Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

𝟎𝟎𝟗.



𝐎𝐃𝐊Ą𝐃 (Nazwisko) zamieszkała w posiadłości gangu, Sanzu coraz częściej przyłapywał się na tym, że jakoś bardziej miał ochotę tam wracać. Co prawda - nadal nie uznawał tego miejsca za dom, aczkolwiek miał o nim znacznie lepsze mniemanie. Było tam cieplej, nawet przytulniej. Potrzeba posiadania miejsca schronienia przestała być już jedyną, dla której chciał tam za wszelką cenę wrócić w jednym kawałku.

Dostając się do środka, już na wstępnie miał wrażenie, że coś jest nie tak. Rozejrzał się po obszernym salonie połączonym z aneksem kuchennym, czując dziwny rodzaj pustki. Jakby czegoś tam brakowało. Albo raczej kogoś.

Już chciał zacząć szaleńczo przetrząsać całą lokację w poszukiwaniu dziewczyny lub urządzić jakiś masowy mord, poszukując sprawcy zniknięcia (kolor)włosej, kiedy nagle do jego uszu jasno i wyraźnie dotarł jej urzekający głos.

Sanzuuuuuu — przeciągnęła leniwie ostatnią literę, co już samo w sobie wywarło na nim wrażenie. — Mówię przez moje nowe znalezisko, czyli prawdopodobnie wasz zajebiście zaawansowany system ochrony. Zdaje się, że to Intercom. Czadowo, co nie?

Wiedział już o co jej chodziło, mając świadomość istnienia tego wielopoziomowego systemu zabezpieczeń, którego w pewnym momencie sam miał okazję doglądać. Pytanie brzmiało: Jak (Imię) się do niego dostała? Wydawało mu się, że pomieszczenie w którym stacjonowało jego centrum, było zamknięte na cztery spusty. Musiał po cichu przyznać, że po raz kolejny mu zaimponowała. Tym razem natomiast nie tak trywialnym, jak fakt, że istniała i oddychała. To było coś bardziej skomplikowanego, bardziej pochłaniającego. Definitywnie mu się to podobało. Uwielbiał w niej absolutnie wszystko.

— Co powiesz na pierwszego drinka dla rozluźnienia? Zrób go sobie. Nie muszę chyba ci przypominać, gdzie jest wasz własny barek.

Czy ta kobieta świadomie go kusiła? Nakręcała jeszcze bardziej i owijała wokół drobnego palca? Nie wiedział, iż było to w ogóle jeszcze możliwe, ale zaczął pałać niezaprzeczalnym uwielbieniem do tych jej władczych rozkazów. Był wprawdzie od dawna przyzwyczajony do przyjmowania wytycznych, jednak te jej były dla niego czymś wyjątkowym. Posłuchałby ich nawet, jeżeli mógłby przy tym ucierpieć, a nawet umrzeć. Musiał tym samym zaspokoić swoją ciekawość.

— Oczywiście. Zrobię go sobie, gdy tylko wyjaśnisz mi łaskawie, droga (Imię), jak znalazłaś się w centrum zabezpieczeń tego budynku — skierował zaintrygowane spojrzenie błękitnych tęczówek wprost na ukrytą w rogu salonu kamerę. Miał pewność, że go widziała.

— Wiesz, mój drogi, to nic trudnego, jeśli tylko twoi rodzice mają w domu staroświeckie okna zamykane na klucz, a ty jesteś akurat buntowniczą nastolatką z rozszalałym hormonami, pragnąca wymknąć się na każdą organizowaną imprezę. Teraz twoja kolej. Zaraz do ciebie przyjdę, tylko pozwól, że się przebiorę.

Różowo włosy oblizał niecierpliwie usta w przypływie ekscytacji. Uzależniała go od siebie, nawet nie mając o tym pojęcia.

Nie musiał nawet odpowiadać, uświadamiając sobie, że dziewczyna wyłączyła mikrofon. W kilku wolnych krokach znalazł się przy domowym barku, sięgając po butelkę swojego ulubionego, mocnego alkoholu. Tego wieczora nie zamierzał go sobie szczędzić, nie siląc się nawet na przelanie bursztynowej cieczy do innego naczynia, pociągnął zdrowo bezpośrednio z niej.

Następnie opadł ciężko z butelką w dłoni na jasny, skórzany narożnik. Westchnął przeciągłe, pozbywając się całości powietrza z płuc i odchylając głowę zupełnie w tył. Zamknął dziwnie przesuszone oczy, zalegając w chwili bezdechu.

[VERY Highly Recommend| 𝐏𝐥𝐚𝐲𝐢𝐧𝐠: 𝐓𝐚𝐲𝐥𝐨𝐫 𝐒𝐰𝐢𝐟𝐭 - 𝐃𝐨𝐧'𝐭 𝐁𝐥𝐚𝐦𝐞 𝐌𝐞]

— Czy ktoś ci już kiedyś uświadomił, że jesteś okropnie niecierpliwy? Wstydź się.

Podskoczył jak oparzony na melodyjny odgłos jej rozbawionego, fałszywie oskarżycielskiego głosu.

(Imię) w swojej absurdalnej wyjątkowości, do której od początku lgnęło jego oko, stała swobodnie w progu pomieszczenia, opierając się o śnieżnobiałą framugę. Uśmiechała się leniwie, mierząc go spojrzeniem. Był prawdziwe oczarowany każdym szczegółem jej drobnej postury, dopiero na końcu zwracając większą uwagę na jej ubranie.

Jego szczęka prawie opadła do samych drewnianych paneli podłogowych, gdy zahaczył niebieskimi tęczówkami o białą koszulę, której kilka górnych guzików nie było zapiętych. Możliwe, że nie wywarło by to na nim aż TAKIEJ reakcji, gdyby tylko owa koszula nie należała do niego, co rozpoznał po małej naszywce na końcu prawego rękawa. Nie miał pojęcia, czy o tym wiedziała, więc postanowił pozostawić ją w uroczej nieświadomości.

Jednocześnie gorączkowo rozmarzał o brutalnym zdarciu z niej białego materiału. Myślał również o tym, czy mógłby później odzyskać cenną część ubioru i już zawsze mieć ją na sobie. Głowił się, jak długo pozostałby na niej jej uzależniający zapach.

Wstrzymał oddech, walcząc sam ze sobą. Ta kobieta dosłownie okradała go z możliwości normalnego oddychania.

— Witaj, (Imię). Nie, nie mówił. Albo przynajmniej nie słuchałem. Z twoich ust brzmi to jednak prawie jak komplement.

Uważnie śledził jej drogę do narożnika. Ludzkie oczy stanowią jeden z najważniejszych organów człowieka. Oko, umieszczone w dość „strategicznym" punkcie ciała, dostarcza do mózgu największe porcje informacji. Składa się z siatkówki, twardówki, ciała szklistego, rogówki, soczewki, tęczówki, plamek - żółtej i ślepej, ale przede wszystkim z centralnie położonej źrenicy. Na jej rozszerzenie wpływa z kolei wiele czynników przykładowo - oświetlenie i emocje. Te ostatnie szczególnie dotyczyły wówczas Sanzu. Gdy ludzie mają w obrębie wzroku jakieś przyjemne, interesujące rzeczy, zazwyczaj dochodzi do natychmiastowego rozszerzenia ich źrenic.

Może właśnie przez ten fakt, źrenice Haruchiyo były rozwarte tak szeroko, zupełnie jak gdyby przed momentem zażył jakiś twardy narkotyk. Tylko że nic takiego nie miało miejsca, a mężczyzna jedynie ograniczył się do błogiego gapienia na (Nazwisko).

— Nie schlebiaj mi już tak. To zawstydzające — zachichotała lekko zasłaniając dół twarzy wierzchem dłoni i przysiadając się obok niego. Sanzu nie podobał się fakt, że się przed nim zasłaniała. Nie musiała tego robić. Nawet nie powinna. Nie mogła. Pragnął obserwować jej twarz w pełni, w pełnej harmonii, gdy wydobywała z siebie ten iście anielski, zaraźliwy dźwięk. — O czym myślisz? — zapytała, go po uspokojeniu, kierując prosto na niego prawdziwie zainteresowane spojrzenie. Ciekawskie iskierki radośnie podskakiwały na tle (kolor oczu). Cieszył się, że był dokładnie tym, który je wywołał i mógł zawłaszczyć na wyłączność.

O Tobie. Tylko o tobie. Przez cały czas.

— W zasadzie, to o niczym konkretnym.

— Och? Zaraz coś na to poradzimy — uśmiechała się od ucha do ucha, niczym psotne dziecko.

Była taka rozbrajająca. Czuł się przy niej jednocześnie tak dobrze i tak bezbronnie, co, swoją drogą, już niekoniecznie tak bardzo przypadało mu do gustu. Podczas gdy był święcie przekonany, że to on na nią poluje, sam do reszty uwikłał się w mistrzowskie sidła (kolor)włosej dziewczyny.

— Znalazłam to całkowicie przypadkiem w kieszeni tej koszuli — jego oczom ukazał się trzymany przez nią skręt, którego od razu przypisał sobie autorstwo.

— Palisz skręty? — upewnił się, szczerze zaskoczony.

— Od czasu do czasu nawet najbardziej święci opuszczają na chwilę bramy nieba — odparła enigmatycznie poruszając zabawnie brwiami i wzruszając ramionami. Umieściła używkę w ustach. — Masz może zapalniczkę?

— Tak się składa, że mam.

Uśmiechała się do niego zachęcająco.

Przeszukując energicznie kieszenie swoich fioletowych spodni, nieco myślał. Dręczyło go następujące pytanie: Gdzie podziała się tamta rozdygotana (Imię), gdy zaciskał swoją dłoń wokół jej szyi, lub urządzał dla niej swoje małe, krwawe przedstawienie?

Miał przed sobą nie codziennie rozluźnioną (kolor)włosą, po której w ogóle nie było widać, że kiedykolwiek się go obawiała. Wyginała kształtne usta od czasu do czasu w wesoły łuk ku górze, jakby wszelkie zmartwienie nie mogły jej dosięgnąć. Sanzu nie wiedział, co zmieniło się w dziewczynie i nie zamierzał tego dociekać, wykorzystując każdą minutę, którą mógł z nią spędzić sam na sam.

Jeżeli jego historia miała początek i koniec, chciał aby każdym z nich była właśnie (Imię) (Nazwisko).

Wydobył jaskrawie czerwoną zapalniczkę, a (Nazwisko) zbliżyła się do niego, sygnalizując, że to on ma czynić honory, zapalając domowej roboty skręta. Nie zwlekał zbyt długo.

Zaciągnęła się z nieopisaną ulgą, nawet nie kaszląc zbytnio przy wydychaniu szkodliwego dymu. Mężczyzna uniósł brwi w zdumieniu.

— No co? Nie patrz tak mnie — umyślnie nawiązała do jego pretensji w dniu, w którym ją poddusił. — Każdemu w pierwszych latach studiów zdarzało się popalać, żeby sobie ulżyć. Ja nie jestem żadnym wyjątkiem — zaśmiała się bez grama wesołości, niby to przyznając do niewielkich grzeszków młodości.

[Optional| 𝐏𝐥𝐚𝐲𝐢𝐧𝐠: 𝐀𝐥𝐥𝐢𝐞 𝐗 - 𝐃𝐨𝐰𝐧𝐭𝐨𝐰𝐧]

Z (Imię) czas płynął mu zupełnie inaczej. Zdawać by się mogło, iż zostali pogrążeni w nowej, stworzonej tylko dla nich rzeczywistości, w której cały czas się śmiali i żartowali, skrupulatnie pomniejszając zapasy narkotykowe mężczyzny. Zaczęło się od małego skręta, po czym stopniowo przechodzili do konkretniejszych rzeczy.

W stanie mocnego upojenia jego uwagę nieoczekiwanie przyciągnął widniejący na niebie księżyc, o specyficznym, nietypowym, okrągłym kształcie. Wydzielał obfitą wiązkę światła, która wkradała się bezczelnie do ich wymiaru. Gdyby tylko mógł, od razu ukarał by księżyc za takie bezwstydne panoszenie. Nikt nie miał prawa ich rozdzielać. Nigdy.

Ledwo czuł swoje rozłożone bezwiednie na meblu kończyny, ale natychmiast poczuł jej słodki ciężar, kiedy usadowiła się na jego kolanach i wtuliła w klatkę piersiową. Gdyby tylko była to jakaś inna kobieta, bez namysłu zrzucił by ją z kolan, następnie bezwzględnie rozstrzeliwując aż do wyczerpania magazynka pistoletu.

Specyficzny zapach całkowicie go otoczył, niebezpiecznie obezwładniając. Błyskawicznie odzyskał zmysły, ukradkiem na nią zerknął, co w mgnieniu oka zaczęło na niego oddziaływać.

— ...Dlaczego tak ładnie pachniesz? — wydukała niewyraźnie, wtulając swoją twarz z zamkniętymi oczami w zagłębienie jego szyi. Jej oddech doprowadzał go do szału. Ciasnota w jego spodniach nie stanowiła zaskoczenia. Miał okropnego pecha, ponieważ jako wieloletni narkoman, dawka, którą tego wieczoru zażył niezbyt wpływała na reakcje jego ciała. Przeklinał swoje przystosowanie. — Możesz mnie przytulić?

Objął ją ciasno bez słowa, gładząc jedną z dłoni jej włosy. Prawie nieświadomie rozwarł maksymalnie swoje palce, by móc jak największą powierzchnią swojego ciała mieć z nią styczność. Prawie postradał zmysły, słysząc jej ciche mruczenie i ciepły oddech na szyi. Od granicy szaleństwa zaczęło dzielić go jeszcze mniej, w momencie, w którym (Imię) odklejając się w końcu od jego ciała, powiodła miękkimi opuszkami zaróżowionych palców po bliznach w obu kącikach jego ust. Dotyk jej dłoni wydawał się tak delikatny, zupełnie jakby bała się, że chociażby zwiększając jego napór może zrobić mu krzywdę. Trochę tego żałował, bo mocniejszy napór spodobałby się mu nawet bardziej. Nie protestowałby nawet w momencie, w którym rozcinała by swoimi przydługimi paznokciami jego zabliźnione policzki. W (kolor oczu) zwierciadłach jej pięknej duszy lśniło uwielbienie.

— Są piękne. Nie musisz się ich wstydzić — wyszeptała otumaniona, podczas gdy błękit w jego oczach lśnił wyłącznie wszech miarem afekcji wobec dziewczyny. Chwilę później jej uwagę przykuła niewielka, biała rzęsa, która osiadła na jego bladym policzku. Z niesłychaną delikatnością chwyciła ją pomiędzy kciuk i palec wskazujący, umieszczając końcowo na tym drugim. Wystawiła go w stronę Haruchiyo, nanosząc na twarzy zachęcający, ciepły uśmiech, którego żar przeszedł aż do wnętrza jego kości, promieniując na całe ciało.

— Pomyśl życzenie i ją zdmuchnij, Haruchiyo.

Podczas gdy posłał małą wiązkę powietrza w odpowiednim kierunku, a po białej rzęsie chwilę później nie było już śladu, jego myśli praktycznie wykrzykiwały hurtem pragnienie:

Mam nadzieję, że chociaż w drobnym stopniu odwzajemnisz to, co czuję.

Sanzu może i uchodził za niefrasobliwego, aczkolwiek ów bagatelizacja również posiadała swoiste granice. Nie mógł tego ciągnąć dalej, bo był na skraju swojej wytrzymałości. Nie mógł pozwolić jej tego przedłużać, bo mógł zrobić jej nawet krzywdę. Zawiódłby wówczas i ją i Mikey'ego, który najprawdopodobniej zwyczajnie by go brutalnie zamordował. Musiał żyć - jeśli nie dla siebie, to chociaż aby dożyć widoku jej kolejnego uśmiechu. Zwłaszcza, jeśli powstałby na jego widok. O niczym więcej nie poważył się marzyć. Czuł się absolutnie niegodny.

Wstając i zsuwając ją z kolan prawie odczuwał fizyczny ból, ponieważ każda komórka jego ciała ciągnęła do (Imię). Chciała do niej przylgnąć w każdy możliwy sposób i ani na chwilę się nie odsuwać. Tylko szacunek i zakorzeniona głęboko w jego psychice uległość wobec Manjiro sprawiła, że znalazł w sobie resztkę siły by odejść do łazienki.

— Czy ty właśnie idziesz sobie zwalić? — jej stłumiony przez materiał narożnika głos ledwie do niego dotarł.

— Nie.

Tak.

— Muszę się odlać.

Kłamca.

— Kłamca.

Zdecydowanie musiał sobie ulżyć.

Po zakończonej praktyce umył dokładnie dłonie, wzdychając zawieziony i patrząc na swoje odbicie w lustrze. Nie podobało mu się, że chociaż wyobrażał sobie jej twarz, w rzeczywistości musiał robić to w pojedynkę.

— Sanzu, opanuj się. Nie wypieprzysz jej do nieprzytomności, bo Mikey urwie ci jaja. A tego wcale nie chcesz — mówił do siebie pouczająco, grożąc palcem własnemu odbiciu. — Kogo ja oszukuję?! Kurewsko chce ją zerżnąć!

[VERY Highly Recommend| 𝐏𝐥𝐚𝐲𝐢𝐧𝐠: 𝐅𝐨𝐫𝐞𝐢𝐠𝐧𝐞𝐫 - 𝐈 𝐖𝐚𝐧𝐭 𝐭𝐨 𝐊𝐧𝐨𝐰 𝐖𝐡𝐚𝐭 𝐋𝐨𝐯𝐞 𝐈𝐬]

Tymczasem (Nazwisko) postanowiła skorzystać z dwóch ogromnych głośników, podłączonych do jakiegoś staromodnego odtwarzacza, uruchamiając tym samym jakąś stary, klasyczny utwór. Rozciągnęła wargi w upojonym uśmiechu, zaczynając krążyć po salonie w nieudolnym tańcu.

— Powstrzymaj się, kurwa! — krzyczał
do swojego odbicia, waląc się otwartą dłonią po głowie, w nadziei, że zdobędzie dzięki temu trochę rozsądku. — To jest jebana próba twojej lojalności. Zajebiście trudna, wręcz niewykonalna, ale jest.

Spojrzenie (Imię) spoczęło na kawowym stoliku, na którym leżały nieliczne już woreczki z narkotyzującą zawartością. Skupiła się głównie na największym z nich, nieświadoma, że był to ten zakupiony przez Sanzu kilka godzin wcześniej.

— Słuchaj, pojebie. Teraz będzie tak - wrócisz tam, powiesz, że ten wieczór był dojebany po czym... zatoniesz w jej (kolor) oczach — nie kontrolował nawet tego, co do sobie dyktował, jeżeli chodziło o dziewczynę. — Nie, kurwa!

Dziewczyna rozsypała na płaskiej powierzchni niewielką ilość proszku, sięgając po jakąś losową wizytówkę, walającą się na ławie. Wygięła usta kpiąco, widząc na niej napis schludną, pochyloną czcionką głoszący „Kokonoi Hajime". Uformowała długą kreskę, w następnym odruchu ją wciągając ją do jednej z dziurek nosa za pomocą zwiniętego w rulon banknotu. Nie zwróciła większej uwagi na jego wartość.

Od razu w konsekwencji odczuła bolesne pieczenie i pulsowanie w nosie, z którego zaczęła cieknąć stróżka krwi. Doznała również silnych zawrotów głowy. Próbowała oprzeć się o zagłówek mebla i odczekać najgorsze, lecz ostatecznie całkowicie straciła przytomność, zsuwając się bezwiednie z narożnika.

Drzwi do łazienki się otworzyły.

— (Imię)? (Imię)?! Kurwa mać! JAPIERDOLE!

Odpłynęła ku ciemności, która przyjęła ją w swoje objęcia z otwartymi szeroko ramionami.


okej, znając już cały wątek, powiedzcie mi (bo wręcz umieram z ciekawości☠️) co sądzicie o relacji i wydarzeniach pomiędzy sanzu i reader?

a odnośnie kolejnego rozdziału: mikey's simps, it's your turn👀

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro