ROZDZIAŁ 3 - święta i zwłoki pod choinką
«────── « ⋅ʚ♡ɞ⋅ » ──────»
⋅ʚ♡ɞ
teraz już wiesz,
dlaczego Piotruś Pan
nie chciał dorosnąć
«───────────────»
Wraz z nadejściem świtu, nadszedł też wigilijny poranek. Emilia nawet nie zdążyła schować notatek Albrechta, kiedy do jej pokoju wparowała mama.
- Nie śpisz już? - spytała zdziwiona kobieta, przenosząc wzrok z córki na porozrzucane po łóżku kartki. - Co to jest?
- Moje opowiadania — skłamała dziewczyna gładko.
- Więc schowaj je szybko i przyjdź mi pomóc w kuchni, czeka nas dzisiaj dużo pracy.
Emilka skinęła głową, po czym zaczęła pospiesznie chować notatki do torby. W gruncie rzeczy to nawet cieszyła się, że dzisiejszy dzień zapowiadał się bardzo pracowicie. Przynajmniej nie będzie miała czasu, żeby myśleć o dezerterze, którego ukrywa w piwnicy i o tych wszystkich rzeczach, których dowiedziała się z jego myśli spisanych w piękny i kunsztowny sposób. Nawet w najśmielszych oczekiwaniach nie przypuszczała, że tak właśnie wygląda od wewnątrz te idealne, niemieckie państwo. Chociaż nie miała bladego pojęcia, co teraz powinna zrobić, jedna kwestia była dla niej oczywista — te notatki musi ujrzeć cały świat. Ona już o to zadba, żeby wszyscy dowiedzieli się, jacy Niemcy są naprawdę. Nie wiedziała jeszcze, jak to zrobi, ale coś zrobić musi, to było pewne. A na dobry początek opowie o wszystkim swoim przyjaciółkom i braciom.
Do południa każda z dziewczyn miała pełne ręce roboty. Sprzątały, gotowały, piekły ciasta i pomagały rodzicom w przygotowaniu domu na przyjście gości, którzy zbiorą się razem z nimi przy wigilijnym stole. Wszystkie uwielbiały tę przedświąteczną gorączkę i chaos. Najbardziej ze wszystkiego kochały pakowanie prezentów.
Kiedy wszystko było już dopięte na ostatni guzik, a do domów zaczęli schodzić się goście, wszystkie rodziny; Różewiczów, Łączyńskich i Starzyńskich równo z pojawieniem się pierwszej gwiazdki na niebie, o godzinie dwudziestej, zasiedli do wigilijnej kolacji.
Z domu państwa Starzyńskich unosił się niesamowity zapach pieczonej gęsi, który było już czuć z drogi. W głównej mierze całą kolację przygotowała gospodyni razem ze starszą córką Starzyńskich, Leną, która miała niesamowity talent kulinarny. Dziewczyna jeszcze przed wojną wyszła za mąż, ale jej mąż zginął w niewyjaśnionych okolicznościach, a ona została młodą wdową w ciąży. Gdyby nie dziecko już dawno odebrałaby sobie życie. Wiedziała, że sama sobie nie poradzi, więc wróciła do rodziców i z nimi zamieszkała.
Państwo Starzyńscy dopiero niedawno przeprowadzili się na wieś. Właściwie to równo z nadejściem wojny wykupili największy dworek w miejscowości, uciekając z Wiednia, gdzie obawiali się Niemców. Mieli bowiem żydowskie korzenie, więc pozostanie w Austrii, było równoznaczne z podpisaniem na siebie wyroku śmierci. Mieszkańcy nie przywitali wcale entuzjastycznie nowych, bogatych lokatorów zza granicy. Dotąd są wrogo nastawieni, więc Starzyńskim nie pozostało nic innego, jak spędzać wigilię w swoim towarzystwie. Z kolei w Święta Bożego Narodzenia mieli jechać do Wiednia, do swojej rodziny.
W związku z tym, że mieszkali w dworku, w ich domu zakwaterowali najwyżej postanowionego Niemca, pułkownika zwanego Łowcą Żydów, który w rzeczywistości miał na imię Hans Landa. Starzyńscy wiedzieli, że ten mężczyzna to istne przekleństwo i ściągnie na nich same problemy.
Po skończonej kolacji wszyscy usiedli dookoła bogato strojnego drzewka i zaczęli wymieniać się prezentami. Leon Starzyński dostał złoty zegarek, ponieważ poprzedni zgubił. Jak na profesora fizyki był bardzo roztrzepany. Pani Maria Starzyńska dostała nowy, bogato zdobiony smyczek do skrzypiec. Z Warszawy przyjechał też najstarszy syn, Adam, który był lekarzem w Warszawie. Jego wizyta była jednak zupełnie niespodziewana, więc nikt nie kupił dla niego prezentu. Lena dostała nową biżuterię, z kolei Ada nową sukienkę. Chociaż prezent był cholernie drogi, to ani trochę nie spodobał się rudowłosej dziewczynie, a swoje niezadowolenie wyraziła na głos. Największą jednak niespodziankę przygotował Niemiec. Nikt nie spodziewał się prezentu z jego strony. I to w dodatku takiego! Mężczyzna bowiem podarował Starzyńskim drogi i oryginalny obraz. Nikt jednak nie ucieszył się z tego prezentu. Starzyńscy nie wierzyli w dobre intencje Hansa, a w tym drogim podarunku widzieli jedynie podstęp.
Z kolei u Łączyńskich kolacja zaczęła się od krzyków i kłótni. Pijany Witold Łączyński jak zwykle się awanturował. Nie była to żadna nowość, a właściwie codzienność. Podszedł do Michaliny, którą zaczął szarpać. Z jego bełkotu niewiele dało się zrozumieć, ale mniej więcej poszło o to, że wziął swoją córkę za byłą żonę, która go zostawiła. Obie były jak dwie krople wody, a pod wypływem alkoholu nie trudno było o pomyłkę. Antoni poszedł właśnie po prezenty, a kiedy z nimi wrócił i zastał taki widok, puściły mu nerwy. Rzucił pakunki na ziemię, po czym podszedł do ojca i złapał go za koszulę, odciągając od siostry. Mężczyzna zatoczył się do tyłu, a wtedy chłopak wymierzył mu cios prosto w twarz. Witold upadł na ziemię, a ze złamanego nosa już po chwili zaczęła strużkami lecieć krew.
- Co ty zrobiłeś?! - pisnęła przerażona Michalina.
- Nic mu nie będzie — odparł niewzruszony chłopak, wycierając rękę od krwi. - A poza tym mu się należało. Zawsze musi wszystko psuć, nieudacznik jeden!
- Wiesz, że jest mu ciężko po odejściu mamy...
- A nam to niby nie?!
- Wynoś się — w tym momencie do rozmowy wytrącił się Witold. - Wynoś się z mojego domu i już więcej nie pokazuj mi się na oczy. Już nie jesteś moim synem.
- I bardzo dobrze! - krzyknął Antek, w którym aż gotowało się od złości.
Chłopak odwrócił się na pięcie, po czym wyszedł z pomieszczenia, mijając jeszcze w drzwiach zdziwionego Niemca, który dopiero co przyszedł. Poszedł do swojego pokoju i w szmaciany plecak spakował najpotrzebniejsze rzeczy. Kiedy miał już wychodzić, w drzwiach zatrzymała go siostra.
- Co ty wyprawiasz? Przecież ojciec nie mówił tego na poważnie...
- Dobrze wiesz, że on nigdy nie żartuje -odparł oschle.
- No i gdzie ty niby pójdziesz?
- Nie wiem, zobaczę jeszcze — blondyn mruknął w odpowiedzi, spuszczając wzrok, a w jednej chwili jakby cała jego złość wyparowała, ustępując miejsca przygnębieniu i smutkowi.
- Idź do Różewiczów, w końcu nasze rodziny się przyjaźnią.
Wizja mieszkania u Różewiczów bardzo się Antkowi spodobała. W końcu przyjaźnił się z Józkiem, Kamilem i Michałem. A Emilia podobała mu się już od jakiegoś czasu, więc będzie miał idealną okazję, żeby się do niej zbliżyć. Chociaż wstyd mu będzie zapukać do ich domu i prosić o pomoc, i to jeszcze w wigilię. Cóż, tym razem będzie musiał przełknąć swoją dumę, bo nie miał innego wyjścia.
Kiedy Antek wyszedł z domu, do Różewiczów przyszedł niezwykły gość. A był nim Święty Mikołaj. Nawet Lilka była już na tyle duża, żeby rozpoznać, że nie jest to prawdziwy Mikołaj, a jedynie przebierany wujek. Mimo to młodsi kuzyni dawali się nabrać za każdym razem i byli wprost wniebowzięci, widząc worek prezentów. Pierwszeństwo mieli oczywiście najmłodsi, którzy w prezencie dostawali zabawki. Kolejna była Lilka.
- No, zaśpiewaj Mikołajowi kolędę, to dostaniesz prezent! - powiedział przebierany wujek, uśmiechając się od ucha do ucha.
- Nie mam pięciu lat — odparła dziewczyna, wyraźnie zmieszana zachowaniem starszego pana.
Emilka przyglądała się temu wszystkiemu, starając się powstrzymać śmiech.
- A ile masz lat, co?
- Trzynaście.
- To już panienka jesteś, niedługo będę chłopaki się za tobą oglądać.
- Nie będą — westchnęła zirytowana dziewczyna.
- Och no dobrze, dobrze. Nie dąsaj się już na mnie — odparł Mikołaj, zaglądając do worka, z którego wyciągnął duży, ładnie zapakowany prezent. - Proszę, to dla ciebie.
- Nie można było tak od razu? Ten cały cyrk był niepotrzebny — rzuciła pretensjonalnym tonem głosu. - Dziękuję.
Mikołaj przez chwilę nie wiedział, co odpowiedzieć, mrugając kilkakrotnie oczami. Nie spodziewał się takiego niegrzecznego zachowania ze strony siostrzenicy, która zawsze była bardzo nieśmiała i potulna jak baranek. Uznał jednak, że to prawdopodobnie przez hormony i dojrzewanie, więc postanowił nie drążyć dalej tematu.
- A teraz kolej na Emilkę — powiedział w końcu, z powrotem się uśmiechając. - Ty też nie zaśpiewasz kolędy?
- Mogę zaśpiewać — odpowiedziała brunetka, uśmiechając się uroczo, po czym zaczęła nucić "Lulajże Jezuniu".
Skończyła refrenem, a wtedy Mikołaj wyciągnął ze swojego worka podarunek, wręczając go dziewczynie. Brunetka usiadła z powrotem na fotel, trzymając w dłoniach duży i elegancko zapakowany prezent. Usiadła na siedzeniu, po czym zaczęła zrywać ozdobny papier z kartonu. W tym samym czasie Lilka odpakowała już swoją niespodziankę, którą był gramofon. Trzynastolatka była oczarowana tym prezentem i nie ma co jej się dziwić. Dziewczynka o nim marzyła.
Emilka również pozytywnie się zaskoczyła, kiedy otworzywszy karton, ujrzała maszynę do pisania. Jej radość przerwał jednak Kurt Bonnet, który podszedł do dziewczyny od tyłu i stając za oparciem fotela, położył jej dłoń na ramieniu.
- Mogę panienkę prosić na chwilę? - spytał uprzejmym tonem głosu.
Dziewczyna skinęła głową, po czym wstała i poprawiwszy sukienkę, poszła razem z mężczyzną do osobnego pokoju. Nie była jednak pewna czy dobrze robi. W końcu jej rodzina mogła to różnie zinterpretować, a ona naprawdę nie chciała być postrzegana, jako kochanka wroga.
- Mam coś dla pani — wyjaśnił, zanim zielonooka zdążyła o cokolwiek zapytać. - Jest pani jedyną osobą w całym tym domu, z którą można porozmawiać na poziomie i która zasługuje na jakiekolwiek prezent.
- Przepraszam bardzo, ale w tym momencie obraził pan całą moją rodzinę — odparła dziewczyna lodowatym tonem głosu. - Nie życzę sobie takiego zachowania w moim domu — dodała, wyraźnie kładąc akcent na przedostatnie słowo.
Mężczyzna spojrzał na nią zaskoczony i już otworzył usta, żeby coś powiedzieć. Zamknął je jednak po chwili, chyba zmieniając zdanie. Wyciągnął zza pleców pudełko przewiązane czerwoną wstążką.
- Proszę chociaż zobaczyć, co jest w środku.
Dziewczyna westchnęła, ale nie dała się dłużej prosić. Kochała prezenty i drogie upominki. Była to jej druga słabość. Otworzyła wieczko, a wtedy jej oczom ukazała się koronkowa i bardzo prześwitująca koszula nocna wysadzana drobnymi, mieniącymi się elementami.
- To dość... oryginalny prezent — powiedziała niepewnie, przenosząc wzrok na mężczyznę.
- Proszę się nie bać, nie ma w tym żadnego podtekstu. Po prostu lubię dawać prezenty pięknym kobietom. A ta koszula jest wprost dla pani stworzona.
Emilia przez chwilę biła się z myślami, czy powinna przyjąć nietypowy podarunek. Fakt, bielizna była przepiękna i cholernie jej się podobała, ale z drugiej strony był to dość intymny prezent i chociaż mężczyzna się zarzekał, że to tylko niewinni, miły gest, chyba sam zaprzeczał swoim słowom.
- Cóż — zaczęła niepewnie. - Mogę przyjąć ten prezent, ale proszę sobie nie wyobrażać niczego więcej.
- Oczywiście — odparł, uśmiechając się nonszalancko. - To naprawdę tylko miły gest.
- Mam nadzieję — odparła, również delikatnie się uśmiechając. - Dziękuję.
Ich rozmowę przerwało zamieszanie w salonie. Przez głowę Emilii przemknęła myśl, że być może to Bronek wrócił. W podskokach opuściła pomieszczenie, mając nadzieję, że kiedy otworzy drzwi, to zobaczy jego uśmiechniętą twarz. Zamiast niego zobaczyła jednak Antka, brata Michaliny. Bardzo się rozczarowała. Mimo to podeszła do chłopaka, witając się z nim.
- Antek z nami zamieszka - szepnęła jej do ucha Lilianna, kiedy już dziewczyna przywitała się z blondynem.
- Co dlaczego?
- Pokłócił się z ojcem, zresztą sama wiesz, jaki jest pan Łączyński...
- Tak, jasne - odparła, śmiejąc się w myślach, że ich dom stał się przytułkiem dla bezdomnych.
Po jednym zamieszaniu, jakie wywołał Antek swoją osobą, pojawiło się drugie w postaci pani Malinowskiej, niosącej hiobowe wieści.
- Córka Wiśniewskich, Hania, nie żyje.
- Jak to? Co się stało? - kobieta już po chwili została zasypana serią pytań.
- Wszyscy mieli już zasiadać do wigilijnej wieczerzy, kiedy nigdzie nie było Hani. Rodzina zaczęła jej szukać, a wtedy Wiśniewska znalazła ją w łazience, w wannie, całą zakrwawioną. Dziewczyna podcięła sobie żyły.
- To niezły prezent wywinęła rodzicom pod choinkę - skonstatował Józek, a wszyscy w jednej chwili spojrzeli na niego z dezaprobatą.
- Wiadomo, dlaczego to zrobiła? - spytała pani Różewicz, puszczając uwagę syna mimo uszu.
- Tak, zostawiła wiadomość rodzicom. To wszystko wina tych cholernych Niemców! Oni ściągnęli na naszą wioskę tylko same kłopoty. Są jak jakaś przeklęta zaraza.
- Pani Malinowska niech pani mówi jaśniej.
- Niemiecki żołnierz ją zgwałcił i dlatego biedaczka się zabiła.
Te słowa zawisły ciężko w powietrzu, a nikt nie wiedział, co w tej chwili powiedzieć. Wszyscy więc milczeli jak groby, a wiatr jakby niósł lament matki, która płakała po starcie ukochanego i jedynego dziecka.
W tej grobowej atmosferze cała rodzina poszła na pasterkę. Wieści szybko się rozchodzą, a cała wioska wiedziała już o samobójstwie Hani, które zawisło jak widmo nad tymi Świętami. Ludzie nie potrafili już się cieszyć i radować. Cała wioska była pogrążona w smutku i żałobie. Dziewczyna miała dopiero piętnaście lat, całe życie stało przed nią otworem niczym muszla. Od tej pory Niemcy będą mieli bardzo ciężko tu żyć. Będą musieli każdego dnia znosić nienawiść mieszkańców, których przepełnia żądza zemsty. Topór zawisł w powietrzu i nie pozostało nic innego, jak tylko czekać, aż w tej dotychczas spokojnej miejscowości rozpęta się prawdziwe piekło.
Po powrocie z pasterki było już naprawdę późno i wszyscy zbierali się już na spanie. Emilia miała jednak jeszcze coś do zrobienia. Wzięła ze swojego biurka zapakowany prezent, który kupiła dla Bronka, po czym udała się do piwnicy. Albrecht jeszcze nie spał. Siedział na materacu, oparty plecami o chropowatą ścianę. Wzrok miał wbity w tańczące płomienie ognia, które rzucały cień na jego twarz. Emilia usiadła obok niego niepewnie, kładąc mu na kolanach podarunek.
- Jest wigilia, więc przyniosłam prezent i trochę pierogów, które są naprawdę przepyszne.
- Prezent? - spytał chłopak, przenosząc swoje błękitne tęczówki na dziewczynę.
- Tak. Mam nadzieję, że ci się spodoba - odparła, delikatnie się uśmiechając. - Otwórz.
Brunet niepewnie pociągnął za kokardę, jakby spodziewając się jadowitego węża w środku. Zamiast niego zastał tam jednak książkę Juliusza Verne, a jego twarz momentalnie rozświetlił uśmiech. Wyglądał jak małe dziecko, któremu ktoś podarował lizaka.
- Dziękuję, ale naprawdę nie musiałaś. Ja nic dla ciebie nie mam... - powiedział, ale uciął w pół zdania. - Chociaż właściwie mam pewnie pomysł. Masz może sztalugę, płótno i farby?
- Yyy... tak.
- W takim razie przynieś je i ubierz się w coś ładnego - dodał, cały czas nie przestając się uśmiechać, a wówczas w jego policzkach robiły się dołeczki, co wyglądało doprawdy uroczo.
Emilka już po chwili poszła szukać potrzebnych materiałów. Domyśliła się, jaki plan ma Albrecht. Największy problem miała jednak z dobraniem jakiegoś stroju. Z początku chciała włożyć jakąś elegancką sukienkę, ale stwierdziła, że to będzie zbyt nudne. Kiedy siedziała zrezygnowana na łóżku i próbowała coś wymyślić, wtedy w oczy rzucił jej się prezent od Kurta. Wahała się przez moment, czy aby na pewno jest to stosowne. W końcu jednak stwierdziła, że nie powinna się tym przejmować, a w sztuce najważniejsze jest dzieło. Wzięła rekwizyty, po czym wróciła do chłopaka, który już na nią czekał z przygotowaną, prowizoryczną scenerią.
- Gdzie znalazłeś to lustro? - spytała dziewczyna, podchodząc do dużego zwierciadła z elegancką, złotą ramą. Gdyby nie pęknięta szyba, lustro nadal nadawałoby się do użytku, bo prezentowało się naprawdę niesamowicie.
- W tym pomieszczeniu, gdzie trzymacie starocie. Tam można znaleźć naprawdę różne skarby — odparł z uśmiechem na ustach.
- Powinieneś robić to częściej.
- Ale co?
- Uśmiechać się.
Chłopak jakby się zawstydził, a na jego twarzy pojawił się rumieniec.
- Może przejdziemy do malowania? - zaproponował, zmieniając temat. - Bo nie starczy nam nocy.
- Jasne, pójdę się przebrać.
Dziewczyna przeszła do drugiego pomieszczenia, gdzie zdjęła elegancką suknię, którą ubrała specjalnie na wigilię i założyła koronkową bieliznę, którą dostała dzisiaj w prezencie. Długie, ciemne włosy dotychczas spięte w kok rozpuściła, a one kaskadą loków opadły na jej plecy i ramiona. Trzeba było przyznać, że wyglądała jak milion dolarów. Kiedy wróciła, a Albrecht ją zobaczył, chłopakowi odebrało dech w piersi. Chciał coś powiedzieć, ale nie potrafił dobrać żadnych słów. Postanowił więc podejść do tego, jak najbardziej profesjonalnie niczym prawdziwy malarz.
- Usiądź przed lustrem — polecił, a dziewczyna posłusznie wykonała polecenie.
Chłopak usiadł na drewnianym taborecie i zaczął malować.
- Wiesz, przeczytałam te twoje notatki... - zaczęła. - Nawet sobie nie wyobrażam, przez jakie piekło musiałeś przechodzić każdego dnia. Ale to już jest przeszłość. Trzeba patrzeć w przyszłość, nie można oglądać się wstecz. A ja udowodnię ci, że życie jest piękne.
- Teraz już wiesz, dlaczego Piotruś Pan nie chciał dorosnąć — odparł, nawiązując do wcześniejszego nazwania go przez dziewczynę Piotrusiem Panem. - Jak chcesz to zrobić?
- Bardzo prosto. Pomogę ci spełnić wszystkie twoje marzenia.
- Nawet nie wiesz, o czym marzę. Poza tym, jak opuszczę tę piwnicę i ktoś mnie zobaczy, od razu doniesie dowódcy, a wtedy czeka mnie kulka za zdezerterowanie.
- Dlatego nikt cię nie zobaczy. Po prostu mi zaufaj i opowiedz o rzeczach, których najbardziej pragniesz w swoim życiu.
- Niech ci będzie — przyznał w końcu. - Ale pozwolisz, że najpierw dokończę obraz.
- Jasne, mamy całą noc — odparła zielonooka, a na jej twarzy pojawił się uśmiech.
Dopiero nad ranem Albrecht skończył. Zadowolony i dumny z siebie odłożył pędzel, po czym odchylił się na krześle, strzykając obolałym karkiem.
- Gotowe? - spytała z nadzieją Emilia, która miała już dość siedzenia w niewygodnej pozycji.
- Tak, możesz zobaczyć.
Dziewczyna w końcu mogła wstać i rozprostować kości. Podeszła do bruneta z ciekawością wymalowaną na twarzy. Już nie mogła się doczekać, żeby zobaczyć efekt końcowy. Zajrzała, a to, co zobaczyła, odebrało jej dech w piersiach. Nawet w najśmielszych snach nie spodziewała się, że Albrecht namaluje takie arcydzieło.
- Cudowne - przyznała w końcu, oczarowana.
* Obraz, który namalował Albrecht wygląda tak jak grafika wklejona na początku rozdziału. *
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro