Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

𝟎𝟎𝟑. - wednesday

┌─────────────────┐

└─────────────────┘

˖⋆🦋 ࿐໋₊

𝐆𝐎𝐉𝐎 𝐒𝐀𝐓𝐎𝐑𝐔 czuł się tego dnia wyjątkowo dziwnie. Rzecz jasna, nie chodziło tutaj wcale o jego stan zdrowia. Chociaż może tak właściwie był chory? Jeśli tak, to prawdopodobnie poważnie. Może nieuleczalnie. Czyżby umierał?

Była to doprawdy przedziwne schorzenie, objawiające się podejrzanie dopiero w pobliżu (y/n). W ogóle jeśli nie przebywał w jej pobliżu, chciał koniecznie do niej wracać. Kobieta w jakiś sposób sprawiała, że czuł przy niej stały niepokój. Nieustanne zdenerwowanie i coś czego absolutnie nigdy dotąd nie przejawiał - niepewność. Na dodatek łapał się często na nagłym, idiotycznym uśmiechaniu, spowodowanym jej jakże uroczymi działaniami. Nagle przykładowo sposób w jaki marszczyła nos przy zirytowaniu stał się dla niego zniewalający. Zaś to jak wzruszyła ramionami, nie chcąc przyznać się do błędu albo sam jej uśmiech zaczęły stanowić widok, bez którego nie chciał zaczynać kolejnego dnia. Powodowała również, że miał ochotę sprawiać jej radość, przeganiając smutek, który z niejasnego dla niego powodu stale jej towarzyszył. Czyżby jego trupia żona zaraziła go jakąś śmiertelną chorobą?

Nawiedziły go skrajnie szalone myśli, jakoby istota małżeństwa faktycznie wcale nie była negatywem. Nie stanowiła symptomu początku nieuleczalnej, szarej rzeczywistości, w której człowiek doszczętnie się zapadał, tracąc po drodze resztki osobowości. Nie była z góry skazana na niepowodzenie. Małżeństwo według tego założenia nie miało być diabelskim paktem, słownym i formalnym więzieniem dla dwóch osób. Miało nabierać zupełnie nowego znaczenia, w którym dwójka ludzi, zmotywowana nieskończonym uczuciem, postanawiała związać się ze sobą w każdym możliwym znaczeniu tego słowa. W takim wypadku małżeństwo stawało się sumą wszystkich uśmiechów, wzruszeń ramion i marszczeń nosa tej drugiej osoby, których za żadne skarby nie chciało się pominąć.

To stawało się coraz zabawniejsze. Gojo mógł mieć dosłownie każdą. Wystarczyło tylko, aby kilka razy zamrugał swoimi błękitnymi oczami odzianymi w wachlarz śnieżnobiałych rzęs i wysłał od czasu do czasu zalotny uśmiech. Dlaczego więc spośród każdej innej kobiety, jaka istniała na tym świecie, w tamtym momencie pragnął już tylko jej? Rozpędził się w jej stronę tak bardzo, że droga ucieczki przed ich spotkaniem przestała istnieć.

W ogóle miłość była zabawna. Jej doznawanie można porównać z szalonym rejsem. W pewnym momencie zdajesz sobie sprawę, że zacząłeś płynąć przez zupełnie nieznane wody, jakoś w połowie zauważając, iż doszczętnie utknąłeś w intensywnym i może nawet skrajnie niebezpiecznym sztormie uczuć. Jednak czy uda ci się ostatecznie wrócić na spokojne wody i w końcu dotrzeć do portu?

— Gojo, dobrze się czujesz? — zdecydowanie umierał, lub miał omamy, gdyż nawet zwykle obojętny albo zirytowany nim Nanami, spoglądał na niego teraz z wyraźnym niepokojem, równocześnie machając mu przed twarzą dłonią. Białowłosy nawet podczas standardowej procedury irytowania Kento nie potrafił się na nim w pełni skupić. Zawsze gdzieś z tyłu głowy majaczyła mu persona (f/n), której nie mógł się pozbyć. Jednak w tej chwili rozmyślał gorączkowo o sposobie, w który mógłby się skutecznie wyleczyć.

— Co? Jasne, że tak — Satoru w końcu odpowiedział już zniecierpliwionemu i ponownie zirytowanemu blondynowi, który poprzestał machania ręką i na nowo usiadł w swoim krześle — Nanamin, wiesz na co jest najwyższa pora?

— Nie? — odparł pytająco już wytrącony z równowagi mężczyzna.

— To najwyższa na moją nową randkę! — Gojo poderwał się błyskawicznie z miejsca, a dosłownie sekundę później zniknął całkowicie z pola widzenia Kento, który westchnął prawdziwie zmęczony samą krótkotrwałą obecnością białowłosego.

— Czy on przypadkiem nie wspominał, że ma teraz żonę?


(y/n) od samego początku doskonale zdawała sobie sprawę, że jej „mąż" miał za zadanie jej pilnować. Jakie więc było jej zdziwienie, kiedy to Satoru zostawił ją w towarzystwie swoich uczniów, tłumacząc się, że musi zajrzeć do swojego dobrego znajomego. Było to jeszcze w miarę normalne, jednak zmieniło się to w momencie, w którym od zniknięcia mężczyzny mijały godziny. Kobieta wręcz czuła, że coś w tej sytuacji jej nie gra.

Ostatecznie czwórka do wieczora chodziła po rozległym mieście. Trójka podopiecznych Gojo rzecz jasna nie skrywanie cieszyła się, że zamiast treningu mogli nieco się poobijać i poszwędać razem z domniemaną żoną swojego mentora, którą skrycie polubili w dość krótkim czasie. I to ze wzajemnością.

Wszystko było w porządku, do czasu gdy grupa mijała na swojej drodze jeden z bardziej luksusowych lokali, a (y/n) postanowiła do niego wstąpić, ze względu na odbywające się w nim amatorskie występy aspirujących artystów gry na fortepianie. Wytłumaczyła z szerokim uśmiechem nastolatkom, że wprawdzie ubóstwia ten instrument i chętnie zaprezentowała by im swoje zdolności. Ten sam uśmiech zniknął jednak w przeciągu sekundy od wejściu do rzeczonego budynku.

Bowiem ich oczom ukazał się żywo gawędząc z jakąś blondwłosą kobietą Gojo Satoru, zajmujący niemal pierwszy od wejścia stolik. (y/n) po ocknięciu się z chwilowego szoku, szybko przeszła do działania w pierwszej kolejności prosząc o wyjście nastolatków, jednocześnie walcząc ze zranioną ekspresją, która uparcie próbowała opanować jej lico.

Skarbie — (y/n) zwróciła się do Gojo, podchodząc do niego sprawnie i łapiąc za ramię, jednocześnie podciągając go z miejsca — co to za jedna?

Wystarczyło jedno spojrzenie na twarz białowłosego, aby wiedzieć, że był szczerze zaskoczony pojawieniem się jego „żony". Można było łatwo wywnioskować zarówno z ust złożonych w literę „o", jak i jego całkowitego znieruchomienia.

— Kim ona jest? — tym razem odezwała się blondynka, też podnosząc się z wcześniej zajmowanego miejsca.

— Naturalnie, jego żoną — odpowiedziała dumnie (kolor)oka, wyciągając w stronę nieznajomej kobiety kościstą dłoń z obrączką, a w następnej kolejności krzyżując dłonie i prostując się w miejscu. Posłała również zwycięski uśmiech w stronę swojej rywalki.

Zdezorientowany Satoru był w stanie tylko niemo przesuwać wzrokiem pomiędzy kobietami.

— Czekaj, Mina. Nie rozumiesz — wydusił z siebie, zamierzając zatrzymać blondynkę przed odejściem — Ona nie przecież nie żyje! — niebieskooki wymusił z siebie śmiech, tym samym chwytając za nadgarstek jedną z rąk (y/n) i w dowodzie na swoje słowa, potrząsając nią kilka razy.

Oburzona małżonka praktycznie od razu wyrwała się z jego uścisku i umacniając nowy na jego ramieniu, zaczęła go ciągnąć w stronę wyjścia z restauracji.

— Zadzwoń do mnie jeszcze, Mina! — wydarł się na odchodne Satoru, tylko sprawiając, że uścisk na jego ramieniu został drastycznie wzmocniony.

(y/n) przez kilkuminutową wycieczkę po ogarniętym późną porą Tokio, nie odezwała się ani słowem do Gojo. Jemu też nie uśmiechało się przemawiać do wyraźnie całkowicie wściekłej małżonki. Ich podróż zakończyła się dopiero w pobliskim parku, pod ironicznie, pokaźnych rozmiarów, osamotnionym drzewem. Wtedy to kobieta z obrzydzeniem, gwałtownie puściła kończynę mężczyzny, stając prosto na przeciwko niego.

— Jak mogłeś to zrobić, Gojo? A wszystko po to, by spotkać się z tą drugą? — wyraźnie zraniona (kolor)włosa obróciła się do mężczyzny bokiem, przy okazji krzyżując ponownie górne kończyny.

— Tak naprawdę ona nie była druga, ani też trzecia, albo czwarta... ale to raczej nie ma teraz znaczenia — białowłosy zaczął wymieniać na palcach, jednocześnie nieudolnie tłumacząc swoje zachowanie — Nie rozumiesz, (y/n)? To ty jesteś tą drugą.

— Nie! — (y/n) w jednym momencie obróciła się w jego stronę, wyrzucając ręce w powietrze — Jesteś moim mężem! To ona jest tą na boku! — wykrzyczała, w końcu, w przeciwieństwie do niego, nie będąc w stanie utrzymać niewzruszonej postaci, odwracając się całkowicie od Gojo i wybuchając gromkim płaczem.

— Czekaj, ty płaczesz? — zapytał pozornie niewinnie, w odpowiedzi uzyskując jedynie bardziej nasilony szloch z jej strony, z powodu którego zaczął powoli panikować. — Ty płaczesz! Hmm, co się wtedy robiło według tej książki...?

Satoru stał tak ponownie całkowicie znieruchomiały, nie będąc w stanie ruszyć nawet palcem. Znowu poczuł to coś - jak wcześniej uważał - objaw zgubnej choroby. Infekcji, która atakowała jego serce, które z kolei nakazywało mu bez żadnego wahania zrobić coś, żeby (y/n) przestała tak przeraźliwie płakać. Żeby znowu uśmiechała się tak, jak gdy przyłapał ją w galerii handlowej ze swoimi uczniami. Utrwalił sobie wówczas ten wyraz w pamięci, co rusz odtwarzając go na nowo i napawając się nim. Żeby już nigdy więcej nie tonęła we wszechogarniającym smutku. Wręcz przeciwnie - zawsze się uśmiechała. Zechciał być nawet powodem, wywołującym w niej szczęście, same pozytywne uczucia. Ale przede wszystkim najpierw musiał sprawić, że nie będzie roniła za niego łez, bo samo to budziło w nim skrajny smutek. A więc owszem, zdecydowanie zachorował, i to z całą pewnością ostatecznie, bezpowrotnie.

— Dziewczyna ma rację! — krzyknął jakiś bezdomny, podnosząc się z najbliższej ławki, na której najwidoczniej przysypiał. Nikt jednak prawie nie zwrócił na niego uwagi, więc jegomość ponownie opadł na swoje drewniane posłanie.

(y/n) nadal nadmiernie szlochała, co w pewnym momencie sprawiło, że jedno z jej oczu całkowicie wypadło z jego należytego miejsca i przetoczyło się bezwładnie po podłożu w stronę Satoru, kończąc swoją trasę na odbiciu się z impetem od jego ciemnego buta. Mężczyzna wzdychając, niechętnie sięgnął po gałkę oczną, wycierając ją o swoje ubranie w celu usunięcia z nieczystości i podając kobiecie, która po momencie namysłu przyjęła podarunek.

— Słuchaj... — zaczął, stając nadal za nią — przykro mi ale nic z tego nie będzie.

— Dlaczego? — kobieta odwróciła się lekko w jego stronę, zadając pytanie z wyraźnym wyrzutem — To moje oko, prawda?

— Ależ nie! — białowłosy od razu zaprzeczył, w kończy odwracając się od niej i odchodząc kilka kroków w stronę swojego poprzedniego miejsca postoju — Twoje oko jest... urocze? — bardziej zapytał, niż przyznał — Słuchaj, w innych okolicznościach - kto to wie? Ale, (y/n), zbyt wiele nas różni. Nie możemy przecież zapomnieć, że jesteś MARTWA!

— Mogłeś o tym pomyśleć zanim poprosiłeś mnie o rękę!

— Czego ty nie rozumiesz, kobieto?! To jedna, wielka pomyłka! Małżeństwo nie jest ani trochę w moim stylu! Miłość do mnie kompletnie nie pasuje! Nigdy z własnej woli bym się nie ożenił z nikim, a zwłaszcza z kimś podobnym do ciebie! — Satoru nie wytrzymał presji, która została na niego wywarta. Dał upust negatywnym emocjom, do których ani trochę nie przywykł, w najgorszy możliwy sposób - wypowiadając je na głos, przy pomocy ani trochę nieprzemyślanych słów. Rzecz jasna, gdy sens owych słów do niego dotarł z opóźnieniem, momentalnie ich pożałował, przeżywając kolejne wewnętrzne zaskoczenie. Od kiedy czymś się przejmował, do tego do tego stopnia, aby odczuwać przez to smutek czy żal?

— Wiesz, to małżeństwo od początku było skazane na porażkę. Ty nigdy nie chciałeś miłości, ale ja zaczęłam wierzyć, że w pewnym momencie może mi ją podarujesz. W jakiejkolwiek ilości. Byłam naiwna.

Po podsumowaniu swoich uczuć (y/n) nie próbowała już dalej boleśnie i nieskutecznie z nim dyskutować. Następnym, co Gojo usłyszał było przepełnione rozpaczą westchnienie, zaś sama jego autorka zaczęła stopniowo oddalać się z jego pola widzenia.

I tu pojawia się stały dylemat tego typu sytuacji - jeśli mu zależało, dlaczego za nią nie pobiegł? Dlaczego nie ruszył się z miejsca i nie pognał za nią, jakby zależało od tego jego życie? Dlaczego stał w miejscu, czując na ustach tańczące niewypowiedziane słowa, które parzyły jednocześnie język, jak i duszę, patrząc jak odchodzi. Dlaczego pozwolił jej odejść? Czy nie powinien przełknąć całej żrącej goryczy dumy i odrażającego posmaku strachu do przyznania, że mu zależało?

Czasem słowa zwyczajnie kosztują więcej niż cisza, która je ostatecznie zastępuje. Jednak to ona przynosi największe straty.

Najsilniejszy szaman jujutsu nareszcie praktycznie uporał się z zaistniałym kilka dni temu problemem swojego fałszywego małżeństwa.

Dlaczego więc czuł się całkowicie odwrotnie, jakby popełnił błąd?

┊✧*。 ✯┊☪︎⋆✧*。 ┊

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro