Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

13. On nie ufa mi, ja nie ufam jemu

Zgodnie z pragnieniem Arka wieczór minął na pijańskim śmiechu oraz klejącej się rozmowie. Obaj rozmawiali żywo o mało istotnych rzeczach i poznawali drobnostki o sobie nawzajem. Krajewski nigdy by pomyślał, że ulubionym zwierzęciem Roberta są koty, a Mrozowski nie dowiedziałby się, że chłopak ma uczulenie na psy (z wyjątkiem jego samego oczywiście). Takie, z pozoru drobne informacje pogłębiały ich więź oraz wywoływał kolejne uśmiechy. Poznawanie się w najmniejszych calach wzbudzało uczucie szczęścia i ciche śmiechy z życiowych historii.

Po paru godzinach wyszli, o dziwo nie wywracając się na każdym kroku. Aż takiej słabej głowy to oni zdecydowanie nie mają! Mimo to Robert dostrzegł, że Arek wciąż ma problem z poruszaniem się i kuleje więc postanowił go odprowadzić dzięki czemu zyskali czas na kolejne rozmowy. Oczywiście Krajewski wykłócał się, że nic mu nie będzie, ale milicjant postawił na swoim.

Lecz w tramwaju milczeli z kamiennymi twarzami. Robert rozglądał się tu i ówdzie, upewniając się czy ktoś na nich nie patrzy krzywym spojrzeniem. Arek zaś nie potrafił oderwać wzroku od profilu Mrozowskiego. Dostrzegł, że jest napięty jak struna i ma cienie pod oczami. Z własnej wiedzy wywnioskował, że skoro Robert, choć młody to doświadczony milicjant ma problem ze snem sprawa jest naprawdę poważna i nie ujawnia całej prawdy. Faktem jest to, że ten drugi nie zamierza dzielić się dręczącymi myślami, zachowując własne troski związane z koszmarami, poczuciem winy oraz odkrywaniem siebie z daleka od Krajewskiego.

— Robert? — Głos Krajewskiego przerywa cisze i przywraca Mrozowskiego na ziemie.

— Mhm? — Obraca głowę z jego stronę.

— Wiesz, że możesz mi wszystko powiedzieć? Domyślam się, że nie jest ci łatwo. — Wypowiada te słowa z łagodnością i chęcią złapania go za rękę. Wie, że nie może.

— Tobie też nie jest łatwo, a ja po prostu jestem odrobine zmęczony. — Milicjant wymusza drobny uśmiech, który zdecydowanie Arka nie przekonuje, lecz nie zamierza naciskać, póki wyraźnie nie będzie go to drażnić. Na razie da mu czas, powie wtedy, gdy będzie gotowy.

Chwile później wysiadają w ciszy i kierują się na znajomą ścieżkę co jakiś czas ocierając się o siebie ramionami. Arek nagle wyczuwa zapach tytoniu i zerka na Roberta z cwanym uśmieszkiem.

Dziękuje za naszą randkę, przedtem nigdy na żadnej nie byłem. — Schyla głowę w podziękowaniu, jakby się kłaniał słysząc nagle kaszel Roberta co niezmiernie go rozbawiło. Spodziewał się takiej reakcji. — Jezus, ale ty kopcisz. — Jęknął po chwili z udawanym zdegustowaniem, przewrócił oczami i wyrwał papierosa, samem wkładając go sobie do ust.

Nie musiał długo czekać na reakcje drugiego, czym było najzwyczajniejsze prychnięcie. I nie, nie był zły, wręcz przeciwnie - dobrze bawił się i czuł w towarzystwie Krajewskiego. Mógłby dalej się z nim droczyć oraz przepychać jak jakiś małolat, ale zauważył, że ten nagle spochmurniał i dobrze wiedział dlaczego.

— Może odprowadzić cię na górę? — Proponuje, by poprawić mu humor oraz zerka na jego nogę.

— I dać się zaciągnąć mojej mamie na przesłuchanie "kim jesteś i dlaczego zrobiłeś mojemu synowi ślad?" Oh nie chciał byś.

— Że co słucham? — Odzywa się nieco uniesiony głosem i mruga kilka razy.

— Oj nie mów, że nie pamiętasz.

I głupio by się przyznać, że nic nie pamięta więc przemilczą sprawę, próbując opanować kłębiące się emocje. Niestety nie zdąża wydusić choćby słowa kiedy stają pod znajomym blokiem.

— No to cześć. — Arek zatrzymał się na chwile przed drugim nie wiedząc co jeszcze dodać więc obrócił się na pięcie i otworzył drzwi na klatkę schodową.

— Poczekaj. — Zatrzymał go zwykłym poleceniem i podszedł do niego. — Ja również dziękuję za ten wieczór... niech będzie ci z tą randką. — Uśmiechnął się szybko i założył mu kaptur niemal na oczy na co obaj zachichotali.

Arek ogarnął nieco kaptur i spojrzał w ciszy na twarz Mrozowskiego czekając na kolejne słowa czy ruch, w których czaiła się niepewność. Z łatwością dostrzega to w ruchach milicjanta, nawet podczas ich ostatniej nocy. Teraz byli tak blisko siebie, napięcie wciąż rosło, lecz Robert obrócił się, cofnął i skinął jednie głową na pożegnanie co nie ukrywajmy, rozczarowało młodego Krajewskiego.

Cóż, sam postanowił wrócić do domu w ciszy więc otworzył drzwi i wszedł na parterze klatki schodowej słysząc jedynie szybki szmer za sobą oraz nagły ucisk na obu rękawach swoje płaszcza po czym uderzył tyłem głowy w srebrną skrzynkę na listy. Dobrze chociaż, że kaptur osłonił go na tyle, że praktycznie nie zabolało. Mógłby zacząć się szarpać, a także bronić, ale nie musiał tego robić, gdyż wiedział do kogo należą wargi, które właśnie czuł na sobie.
Nie spodziewał się tak szybkiego kroku ze strony Roberta, ale ta wcale nie krótka i odważna (oraz nieco nierozważna) chwila sprawiła, że poczuł przyjemne motyle w brzuchu.

— Czyżbyś chciał nawiązać do naszego pierwszego pocał- — Robert przerywa mu pytanie zasłaniając jego usta ręką.

Mrozowski zerka na schody nasłuchując z skupieniem. Arek przez chwile nie rozumie jego zachowania, w końcu sąsiedzi zapewne siedzą w swoich fotelach, a dobrzy znajomi (w tym Maria) na pewno by ich nie wydali, ale wtedy przypomina sobie, że Robert ani o tym nie wie, ani nie czułby się przekonany.

— Spokojnie, to tylko dźwięk. Nieźle cię odbija przez to zmęczenie. Może zechciałbyś przenocować u mnie? — Pyta z czułością, tym razem nic nie sugerując, gdy zdejmuje szary kaptur.

— Może innym razem. Musze wracać bo znowu dostane kolejną masę pytań dlaczego nie wróciłem na noc. — Mężczyzna przeciera twarz rękoma oraz potrząsa głową, by nieco się rozbudzić. — Powodzenia jutro i cześć.

I wybył zostawiają, Arka i jego współczucie sam na sam. Miał wrażenie, że Robert nie do końca mu ufa co chciałby zaakceptować, (ponieważ długo się nie znają) ale równocześnie wie, że bez tego nie zbudują zdrowej relacji. Chyba tylko czas, którego może zabraknąć w każdej chwili zbuduje pewność siebie i akceptację.

Krajewski wspina się po schodach zmartwiony tym wszystkim i nie ma co się dziwić. Jeżeli to wszystko przeżyje to jego historie powinny być inspiracją dla filmu lub książki! Jakby spotkał siebie sprzed czterech lat to młodsza wersja jego samego uciekłaby w popłochu i zapewne uniknęłaby tych wszystkich błędów. Ale czy wtedy poznałby Mrozowskiego?

— Ależ ty się ustawiłeś Areczku, no no no, owinąłeś sobie tego koleżkę wokół palca. — Głos Marii wyrywa go z przemyśleń i już wie co za dźwięk słyszał Robert. Ta wścibska dziewucha musi wszystko wiedzieć! Mimo tego przez te wszystkie lata przyzwyczaił się do tego typu zachowań z jej strony i nie ma się o co złościć. Akurat on jest typem człowieka, który potrafi szybko obdarzyć zaufaniem nowo poznane osoby, (pomimo nieprzyjemnych doświadczeń) niszcząc dystans i dyskomfort.

Nie to co Robert.

»»--⦏R̂⦎--««

Milicjant ledwo co staje przed drzwiami do mieszkania, a już słyszy kolejną kłótnie rodzicieli przez ściany budynku. Mimo, iż próbują utrzymać to małżeństwo w zdrowych stosunkach, ukrywając spory przed uszami sąsiadów i syna to nieprzyjemną atmosferę odczuwają wszyscy jeszcze wiele godzin później.

Wchodzi z najwyższą ostrożnością i zamyka drzwi bezdźwięcznie.

— Może dzięki temu się wyleczy! — Słyszy wyraźniejszy głos ojca. — Po jednej wizycie lekarza nie da się stwierdzić czy wrócił do normy.

— Przecież jest! Jest normalny. — Powtarza Ewa naciskając na słowo "jest". — Cerek powiedział, że jest zdrowy także czego jeszcze oczekujesz? Znalazł sobie dziewczynę i na nowo układa życie, także może zamiast podejrzewać go o kolejne według ciebie niegodziwe czyny wesprzesz go jak normalny ojciec.

— On nie ufa mi, ja nie ufam jemu. -— Odpowiada Edward nieco ciszej znudzony sprzeczką. Wiadomo, że zrobi po swojemu. — Widziałaś kiedykolwiek tą dziewczynę? Zdradzał ci coś o niej? Oboje wiemy, że odpowiedź brzmi: nie. Raz już go spedalono i nie mogło mu minąć tak nagle, czy ty tego nie rozumiesz? Do tego potrzebny jest lekarz. Tym razem skuteczniejszy, póki Robert nie wykaże zmian i udowodni wszystko faktami. Prawdą. — Podkreśla ostatnie słowo. — To moja powinność, skoro on nie umie sobie z tym poradzić, to ja muszę o to zadbać bo błądzi jak dziecko we mgle.

Nagle młodszy Mrozowski słyszy kroki i cofa się nieco do swojego pokoju. Nie ma pewności kiedy rodzina zorientuje się, że wrócił więc postanowił po prostu zamknąć się w swoich czterech ścianach i pomyśleć. Logiczne było to, że najlepszym dowodem na jego zmianę będzie przedstawienie owej dziewczyny, której no.. nie miał. Nie posiadał również, żadnej przyjaciółki, która byłaby zdolna do udawania jego wybranki. Czyli co? Będzie musiał zmierzyć się z kolejnych durniem starającym się wyleczyć jego przypadłość?

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro