Rozdział 22
Pierwsze promienie słońca zaczęły muskać szare mury londyńskich budynków, przebijając się przez warstwę smogu i porannej mgły. Rosa osiadała na polach, poza granicami metropolii. Chłód nocy dawał się jeszcze w znaki, potęgowany wilgocią, która zdawała się oblepiać, wpychać w zakamarki płaszczy. Dzień zapowiadał się bezwietrzny, chłodny, lecz słoneczny.
Platynowłosa zacisnęła powieki, wzdychając ciężko. Czuła się, jakby potrącił ją jakiś mugol swoim automobilem albo wyjątkowo wkurzony troll górski pobił ją maczugą. Powoli zaczęła się szykować do wyjścia, nawet nie chcąc myśleć o tym, co się działo w nocy po przyjęciu. Zdecydowała, że cokolwiek wtedy miało miejsce, zostanie przez nią zapomniane, wyparte.
Chwyciła podręczną torebkę i włożyła do niej fiolkę z miksturą, którą miała zażyć, gdyby ból stał się nie do wytrzymania. Zdjęła płaszcz z wieszaka, z zamiarem założenia go, ale czynność przerwał jej Michael. Brunet wszedł do środka z zaciętą miną, jakby przyszedł, aby się kłócić. Kobieta zignorowała to lub nie dała po sobie poznać, że zauważyła, jak poważny miał wyraz twarzy.
- Vivienne, nie powinnaś już dzisiaj wstawać z łóżka. Usprawiedliwię cię przed Parkinsonem, nawet Tezeuszem- rzekł, ujmując ją delikatnie za rękę, jakby była zrobiona z kryształu. Black wywinęła się z jego uścisku, kręcąc głową.
- To moja szansa, aby wrócić na swoje stanowisko. Do tego ta współpraca...-Zmarszczyła brwi, próbując znaleźć odpowiednie słowa. Podniosła na niego jasne, lecz zmęczone spojrzenie.- Jest ważna. Nie tylko z twojego punktu widzenia, jako dużego osiągnięcia w porozumieniu międzynarodowym.
- Wyglądasz, jakbyś miała się zaraz przewrócić, Viv, pozwól sobie pomóc. Nie będziesz tak efektywna, jak w pełni sił bywasz.
Blondynka parsknęła, bez przekonania, śmiechem. Mogła mieć wiele zalet, lecz nic nie potrafiło zakryć jej uwielbienia do kłopotów i wszelkich złośliwości. Teraz może i była raczej nastawiona na wykonanie swojej pracy dobrze, ale co, jak odzyska pełnię sił? Zbyt zadziorna, aby odpuścić.
- Uwierz mi, teraz będę najbardziej pomocna. Jeżeli czujesz się zobowiązany do ochrony mej osoby, to nie opuszczaj mojego boku.
Aportowali się pośrodku Atrium, na ósmym piętrze. Łukowate sklepienia rozjaśniały wybuchy zielonego płomienia w kominkach połączonych Siecią Fiuu, kiedy spieszący się czarodzieje wyskakiwali z nich w obłoku pyłu, który miał zostać później zmieciony przez skrzaty.
Platynowłosa kroczyła raźno obok górującego nad nią narzeczonego. Michael prowadził ją pod rękę, biorą sobie do serca jej słowa. Nie zamierzał opuszczać Vivienne na krok. Ich ostatnia sprzeczka czy raczej spięcie, poszło w niepamięć. Były rzeczy ważniejsze, na przykład życie problematycznej przyjaciółki.
Po zażyciu mikstury wyglądała o niebo lepiej, aniżeli wcześniej. Jedynie ciemne cienie pod oczami zdradzały zmęczenie, z jakim się zmagała, lecz to można było usprawiedliwić balem, który obfitował w ilość serwowanego trunku oraz wrażeń.
Bez słowa przekroczyli drzwi do biura, w którym mieli się zajmować sprawą. W pomieszczeniu znajdowały się już stoły, dla każdego z nich. Francuzi zajęli te po prawej stronie, od wejścia, widocznie czując się lepiej we własnym towarzystwie.
Blondynka rozejrzała się, po odnowionym, czy raczej przemeblowanym pokoju. Przemknęła wzrokiem po sylwetkach współpracowników, zatrzymując się dłużej na tej, należącej do młodszego Scamandera. Skrzywiła się delikatnie, spoglądając na dwa biurka, z dala od drzwi, które stały puste. Na ścianie obok znajdowała się tablica, jak ta w szkołach. Viv otrząsnęła się, na samą myśl o nieprzyjemnym pyle kredowym.
- Tam są wolne miejsca- mruknęła do przyjaciela, który pokiwał głową, zgadzając się z nią. Zauważył, tak jak wcześniej Black, że ludzie podzielili się w grupy. Ich współpraca powinna przebiegać bez oporów, mimo to, martwił się, iż odizolują się od siebie, nie dzieląc się zdobytymi informacjami. Michael chwycił się za bok, kiedy poczuł lekkie uderzenie od Vi.- Jesteśmy profesjonalistami, Micke. Wzajemna niechęć nie wpłynie nasze postępy.
- Mam nadzieję...
Stanęli koło wybranych miejsc. Black zerknęła na zegarek, był za kwadrans ósma, czyli godzina, o której mieli się tutaj zjawić. A jednak nie było w środku ani Parkinsona, ani Tezeusza, który raczej słynął z punktualności.
- Myślisz, że to oficjalnie koniec mojego zawieszenia, czy to przykrywka?-powiedziała cicho do szatyna, który wzruszył ramionami. Nie miał zielonego pojęcia, co planowali jej przełożeni. Jedyne, czego był świadomy, to powagi sytuacji. Sprawa została utajniona na tyle, że nikt, oprócz zebranej grupy, nie wiedział o niej.
Zanim mężczyzna odpowiedział, drzwi od pokoju otworzyły się gwałtownie, a do środka wszedł starszy Scamander razem z Alfredem Parkinsonem. Szef Biura Aurorów niósł w ramionach dużą ilość teczek. Isabelle bez słowa odebrała połowę i zaczęła mu pomagać w roznoszeniu ich, mimo, że tak naprawdę nie potrzebował pomocy.
- Przepraszam za spóźnienie- rzekł starszy z zebranych.- Zanim zaczniemy, pragnę przypomnieć, jak ważna jest w tym przypadku dyskrecja. Każdy wyciek danych będziemy karać, lecz nie będzie to dla was najgorszym następstwem. Ujawnienie nawet drobnej informacji może skutkować zranieniem lub, w najgorszym przypadku, śmiercią.
Vivienne otworzyła swoje dokumenty, zapoznając się ze sprawą. Zmarszczyła brwi, próbując przyswoić jak najwięcej informacji na raz. Kiedy skończyła wstęp, zerknęła na Michaela ze zgrozą. Ta sprawa może wyglądała na łatwą, lecz jej fragmenty wiązały się z dużym ryzykiem wywołania skandalu.
- Zorganizowana grupa przestępcza?- mruknęła pod nosem jasnowłosa, zwracając na siebie uwagę przyjaciela, który pokiwał głową. Zaciekawiła ją jedna rzecz, ale postanowiła do niej wrócić później. Black skończyła zapoznanie o wiele szybciej niż reszta, więc teraz siedziała sztywno, obserwując każdą osobę w pomieszczeniu. Pomagało jej to w porządkowaniu myśli, których ostatnimi czasy było za dużo.
Wyciągnęła kartkę papieru i zaczęła spisywać najważniejsze informacje, które powinny im pomóc. Michael spoglądał co chwila na jej notatki, nie kryjąc zainteresowania. Vivienne zawsze czerpała dużo satysfakcji z pracy, bo mogła się wykazać chłodnym i logicznym myśleniem, które zwykle gdzieś niknęło pod jej wrednym usposobieniem.
- Ktoś chce pierwszy zabrać głos?- zapytał Parkinson, odkładając dokumenty i splatając palce, kładąc je na blacie. Spojrzał wyczekująco po zebranych, utrzymując na dłużej kontakt wzrokowy z platynowłosą, która go utrzymała, nie mrugając.
- W zeszłym miesiącu zdołaliśmy ująć jednego z przemytników, który pod odpowiednim naciskiem ujawnił część z tych informacji- rzekła Ginette. Black zmarszczyła brwi, pocierając opuszek małego palca w zastanowieniu.- Niestety następnego dnia znaleziono go martwego w celi. Nikt oprócz strażników nie miał tam dostępu.
- Mężczyzna był mugolem. Jednak na straży stoją dobrze wyszkoleni czarodzieje- myślała na głos Viv. Otworzyła szerzej oczy w niedowierzaniu.- Organizacja musi być mieszana, a więc sytuacja zdaje się poważniejsza, niż myśleliśmy.
- Trudno będzie znaleźć powiązania, jeżeli dotyczą one niemagów i czarodziei.- Tezeusz westchnął, ciągle przeglądając kartki.- Na całe szczęście mamy poszlakę. Zgłosił się polityk, który dostał pogróżki, a następnie porwano mu żonę.
- Bez wątpienia korupcja w rządzie to ostatnia rzecz z jaką chcemy się mierzyć, ale bez tego nie znajdziemy powiązania- dopowiedział Fawley.- Kiedy porwano tę kobietę?
- Wczoraj wieczorem. Mężczyzna jest w szoku, ale nie będzie stawiał oporu przy zeznaniach- odparł ciemnowłosy, podnosząc wzrok znad dokumentów.- Kto je zdobędzie?
Wszyscy spojrzeli po sobie, spodziewając się podekscytowanego ochotnika. Nikt jednak się nie zgłosił. Black podparła głowę ręką, czując, że od napięcia wiszącego w powietrzu, zaczyna ją ona boleć. Grupa nie była zgrana, nic o sobie nie wiedziała, a część z nich już zdążyła popsuć relacje między sobą. To zapowiadało raczej katastrofę, a nie pomyślne rozwiązanie sprawy.
- Panno Black, Panno Volant, jestem pewien, że mimo oporów, poradzicie sobie z tym przesłuchaniem- powiedział Alfred, odciągając blondynkę od ponurych rozmyślań. Podniosła na niego oczy, po chwili marszcząc nos z niezadowolenia. Czy on sobie z niej żartował?- Mężczyzna mieszka przy ulicy Królowej Wiktorii, a dokładny adres poda wam pan Scamander przy wyjściu.
Isabelle spojrzała na Szefa Biura Aurorów przenikliwie. Miała wrażenie, że to jego sprawka, iż musiała pracować z blondynką. Nie wiedziała jednak, jaki miał w tym cel. W tym samym momencie Vivienne zerknęła na Newta, który zastygł w bezruchu, jakby to on miał im zdradzić adres. Uśmiechnęła się, bawiła ją cała sytuacja. Dwóch Scamanderów w jednym biurze nie mogło skończyć się dobrze.
Wstała, biorąc płaszcz. Fawley chwycił ją za nadgarstek, przytrzymując na chwilę. Wstał, a następnie nachylił się, mówiąc jej na ucho:
- Bądź ostrożna.
Jasnooka pokiwała głową, nie mając siły na zabawy. Odgarnęła loki z twarzy, wywracając oczami. Opiekuńczość Michaela była urocza, lecz zdarzało mu się z nią przesadzić. Zamieniało się to w kontrolowanie jej każdego kroku, a tego kobieta nie zamierzała tolerować. Położyła dłoń na jego ręce i strząsnęła ją ze swojego nadgarstka.
- Zawsze jestem- mruknęła, przechylając na bok głowę i uśmiechając się kpiąco. Wyminęła ciemnowłosego, narzucając odzienie wierzchnie. Isabelle i Tezeusz już na nią czekali przy drzwiach, spoglądając na siebie nieufnie.- Chodźmy.
Para ruszyła za Black, która zadowolona zmierzała do windy. Żadne z nich się nie odezwało, widocznie czując się nieswojo. Jasnowłosa stanęła nagle, spoglądając w odnogę głównego korytarza. Jej lodowate spojrzenie było utkwione w kobiecie, posiadającej burzę czarnych włosów.
- Zaraz do was dołączę- rzekła i nie czekała nawet na odpowiedź. Ruszyła w stronę nieświadomej siostry. Kiedy ją dopadła, popchnęła ją na ścianę. Lacerta upuściła dokumenty, uderzając plecami o mur. Viv nie zamierzała się powstrzymywać, neutralna maska opadła, ukazując personifikację furii.- Jeszcze raz się na to odważysz, obojętnie czy na mnie, czy na osobach mi bliskich...- powiedziała cicho, lecz nawet głuchy usłyszałby niebezpieczny ton w jej głosie.- Pożałujesz, że się urodziłaś.
Puściła zastygłą w szoku brunetkę. Starsza zmierzyła ją tylko spojrzeniem na odchodne, zanim nie pośpieszyła za współpracownikami, którzy zdążyli dotrzeć do windy. Lacerta nachyliła się, aby pozbierać dokumenty. Nie miała pojęcia, o co chodzi blondynce.
Kobiety stanęły na ruchliwej ulicy, przyglądając się budynkowi, do którego miały za chwilę wejść. Wyglądał okazale, wręcz dom idealny dla ważnego polityka. Kuł w oczy przepychem zwykłych przechodniów. Vivienne gwizdnęła z zachwytem.
- Nic dziwnego, że go zastraszyli i porwali żonę. Sam okup mógłby być porządnym majątkiem- powiedziała do Francuzki. Brunetka wywróciła oczami, uśmiechając się delikatnie.- O ile kocha małżonkę tak, jak się zarzekał dziennikarzom.
- Dawał wywiad?- Zdziwiła się zielonooka.- Bliscy ofiar zwykle unikają kontaktu z prasą.
Platynowłosa wzruszyła ramionami. Szczerze, po ostatnich wydarzeniach, nie czuła potrzeby dogryzania dziewczynie. Kiedy tego nie robiła, tamta odwdzięczała się tym samym. Osiągnęły kompromis dla dobra współpracy.
- Zaraz się przekonamy, co było jego motywem- odparła Vivienne, mierząc wzrokiem przechodzącego mężczyznę, który wyraźnie gonił przyjaciela, idącego z przodu. Rozejrzała się, czy nic nie nadjeżdża, mając zamiar przekroczyć ulicę.
Volant zatrzymała ją, ledwo dotykając. Jej wyraz twarzy wskazywał, że chciała coś wyznać, przed wkroczeniem na terytorium Davida L. George'a. Zbladła gwałtownie, a ręce niemiłosiernie zaczęły jej się trząść. Przy Black, która emanowała pewnością siebie, wyglądała jak niepanujący nad sobą podrostek. Blondynka uniosła brew w oczekiwaniu, aż partnerka coś z siebie wydusi.
- Nie powiedziano ci, dlaczego powinnam być przy przesłuchaniach, a zasługujesz na to, żeby wiedzieć- wyszeptała, unikając jej spojrzenia, niczym żywego ognia.- Mam rzadką umiejętność, nazywaną retrokognicją.- Jasnooka pokręciła głową, nie wiedząc, o czym kobieta do niej mówi. Pierwszy raz słyszała tę nazwę i miała nadzieję, że nie była to żadna choroba.- Potrafię odczytywać wspomnienia ludzi, których dotknę.
Vivienne odsunęła się od niej gwałtownie, jakby była chora na trąd. Poczuła, jak w gardle tworzy jej się gula, odcinająca dostęp do tlenu. Zmarszczyła brwi, niedowierzając. Cieszyła się, że nikt nie zwracał na nich uwagi, bo mógłby pomyśleć, że jasnowłosa zaraz zasłabnie. Zerknęła na miejsce, gdzie przed chwilą dotknęła ją kobieta.
- Czego się o mnie dowiedziałaś?- wyrzuciła z siebie, czując jak początkowy szok zamienia się w wściekłość. Była urażona, że nie wtajemniczono ją w to. Kiedy miałaby się dowiedzieć o niespotykanej umiejętności koleżanki, jeżeli sama nie postanowiła się tym pochwalić?- Kto jeszcze o tym wie?
- Pan Parkinson, Maximilien i Ginette. Nikt więcej, przysięgam.- Pokręciła głową, wręcz błagając ją wzrokiem o wybaczenie.- Nie widziałam wiele, przy odczytywaniu wspomnień potrzeba długiego kontaktu fizycznego.
- Co widziałaś?- zapytała ponownie Black, uśmiechając się sztucznie. Umysł podsuwał jej wiele odpowiedzi, lecz żadna nie była dla niej wesoła.- Powiedz mi- wyszeptała, spoglądając w przestrzeń za nią. Nie miała siły utrzymać kontaktu wzrokowego, ze strachu, co może tam ujrzeć. Współczucie? Zrozumienie? Próbę pocieszenia? A może obrzydzenie i strach, które na pewno mogły się pojawić przez jej czyny.
- Twoją siostrę i białe kwiaty.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro