Rozdział 3
Spacer nowojorskimi ulicami z niezbyt przytomnym Jacobem po ugryzieniu szczuroszczeta, nie było marzeniem Black. Zdecydowanie znajdowało się to na czołówce listy "Czego w życiu nie chciałaby robić".
Tina prowadząca ich do swojego mieszkania była jeszcze bardziej spięta niż wcześniej. Podskakiwała przy każdym hałasie, bądź klaksonie przejeżdżających samochodów. Vivienne i Newt, którzy ciągnęli mugola za nią również nie przedstawiali obrazu zrelaksowanej pary. Brytyjka szła w ciszy, nie zamierzając zacieśniać lub odnawiać jakichkolwiek znajomości. Goldstein w końcu zatrzymała ich za zaparkowaną ciężarówką, spoglądając na skromną kamieniczkę.
- To tutaj. Musicie wiedzieć jedną rzecz- wydusiła z siebie brunetka, wyłamując sobie nieświadomie palce z nerwów.- Nie wolno mi przyjmować mężczyzn. Takie zasady...
- Och, możemy sobie znaleźć inne zakwaterowanie- zaproponował Scamander, wyglądając na naprawdę ucieszonego, że może umknąć. Spojrzał na blondynkę, która zauważyła to i skierowała obojętny wzrok na niego. Nie miała, co do tej kwestii zdania.-Prawda?- naciskał na błękitnooką, która zacisnęła usta, zirytowana. Wzruszyła w końcu ramionami, po części się z nim zgadzając.
- Wykluczone!- warknęła Propetina.- Nie wiadomo jakie szkody możecie jeszcze wyrządzić!
- Mnie do tego nie mieszaj-westchnęła Viv, wywracając oczami.-Nie przyłożyłam do tego palca.
- No właśnie, byłaś cały czas w pobliżu i temu nie zapobiegłaś!
Black strąciła gwałtownie ramię grubasa, podchodząc do ciemnowłosej, wyprostowana jak struna z milutkim uśmiechem na twarzy. Będąc niewiele niższą niż Amerykanka, jasnowłosa uniosła głowę, a spojrzenie, które jej posłała, nie było tak ciepłe, jak grymas na ustach.
- Powiedzmy sobie szczerze, panno Goldstein. Nie ma pani prawa, ani powodu, aby podważać moje metody, szczególnie teraz, po zdegradowaniu.
- Vivienne-zaczęła Tina, mniej agresywnie niż wcześniej. Przerwała jej blondynka, unosząc wskazujący palec. Podeszła na tyle blisko, że szept niższej był słyszany tylko przez Propetinę.
- Pragnę ci uświadomić, że to, co robię jest jedynie moją sprawą. Mam na tyle wolną rękę, że ograniczeniem jest jedynie sumienie, a ono ginie z każdą kolejną misją jako auror. Mylę się?- zapytała, przymykając powieki.- Obie znamy odpowiedź. Nawet te wykroczenie, które popełniłaś nie sprawia, że to się zmieni. Nie działam jednak na niekorzyść MACUSY, mogę ci to obiecać.
Odstąpiła od kobiety, ponownie się uśmiechając, tym razem jednak unosząc brwi w oczekiwaniu na decyzję Amerykanki. Zamierzała się dalej kłócić czy odpuści, jak nakazywał rozsądek? Brunetka w końcu kiwnęła głową z rezerwą, wzdychając ciężko.
- Idziemy- rzekła Goldstein, a Viv wróciła do obarczonego mugolem Newta, który miał zmieszaną minę.
- Nie byłaś dla niej zbyt miła- powiedział, a Jacob pokiwał głową, zgadzając się z czarodziejem.
- Możemy porozmawiać później?-zaproponowała Black niechętnie, odciążając częściowo mężczyznę z balastu.
Przekroczyli ulicę, aby wejść do wąskiej klatki schodowej. Cała czwórka zaczęła powoli skradać się na samą górę, gdy na parterze otworzyły się drzwi właścicielki budynku.
- Czy to ty, Tina?- zawołała kobieta, a Goldstein aż zastygła. Vivienne zaczęła migać do Amerykanki, aby jej odpowiedziała, bo prawdopodobieństwo, że mugolka mogła tu wejść, aby sprawdzić hałasy, było wielkie.
- Tak, pani Esposito!- odkrzyknęła czarnowłosa, a Jacob i Newt w tym czasie dosłownie udawali, że nie istnieją.
- Czy jesteś sama?- zapytała właścicielka.
- Jak zawsze, pani Esposito- powiedziała Propetina, a Black zdusiła parsknięcie, zasłaniając sobie usta. Jej towarzysze posłali niedowierzające spojrzenia.-Chodźmy-wyszeptała, trącając łokciem blondynkę, która poczerwieniała od wstrzymywania chichotu.
Gdy drzwi mieszkania się za nimi zamknęły, wszyscy odetchnęli z ulgą. Nie zdawali sobie sprawy z tego, jak spięci byli. Para posadziła Jacoba na kanapie, a Goldstein biegiem zaczęła ściągać suszące się przy kominku pranie. W salonie żelazko samo prasowało sukienkę, a przy progu opierała się młodsza z sióstr, urocza blondynka.
- Tina, przyprowadziłaś mężczyzn- rzekła, uśmiechając się flirciarsko i przygryzając wargę.
- Poznajcie moją siostrę. Queenie, może byś coś na siebie narzuciła?- zaproponowała starsza, ściągając szybko bieliznę, suszącą się przy kominku.
Vivienne dopiero teraz zauważyła, że tamta stoi tylko w halce. Z grzeczności odwróciła wzrok, czego nie uczynił Kowalski, wgapiając się w urodziwą, roznegliżowaną czarownicę. Kiedy Queen się ubierała, Black rozejrzała się po przytulnym pokoju, w którym grała przyjemna dla ucha muzyka. Newton zerknął za okno, gdzie przeleciał niebieski owad, kręcąc się wokół swojej osi. Zdecydowanie nie był zwyczajny, bowiem była zima, jakie robale latają o tej porze roku?
-Kim oni są?- zapytała siostra Tiny, przyglądając się obcej trójce.
- Pan Newt Scamander, który pogwałcił narodową ustawę o tajności. A tam, pan Kowalski, nie-mag.- Propetina zaczęła ściągać buty, preferując wygodniejsze obuwie.
- Przestępca i nie-mag? Tinnie, co ty kombinujesz?- Wystraszyła się kobieta, zanim zwróciła wzrok na milczącą blondynkę przy drzwiach.- A ona? O co tu chodzi?
-To...- zwątpiła ciemnowłosa, nie wiedząc, jak wytłumaczyć obecność Brytyjki w ich domu.- Koleżanka pana Scamandera. Jesteśmy tu, bo pan Kowalski został ranny przez jedno ze zwierząt.
- Przecież również ją znasz- stwierdziła Queenie, tym razem spoglądając na siostrę.-Vivienne, prawda? Jesteś adwokatem pana Newta?
- Można tak powiedzieć.- Black uśmiechnęła się, rozbawiona tym pomysłem. Właściwie, było to lepsze aniżeli niańka lub opiekunka. Jedna rzecz ją zaniepokoiła, skąd kobieta znała jej imię?
Zerknęła przezorczo na szatyna, który wyglądał przez okno, zaniepokojony. Wyglądał, jak kłębek nerwów, gotowy, aby ruszyć na ratunek swoim podopiecznym w wielkim mieście. Spojrzał na towarzyszy, łapiąc kontakt wzrokowy z Viv, która umknęła wzrokiem na Jacoba, niestety za późno. Zacisnął wargi i postanowił skupić uwagę na tym, co dzieje się w pomieszczeniu.
- Biedny- wypaliła nagle młodsza Goldstein, podchodząc do zielonego na twarzy mugola.- Nie jadł cały dzień, a co najgorsze, nie dostał pieniędzy na otwarcie piekarni.- Vivienne uniosła brwi w zaskoczeniu, o ile znajomość jej imienia dało się wytłumaczyć, to szczegóły z życia Kowalskiego już nie bardzo.- Pieczesz, kochanie?
Queenie rozentuzjazmowała się, uśmiechając szeroko. Jacob pokiwał głową, ciągle będąc zbytnio otumanionym i oszołomionym magią, która wokół niego się działa, aby porządnie skleić zdanie.
- Wspaniale! Też interesuję się gotowaniem- poinformowała go.
Black drgnęła, kiedy zauważyła po swojej prawicy Newta, który przemieścił się, gdy ona próbowała rozgryźć tę zagadkę. Chwyciła się za miejsce, gdzie ma serce, obawiając się zawału. Posłała szatynowi oburzone spojrzenie, na co on się uśmiechnął.
- Władasz legilimencją?- zapytał blondynki, zaciekawiony. Viv automatycznie zamknęła się w sobie, dla własnego bezpieczeństwa.
- Owszem, ale mam problem z ludźmi, jak ty Brytyjczykami. To przez ten akcent- mruknęła zawstydzona dziewczyna, spoglądając na Black.-Nie musisz używać oklumencji, skarbie.
- Umiesz czytać w myślach?- Kowalski odezwał się, przełykając ciężko ślinę i ucinając następne pytanie Newtona. Platynowłosa nie musiała "czytać" w myślach, aby wiedzieć, co chodziło mu po głowie. Parsknęła śmiechem, ponownie zarabiając od Scamandera niedowierzające spojrzenie. Tym samym jednak odpowiedziała Queenie.
- Nie przejmuj się, większość mężczyzn myśli o tym samym, kiedy mnie widzi- rzuciła rozbawiona do nie-maga.- A teraz musisz coś zjeść.
Blondynka podeszła do kuchenki, zabierając się do szykowania kolacji. Przed twarzą Jacoba przeleciała zastawa, wciągana przez Propetinę, która zaczęła nakrywać do stołu. O ile mugol świetnie się bawił, podchodząc bliżej do "samoistnie" wiszącego dzbanka, który rozlewał wodę do szklanek, tak Vivienne poczuła się niezręcznie, nie mając możliwości pomocy.
Szatyn, korzystając z nieuwagi kobiet, podkradł się do drzwi, chcąc jak najszybciej opuścić mieszkanie. Przez sekundę poczuł ukłucie zażenowania, że wychodzi od nich w taki sposób, do tego przemykając się przy dawno nie widzianej koleżance ze szkoły. Myśli jednak go zdradziły.
- Panie Scamander-usłyszał głos blondynki, która musiała odczytać jego zamiary.- Woli pan placek czy strudel?
Jego ucieczka legła w gruzach, bo wszyscy zwrócili na niego uwagę, nawet Jacob oderwał wzrok od młodszej Goldstein. Odsunął się od drzwi, próbując nie wyglądać na winnego. Trudno było utrzymać neutralny wyraz twarzy, kiedy tyle osób wpatrywało się w jego osobę z niedowierzaniem.
- Oh, nie mam preferencji.- Posłał Vivienne niewinny uśmiech, który skwitowała zrezygnowanym westchnieniem. Spoglądała na zapalone świeczniki z ledwo skrywanym niepokojem, wręcz ze strachem. Postanowiła zająć miejsce z dala od kominka oraz nieszczęsnych świeczek.
- A dla ciebie strudel, kochanie?- zapytała Queenie, a otrzymując potaknięcie od Jacoba, uśmiechnęła się słodko. Zdecydowanie z nim flirtuje.
Machnięciem różdżki sprawiła, że przygotowane wcześniej składniki połączyły się w powietrzu. Cukier puder, niczym puszysty obłok wzniósł się nad ciasto, oczekując na odpowiedni moment, by przyprószyć sobą parujący wierzch. Wszystko przypiekło się, roznosząc po pokoju słodką woń.
Kowalski zachwycony, nachylił się i powąchał wypiek, wzdychając z zadowolenia. Wywołało to uśmiech na twarzy kucharki, która zajęła się daniem głównym.
- Może pan usiąść- rzekła Propetyna, wskazując wolne miejsce, u szczytu stołu, po lewicy Vi.-Nie otrujemy was.
Szatyn w końcu przestał czatować przy drzwiach, czekając na moment, w którym będzie mógł umknąć. Niechętnie musiał przyjąć gościnę kobiet, bo tak nakazywało dobre wychowanie. Jedynym pocieszeniem była nietęga mina Black, która mimo wcześniej zajętego miejsca, wyglądała, jakby chciała opuścić nie tylko to mieszkanie, lecz także ziemski padół.
Przy świetle kominka oraz świec mógł przyjrzeć się dawnej koleżance. Od czasów, kiedy razem rozwiązywali zadania na magizoologii minęło może z trzynaście lat. Rysy twarzy kobiety wyostrzały. Włosy zostały ułożone z dzisiejszą modą, puklami opadające na ramiona zamiast grubego warkocza, który wyróżniał ją z tłumu uczennic. Cera o odcień jaśniejsza, aniżeli ją pamiętał, a pod oczami pojawiły się ciemne cienie zmęczenia.
Pierwszy raz siedzieli w ten sposób dawno temu, gdy dziewczyna z niechęcią skrobała piórem po swoim pergaminie, mozolnie tworząc notatkę o Hipogryfach, raz po raz wzdychając ciężko, pewnie marząc o wróceniu do swoich zajęć. Scamander rozumiał to, w końcu kto chciałby spędzać, tak miłe popołudnie, w bibliotece z wyrzutkiem.Osobą, która woli magiczne stworzenia od normalnych relacji międzyludzkich.
Pewnie nigdy nie zwróciliby na siebie uwagi, gdyby nie profesor Kettleburn, ekscentryczny nauczyciel opieki nad magicznymi stworzeniami. Black nie była zbyt zainteresowana tym przedmiotem, lecz mogła go zmienić dopiero na początku następnego roku. Belfer wybrał więc najlepiej radzącą sobie osobę, aby pomogła dziewczynie. Możliwe, że umyślnie, zmuszając tę dwójkę do interakcji.
Newt podniósł wzrok na Krukonkę, która po raz dziesiąty westchnęła, tym razem kładąc głowę na blacie tak mocno, że buteleczka z atramentem podskoczyła. Scamander wpatrywał się w koleżankę jak na bardzo ciekawy przypadek załamania nerwowego, który on przechodził zawsze przed egzaminami końcowymi. Tym razem jednak nie wiedział, jak zareagować, w końcu to nie był on, tylko obca dziewczyna zmuszona do nauki z dziwakiem.
- Przepraszam, możemy to zrobić w innym terminie jeśli jesteś już zmęczona- mruknął, kuląc się, gdy gwałtownie wstała z krzesła, zarabiając nieprzychylne spojrzenie bibliotekarki, które zignorowała. Zakorkowała tusz i zaczęła wrzucać swoje rzeczy do torby, wręcz z wyczuwalną irytacją.-To ja już pójdę...
- Gdzie niby?- zapytała jasnowłosa, spoglądając na niego z niedowierzaniem i zarzucając torbę na ramię.- Wskoczymy szybko do kuchni i kontynuujemy naukę. Nie ma mowy, żebym oblała ten przedmiot.
- Jasne-zgodził się szatyn, zamykając podręcznik, z którego nawet nie korzystał.
Prawda, zdobyli jedzenie i o ile Newt sądził, że dziewczyna nie chce spędzić reszty popołudnia na nauce, to miał rację. Jedynym "ale" była jego obecność. Vivienne Black nie była tak zła, jak myślał, bo zaciągnęła go aż nad jezioro, gdzie rozłożyła swój piknik razem z książką.
Chłopak sterczał przez chwilę naprzeciwko niej, nie wiedząc co ze sobą począć. Zdecydował się na przycupnięcie na kamieniu za nim. Dziewczyna podniosła głowę i uśmiechnęła się zażenowana, przymykając lekturę.
- Oboje nie czuliśmy się tam komfortowo, a tutaj jest chociaż świeże powietrze, no i ładna pogoda. Grzechem byłoby spędzić w bibliotece cały dzień- wyjaśniła zakłopotana.-Do tego chciałam wyświadczyć ci przysługę i pokazać, że nie siedzisz cały czas samemu.
- Nie musisz tego robić- burknął chłopak, pochylając głowę, aby ukryć rumieniec.- Daję sobie radę i przyjaźnię się z Letą- dodał na swoją obronę. Zdziwił go chichot Black, która aż odłożyła podręcznik na trawę. Zerknął w górą, ale otrzymał w odpowiedzi szeroki uśmiech blondynki.
- Znam się z Lestrange, nie sądzę, aby miała coś przeciwko, gdybyśmy się zakolegowali.-Niebieskooka przez chwilę coś rozważała, aby w końcu to z siebie wydusić.- Szczerze, źle się z tym czuję, że zmusili cię do dzielenia się ze mną wiedzą. Dlatego jako rówieśniczka chciałabym ci też w czymś pomóc. Nie wiem. Może zaklęcia? Jestem ulubienicą starego Rudolfa!
- To wyjaśnia, czemu tylko z tego nie masz zagrożenia- odparł Scamander, a jego kąciki ust drgnęły.- Dlaczego jesteś w Ravenclaw, skoro interesuje cię tylko ten przedmiot?
Starło to Black uśmiech z twarzy, która przyjęła obojętny wyraz, bowiem wkroczył na niebezpieczny grunt. Zmierzyła go chłodnym spojrzeniem, sprawiając, że Newton zadrżał, żałując, iż się odważył na takie pytanie. Już otwierał usta, aby przeprosić, gdy dziewczyna go uprzedziła.
-Musiałabym zdradzić ci sekrety mojej rodziny, a tego wolałabym nie robić- rzekła, nienaturalnie spokojnie.
Kłamstwo- pomyślał wtedy Newt.
Najniebezpieczniejsze kłamstwa to prawdy nieco zniekształcone-pomyślał teraźniejszy Scamander, odrywając spojrzenie od kobiety, którą miał nadzieję, że zna.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro