Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 8


Propetina wbiegła do budynku, nie niepokojona przez nikogo, w końcu była tu pracownikiem. Czy to w dzień, czy w nocy, po korytarzach przemieszczali się czarodzieje, pracując lub przychodząc załatwić pewne sprawy. Co prawda po zmroku było ich mniej. Tym razem, pełno było elegancko odzianych, poważnych osób. Ich wzrok podążał za sylwetką Goldstein, wprawiając ją w nerwowość. Każdy kolejny krok przybliżał ją do odzyskania swojego stanowiska w oddziale śledczym. Na pewno po przedstawieniu pani Picquery sprawy, uzyska aprobatę, że zdołała powstrzymać Brytyjskiego maga przed dalszym ujawnianiem i łamaniem prawa.

Tak uspokojona, z przekonaniem o samych dobrach, jakie otrzyma po odstawieniu Newta, zmierzała do sali, gdzie Przewodnicząca Kongresu miała zwyczaj przebywać. Im bliżej znajdowała się pomieszczenia, tym bardziej odczuwała zdenerwowanie. Co jeśli się pomyliła w ocenie?

Raźno wkroczyła do otwartego pokoju, gdzie na podwyższeniu stała Serafina z chłodnym wyrazem twarzy, ukrywającym furię, która ogarnęła ją po wysnutych oskarżeniach. Tina zatrzymała się pośrodku, dopiero teraz dostrzegając, że Picquery nie jest sama. Na specjalnych ławach, niczym w teatrze spiętrzonych, tłoczyli się przedstawiciele rządów czarodziejskich wszystkich krajów. Ich stalowe spojrzenia zwróciły się ku ciemnowłosej kobiecie, która na raz ogarnęła, że popełniła głupstwo, lecz nie mogła się już wycofać. Jej były, przyszły, przełożony, Perciwal Graves, pokręcił głową.

-Mam nadzieję, że masz dobre uzasadnienie swojego wtargnięcia- powiedziała beznamiętnie Przewodnicząca, a w jej głosie pobrzmiewała niema groźba, w tej sytuacji nie zamierzano tolerować wybryków.

-Owszem, mam-wydusiła z siebie Goldstein.-Wczoraj wieczorem, zjawił się czarodziej z walizką pełną magicznych stworzeń. Nieszczęśliwym trafem, kilka z nich uciekło.

-Wczoraj?-zapytała kobieta. Odpowiedziało jej potaknięcie głową.-Wie to pani, od dwudziestu czterech godzin, i informuje nas o tym dopiero po tym, jak zginął człowiek?-Serafina cedziła każde słowo, trzymając złość na wodzy. Gdyby nie znajdowali się tutaj przedstawiciele innych nacji, już dawno zrobiłaby porządek z brunetką.

-Ktoś zginął?-rzuciła tępo w przestrzeń Propetina, a głos jej się załamał od wstrzymywanego szlochu strachu. Nie spodziewała się takiego obrotu sprawy, a szczególnie, że pojawiły się ofiary śmiertelne.

-Gdzie jest ten czarodziej?

Goldstein, roztrzęsiona, położyła walizkę pośrodku wymurowanego pentagramu. Pod baczną obserwacją tylu ludzi, kobieta drżała, ledwo powstrzymując pierwotną reakcję, aby od nich uciec. Zapukała w wieko, po czym odsunęła się parę kroków w tył, ku drzwiom, jakby myśl, że wyjście jest niedaleko, potrafiło ją uspokoić. Picquery zacisnęła wargi, spodziewając się kolejnej wpadki zdegradowanej aurorki.

Była pozytywnie zaskoczona, kiedy skrzydło walizki się uchyliło, a ze środka wynurzyła się jasno brązowa czupryna. Jej właściciel w pierwszej chwili uśmiechnął się do nowej znajomej, dopiero po wygramoleniu się w całości dostrzegł całe zgromadzenie. Zastygł, modląc się, żeby Jacob nie postanowił za nim podążyć.

Jednak tuż za nim pojawiła się Vivienne, już w lepszym stanie, przynajmniej suchym. Włosy ponownie miała ułożone w loczki, co było raczej pedantycznym nawykiem, aniżeli zachcianką. Stanęła obok niego, a jej oblicze zmieniło się w bezuczuciową maskę, którą widział wcześniej. Wszelkie bariery, jakie opuściła przy nim, ponownie wzniosła, bardziej przypominając rzeźbę, aniżeli człowieka. Jedynie zimne jak lód spojrzenie skierowała w stronę Propetiny, domyślając się przez kogo znajdowali się w takiej sytuacji.

-Panie Scamander, co pan tutaj robi?-zapytał człowiek po lewicy Picquery, który mimo ciepłego uśmiechu, wydawał się zdenerwowany. Pytanie mimo do Newta, skierowane było do Black, która zbladła, rozpoznając mężczyznę.

-Scamander?

-Tezeusz Scamander?

-Ten bohater wojenny?

Szeptali pomiędzy sobą zgromadzeni, jedynie pani Prezydent oraz Brytyjski Minister Magii, wyprostowani nienaturalnie, zachowali powagę.

-Oczywiście, że nie. To jego młodszy brat-wyjaśnił Hector, a platynowłosa zerknęła na zawstydzonego towarzysza. Miała ochotę chwycić go za dłoń i ścisnąć, chcąc przekazać, że nie jest sam. Jej nieznaczny ruch został zauważony przez szatyna, który potrząsnął głową. Chyba nie zrozumiał spojrzenia, jakie posłała mu kobieta.

-Przyjechałem kupić Puszka Tarantowatego-odparł niepewnie Brytyjczyk.

-Panie Fawley, to nie jest tak, jak pan myśli-dodała chłodno Viv, zaciskając mocno dłonie, wbijając sobie paznokcie w skórę.

-Wolałbym usłyszeć prawdziwy powód- rzucił Minister do chłopaka, dopiero wtedy zwrócił swoją uwagę na czarownicę obok, która zacisnęła usta, powstrzymując się od komentarzy.-Panno Black, przebywała pani przed chwilą w tej walizce, co każe mi sądzić, że jesteście wspólnikami.- Auror uniosła wyżej głowę, a jej wzrok chyba potrafił mrozić krew w żyłach, bo mężczyzna dodał ciszej.-Mój syn na pewno się o tym dowie.

Graves zmarszczył brwi w zamyśleniu, przypominając sobie pewien fakt, ku zaskoczeniu Serafiny, która nie powstrzymała dyrektora magicznej ochrony.

-Pragnę złożyć kondolencje z powodu śmierci siostry. Szkoda takiej zdolnej czarownicy. Żałuję również, że nie zdołałem dotrzeć na pogrzeb-rzekł beznamiętnie, recytując wręcz formułkę. Jego oczy dokładnie analizowały reakcję kobiety na te słowa.

Black wstrzymała oddech i zamrugała szybko w szoku. Wargi zadrżały jej, jakby w powstrzymywanym płaczu, jednak spojrzenie ciągle kryło w sobie nieprzystępny chłód, który jasno mówił, że nie życzy sobie poruszania tego tematu. Newt oderwał wzrok od przyjaciółki, ponieważ z walizki wygramolił się Kowalski, nie spodziewający się tego, co teraz tu się działo. Vivienne nie odpowiedziała niczego, wyglądając, jakby wszystkie siły ją opuściły.

-A to kto?-zapytała Picquery, wdzięczna za zmianę tematu. Z pomocą przyszła jej Goldstein.

-To pan Jacob Kowalski, niemag, który został wczoraj ugryziony przez jedno z zwierząt Scamandera- rzekła brunetka, napotykając czy raczej wyczuwając niechęć platynowłosej. Cała uwaga ponownie została skierowana na Newtona, który przełknął ciężko ślinę, wycierając spocone dłonie w spodnie.

-Które pańskie stworzenie to zrobiło?-Jakaś azjatycka czarownica zabrała głos i wskazała nad siebie, gdzie na zaczarowanym suficie pełnym gwiazd, unosiło się bezwładne ciało. Srebrne truchło poruszało się jakby przesuwane niewidzialnymi falami.

Brytyjczyk przyjrzał się dziwnym zgrubieniom na twarzy martwego. Zwątpił, czy powinien to rzec na głos, więc zerknął na Black, która również wpatrywała się w ofiarę. Zgroza na jej twarzy potwierdzała jego przypuszczenia.

-Na brodę Merlina. Żadne zwierzę by tego nie zrobiło. Nie udawajcie, przecież widzicie ślady- powiedział Newt, cofając się bliżej blondynki. Dziewczyna rozpoznała mugolskiego senatora, który pojawiał się na pierwszych stronach gazet. Był sławny, a więc jego śmierć nie obejdzie się bez echa wśród niemagów.- To Obskurus.

W sali zawrzało jak w ulu. Nikt nie dowierzał tak odważnemu stwierdzeniu. Pasożyty te, przynajmniej w tych czasach, nie występowały. Ta informacja była jak oskarżenie Amerykańskiego Kongresu, że nie zapewnia młodym czarodziejom i czarownicom bezpieczeństwa, że gdzieś na ich terytorium istnieją dusze, które muszą się ukrywać. Serafina oburzyła się, zdołała jednak przedrzeć się przez hałas przedstawicieli. Musiała czym szybciej ratować resztę godności.

-Przesadził pan, nie ma Obskurodzicieli w Ameryce.- Scamander zerknął jeszcze raz na ofiarę, jakby w odpowiedzi: "Najwyraźniej są!".- Skonfiskuj walizkę, Graves- polecenie Prezydent zabrzmiał jak bicz i nim Brytyjczyk zdołał wyciągnąć różdżkę, jego własność przeleciała przez pomieszczenie, lądując przy nodze aurora, jak wierny pies.-Aresztować ich.

Różdżki wyleciały z ich dłoni, rękawów i kieszeni, lądując w pięści szefa ochrony. Perciwal jednym ruchem posłał całą czwórkę, co dziwne Tinę również, na kolana, wiążąc ich niewidzialnymi linami. Szatyn zmierzał wstać, lecz powstrzymał ją auror za nim, mimo to, nie przestawał się wyrywać. Z przerażeniem myślał o stworzeniach z walizki, które mogły zostać przez przypadek skrzywdzone.

-One nie są groźne. Nie krzywdźcie ich!- krzyczał rozpaczliwie.-One nie są niebezpieczne.

Vivienne przełknęła gulę, która uformowała się w jej gardle, dusząc. Serce jej krwawiło, przez cierpienie przyjaciela. Picquery również nie wyglądała na zadowoloną z tego co się działo, a jej spojrzenie złagodniało od współczucia.

Zaczęto ich wyprowadzać z pokoju, a jego wrzaski ciągle były słyszalne z korytarza, na pewno połowa MACUSY zastanawiała się skąd to dobiega. Black gryzła cały czas wargę, nie mogąc znieść takiej rozpaczy bliskiej, mimo po tylu latach, osoby, szczególnie tak serdecznej. Osoby tego typu nie powinny być krzywdzone, bowiem ich myśli nigdy nie krążyły wokół cudzej krzywdy. Potwierdziło to starą myśl, że osoby miłe zawsze mają najgorzej.

Jacob szedł wręcz ogłuszony szokiem. Świat magii ciągle go zaskakiwał, lecz to teraz doświadczenie nie było pozytywne, jak te wcześniejsze. Zdecydowanie odczuwał, że to co teraz nastąpi nie będzie dobre.

Wtrącono ich do cel z tylko jednym łóżkiem, Kowalskiego oczywiście osobno, izolując go od czarodziejów. Ruchem różdżki, najbliższy auror sprawił, że niewidzialne pęta opadły, przywracając im krążenie w rękach.

Tina przywarła do najdalszego kąta celi, a Scamander stał na środku, niczym rzeźba, trzęsąc się z nerwów. Przede wszystkim był zrozpaczony oraz przerażony na samą myśl o krzywdzie jaką mogą doznać jego pupile, a gdyby został w areszcie dłużej, to co się nimi stanie.

Mugol opadł zrezygnowany na swoją pryczę, obserwując przyjaciół zza krat. Milczący, lecz wyraźnie trzęsący się Newt, targana wyrzutami sumienia Goldstein i blada ze zdenerwowania Vivienne. Ta ostatnia walczyła widocznie z chęcią wygarnięcia koleżance głupoty, wpakowania ich w kłopoty. Przez chwilę trwali tak, próbując ochłonąć, zanim Black poruszyła się, podchodząc do szatyna.

Chwyciła go niepewnie za dłoń, ściskając delikatnie, nie mogąc się zmusić do cieplejszej interakcji, stanowczo odczuwała niechęć do jakichkolwiek zbliżeń na ten moment. Mężczyzna zdziwił się, że jej skóra była tak ciepła, różna od chłodnego wizerunku, jaki sobie kreowała. Czasami można byłoby pomyśleć, że jest lodową panną, wyciosaną z północnych lodowców. A jednak to ona teraz stała koło niego, chociaż czuła się niezręcznie w tej sytuacji.

Newt spojrzał na nią swoimi zielonymi oczami, próbując odgadnąć o czym też może myśleć Black. Po głowie tłukły się, niewyraźnie, słowa Gravesa w jej stronę. Siostra Viv miałaby umrzeć? Zmarszczył brwi i napotkał przepraszające spojrzenie Tiny, która po chwili również zerknęła na drugą czarownicę z zastanowieniem. Nie tylko on zwrócił na to uwagę! Brunetka nie miała odwagi o to zapytać, przez sam wzgląd na to, co uczyniła. Newt nie mógł się gniewać zbyt długo na Propetinę, próbował zrozumieć w jakiej sytuacji się znalazła.

Zdecydowanie zażenowana dziewczyna puściła go i usiadła na posłaniu zakładając nogę na nogę, opierając się o ścianę ze znużeniem. Musiała ze spokojem pomyśleć o całej tej sytuacji. Była aurorem, co prawda na urlopie, ale jednak posiadała podbite licencje w przeciwieństwie do zdegradowanej Tiny.

-Prawdopodobnie zostaniemy przesłuchani osobno- sformułowała swoje myśli na głos, zaskakując towarzyszy.- Powinniście się na to przygotować.-Spojrzała na Jacoba, który nie wyglądał na przestraszonego, bardziej na ogłupiałego z nadmiaru wrażeń.- Przykro mi, ale wyczyszczą ci pamięć i wysadzą pod jakimś popularnym miejscem.

-Dlaczego uznali nas za winnych?-zapytał Kowalski, a Scamander usiadł przy wyjściu z celi, skubiąc rękaw.-Przecież niczego złego nie zrobiliśmy.

Blondynka otworzyła usta, aby na to odpowiedzieć, ale po głębszym namyśle zacisnęła wargi, spoglądając na milczącą Goldstein. Było jasne, że to ją obwinia za tę sytuację.

-Przepraszam was, nie wiedziałam, że to się tak potoczy- mruknęła ciemnowłosa, spoglądając na czubki swoich butów, jakby miały dać pomysł na wygrzebanie się z tego.

-Znalazłaś się tam w złym momencie. Pani Prezydent nas wykorzystała jako tarczę przeciw oskarżeniom. W Nowym Jorku grasuje jakiś Obskurus i to Newta oskarżono o sprowadzenie go tutaj- mruknęła Vivienne.- A nas skażą za współpracę-dodała beznamiętnie, chociaż z oczu wręcz sypały się iskry wściekłości.

-Czekaj chwilę. Może mi ktoś wyjaśnić, czym jest ten cały Obskurodziciel?- zagadnął brunet. Black przymknęła powieki, wzdychając ciężko. To Newt postanowił wytłumaczyć niemagowi to zjawisko.

-Kiedyś, zanim zaczęliśmy się ukrywać, mugole nas prześladowali-zaczął opowiadać.-Młodzi czarodzieje i czarownice tłumili swoje zdolności, aby uniknąć oskarżeń. Nie uczyli się jak kontrolować moc, za to rozwijał się w nich Obskurus.

-Nie było takiej sytuacji od wielu lat- dodała Propetina, a Viv uchyliła powieki i spojrzała na nią z litością.

-Spotkałem jednego, kilka miesięcy temu w Sudanie- mówił dalej szatyn.-Są nieliczni, ale dalej istnieją.

-To niestabilna, samowolna moc, która atakuje znienacka. A potem znika...-powiedziała Black.

-Żyją krótko, prawda?-zapytała czarnowłosa.

-Nie spotkano żadnego, który miałby więcej niż dziesięć lat. Ta dziewczynka z Afryki miała osiem, kiedy umarła-rzekł smutny Newt, z trudnością przychodziło mu mówienie o tym.

Jacob kierował wzrok na każde po kolei, próbując zrozumieć to, co właśnie usłyszał. Rozłożył w niedowierzaniu ręce, kręcąc głową.

-Chcecie mi powiedzieć, że senatora zabiło dziecko?- Zadał pytanie, wstrząśnięty. To musiał być jakiś nieśmieszny żart. Jednak oblicza obu kobiet odpowiedziały mu na to, a przygnębiony Brytyjczyk potaknął głową.-Nie mogę w to uwierzyć...

-Dlatego Picquery nie chce przyznać, że na jej terenie jest jakieś nieszczęśliwe dziecko.-Viv odgarnęła zabłąkany kosmyk z twarzy. Chyba poczuła się lepiej, ponieważ jej skóra znowu nabrała jakiegoś odcienia.- Łatwiej oskarżyć kilka podejrzanych osób o to.

-Naprawdę mi przykro z powodu pańskich zwierząt- mruknęła Tina. Black prychnęła, widząc jak kobieta robi maślane oczy do Newta. Niezwykle to ją drażniło, chociaż nie podejrzewała siebie o taką reakcję, czyżby chciwość, cecha wielu z jej rodu, odezwała się i u niej? Goldstein przełknęła ciężko ślinę, koncentrując się na platynowłosej, która mierzyła ją nieprzychylnie, nie pamiętając już o znajomości, którą zawiązały przed laty.-Nie chcę być niegrzeczna, ale nie wyglądasz na osobę w żałobie po siostrze.

Black uniosła brwi w uprzejmym zdumieniu, krzyżując ramiona na piersi. Scamander i Kowalski wzdrygnęli się, wyczuwając jak nie na miejscu było to stwierdzenie, dosłownie rzucone w twarz Brytyjki.

-Więc jak według ciebie wygląda osoba, która jest w żałobie po siostrze?-zapytała spokojnie jasnowłosa. Nie można było wyczuć, czy w pytaniu nie kryło się coś jeszcze.

-Kto umarł?-wydukała wreszcie to, co chciała powiedzieć wcześniej.-Która siostra zmarła? Czy...

-Powinnaś zapanować nad ciekawością i przestać myśleć tylko o swoich czterech literach, Goldstein, bo kiedyś kogoś porządnie tym skrzywdzisz. Wydałaś nas, aby odzyskać robotę. A co zrobisz z informacją, którą ci dam? Oskarżysz mnie o morderstwo, bo cię przejrzałam?- zaśmiała się fałszywie Vivienne. Tina stała jak porażona, nie poznając dziewczyny, która siedziała z nimi w celi.

-Nie oskarżyłabym cię o coś tak potwornego-warknęła Amerykanka, nagle odzyskując pewność siebie.

-Nie zaprzeczyłaś, że nas sprzedałaś. Biedna, zdradzona przez swoich kolegów, czarownica. Nie spodziewałaś się, iż wylądujesz z nami w areszcie.

Brunetka rzuciła się na aurorkę z pięściami. Scamander podniósł się czym prędzej i próbował je rozdzielić, raz po raz samemu obrywając. W końcu odepchnął wściekłą Tinę, trzymając dłonie w pogotowiu wyciągnięte w jej stronę. Amerykanka trzymała się za brzuch, w który otrzymała kopnięcie. Za to Viv polizała pękniętą wargę, uśmiechając się z satysfakcją.

-Jesteś szalona- powiedziała ciemnowłosa z obrzydzeniem.

-Przyjmę to jako komplement- parsknęła kobieta, spoglądając na drugą z góry, to ona wygrała słowną potyczkę, prowokując przeciwniczkę do użycia upokarzającego sposobu, siły fizycznej.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro