Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 9


Vivienne siedziała na korzeniu, czytając grubą książkę, która wydała się jeszcze masywniejsza, gdy leżała na chudych, jak patyki nogach dziewczyny. Jesienne powietrze nie wpływało dobrze na apetyt blondynki, chociaż sprawiało, że na jej policzkach pojawiał się zdrowy rumieniec. Korzystała z pogody, póki nie oziębi się tak, że będzie ją szczypać nos.

Podniosła zamyślony wzrok na taflę jeziora, zatapiając się w marzeniach na jawie.

-Black!-usłyszała krzyk, ale pomyślała, że to wyobraźnia. Wszyscy jej znajomi byli w bibliotece albo dormitoriach. Kiedy nawoływanie się powtórzyło, platynowłosa odwróciła się w stronę szkoły, dostrzegając idącą w jej stronę, Letę. Ciemnoskóra wyglądała na wstrząśniętą, rękoma obejmując się w pasie. Viv bała się, że jej znajoma zwróci ostatni posiłek.

-Co się stało?-zapytała Krukonka, wtykając pomiędzy strony zakładkę i przymykając lekturę, będzie jeszcze na to czas.-Ktoś ci coś zrobił?- Zaalarmowana, gotowa rzucić się w pogoń za dręczycielem. Nie rozumiała, czemu uwzięli się na cichą Ślizgonkę, która właściwie była wyżej statusem niż inni. Ah, tak, czysta krew trzymała się razem i w tym przypadku Black czuła się zobowiązana wstawić za koleżanką.

-To nie... Słuchaj, nie wiem jak naprawić to co zrobiłam-jęknęła brunetka, powstrzymując płacz.-A jeszcze Newt wziął to na siebie. Na pewno go teraz wyrzucą!

Black zbladła, otwierając usta w niedowierzaniu. Co zrobiła Lestrange, że kara była aż tak surowa? Czemu Scamander podstawił się zamiast niej? Przypomniała sobie zeszłoroczne wagary przed egzaminami. Para trzymająca się wyraźnie z tyłu i rozmawiająca cicho ze sobą. Rodzinna idylla, zakłócona obecnością innych znajomych. Na samą myśl krew uderzyła do głowy Viv, która starała się nie wybuchnąć niesprawiedliwą zazdrością. Newt mógł wiązać się z kim chce, a jej przypadali jedynie chłopcy z najczyszą gałęzią genealogiczną. Nawet nie chciała myśleć o konsekwencji zakochania się w jakimś czarodzieju brudnej krwi.

Potarła ramiona, próbując skupić się na ważniejszych sprawach. Tuż przed nią stała przerażona Leta. Czemu akurat miała przyjść do niej?

-Czego ode mnie oczekujesz?-zapytała Vivienne chłodno, z rezerwą. Nie wiedziała, jak zareagować, bowiem ciągle była w lekkim szoku. Właściwie bała się, czy jej koleżanka nie liczy na wstawiennictwo przy użyciu rodzinnych koneksji, a tego użyć nie mogła i nie chciała. Przed oczami miała poważne oblicze ojca oraz zakłopotane matki.

Biedna rodzicielka! Arystokratka z czystym sercem, jednak bez prawa głosu w domu, gdzie panował twardy patriarchat. Do tego hańba, że mimo posiadania trójki dzieci, żadne nie było synem. To właśnie po niej Viv odziedziczyła kolor włosów, platynę, która występowała od pokoleń w rodzinie Malfoy, a także irytującą arogancję, którą zwykle udawało się trzymać w ryzach.

-Nie wiem, naprawdę-załkała dziewczyna, gdyby nie powaga sytuacji, na pewno czarownica zaczęłaby pocieszać koleżankę.-Nie powinien zostać wyrzucony, bo jest niewinny.

-To się przyznaj-westchnęła Vivienne, zastanawiając się, czy nie lepiej wrócić do lektury, która zachęcająco ciążyła jej na kolanach.-Wtedy nie będą mogli go wyrzucić.

-Nie mogę, już i tak szukają na mnie czegoś. Już samo nazwisko nie wystarcza. Jestem złą uczennicą, nikt temu nie zaprzeczy.

Blondynka pokręciła głową, myśląc jakie opcje pozostały. Jej spojrzenie przemykało po błoniach, szukając odpowiedzi. Jakby z oddali słyszała gwar uczniów, którzy błądzili po korytarzach. W końcu spojrzałą na załamaną Lestrange, która uchwyciła się jej jak ostatniej deski ratunku, którą zresztą nie była. Dziewczyna westchnęła.

-Co to był za wypadek? Czy ktoś cię tam widział?

-Nie, dostrzegli Newta, jak próbował złapać wozaka, który mi uciekł. Jeden z uczniów został ranny.

-Nie interweniuj. Najlepiej przez jakiś czas unikaj Scamandera, bo zwrócisz na siebie uwagę. Nie od dziś wiadomo, że szwędacie się razem więc skoro on tam był to i ty-poradziła Viv, chwytając książkę i wstając z korzenia.- Zobaczymy się na wróżbiarstwie.

Zostawiła Letę przy jeziorze, samej zmierzając do zamku. Kierowała się do jednej z sal, gdzie w tej chwili kończyły się zajęcia dodatkowe. Tylko ta osoba mogła coś pomóc w sprawie Newta. Na samą myśl jej serce zaczęło szybciej bić, a dłonie pocić ze strachu. Brawo Black! Łamiesz swoje własne zasady w imię przyjaźni, która nigdy nie przyniesie ci korzyści, tylko krzywdę.

-Profesorze Dumbledore! Potrzebuję pańskiej pomocy.-Blondynka wkroczyła do klasy, gdzie nikogo już nie było, a brązowowłosy mężczyzna chował książki. Uniósł głowę, posyłając jej dobroduszny uśmiech.

-Jestem do twojej dyspozycji, panno Black-mrugnął do niej, obchodząc biurko, aby oprzeć się o jego blat.




Siedzieli w celi aż do rana. Scamander podejrzewał, że był to sposób na zmiękczenie ich przed przesłuchaniem. Po walce czarownic nie było następstw, oprócz paru siniaków, kobiety odpuściły dalszego drażnienia się. Zmęczenie dało o sobie znać i cała czwórka skuliła się w osobnych kątach celi. Vivienne jakimś cudem zdołała wepchnąć się pomiędzy kraty, a przytwierdzone do podłogi posłanie.

Tymczasem Newt czuwał, mimowolnie, bowiem jego myśli ciągle krążyły wokół walizki. Dosłownie cierpiał z wyrzutów sumienia, wyrzucał sobie, co mógł zrobić, a nie zrobił. Co powinien powiedzieć, a czego nie. Po paru godzinach Black uchyliła powieki. Widząc zmartwionego mężczyznę, westchnęła.

-To nie twoja wina-rzekła, wstając, aby rozprostować nogi.-Nic nie mogłeś zrobić.

-Skąd masz pewność?- zapytał umęczony. Kobieta burknęła coś pod nosem, po czym usiadła obok niego, głowę opierając o kratę.

-Bo byś to zrobił- odparła pewnie, posyłając mu niepewny uśmiech.-Jestem pewna, że tak to właśnie miało się potoczyć.

-Dziwny sposób na pocieszenie-mruknął Kowalski, przewracając się na drugą stronę posłania i ponownie zapadając w sen. Jego chrapanie jasno o tym świadczyło. Para spojrzała na siebie z niedowierzaniem, zanim uśmiechnęli się w rozbawieniu.

-A ty?-zapytał, skubiąc skórkę przy paznokciu, jakby już zaczął żałować, że zaczął temat.-Miałaś na to wpływ?

Kobieta wpatrywała się w niego przez chwilę, jakby próbowała rozgryźć o czym dokładnie myśli, zanim spuściła wzrok i odwróciła twarz, aby nie widział jej zbolałej miny.

-Nie jestem pewna. To stało się zbyt szybko.

-Więc czemu się obwiniasz? Twój wcześniejszy wybuch nie był kierowany złością na Tinę, tylko na siebie samą- odgadł, a Black westchnęła, kręcąc głową.-Czemu uparcie nie chcesz przyznać, że cierpisz przez to, co się stało?

-To nie jest takie łatwe. Pokazanie swojej słabości... Nie leży w mojej naturze.

Szatyn chciał odpowiedzieć, naprawdę chciał, ale na korytarzu rozległy się głośne kroki, które rozbudziły ich towarzyszy, którzy dotychczas drzemali. Platynowłosa podniosła się niechętnie, widząc dwóch funkcjonariuszy, idących w ich stronę.

-Panno Black- rzekł jeden z nich, wyciągając kajdanki.- Zostanie pani teraz przesłuchana.

Viv wyciągnęła nadgarstki, dając się dobrowolnie skuć, nie mając nawet ochoty na szarpanie się z aurorami. Wyszli z celi, a ona odwróciła się, targana dziwnymi przeczuciami.

-Uważaj na to, co mówisz, Newt-powiedziała, a potem ją zabrali.

Czas bez kobiety dłużył się, przynajmniej dla Brytyjczyka. Pozostała dwójka niespokojnie wierciła się na swoich miejscach, bo żadne już nie miało ochoty na drzemkę. Czekali na ich kolej, która nadeszła później niż myśleli.

Dwie kobiety w białych uniformach skuły nadgarstki Tiny i Newta, wyprowadzając ich z celi. Chłopak odwrócił się do Jacoba, który nie miał iść z nimi.

-Miło było cię poznać. Mam nadzieję, że otworzysz wymarzoną piekarnię-rzucił na pożegnanie. Wysoka blondynka, jego strażniczka, pociągnęła go za ramię, jakby w obawie, że zmieni swoje potulne zachowanie. Kowalski pokiwał mu z nieszczęśliwą miną, najwidoczniej to był koniec ich przygód.

Sala przesłuchań nie znajdowała się wcale tak daleko, jak myślał. Zaledwie parę pokoi dalej. Dłużyło się to przez zdenerwowanie pary, która szła jak na szafot.

Goldstein pchnięto pod ścianę, a obok niej stanęły kobiet, natomiast Newta usadzono na niewygodnym stołku na przeciwko Gravesa. To on miał być przesłuchiwany, bo do niego należała walizka.Szatyn milczał, uparcie wpatrując się w metalowy blat przed nim. Vivienne ostrzegała go, żeby nie mówił bezmyślnie niczego. Co prawda nie miał w zwyczaju paplać wszystkiego, co mu ślina na język przyniosła, aczkolwiek większe skupienie na pewno było mile widziane. Byli niewinni, więc czego mógł się obawiać?

-Intrygujący z pana człowiek, panie Scamander- mruknął Perciwal, obserwując uważnie czarodzieja. Propetina drgnęła i wystąpiła, otwierając usta, aby coś powiedzieć, lecz auror przyłożył palec do ust, nakazując jej milczeć. Posiadał nad nią wystarczającą władzę, aby usłuchała go bez szmeru sprzeciwu.-Wyrzucony z Hogwartu, za narażenie czyjegoś życia.

-To był wypadek. Nie zostałem wyrzucony tylko...

-Przez pańskie zwierzę, które uciekło. Chociaż jeden z nauczycieli zażarcie pana bronił. Co takiego Albus Dumbledore w panu dostrzegł?-zapytał brunet, nachylając się i splatając dłonie nad blatem. Newt walczył ze sobą, aby nie spojrzeć przesłuchującemu w twarz, bojąc się, co na niej wyczyta lub właśnie tego, czego nie dojrzy. Pokręcił głową, nie wiedząc nawet o co chodzi temu mężczyźnie.-A wypuszczenie magicznych stworzeń, też było wypadkiem?

Graves zadał to pytanie takim tonem, jakby znał już na to odpowiedź, a była dla niego jasna. Szef ochrony nie wierzył, że mógł być to przypadek, więc skierował swoją uwagę na kobiety, które niczym sędzia, miał wydać wyrok.

-Po co miałbym, to robić umyślnie?- zaskoczony chłopak uniósł głowę.

-Żeby zdemaskować czarodziejów i rozpętać wojnę z niemagami.-Scamander teraz zrozumiał, do czego cały czas dążył Perciwal. To prawda, ostatnie wydarzenia z Grindenwaldem mogły wytrącić z równowagi społeczność czarodziejów, ale żeby podejrzewać go, o... Niesłychane!

-Mówi pan o masowym mordzie dla wyższego dobra?-upewniał się szatyn, marszcząc brwi. Nie było to przemyślane ze strony magizoologa, a wszystko szło w stronę, jaką zaplanował Amerykanin.

-Tak, właśnie.

-Nie jestem fanatykiem Grindenwalda- odparł szczerze Newt, spoglądając z pewnością, o którą się nie spodziewał, na aurora. Graves uśmiechnął się nikle, ciągle przeszywając chłopaka wzrokiem.

-A co pan powie o tym?- Czarnowłosy przyciągnął magią przezroczysty bąbel, który skwierczał jak krople wody rzucone na rozgrzany tłuszcz, w środku kotłowała się ciemna masa, odbijając się od tafli. Brytyjczyk zadrżał i odwrócił się do przerażonej Tiny.

-To Obskurus, ale to nie tak, jak myślisz. Oddzieliłem go wtedy od tej Sudanki, bo myślałem, że zdołam ją w ten sposób uratować.Chciałem go badać, ale nie przeżyłby poza walizką-tłumaczył pośpiesznie chłopak.-Bez żywiciela jest niegroź...

-Bezużyteczny-powiedział w tym samym czasie Perciwal, jakby nie zauważył, że wymówił to na głos. Scamander zachłysnął się, odwracając do aurora.

-Bezużyteczny?-Niedowierzał w to co usłyszał, a w jego głowie uformowała się niebezpieczna myśl. Całe to przesłuchanie dążyło do tego, aby uznać ich za akolitów Grindenwalda, a jednak to mężczyzna naprzeciwko wykazywał niezdrowe zainteresowanie możliwościami Obskurusa.-Ta pasożytnicza siła uśmierciła dziecko. Do czego można byłoby ją wykorzystać?

Mężczyźni spojrzeli na siebie, starszy zorientował się, że popełnił głupstwo, a Anglik zdołał go rozgryźć. Nie był tak głupi, na jakiego wyglądał. Graves wstał, jakby nic się nie wydarzyło.

-Nie zwiedzie nas pan. Przywiozłeś tutaj Obskurusa, aby wywołać zamęt, złamać Statut Tajności i zdemaskować nas.

-Przecież on nie może nikogo zranić, wiesz o tym.

-Za zdradę stanu świata czarodziejów-kontynuował wytrwale Perciwal, opierając się o blat z wyższością.-Skazuję pana na śmierć, a pannę Goldstein za współudział.- Para jęknęła z niedowierzaniem. Ciemnoskóra czarownica przyłożyła brunetce różdżkę do szyi, gotowa miotnąć w nią zaklęcie. Chuda blondynka zrobiła to samo szatynowi, pomagając mu wstać.-Wykonać bezzwłocznie-dodał, ocierając pot z czoła, jakby się przejął zranionym spojrzeniem Tiny.-Powiadomię panią prezydent. Proszę już iść.

Szloch Propetiny wreszcie się uwolnił, rozbrzmiewając w całym pomieszczeniu, a następnie korytarzu.

Kilka pięter niżej Queenie zaczęła swoją zmianę. Idąc z tacą wypełnioną filiżankami z kawą nagle zamarła. W jej głowie pojawiła się czyjaś myśl czy raczej płacz, który szybko rozpoznała. Blondynka nawet nie zauważyła, kiedy upuściła to, co teraz trzymała. Dopiero huk i trzask rozbijanej porcelany wyrwał ją z letargu. Wzrok kobiet, które siedziały obok, otrzeźwił ją. Biegiem wycofała się i wybiegła, szukając jej nowych znajomych.

Umiejętność czytania w myślach była przydatna. Teraz szła przez hol główny, kierując się monotonnym umysłem mężczyzny, który prowadził Jacoba do pracownika, mającego wyczyścić mu pamięć.

-Cześć Sam- zagadnęła małpopodobnego osobnika.-Szukają cię na dole. Ze spokojem, ja się nim zajmę.

-Nie masz uprawnień, słonko-odparł mrukliwie, ciągle kierując się do odpowiedniego działu. Queenie zacisnęła wargi, naraz wpadła na doskonały sposób, widząc brązową czuprynę dziewczyny, która stała przy jednym z biurek.

-Czy Cecily wie, że spotykasz się z Ruby? Przekaż mi go, a nic jej nie powiem- zagroziła. Nawet taki goryl, jak Sam, wiedział o konsekwencjach wyjawienia romansu, dlatego bez słowa popchnął bruneta w stronę Goldstein, zatrzymując się przy Cecily, aby z nią poflirtować.

Blondynka przejęła mugola i szybkim krokiem skierowała się w "docelowe miejsce", po chwili gwałtownie skręcając za gigantyczną kolumnę.

-Co robisz?-ucieszył się Kowalski, posłusznie idąc z prowadzącą go kobietą.

-Tina ma kłopoty. Gdzie walizka Newta?

-Graves ją zabrał- odparł mężczyzna, po chwili sobie o czymś przypominając.- Myślę, że Vivienne oddzielili od reszty. Nie mam pojęcia, gdzie może być.

-Nie opuściła MACUSY, to pewne. Pewnie ciągle jest na dolnych poziomach, tak jak Tina. Znajdźmy najpierw walizkę, dzięki niej uciekniecie.

Para ruszyła do windy, omijając stanowisko, gdzie zatrzymał się Sam. Kilka minut później szybkim krokiem szli korytarzem do biura Perciwala. Koło nich przebiegło parę aurorów, mówiących o zbiegach. Queenie upewniła się, że mówią o Tinie i odetchnęła, bo wiedziała, czemu jej siostra płakała.

Włamanie do biura okazało się trudniejsze, niż blondynka podejrzewała. Rzucała przez minutę zaklęcia na drzwi, lecz te ani drgnęły.

-Ma bardziej zabezpieczone biuro niż czarodzieje skrytki bankowe-mruknęła kobieta. Jacob odsunął ją i kopnął mocno wejście. Za trzecim razem wyłamał się zamek, umożliwiając im wdarcie się do środka. Blondynka zgarnęła trzy różdżki, torebeczkę oraz walizkę.-Już wiemy, że ciągle tutaj jest.- Pokazała własność Black.

-Potrafisz ją odnaleźć?-zapytał Jacob, rozglądając się.-Przeczytasz myśli jakiś strażników?

Przez chwilę Goldstein milczała, wpatrując się w obraz przed sobą, lecz nie o nim myślała. Poszukiwała chociażby okruszka informacji, gdzie Brytyjka mogłaby się znajdować. Odetchnęła, kiedy ją zlokalizowała. Wróciła na poziom aresztu.

-Pośpieszmy się, nie mogę jej wyczuć, sam podczas kolacji widziałeś, że blokuje przede mną umysł. Jednak strażnik pomyślał o niej przez sekundę.

Amerykanka poprosiła bruneta, aby skrył się w cieniu z walizką, a ona odciągnie pilnujących pokój, w którym zamknięto dziewczynę. Mężczyzna nie miał przyjemności słyszeć, jakich bzdur naopowiadała tamtym Goldstein, lecz musiały być one wystarczająco przekonywujące, bo zerwali się na równe nogi i wybiegli na korytarz, aby schodami, nie windą, zbiec na dolne poziomy. Kobieta zadowolona z siebie wzięła towarzysza pod ramię.

Drzwi były stalowe, zardzewiałe, mimo nowoczesnego umeblowania wokoło. Jacob uchylił klapkę wizjera, spoglądając do pomieszczenia. Na środku stało krzesło, zajęte przez platynowłosą. Kiwnął głową do Queenie, która z jego pomocą otworzyli wrota, które z przeraźliwym zgrzytem się uchyliły.

Kowalski wkroczył raźno do środka, ale zatrzymał go mocny uchwyt blondynki na ramieniu. Z przerażeniem rozejrzała się po pomieszczeniu, jakby oprócz Brytyjki krył się tutaj potwór z bajek.

-Coś nie tak?-zapytał mugol, marszcząc brwi. Pokój wyglądał na obity brunatną gąbką, pusty, lecz nie wyglądający groźnie. Kobieta zacisnęła usta, przekraczając jego próg i obracając się co chwilę, aby upewnić się, że nagle wrota się za nimi nie zatrzasną.

Dopiero po kilku krokach Jacob zrozumiał strach blondynki. Pomieszczenie zdawało się pochłaniać każdy dźwięk, wręcz wydzierając go.

Vivienne dopiero wtedy ich usłyszała, kiedy podeszli wystarczająco blisko, aby potrząsnąć ją. Uniosła głowę z niedowierzaniem. Włosy miała sklejone od potu, który lśnił na jej skórze. Queenie dopadła do niej, aby uwolnić od kajdanek. Nie mag przyglądał się kobietom z niepokojem. Każdy ruch Amerykanki był obserwowany przez Black, która mrużyła oczy przez światło. Zdecydowanie nie chciał być w jej skórze.

-Nie musisz silić się na to- powiedziała Queenie, a mięśnie aurorki odprężyły się.-Newt miał rację, to nie twoja wina.

-Kogo chcesz oszukać?-odparła Viv, a jej głos chrypiał, jak po długim krzyczeniu. Jacob zadrżał na samą myśl, co mogło spotkać tę kobietę, że była w takim stanie.

-Naprawdę tak uważam- mruknęła ze spokojem Goldstein, a ostatni łańcuch opadł ze chrzęstem. Platynowłosa odetchnęła i podniosła się chwiejnie, opierając się o koleżankę.-Powinnaś odpocząć, a my spróbujemy znaleźć moją siostrę.

Vivienne po chwili wahania, potaknęła, odbierając swoje rzeczy. Różdżka w dłoni ją uspokoiła i dodała otuchy. Szybko poprawiła fryzurę, mrugając do Jacoba, a mężczyzna zaczął się zastanawiać skąd ma w sobie tyle śmiałości i samokontroli, by pomimo siedzenia tyle czasu w dziwnym areszcie, mieć siłę na takie głupoty.

-Warto cieszyć się chwilą- zaśmiała się Black, a mężczyzna zrozumiał, że ta posłużyła się tą samą sztuczką, co Amerykanka. Po chwili dziewczyna zniknęła w walizce Newta, a para popędziła znaleźć resztę ich niepisanej drużyny.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro