Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

ROZDZIAŁ II



Jasnowłosa uchyliła gwałtownie powieki, wpatrując się w niebo, zbyt wstrząśnięta, aby się poruszyć. Świece zgasły, w tej samej chwili, jak pod wpływem silnego porywu wiatru. Dym, który ulatniał się ze stygnących knotów, uniósł się w powietrze, powoli znikając w ciemności.

Elaine chwyciła się za gardło, pamiętając uczucie, jakim było rozdzierane gardło przez zimną stal mężczyzny. Krew lejąca się przez zaciśnięte palce. Przerażenie, kiedy straciła władzę we własnych kończynach i  bezwładne uderzenie o ziemię.

Wstrząsnęły nią dreszcze, na wspomnienie błękitnych, niczym chabry na złocistym polu, oczu, skierowanych na nią z czystą konsternacją. Bławatkowe spojrzenie, które zabiło senną postać blondynki, może nie dosłownie, lecz doprowadziło do powrotu jej duszy do ciała.

Wstała, chwiejnie, otrząsając się z mrocznych myśli. Ciało wręcz krzyczało do niej, aby się położyła i odpoczęła, lecz nie mogła sobie na to pozwolić. Zacisnęła pięści, zmuszając się do ruchu, mimo bólu w klatce piersiowej, który piekł niczym żar w piecu kowala. Westchnęła, bowiem męka dawała jej poczucie czegoś znajomego.


Posprzątała pośpiesznie z głazu wszystkie oznaki, że cokolwiek miało tu miejsce, lecz sól, którą rozsypała na powierzchni zostawiła ciemne znaki, wyglądające, niczym wypalone. Ochrona musiała weżreć się pomiędzy nierówności niczym kwas, nie dając się usunąć.

Ruszyła wolno w stronę chaty, lecz gdyby w tym momencie się obróciła, zauważyłaby zadrapania, których wcześniej tam nie było. Głębokie i szerokie na długość palca, jakby jakieś zwierzę z dużą siłą drapało w skałę. 

Srebrny dysk księżyca zaczął chylić się ku zachodowi, a niebo powoli jaśniało, kiedy różanopalca Jutrzenka ozdabiała nieboskłon, pozbywając się czerni, ocieplając zmarznięty po nocy świat.

Elaine dotarła do chaty, postawiła lnianą torbę na ziemi, obok krzesła, na które miała w zwyczaju siadać w ciepłe, letnie wieczory i nucić stare pieśni, mające na celu zapewnić żyzność glebie oraz pomyślność w nadchodzących dniach.


Z głębi domostwa dało się słyszeć rozpaczliwe miauczenie. Uchyliła drzwi i na podwórko wybiegł kot o ciemnym futrze, a jego ogon podrygiwał nerwowo. Jednak na widok jasnowłosej przeciągnął się i popiskując zaczął ocierać się o spódnicę. Kobieta schyliła się, aby pogłaskać pupila. Nikogo wokół, kto adorowałby jego piękno i roztaczał nad nim opiekę, chociaż takowej nie potrzebował. Musiał czuć się bez niej samotny.

- Znalazłaś odpowiedź?

Jasnowłosa uniosła swoje zielone oczy na okrytą chustą, ciemną postać. W tym samym momencie kot najeżył się groźnie i uskoczył w bok, aby zniknąć w leśnym poroście.  Zostawił swoją opiekunkę, bez obejrzenia się za siebie. Dlatego ludzie preferowali ślepo zapatrzone w nich psy, lojalne aż do końca.

Posłanniczka Śmierci nie pasowała tu ani trochę, pośrodku rabaty z kwiatami nie wyglądała zbyt poważnie, ale czarownica nie była aż tak odważna, aby się roześmiać. Mimo wszystko aura Wdowy zionęła czymś starożytnym i nieuniknionym, tchnieniem czasu.

- Myślę, że znalazłam to, czego pragnie Merlin- odparła Elaine, prostując się z trudem. Nie umknęło to uwadze Wdowy, która przechyliła na bok głowę, zaintrygowana.- Nie jestem jednak pewna, czy powinnam mu wyjawić, gdzie znajduje się miecz. Jeszcze nie...

- Dopilnuj, żebyś również otrzymała tego, czego pożądasz. Emrys potrafił zwieść nawet najbliższe mu osoby- wyszeptała. Czarownica zmarszczyła brwi i skrzyżowała ramiona na piersi, to zabrzmiało jak groźba.- Radzę ci, jako przyjaciółka, która zna was obu od dawna.

- Wezmę to pod uwagę. Nie zostałam wyuczona, aby wierzyć każdemu na słowo, lecz je rozważać- odparła lekko zmieszana.- Dziękuję za przestrogę.

Odwróciła się, aby wejść do budynku i ulżyć swoim boleściom, zawahała się jednak, przystając w półkroku. Jasnowłosa przełknęła ciężko ślinę, spoglądając przez ramię. To, co chciała teraz zrobić, było niebezpieczne, bowiem zbyt duża wiedza, lecz również ignorancja były zwykle przyczyną upadku wielu. Elaine jednak od zawsze miała problem ze zbytnią ciekawością, dlatego i teraz się nie powstrzymała. 

- Czego będę żałować?- Miała na myśli słowa, które przed rytuałem wypowiedziała do niej Wdowa.- Nie przepadasz za faworyzacją kogokolwiek, ale nie słyszałam, żebyś kiedykolwiek ostrzegała inne magiczne istoty.

- Mroczni Lordowie się niepokoją. Poczuli wiatr, który przyniósł zapowiedź czegoś przepowiedzianego przed wiekami. Ty również to odczujesz.- Postać drgnęła nerwowo, jakby wyczuła na sobie wzrok Przedwiecznych.- Zbliżają się mroczne czasy dla magii, Elaino.

Jeżeli to im zagrażało, to jak wielkie niebezpieczeństwo czyhało na nią? Co prawda już wcześniej zdarzały się momenty, kiedy tępiono magię, tym razem jednak miało być inaczej, bo co takiego może poruszyć tak potężne istoty? Zielonookiej przemknęło przez myśl, że to niemożliwe, aby coś takiego miało miejsce.

- Co to ma wspólnego ze mną?

Odziana w czerń kobieta jednak nie odpowiedziała, przez chwilę wpatrywała się w nią, przeszywając wzrokiem, jakby widziała jej przyszłość. Czarownica zacisnęła pięści w bezsilnej złości, bowiem nie mogła zmusić Wdowy do przemówienia. Córa Śmierci pokręciła z zastanowieniem głową, odwracając się i po prostu odchodząc, znikając w porannej mgle.


Blondynka, wzburzona, wkroczyła do chaty. Stanęła pośrodku, jakby zapominając, co chciała zrobić. W głowie kołatało jej ostrzeżenie Wdowy. Musiała się z nim liczyć, skoro otrzymała je z dobrej woli istoty.
Zebrała ze stołu potrzebne jej zioła, nucąc zaklęcia. Postanowiła zrobić wokół domostwa ochronny krąg, który broniłby i ukrywałby je przed siłami, mającymi złe zamiary.

 Coś było nie tak, czuła to całym swoim ciałem, całą duszą. Drobne włoski na karku stanęły dęba, a ramiona pokryły się gęsią skórką. Czy to, o czym mówiła mroczna postać, już się rozpoczynało? Czy Merlin, bez mocy, również to odczuje?

Wzięła gałąź ustawioną pod ścianą chaty i zaczęła kreślić wzory wokół podwórka. Jednocześnie recytując inkantacje. Przyszłość nie malowała się dla niej kolorowo, lecz nie zamierzała się poddać, nie po tych wszystkich latach udręki. Złożyła obietnicę, zamierzała jej dotrzymać, nawet ceną swojego życia. Istnienia, które już dawno powinno zgasnąć, niczym płomień świecy poruszony przez wiatr.

Wyprostowała się, po zakończeniu pracy. Mimo ciepła poranka oraz tego, że się  ruszała, ciągle drżała, jak w gorączce. Przekroczyła czerniejące runy, odkładając patyk na miejsce i zgarniając bierwiono. Poukładała przyniesione polano w palenisku, aby rozgrzać swoje zmarznięte ciało. Odegnać chłód, który ją opanował.

Przykucnęła przed zimnym kominkiem. Wyciągnęła przed siebie dłoń. Tęczówki Elaine rozbłysły przez sekundę złotem. Ogień pojawił się znikąd, zaczynając się delikatnie tlić. Kobieta objęła ramionami kolana, przyglądając się rosnącym płomieniom, pochłaniającym drwa. Jej myśli wróciły do snu, który niedawno widziała, a ona bez oporu pozwoliła sobie na to.


Elaine uniosła głowę, zesztywniała, kiedy usłyszała zbliżające się kroki. Bariera przepuściła gościa, a więc, nie miał wobec niej złych zamiarów. Przymknęła powieki, pozwalając, aby przybysz zobaczył ją w tej pozycji. Była wykończona, musiała to przyznać, lecz nie miała zamiaru zasnąć, jeszcze nie.

Tuż za nią, rozległ się znajomy głos. Mężczyzna nie skradał się, lecz przez chwilę przypatrywał się w ciszy jej sylwetce, oceniając swoje położenie lub nawet szukając wskazówki co do tego, czy na cokolwiek natrafiła.

- Znalazłaś?- zapytał Merlin, pozornie obojętnie. Przestawił parę naczyń, udając, że je ogląda z zaciekawieniem. Wzrok miał jednak cały czas utkwiony w plecach kobiety, która go jawnie ignorowała.- Elaine, adepko mrocznej drogi Hekate.

Czarownica oderwała swoje jasnozielone tęczówki od ognia. W jej umyśle panował dawno nie widziany zamęt. Wdowa miała rację, coś zbliżało się, nieubłaganie. Miało zniszczyć pokój, jaki zapanował w ostatnich latach. Wstrząsnąć światem magii.

Zanim jednak do tego dojdzie, musi zająć się teraźniejszością i problemem starego Merlina, maga, który utracił magię przez rzecz prozaiczną, uznaną przez wielu jako słabość. Namiętności zawsze przesłaniają racjonalne myślenie.

Spojrzała przez ramię na mężczyznę, który usiadł na ławie. Widziała wyraźnie, że dzisiaj był trzeźwy, jak nigdy. Sprytny niczym stary lis, zakładał na nią sidła przez lata, kiedy się spotykali. Nie przewidział jednak, że trafi na kogoś, kto przejrzy jego fortele, zgrabnie zawoalowane kłamstwa. Dziękowała Przedwiecznym, że mentorka ją na to wyczuliła i przy okazji Wdowa, która przypomniała jej o jadzie, który toczył ludzi.

Wdowa miała dobre zamiary, ostrzegając brunetkę, zapomniała jednak, że miała przed sobą równie przebiegłą manipulatorkę. Uczyła ją bowiem sama Hekate, Mroczna Pani, której imię znają nawet takie osoby jak Merlin czy Rugen Trędowaty, król wszystkich szumowin tego świata.

- A ty? Czy posiadasz przedmiot, którego pragnę?- odpowiedziała pytaniem na pytanie. Spojrzenie chłodne, niczym górski potok pod koniec zimy, wbity w blade oblicze maga, było niczym nieme ostrzeżenie, żeby jej nie lekceważyć.- Emrysie?

Mięśnie ramion spięły mu się, ledwo zauważalnie, jego twarz pozostała jednak w tym samym wyrazie, niczym wyciosana w kamieniu. Bystry wzrok oceniał, analizował, a umysł maga pracował bez ustatku, zadziwiając kobietę, która przez ten czas dała się omamić jego uzależnieniu i zaczęła go postrzegać jako niegroźnego, bez swojej magii. Nie mógł pokazać obaw, wyłożyć kart na stół, nie wiedząc, czy osoba wyjdzie na przeciw z dobrymi zamiarami, czy wykorzysta to dla własnych celów, jak to on miał w zwyczaju.

Przyszedł z pustymi rękoma, nawet nie licząc, że kobiecie uda się mu pomóc, nie docenił jej. Obiecał Elaine, że jeżeli odnajdzie powód utraty mocy, to go zdobędzie. Teraz stał, bez odpowiedniej zapłaty, przed mściwą czarodziejką, która pożądała tego przedmiotu przez lata. 

Nie spuszczała go z oczu, nienaturalnie nieruchoma. To przypomniało mu, że blondynka nie była zwykłym śmiertelnikiem, chcącym kilku miłych słów czy gestów, aby zaspokoić ego. Nie przypominała teraz tej radosnej, każdego poranka, kobiety, która poiła go miksturami, mającymi przepędzić zmęczenie po libacji. 

Przez chwilę zastanawiał się, jakim drapieżnikiem mogłaby być, lecz odrzucił te myśli, zauważając, że przypatrywała mu się jak bezbronnemu zwierzowi, chwilę przed zatopieniem kłów w jego kark. 

- Nie mam- odrzekł, rozkładając z bezradnością ręce.- Nie zdołałem go zdobyć tej nocy, lecz dałem słowo, że go dostaniesz.

- Kiedy?- Podniosła głos, jednocześnie wstając. Jej dłonie zacisnęły się na materiale spódnicy, próbując powstrzymać pieklącą się w niej wściekłość.- Nie wypluwaj z siebie nieszczerych zapewnień, nie dam się im zwieść. 

- Więc, zawrzyjmy układ. Będę zobowiązany przynieść ci ostrze, a dopiero wtedy ty zdradzisz mi przyczynę - zaproponował mężczyzna. Blondynka wzięła głębszy oddech, studząc emocje.-To jedyne kompromisowe wyjście.

- Jeżeli zjawisz się bez niego, obiecuję, że oddzielę twoją głowę od szyi.- Zacisnęła usta, jakby jednocześnie zaczęła żałować tych słów. Zmarszczyła brwi, w zastanowieniu.- Masz czas do nowiu księżyca.

Ciemnobrody potaknął głową, wstając z ławy. Czarownica odprowadziła go spojrzeniem do wyjścia, pełna niepokoju. Westchnęła załamana, bowiem była tak bliska zdobycia miecza, a tak, została z niczym. Nawet relację, opierającą się na obopólnym zysku, trudno jej  było utrzymać.
Ruszyła za magiem, stając w progu.

- Nie bądźmy sobie nieprzyjaciółmi. Dotrzymujmy słowa, Emrysie!- krzyknęła za krótkowłosym, który spojrzał na nią przez ramię. Na jej wargi wpłynął delikatny uśmiech, aby wskazać, że mimo groźby, nie miała ochoty jej wypełniać. Taka bowiem była jej oraz magii, którą się posługiwała, natura.




Wieczorem jasnowłosa zapakowała w prosty tobołek najpotrzebniejsze przedmioty, które mogłyby przydać się w najbliższym czasie. Zioła, świece oraz trochę zapasów na podróż. Miała bowiem kawałek lasu do przejścia, zanim dojdzie do pierwszych zabudowań, gdzie miała pozostawionego wierzchowca. Oczywiście, mogła zabrać go ze sobą do chaty, lecz nie chciała izolować konia od pozostałych zwierząt. Wystarczało, że ona wybrała pustelniczy żywot. Nie musiała skazywać na to samo nieświadome stworzenie.

Spojrzała na księgę, która leżała na blacie. Jej przetarta okładka wskazywała na to, iż była wielokrotnie używana. Elaina zmarszczyła brwi, zastanawiając się, czy przyda się jej w tej podróży. Pokręciła jednak po chwili głową. Była to rzecz zbyt cenna, aby została zniszczona, chociażby przez przypadek. Zawierała bowiem wiedzę, przekazywaną jedynie adeptkom Hekate. Nawet Merlin nie mógł jej dostać w swoje ręce.

Chwyciła książkę i owinęła ją starannie płótnem. Przesunęła drewnianą ramę z siennikiem, odsłaniając ziemię pod nimi. Wyciągnęła dłoń w tamtą stronę, przymykając powieki. Skoncentrowała się, używając magii. Kiedy otworzyła oczy, tuż pod nią utworzyło się prostokątne wgłębienie, idealne do schowania księgi. Włożyła ją tam, a następnie, nucąc zaklęcia, zaczęła pieczętować skrytkę. Mimo, że dom był chroniony przez barierę, nie zamierzała ryzykować taką stratą. 

Tęczówki czarownicy rozbłysły złotem, kiedy energia, na której się skoncentrowała, zaczęła się naginać do jej woli. Uśmiechnęła się. widząc rezultaty swoich starań. 
Poukładała wszystkie meble na swoje miejsce i pobieżnie przesortowała zioła. Lepiej bowiem wrócić do czystej chaty, aniżeli zmuszać się jeszcze do sprzątania.

Po tym usiadła przed dogasającym kominkiem, wpatrując się w żarzące polana, aż nie zmorzył jej sen.


Wstała wcześnie, zanim jutrzenka różanopalca zdążyła zapowiedzieć swoje przybycie śpiącemu światu. Był to czas, gdzie nocne stwory pokładały się zmęczone, a dzienne nie zdążyły jeszcze uchylić powiek. Cienie przemykały pomiędzy drzewami, wiedząc, że za chwilę opuszczą ten świat, aż do następnego wieczoru.

Elain skierowała swoje jasne spojrzenie ku wschodowi, jakby w oczekiwaniu. 
Tylko na co?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro