym głęboko w oczy. Uniosła brwi, wzychając cierpiętniczo.

— Okej, musicie przestać z tym całowaniem w dłoń. Już sama nie wiem, czy jest to bardziej szarmanckie, czy przerażające — przewróciła oczami i zabrała rękę, zbierając kolejne zamówienia od ludzi siedzących po drugiej stronie kontuaru. — Chociaż przyznaje... masz powalający uśmiech, a twój akcent jest wyjątkowo seksowny i zmysłowy, Klaus. — puściła mu oczko, widząc jego zadziorny uśmieszek, i zabrała się na robienie Margarity. — Na pewno wielu kobietom się to podoba, jednak... — uniosła rękę zaczęła sunąć nią przed ich twarzami z przymkniętymi powiekami, co nieco zdziwiło Klausa, natomiast Elijahę rozbawiło. Zacmokała i pokręciła głową. — Ojoj, nie dobrze. Nie miejcie mi tego za złe, ale wyczuwam od was złą energię. Mówią, że nie taki Diabeł straszny jak go malują, ale wolę nie ryzykować. Dam sobie serce wyrwać, że coś jest z wami nie tak. — Dodała, postawiając drinka przed smukłą dziewczyną, na oko w jej wieku.

Zabrała pieniądze i wrzuciła do reszty.

— Jesteś pewna, że dałabyś sobie wyrwać serce? — zapytał, Klaus, za co zyskał kolejne ostrzegawcze spojrzenie brata.

Nie zauważyła podejrzliwego spojrzenia Klausa oraz niemą wymianę zdań między braćmi. W końcu Elijah mówił Klausowi, że dziewczyna jest człowiekiem. Natomiast brunet zdawał się przekazać bez słownie: Ona tylko żartuję, paranoiku.

— Jak ci minął dzisiejszy dzień, panienko Susanne? — zapytał Elijah, chcąc odwrócić uwagę brata od dziewczyny.

Dupre powoli odwróciła się w stronę Mikaelsonów, gdy jego baryton rozbrzmiał w jej uszach.

— Możesz wreszcie dać spokój tej panience, Elijah? — zapytała krzywiąc się nieco. — Mam na imię Susanne. Wiesz o tym.

Elijah rozchyli usta, jednak niczego z siebie nie wydusił, a jedynie skinął głową aż wreszcie przełamał się:

— Jeśli stawia cię to w niezręcznej sytuacji, Susanne...

— Świetnie, że to sobie wyjaśniliśmy, bo zaczynało mnie to już męczyć. Mój dzień minął zaskakująco dobrze — odparła machinalnie, uśmiechając się do niego promiennie, co wywołało i jego uśmiech. — Dziękuję, że pytasz. — zaklaskala krótko w dłonie. — No dobrze chłopcy, my tu gadu-gadu, a nie dowiedziałam się jeszcze, czego chcecie się napić. Nie chcę was pospieszać, ale za chwilę kończę pracę na dziś.

Zagryzła wewnętrzną część wargi, patrząc na nich z zaintrygowaniem. W końcu Klaus odezwał się:

— Whisky z lodem, Sunshine. Podwójną — skinęła głową z uśmiechem i skierowała swe spojrzenie na Elijahę i uniosła brwi.

— Poproszę to samo, Susanne.

Przygotowała dla nich to, o co poprosili. Nie zdążyła nawet zaprotestować, gdy Klaus położył na blacie zbyt wiele pieniędzy, gdyż zniknęli jej z oczu, kierując się najprawdopodobniej w stronę stołu bilardowego na tyle lokalu.

Cóż, właściwie nie miała zamiaru narzekać. Potrzebowała kasy, a napiwek w wysokości prawie piędziesięciu dolarów był niczym mikołajkowy prezent.


𝐌.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro