𝟎𝟎𝟒.
𝐖𝐃𝐄𝐂𝐇, 𝐖𝐘𝐃𝐄𝐂𝐇. Wdech i wydech.
(Imię) musiała powtarzać sobie ową frazę kilkukrotnie w głowie, próbując na nowo zapanować nad swym rozszalałym oddechem i drżącym ciałem. Odzyskując upragnioną kontrolę, poczuła natychmiastowo, że robi jej się niedobrze.
Na miękkich nogach pobiegła w stronę łazienki, by ostatecznie oddać znikomą zawartość swojego żołądka do muszli klozetowej. Nie było to przyjemne doświadczanie, gdyż niewiele się w nim znajdowało i dziewczyna od razu po skończeniu miała w ustach jedynie ohydny posmak żółci.
Gdy przeniosła się niepośpiesznie do zlewu w celu pozbycia się posmaku i nieczystości ze swojej twarzy, przypadkiem zerknęła w swoje lustrzane odbicie. (No nie zgadniecie jaka fraza teraz nastąpi).
I to był błąd.
Miała przed sobą człowieka na skraju tego, czym był. Człowieka tak wyraźnie zmęczonego, iż to zmęczenie się z niego wylewało. Rodziło się w oczach, spływając kolejno po brodzie, w końcu zanieczyszczając całe ciało. Symptomy tylko potęgowały efekt końcowy. Objawiało się chociażby gigantycznymi sińcami pod oczami, ogólną bladością skóry, wyraźnymi kroplami potu na czole, przekrwionymi oczami czy potarganymi włosami. W nielicznych miejscach tak się skołtuniły, że dziewczyna z przerażeniem gdybała czy nie będzie zmuszona do sięgnięcia po nożyczki. Na dodatek wokół jej szyi nadal rozciągała się pozostałość po sinej obręczy. Jedynym co się zmieniło, był fakt, że (Imię) nie chciało się już ronić oceanu łez na ten widok. Nawet gdyby chciała, nie potrafiłaś, ponieważ władające jej umysłem uczucie pustki skutecznie to uniemożliwiało. Może nawet była mu wdzięczna za to zniweczenie planów?
(Nazwisko) przełknęła siarczyście pod nosem, próbując jakoś zaradzić swojemu stanowi. Wyglądała o niebo lepiej po wykonaniu paru najpotrzebniejszych czynności jak przykładowo umycie twarzy, szybkie wyszczotkowaniu zębów i rozczesaniu włosów. Rutyna była lekarstwem na wszystko.
A potem się spoliczkowała.
To co wydarzyło się w tej grze było fikcją. Stekiem frazesów wyssanych z palca. Musiało nimi być, bo inaczej by oszalała. Nie była w stanie chociażby przez sekundę przyswoić wiadomości o utracie Akiry. O fakcie, że widziała śmierć jej i dwójki ludzi. Może nawet przełamała by w pewnym momencie dziwaczny schemat i przebijając się przez masę kodów, budujących cyfrową rozrywkę, osobiście udałaby się do podziemnego świata w celu wytargana tych ludzi z zabójczych rąk okrutnego Hadesa. Bo jakim by była człowiekiem, gdyby faktycznie potrafiła normalnie funkcjonować po takim zdarzeniu? Jak to o niej świadczyło?
W następnym odruchu wyszukała na telefonie numer do przyjaciółki i niezwłocznie go wykręciła.
Jeden sygnał. Dwa. Pięć. Brak odpowiedzi.
W dziewczynę niespodziewanie uderzyła fala gorąca, odbierając jej dech. To było niemożliwe. Może po prostu jest czymś zajęta? Zdecydowała się na zadzwonienie jeszcze raz. A potem jeszcze jeden. I jeszcze raz.
(Kolor)włosa namacalnie czuła jak dopadała ją panika, przed która usiłowała uciec. Jak opłata ciasno wokół niej swoje ostre kończyny, kalecząc tym samym skórę. Chciała walczyć, jednocześnie nie mogąc w ogóle pozbyć się tego uścisku. Objawiała się w myślach, które zaczęły gromadzić się i siać w jej głowie zniszczenie. Musiała je zagłuszyć.
Sięgnęła drżącą dłonią po pilot od telewizora, włączając go i zostawiając włączony na całkowicie losowym kanale. Wypadło akurat na najnowsze wiadomości.
— ...A teraz musimy przekazać państwu dość smutną wiadomość. Ciało niejakiej dwudziestopięcioletniej Akiry Kato, zostało dzisiaj odnalezione w okolicach...
Dalej nie słuchała. Zupełnie otępiała osunęła się w milczeniu na kanapę. Nie minęło wiele czasu, a na jej policzkach zaczęły pojawiać się kolejne słone krople. Nie była w stanie jednak zdobyć się chociażby na szloch. Bezwiednie pozwalała, by łzy agonii, którą odczuwała, spływały swobodnie w dół. Staczały się, dokładnie tak jak i ona.
Szaleństwo lubowało się w niepozorności. Wpełzało pod skórę, początkowo się nie ujawniając. Nie dawało żadnych objawów, podczas gdy skrycie roztaczało się w krwiobiegu, porównywalnie do najbardziej żarłocznych zaraz. Widywaliśmy je czasem w najmroczniejszych koszmarach, najbardziej zacienionych zakamarkach zarówno domu, jak i umysłu. Wtenczas nie było niczym wynaturzonym. Istniało, gdyż nie do wszystkich miejsc docierały świetliste promienie słońca. Gdy zaś gasło zastępowane przez księżyc, wychodziły na żer. Gorzej, kiedy ów mara zamieszkiwała w twym własnym ciele, stając się pasożytem, zatruwającym zarówno twoją głowę oraz życie.
(Imię) ledwie zauważyła mignięcie jej telefonu, powiadamiające o otrzymanej wiadomości. Sięgnęła po urządzenie, odblokowując je zwiotczałymi palcami.
Od: Nieznany
Nie zapomnij o dzisiejszym spotkaniu. Ma się odbyć tam, gdzie zawsze. T.
To był przysłowiowy gwóźdź do jej trumny. Jej życie sypało się niczym klocki domina, a ona dopiero zaczęła się w tym orientować. Czy w takim przypadku miała coś do stracenia?
Prawie od razu stwierdziła, że nie. Zresztą, narastająca w niej od dawna frustracja zdecydowanie nie działa korzystnie na zdroworozsądkowy osąd dziewczyny. Postanowiła zatem udać się na to spotkanie, jednocześnie wyłapując jedną, nieświadomą dla niej rzecz.
Co, do cholery, miało znaczyć „tam gdzie zawsze" i „T"?
I jakby odpowiadając na to pytanie, jej komórka ponownie zabrzęczała. Tym razem powiadomienie głosiło o zapisanym w kalendarzu spotkaniu, wraz z jego datą, adresem i imieniem, które, mogłaby przysiądz, widziała pierwszy raz w życiu.
Kim był Takeomi? I dlaczego ponownie coś wydawało jej się tak bardzo znajome?
[VERY Highly Recommend| 𝐏𝐥𝐚𝐲𝐢𝐧𝐠: 𝐏𝐚𝐥𝐚𝐲𝐞 𝐑𝐨𝐲𝐚𝐥𝐞 - 𝐓𝐨𝐧𝐢𝐠𝐡𝐭 𝐈𝐬 𝐓𝐡𝐞 𝐍𝐢𝐠𝐡𝐭 𝐈 𝐃𝐢𝐞]
Gdy zjawiła się w wyznaczonym miejscu, miasto było już głęboko pogrążone w mroku. Z kolei większość jego mieszkańców bez żadnej dyskusji ulegało posłusznie temu zjawisku, zalegając w łóżkach. Tylko kilka odznaczających się od czasu do czasu jasnych prostokątów na wielkiej zaciemnionej, obumarłej budowli świadczyło o wyjątkach. O tych, którzy szli pod prąd mimo stawianego przez nań swoistego oporu. Księżyc na niebie wydzielał nikłe światło, zupełnie jakby zawstydzony tym, co miało się z nią wydarzyć. Jakby był tego świadkiem, aczkolwiek chciał uniknąć bolesnego i nieprzyjemnego widoku. Zachowywał się porównywalnie do ludzi, których z mieszanymi emocjami zakrywali swoją twarz poduszką, oddzielając ją materiałem od promieniującego ekranu. (Imię) po cichu zazdrościła księżycowi.
Na autora wiadomości, która stanowiła dla niej plątaninę niewyjaśnionych pytań, nie musiała czekać długo. W zasadzie to był na miejscu pierwszy. (Nazwisko) jednakże zauważyła go z opóźnieniem, gdyż trwał dla niej jako okryta cieniem postać pod migającym niespotykanie, światłem uszkodzonej latarni ulicznej. Zebrała w sobie wszystko, co w tamtej chwili jej pozostało - ciekawość, tłumioną frustrację, szczyptę adrenaliny, masę odwagi i czające się za tym wszystkim po cichu szaleństwo. I ruszyła przed siebie.
Zbliżając się, dostrzegła czerwono-pomarańczową końcówkę tlącego się papierosa, który spoczywał w prawej dłoni mężczyzny. Przez panujący mrok i dzielącą ich odległość dość trudno było mu się przyjrzeć. Dziewczyna wyłapała jedynie w migającym świetle podstarzałej latarni jego charakterystyczną pionową bliznę, biegnącą pionowo po prawej stronie twarzy oraz w większości ciemne włosy, z odznaczającym się na zasadzie kontrastu blond pasmami. Oprócz tego zarys jego postaci był całkiem wysoki i smukły.
Nie odnalazła w sobie tym samym wystarczającej odwagi, żeby przemówić pierwsza. Na szczęście, lub też ku jej zagładzie, on ją wyprzedził. mężczyzna zaciągnął się mocno po raz ostatni, po czym wyciągnął powolnie papierosa z ust.
— Oh, to ty. Mam nadzieję, że twoje informacje i tym razem będą na tyle wartościowe, co zawsze. Inaczej zrobi się dość... nieprzyjemnie.
— Kim jesteś? — zadając pytanie, (kolor)oka przystanęła w miarę bezpiecznej odległości.
— ...To żart, prawda? Mówiłem ci już, że twoje żarty są gówniane, (Imię). Tak samo jak poczucie humoru. Nic dziwnego, że tak dobrze dogadujesz się z Sanzu.
Zgadza się, dla niej cała ta sytuacja była jednym, ogromnym i podłym żartem. Była przerażona już samym faktem, że znał jej imię. Oprócz tego (Imię) nie wiedziała z jakiego powodu zachowywał się jakby ją znał. Na dodatek wymienił imię jednej z postaci z gry stwierdzając, iż dobrze się z nią dogaduje. Czy on też w nią grał? Jakich informacji od niej oczekiwał? Skąd w ogóle ją znał?
I najważniejsze: jaki normalny gangster grał w jakieś cukierkowe gry o innych gangsterach? Czy traktował to niczym poradnik? Zresztą, jaki „normalny" gangster? Przecież ona nie znała żadnych prawdziwych gangsterów, co dopiero normalnych!
Dziewczyna nie śmiała odpowiedzieć na jego pierwsze pytanie. Miała wrażenie, że jeśli by się na to pokusiła, przyspieszyłaby nieubłaganie swoją wycieczkę do grobu, której zaczynać ani trochę nie chciała. Ale było już na to za późno, bo przecież przybyła na spotkanie.
— Co ty odpierdalasz, (Imię)? Jesteś naszą najlepszą informatorką i działasz dla nas najdłużej, ale są jakieś granice. Także jeśli czegoś zaraz, kurwa, z siebie nie wykrztusisz, to obawiam się, że będę musiał się ciebie pozbyć — przemawiał z absurdalnym spokojem, głosem przepełnionym przestrogą. Opierał się wcześniej o słup lampy, jednak w tamtym momencie powrócił do stabilnej pozycji. Następnie wyciągnął już tak dobrze znany jej pistolet. To zabawne, jak człowiek może się niemal przyzwyczaić, że ktoś mierzy do niego z zabójczej broni.
— Liczę do trzech.
Znowu miała wrażenie, że stała się czymś obcym we własnej powłoce. Pasożytem żerującym na dogorywających, jeszcze ciepłych zwłokach.
— Jeden.
Pomimo to, nadal była w stanie słyszeć zagłuszający absolutnie wszystko szum krwi w jej organizmie. Tętno przyspieszyło. Serce pompowało życiodajną ciecz coraz szybciej.
— Dwa.
Białe obłoczki jakby w spowolnionym tempie wydostawały się z jej ust. Przez minusową temperaturę panująca wówczas na zewnątrz ani trochę jej to nie zdziwiło.
Uniosła głowę ku bezgwiezdnemu niebu, przeklinając siarczyście. Nawet gwiazdy postanowiły w tamtym momencie mieć ją w głębokim poważaniu. Gdyby miała możliwość wyboru, w tamtej tak istotnej, jak i ostatniej chwili niebo prezentowałoby na sobie najnowszą, przepięknie świecącą szatę. Jaka szkoda, iż nawet wtedy chociaż przez chwilę nie mogła pobawić się w jakąś wyższą siłę, która, być może, była tak wyśmienitym krawcem.
Kiedy od końca dzieliły ją zaledwie sekundy, rozpostarła szeroko ramiona. Możliwe, iż po cichu liczyła, że coś podniesie ją z tego ludzkiego, zepsutego i opanowanego odorem śmierci padołu. Może liczyła, że sama na końcu odleci. Może nawet nie miała do tego najmniejszego prawa, zważywszy na to, że pod swoją skórą od zawsze wyczuwała coś nieczystego. Niezważanie na to, uśmiechnęła się z ulgą. Miała stać się wolna.
— Trzy.
Wsłuchiwała się w porywisty wiatr, który w tej samej sekundzie niespodziewanie się zerwał i rozwiał jej (kolor) włosy, oczekując huku wystrzału.
— Wystarczy, Takeomi.
Znała ten głos. Znała ten pieprzony, przeklęty głos. Dźwięk, który równie dobrze mógł należeć do trupa, którym zaraz miała się stać. Dźwięk, który przypominał jej o lekko uniesionym kąciku warg podczas dnia początku jej ostatecznej zagłady i późniejszym dotyku warg na jej własnych. I właśnie wtedy stał się dźwiękiem, który znienawidziła każda komórka jej opustoszałego ciała.
— Miałem rację. Ona niczego nie pamięta — ciągnął wypowiedź. Jednocześnie w tym tonie dało się wyczuć nareszcie jakąś emocję. Ślad zaskoczenia nietrwale odbił się w stwierdzeniu.
Opuściła głowę i górne kończyny, otwierając oczy. Łańcuchy znów owinęły się wokół jej ciała, ściągając ją swym ciężarem ku wnętrzu planety. Jej wolność ulotniła się szybciej od uciekającej z jej ust pary wodnej. Gdyby tylko była chociaż odrobinę bardziej materialna, (Imię) zabrałaby się za desperacką próbę jej dosięgnięcia.
— Przykro mi, (Imię), ale obawiam się, że musisz teraz pójść z nami — kontrast pomiędzy jego bezwyrazowym licem, a słowami które wypowiadał wydał jej się iście zabawny. Twierdził, że było mu przykro, mając na twarzy zupełną pustkę. Według niej mogła równie dobrze zacząć wykrwawiać się pod jego nogami, a i tak ten wyraz ani na sekundę nie uległby zmianie.
Nie odpowiedziała, mając zamiar ruszyć w ich stronę i tym samym zakomunikować swoje zamiary. Aczkolwiek okazało się, iż nie była nawet w stanie wykonać więcej niż trzech kroków, gdy coś ciężkiego zaatakowało agresywnie tył jej głowy.
— Sanzu, ty pojebańcu! Nie miałeś aż tak mocno jej uderzać! Mogłeś ją w ogóle uśpić bez udziału przemocy, wiesz?!
— Jeśli moje zdolności do uderzenia są chujowe, to mogłeś sam jej przyjebać, Rindo — oburzony głos był ostatnią rzeczą, która dotarła do jej uszu.
Sens słów pozostawał jednak nierozwikłaną zagadką. Całkiem jak jej dalszy los.
...a w międzyczasie dla zobrazowania wam tego, co zrobił nasz kochany Sanzu:
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro