[001] hypermobility is unenjoyable
— NA PEWNO DASZ SOBIE Z TYM RADĘ?
— Mamo, ile razy mam ci powtarzać, że tak? To zaczyna się robić męczące. — Vivienne przewróciła oczami, poprawiając materiały w dłoniach. Musiała tylko zanieść je do pracowni, która znajdowała się dobre dziesięć minut od domu, a rodzicielka jak zwykle nie wierzyła w jej umiejętności szybkiego chodu. Spojrzała na nią i kiwnęła głowa w stronę drzwi, by pomogła chociaż z tym. Na szczęście załapała, więc rzuciła tylko ciche na razie i w akompaniamencie uważaj na siebie, wyszła na ulicę.
Na jej szczęście na chodnikach nie kręciło się wiele osób, dzięki czemu nie musiała się martwić czy na któregoś wpadnie bądź ów osobnik zderzy się z drogocennym materiałem. Westchnęła głośno, kiedy to piosenka przełączyła się i była zmuszona słuchać jakiegoś nudnego darcia w obcym języku.
— A wszystko przez to, że nie chciało mi się zrobić playlisty — szepnęła do siebie i zatrzymała na pasach. Nadgarstki zaczęły ją już boleć, jednak zignorowała to i poprawiła jedynie materiał w wygiętych dłoniach. Miała wrażenie, że te zaraz odpadną, ale na szczęście wciąż trzymały się na swoim miejscu. Wiedziała, że to tylko kwestia kilku minut aż te w końcu odmówią posłuszeństwa, dlatego, kiedy już mogła przejść bezpiecznie, przyspieszyła kroku. Co niektórzy przyglądali się jej, z dziwnym spojrzeniem bądź i podziwem, iż dzierży w dłoniach tak wiele materiału. Zaśmiała się cicho i pokręciła głową, oczywiście, że uważali ją za dziwadło.
Szczęście jednak nie trwało długo, gdyż chwilę później poczuła, jak z dłoni wyślizguje się jeden z materiałów. Rozszerzyła oczy i stojąc już na jednej nodze, próbowała chwycić nią upadający materiał i przyciągnąć go do siebie. Nie mogła przecież zmarnować tak drogocennej rzeczy, na której zarabiały razem z mamą, to byłoby marnotrawstwo. A kiedy już myślała, że udało jej się złapać uciekającą zieleń ubiegła ją obca dłoń.
— Kurwa mać — uciekło z jej ust.
Uniosła głowę, wciąż stojąc na jednej nodze i przyjrzała się twarzy bohatera. Zmarszczyła brwi, by zaraz potrząsnąć głową i przybrać delikatny uśmiech na buzię. Nie znała tej dziewczyny, wydawała się ona dziwnie normalna i wręcz niewyróżniająca się z tłumu. Krótkie blond włosy sięgające do połowy szyi. Piegi rozniesione na twarzy, chociaż Vivienne mogła przysiąc, że były one sztuczne i ciemne, zielone oczy. Ładne, chociaż nie w jej guście, ale zdecydowanie pasowałyby do jednego z materiału, które właśnie niosła. Och, a koszula, którą mama mogłaby z niego stworzyć, przy tym wydawałaby się idealnie grać z cerą któr-
— Halo? Jesteś tu? — Znów potrząsnęła głową, by odgonić nadchodzący projekt. Delikatna woń różu obiegła jej policzki i pokiwała głową.
— Tak, tak przepraszam... Zamyśliłam się! A tak w ogóle, to dziękuje za pomoc!
Nieznajoma uśmiechnęła się, więc pomyślała, że może nie wygłupiła się tak bardzo. Ból rozprzestrzeniający się do dłoni skutecznie odciągnął ją od kolejnych, bezsensownych rozmyślań, a na twarzy szybko wykwitł grymas. Nie chciała jednak, by dziewczyna przez to coś złego sobie pomyślała, dlatego powiedziała:
— Wiesz, gdybyś mogła, to pomożesz mi to zanieść do sklepu? Jest tuż za rogiem, ten z fikuśnymi sukniami, może kojarzysz?
Vivienne te suknie nie są fikuśne, a jedynie oryginalne. Gdyby tylko mama słyszała co mówisz, już dostałabyś w głowę.
— Och, pewnie! — I już było przyjemniej.
Mimo urywających się nadgarstków jakimś udało im się dotrzeć do sklepu i otworzyć drzwi. Dotąd Vi nie wie, jak dokładnie udało jej się wyciągnąć kluczyk z kieszeni, ale hej! Ważne, iż w końcu mogła odłożyć te cholernie ciężkie materiały na ich miejsce. Poinstruowała nieznajomą co gdzie i jak ułożyć, i podziękowała jej serdecznie. Owinęła prawą dłoń, wokół lewego nadgarstka i zaczęła delikatnie go masować. To zawsze jakkolwiek pomagało, a to, że towarzyszył temu dźwięk łamanych kości to już inna sprawa.
— Ty... W porządku? — zapytała dziewczyna, na co Vi zmarszczyła brwi. Chwilę jej zajęło, by pojąć o co chodzi, jednak wzrok zielonych oczu utkwiony w jej dłoniach doprowadził do odpowiedzi.
— Pewnie! To nic takiego, tylko czasem bolą, kiedy za dużo dźwigam. No i strzelają tak dziwnie. O, słyszysz?
— Doprawdy obrzydliwe. — I Vivi mogła tylko przytaknąć, bo w końcu komu mógłby się taki dźwięk podobać, prawda? Dlatego by szybko wybrnąć z dziwnej atmosfery, puściła swój nadgarstek i wystawiła niepewnie dłoń ku nieznajomej.
— Jestem Vivienne.
— Abigail, miło poznać.
Patrzyły jeszcze chwilę na siebie, po czym opuściły ręce. Ileż przecież można było wpatrywać się obcego człowieka czyż nie? A Vivienne nie lubiła tego... Właściwie ludzie nie należeli do jej ulubieńców, nie żeby sama była czymś innym. Jednak większość z nich, nie zapadła w dziewczyńskiej pamięci dobrze. Dlatego teraz w wieku dwudziestu trzech lat nawiązywanie kontaktów międzyludzkich, na którymś etapie przynosiło jedynie straty, bo ta nie wiedziała, co dokładnie powinna zrobić.
— Znowu odpłynęłaś co? — Vi spojrzała na nią i potwierdziła jej słowa. Odruchowo lewą dłonią chwyciła się prawego łokcia i ścisnęła go mocno. Cóż za wstyd tak ignorować osobę, bez której pomocy by sobie nie poradziła. — Ja muszę spadać, także do zobaczenia. Wpadnę tu kiedyś.
I tyle ją widziała. Jedynie dzwoneczek poinformował ją o opuszczeniu przez Abigail lokalu. Spuściła głowę i westchnęła. Była naprawdę beznadziejna, ale może jeśli ktoś ewidentnie zesłał na nią nową znajomą, to może powinna z tego skorzystać? Ponownie westchnęła i podeszła do drzwi, by przekręcić w nich klucz. Miała wręcz obsesje, by zamykać się w pracowni, kiedy już tu przychodziła, a szczególnie sama. Kto wie, co mogłoby się wydarzyć, gdyby pewnego razu zostawiłaby je otwarte i na przykład weszła w głąb pracowni, pozostawiając sklep pusty. Może ktoś zabrałby jedną z sukni z wystawy? Albo okradłby je ze wszystkich pieniędzy? Lub co gorsza, chciałby ją zabić!
Wzdrygnęła się na samą myśl o tym, iż mogłaby tu umrzeć i zabrała się za uiszczenie swojego najnowszego projektu na papierze. Od dawna już nie stworzyła niczego nowego, co smuciło zarówno ją, jak i jej mamę, która nigdy nie pospieszyła Vi w wymyślaniu nowych krojów. I dziewczyna czasem naprawdę twierdziła, że nie zasługuję na taką rodzicielkę, jaką miała, bo ta była zdecydowanie dla niej za dobra. Nie naciskała, gdy Collins nie tworzyła przez dobre pół roku. Nie skarżyła się, iż ma za dużo pracy, kiedy córka chodziła po różnych sklepach, szukając jakiegoś punktu zaczepienia.
Była doprawdy złotą kobietą, o, którą Viv musiała dbać, mimo swoich przypadłości. Dlatego, kiedy dostała odpowiedź na swojego wcześniejszego smsa, iż rodzicielka jest dumna, że udało jej się z kimś porozmawiać, uśmiechnęła się szeroko.
— Jesteś cudowna mamo — szepnęła.
Schowała telefon do kieszeni spodni i chwyciła naostrzony ołówek, który swoją drogą prawie pokrył się kurzem i zaczęła szkicować. Prosty krój, długie rękawy zakończone falbanką i och, gdzieś i ona sama. Może wokół kołnierzyka, a może wzdłuż zapięcia? A guziki, guziki jakie? Czarne zbyt zwyczajne, kolorowe nie będą pasować. Och, a kolor, jaki koszuli? Może ciemny fiolet? Albo ta zieleń, która nowo poznana miała w oczach, przecież podobną niosły ze sobą. Czy postawić na klasyczną biel lub kilka kolorów? A może połączyć je ze sobą? Zestawienie czerni z bielą, klasyk, tak, tak. Przecięta na pół wyglądałaby wyśmienicie, a może i z tylu inny materiał? Bądź któryś rękaw albo!
I tak minęła jej trzecia godzina, i kiedy już skończony projekt w swych dłoniach dzierżyła, popłakała się prawie ze szczęścia. To było jak sen, gdy ujrzała w jej mniemaniu koszulę marzeń, której projekt już wysłała mamie. Uśmiechała się szeroko mimo bólu w plecach i przekrwionych oczu, czując się cholernie dobrze. Posprzątała po sobie, spakowała dodatkowo mniej udane szkice do torby i skierowała się ku wyjściu, w końcu nic więcej nie miała tu do roboty. Ileż można przyglądać się manekinom i skrojonym materiałom? Zagryzła wargę i zarzuciła na ramiona szary płaszcz. Zacisnęła palce na pasku od torby i wyciągnęła z niej klucze.
Na dworze było już szarawo, a zimny wiatr nieprzyjemnie wierzgał jej włosami. Kiedy już zamknęła drzwi, szarpnęła za klamkę z dobre trzy razy, a kiedy upewniła się, że na pewno jest wszystko zabarykadowane, odsunęła się i ruszyła ku domowi. Co jakiś czas musiała poprawiać włosy, gdyż te w irytującym geście ciągle zasłaniały pole widzenia. Aż w końcu przystanęła i związała niesforną grzywkę w kitkę. Z pewnością wyglądała z tym głupio, niczym mały piesek z odstającym kikutem, jednak tak było jej wygodnie. A przecież kto o wieczornej godzinie mógłby przyglądać się temu, jak wygląda?
— VIVI! Nie myślałam, że już wieczorem ponownie się spotkamy!
I Vivienne była wyjątkowo zdziwiona, że ujrzała tak szybko nowo dziewczynę, która już zdrobniła jej imię. Potrafiła tylko pokiwać niepewnie dłonią i w jak najszybszym tempie przywrócić dawny stan swojej fryzurze. Blondynka sama do niej podeszła i się uśmiechnęła. Policzki miała czerwone zapewne od zimna, a na sobie czarną kurtkę z kożuchem przy kapturze.
— Dopiero wyszłaś z pracowni? — znów pokiwała głową i wsadziła dłonie do kieszeni płaszcza. — Ja wracam od znajomego, ma sklep z zabawkami niedaleko. Nawet mówiłam mu o tobie! Że szyjesz z mamą ubrania czy jakoś tak, dobrze mu powiedziałam?
— Ty... Przepraszam, ale co zrobiłaś?
— Darmową reklamę, ale możesz podziękować mi później. — Uśmiechnęła się szeroko i objęła za ramię spiętą Vivienne. Przycisnęła ją na moment do siebie i puściła, widocznie czując, jak ta zareagowała. To wszystko działo się za szybko, jak na nią i nawet nie miała jak odmówić! Abigail potrafiła wyjątkowo sprawnie podejmować decyzję i nawet nie wiedząc czemu, kroczyła już koło niej, kierując się... No właśnie gdzie? Nie słyszała o rzekomym sklepie z zabawkami, dlatego, kiedy ujrzała podświetlony szyld na własne oczy, była prawie że w szoku. Jak mogła nie wiedzieć o takim miejscu? Inspiracji zapewne znajdowało się tam od groma, bo już na wystawie była w stanie zobaczyć kilka lalek oraz różnych figurek. Od wejścia dzieliły ją dosłownie trzy schodki, jednak nie zdecydowała się na wejście po nich. W przeciwieństwie do Abigail, która już trzymała klamkę na staroświeckich drzwiach.
— A ty co? Nie idziesz?
— Znamy się nawet nie dzień, a ty zachowujesz się dziwnie... I do końca nie wiem, czy mogę ci ufać, okej?— bąknęła cicho, z nadzieją, iż dziewczyna to usłyszy. Spojrzała na nią, jednak nie potrafiła z niej nic wyczytać. A tym bardziej z tego spojrzenia, jakim ją teraz skanowała. Ostatecznie ta uśmiechnęła się i zeskoczyła ze schodków.
— Nie jesteś jednak taka głupia, wiesz? A już myślałam, że będzie z tobą mniej zabawy. — Uniosła brew zdziwiona jej słowami. Czy miało to jakieś podłoże? Albo czy miało to ją obrazić? Nie wiedziała, a pytać też zbytnio nie chciała. Jedyne, o czym marzyła teraz to spokój i sen, a od tego jeszcze dzieliła ją długa droga.
— Czyli możemy już jednak wracać?
— Ta pewnie, odprowadzę cię do tej prostej. Dalej będziesz wiedzieć jak iść? — Na to Vivienne pokiwała głową i już kierowały się w stronę ustalonej drogi. Tym razem nie odezwały się do siebie żadnym słowem, jedynie na pożegnanie Abigail rzuciła głośne do zobaczenia Vivi i już jej nie było. Z tego, co Collins wywnioskowała, dziewczyna cofnęła się do sklepu z zabawkami, jednak czy do niego trafiła, nie widziała, bo zajęła się już drogą do domu. A cichą muzykę w słuchawkach, które miała przez ten cały czas w uszach, w końcu zmieniła, bo słuchanie przez bite cztery godziny jednego kawałka już zdarzyło się jej znudzić.
Och i jaka wielka szkoda, że nie widziała tego zaintrygowanego spojrzenia na swej sylwetce, kiedy to odchodziła od sklepu z zabawkami, przy akompaniamencie spokojnej melodii pozytywki.
ja chcę tylko podkreślić, że abigail jest moim ulubieńcem tutaj))): i wrzucilm link do playlisty we wstępie, gdyby ktoś chciał przesłuchać! i możecie też mi napisać, jak pierwsze wrażenie<3 no i dawno nie pisalm tak długiego rozdziału, więc chce tylko napisać, że jestem z siebie dumny<3
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro