Rozdział 21
Mówi się, że trzeba znać swoją granicę. W tym wypadku jeden kieliszek wytrawnego trunku ją przekroczył. Ciekawe jest to, ile rzeczy może zmienić tak błaha rzecz.
Idąc dalej tym tokiem myślenia, czy gdybyśmy znali przyszłość, czy zdecydowalibyśmy się zmienić jej bieg?
Kobieta przetarła lepką ciecz z twarzy, szybko oddychając. W jej umysł powoli wkradała się panika, topiąca zdrowy rozsądek. Gardło paliło ją żywym ogniem, piekielną pożogą, która pochłaniała jej wnętrzności. Spojrzała ostatni raz w lustro, zauważając swoje przerażone, bławatkowe oczy, zanim nie opadła na zimną podłogę, brocząc ją krwią.
"Życzę wszystkim wyśmienitego wieczoru".
Nie było to zbyt szczęśliwe stwierdzenie, szczególnie w tej chwili, kiedy zamroczona bólem zwijała się na posadzce. Vivienne nie chciała nigdy znaleźć się w tej sytuacji, to los sprawił, że nie miała wyjścia z sytuacji patowej. Przed oczami przelatywała jej sytuacja sprzed kwadransa, a może nawet połowy godziny. Nie mogła nic poradzić na gorzki uśmiech, który wpłynął na jej wargi. Została pokonana przez swoją słabość, własną bronią.
Black zerknęła na swoich rodziców, którzy prężyli się dumnie obok, marszcząc nos ze zdegustowania. Te dwa stare jaszczury powinny nie wypełzać już nigdy ze swojej kryjówki. Wzmocniła uścisk na ramieniu Michaela, również niezbyt szczęśliwego z tej sytuacji. Byli z Viv pokłóceni i nie mogli się dziś rozdzielić przez obecność jej rodziny, która wręcz wyczekiwała na potknięcie z ich strony.
Cierpliwie czekała, aż przemowa jej teścia się skończy. To był obowiązkowy punkt w przyjęciach, gdzie Minister Magii był zaproszony. W końcu jego jedynym osiągnięciem było bycie głową brytyjskiego rządu. Co nie oznaczało, że słuchała uważnie jego słów.
Znudzona przemykała spojrzeniem po tłumie czarownic i czarodziejów, szukając znajomych twarzy. Z niezadowoleniem zauważyła, że koło młodszego Scamandera stała Volant, uśmiechając się ciepło do niego. Cierpki smak zazdrości zmącił na chwilę jej umysł.
Pasowali do siebie, musiała to przyznać. Oboje mili, uczynni i beztrosko uśmiechnięci. Zmarszczyła brwi, piorunując spojrzeniem nieświadomą szatynkę, zanim nie zauważyła Lacerty.
Brunetka mrugnęła do niej, uśmiechając się kpiąco. Zapowiadał się naprawdę pełen wrażeń wieczór.
Jasnowłosa nachyliła się do narzeczonego, który uśmiechał się dla publiczności, jednak spoglądał tępo w przestrzeń, również nie słuchając ojca.
- Kiedy to się skończy, to zdobądźmy swoje kieliszki- mruknęła na tyle cicho, żeby tylko on to usłyszał. Zerknął na nią, oceniając, zanim potaknął, zgadzając się. Takie przyjęcia nie były po to, żeby wytrwać w nich trzeźwym, to było wręcz niemożliwe.
W końcu Minister zakończył swoją mowę, a obok niego pojawił się skrzat, wręczając mu kieliszek do toastu. Platynowłosa od razu się uśmiechnęła, bo każdy z tu obecnych dostawał również swój. Odebrała naczynie, a jej oblicze się rozjaśniło z zadowolenia. Miała tylko nadzieję, że to nie będzie bezsmakowa lura, którą podawano na biedniejszych balach.
Wzniesiono toast. Po tym Black była wolna, musiała spotkać się z Letą i umknąć przed wściekłym Auberonem i Asterope. Opuściła towarzystwo Fawleyów, znikając w tłumie. Co prawda wtopienie się pomiędzy szarą masę było trudne, ale nie niemożliwe.
Dokończyła napój z kieliszka, szukając tacy z następną porcją. Procentowy trunek załaskotał ją w gardle, ale zignorowała to, omijając starsze małżeństwo, które umknęło spojrzeniami na bok, co oznaczało, że przed chwilą o niej rozmawiali.
- A kogo ja tutaj widzę?- Zatrzymał ją znajomy głos. Vivienne wywróciła oczami, odwracając się do siostry, której zdecydowanie jaśniała w granatowej sukni.- Mam nadzieję, że dzisiaj niczego nie zepsujesz.
- Nie mam dzisiaj nastroju na twoje gierki- odparła czarownica, spoglądając na nią z wyższością. Obie kobiety miały jasne, błękitne tęczówki, tak podobne, a jednocześnie różne. Starsza przechyliła głowę, wyginając wargi ku górze, umykając wzrokiem za nią.- Na twoim miejscu zajęłabym się Orionem, zanim zniknie z tamtą szatynką.
Brunetka obróciła głowę w stronę jej męża, wręcz przerażona. Taki wstyd, że jej mąż woli obsypywać komplementami obce kobiety, zamiast swojej małżonki. Niewiele osób wiedziało, że cały ten związek był nieszczęśliwym połączeniem, ale wszystko, właściwie Orion, zmierzał do tego, aby to zmienić.
- Pilnuj swojego nosa- wysyczała Ślizgonka, obracając się na pięcie, aby zapobiec katastrofie. Vivienne skrzyżowała ramiona, z zadowoleniem zauważając, że wyprowadziła ją z równowagi.
W o wiele lepszym humorze wymieniła kieliszek na pełen, zastanawiając się, jak spędzić wieczór. Miała unikać rodziny, Michaela oraz Newta ze swoją czarującą towarzyszką. Przemknęła ponownie w tłumie wpadając na ciemnoskórą kobietę, wyglądającą na nieszczęśliwą, że się tutaj znalazła. Black ledwo zdołała uratować swój szampan, dopiero po chwili poznając brunetkę. Uśmiechnęła się szeroko.
- Leta!- Ucieszyła się, na widok koleżanki ze szkoły. Lestrange również uniosła kąciki ust ku górze. Jasnowłosa zmierzyła ją od stóp do głów, kiwając z aprobatą głową. Smukłe ciało czarownicy okalała ciemna, elegancka suknia.- Pięknie wyglądasz.
- Ty zdecydowanie też- odparła.- Nie sądziłam, że zdołamy spotkać się na tym przyjęciu.
- Może tak się wydawać, że jest tutaj sporo ludzi, lecz w rzeczywistości niewiele osób faktycznie przybyło na miejsce, mimo, że wstęp jest dla wszystkich pracowników Ministerstwa- rzekła platynowłosa.- Boją się, że padną ofiarą plotek.
Do kobiet podszedł Tezeusz, zadowolony jak nigdy. Objął Letę w pasie, przyciągając delikatnie do siebie.
- Znalazłem was. Jak wam się podoba przyjęcie?
Przez chwilę zapadła cisza, kiedy obie posłały sobie zażenowane spojrzenia. Black przybrała maskę zadowolenia, nie chcąc psuć Scamanderowi wieczoru, właściwie jemu poświęconemu.
- Tego było nam potrzeba- odparła w końcu blondynka, zauważając Fawleya, który podszedł do nich po chwili wahania.- Gdzie byłeś? Szukałam cię wszędzie- powiedziała Viv do narzeczonego.
- Poszedłem się przewietrzyć.- Szatyn skłamał, bez wyrzutów sumienia. Oboje wiedzieli, że omijali się szerokim łukiem, inni nie musieli być tego świadomi.- Czyż to nie panna Lestrange? Po ukończeniu Hogwartu słuch o tobie zaginął- rzekł, uśmiechając się.
- Na jakiś czas wyjechałam z kraju. Do Francji- wyjaśniła czarnowłosa, szybko zerkając na Tezeusza, który pokiwał głową.- Powinniśmy się kiedyś wybrać tam razem. Mam tam letnią rezydencję.
Black zgodziła się z grzeczności, jednak nie uśmiechało jej się spędzać czasu razem z jej szefem, byłą koleżanką i wściekłym przyjacielem. Zacisnęła usta z bezsilnością, podejmując decyzję, aby spędzić z nimi jeszcze chwilę. Nie miała niczego lepszego w zanadrzu, a jej rodzina nie odważy się jej napaść przy nich. Same zalety.
Prawda jest taka, że na nudnych przyjęciach są dwa typy osób. Te, wybierające pasywną postawę, spacerując od jednej ściany do drugiej, mając nadzieję, iż to wszystko szybko przeminie i wrócą do swoich domów. A także drugi typ, ten, którego trzymasz się, oczekując, że zapewni ci rozrywkę, ofensywnie przejmując parkiet i monotonne rozmowy. Kochamy ich za energię, pomysłowość oraz charyzmę, a także im zazdrościmy oraz nienawidzimy ich dokładnie za te same cechy.
Uśmiech, kiwnięcie głową, pamiętajmy, aby zapytać o zdrowie najbliższych.
Spojrzenie Newta prześlizgnęło się z starszej czarownicy na sylwetkę znajomej blondynki, która przechodziła obok, zupełnie ignorując jego i Isabelle. Miała wysoko uniesioną głowę, jak na osobę lepszą przystało. Wyniosła, chłodna oraz piękna jak rzeźby mugoli ze starożytnych czasów. Można byłoby pomyśleć, że nierealna.
Volant uśmiechnęła się pocieszająco do szatyna, nie mogąc nic począć z współczuciem, które zaczęło w niej narastać. Żal jej było tego nieśmiałego Anglika, zapatrzonego w bryłę lodu.
Bardzo prawdopodobne, że nawet jeśli Black by ich zauważyła, to i tak wyminęłaby zgromadzonych bez słowa. Nie miała zamiaru przepraszać brunetki, ani konfrontować się z magizoologiem, który na pewno oczekiwał od niej wyjaśnień.
- Jeżeli chcesz, to możesz za nią iść- powiedziała Isabelle, zachęcając mężczyznę.- Widzę, że ciągle ją wyłapujesz w tłumie.
- Nie wypada zostawić partnerki samej- wymamrotał Scamander, ale brunetka zaśmiała się, kręcąc głową.
- Jeżeli ona może samotnie przemierzać parkiet, to ja nie będę miała z tym problemu- odparła, odsuwając się od niego.- Poszukam w tym czasie moich znajomych. Nie widziałam ich od dłuższego czasu.
To szybko przekonało brązowowłosego. Volant uniosła brwi, z uśmiechem zmierzając w przeciwną stronę. Zdecydowanie nie miała ochoty mierzyć się z królową lodu, kiedy dowie się, że to ona przekonała Newtona do pierwszego kroku. Podświadomie czuła, że blondynka po prostu jej nienawidzi.
Magizoolog szedł za Vivienne, która z kieliszkiem w ręce zgrabnie przemykała w tłumie. Możliwe też, że po prostu czarodzieje się przed nią rozstępowali. Podążał za nią, a ona umykała, tak jakby bawili się w kotka i myszkę, z tym wyjątkiem, że kot był zbyt niezdarny, aby złapać myszkę. Pokręcił głową z rozbawieniem, że takie porównanie przyszło mu do głowy.
Zatrzymał się gwałtownie, widząc, że Black zaczepiła jedna z czarownic, które widział tamtego dnia, kiedy blondynka jasno mu zakomunikowała, że go nie może znieść. Posmutniał, przypominając sobie jej cierpkie słowa.
Korpulentna kobieta wskazała nagle wprost na niego, a Newt zbladł ze strachu. Czy brunetka uznała go za prześladowcę i ostrzegała Viv, aby na niego uważała?
Platynowłosa obróciła się, spoglądając na jego zakłopotaną sylwetkę. Jej twarz była nie przenikniona, jednak to było lepsze aniżeli obrzydzenie i wściekłość. Zacisnęła wargi, kierując z powrotem swoją uwagę na Wright, która coś szybko do niej mówiła, gestykulując przy tym.
Vivienne wzięła łyk szampana, kręcąc z rozbawieniem głową. Anna zaczerwieniła się z wściekłości, przez to, co usłyszała do Aurorki. Obróciła się na pięcie, aby odejść, a jej spódnica, sięgająca do ziemi, załopotała raptownie. Oczy Black rozbłysły na sekundę przed katastrofą.
Ciemnowłosa z wrzaskiem padła na posadzkę, a Newt rzucił się w tamtą stronę, w porę, aby zobaczyć podarty materiał pod butem Black oraz halkę sekretarki. Ludzie stojący wokoło spoglądali na to, cicho do siebie szepcząc. Część czarownic odważyła się na otwarty chichot, widocznie czerpiąc radość z czyjegoś nieszczęścia.
Kobieta pozbierała się szybko, cała czerwona z zażenowania, a Viv uwolniła resztę jej kreacji spod jej nogi. Upiła ponownie łyk z kieliszka.
- Kochanie, długie spódnice nie są już modne w tym sezonie- rzuciła, uśmiechając się przy tym niewinnie, jednak jej spojrzenie było zimne, lodowate.
Scamander westchnął, potarł czoło w zakłopotaniu, zanim nie chwycił Black za ramię i nie zaczął jej wyprowadzać na wielki balkon, gdzie niewielu palaczy oddawało się z radością swojemu nałogowi. Blondynka nawet nie protestowała, tylko cicho za nim podążała, aż nie stanęli w dużym oddaleniu od reszty.
Zwilżyła wargi, zastanawiając się, czego szatyn nie rozumiał. Stał teraz przed nią, z założonymi ramionami i szukał odpowiednich słów, tylko czego dotyczących? Oparła się o barierkę, unosząc wzrok na niebo, na ledwo widoczne gwiazdy. Srebrne punkty migotały do niej radośnie, nic sobie nie robiąc z jej zażenowania.
- Mogę ci zadać pytanie?- zapytał nagle Scamander, sprowadzając ją z powrotem na ziemię, z dala od ponurych myśli. Uśmiechnęła się delikatnie.
- Już to zrobiłeś- odparła, rzucając nieśmieszną ripostą. Potrząsnął głową.
- Rozstałaś się dzisiaj chociaż na chwilę z tym kieliszkiem?
- Po to mnie tutaj zaciągnąłeś? Po to, aby mnie zapytać czy cały wieczór piję?- zaśmiała się bez przekonania, odkładając naczynie na balustradę.
- Tak, to znaczy, nie...- prychnął Newt, przeczesując włosy ze zdenerwowania.- Dlaczego zniknęłaś wtedy ze statku? Chcę wiedzieć.
Spojrzenie Vivienne złagodniało. To go dręczyło. Póki nie da mu wprost odpowiedzi będzie do niej wracał, w kółko, wracał i wracał, aby zrozumieć. Wiedziała, co powinna rzec, jednak to by mu się nie spodobało. Przestałby robić to, co właśnie robił. Zostawiłby ją samą. Oboje byliby zranieni. Nie chciała tego, nie chciała go odepchnąć na zawsze.
Przygryzła wargę, nie chcąc odpowiedzieć. Umknęła wzrokiem na bok, ignorując jego pytanie, niczym dziesięciolatka, buntując się przed fatum, które właśnie miało ich dopaść. Oczy zaczęły ją piec, ale zamrugała szybko, przełykając gulę, która dusiła jej krtań przed wypowiedzeniem tych słów.
Musiała być silna i nie popełniać tych samych błędów, co w przeszłości. Nie zdołała się zmusić do spojrzenia mu prosto w oczy, dlatego wbiła wzrok. prosto w jego krzywo zawiązaną muszkę, która w tej chwili tylko bardziej ją rozczulała.
- To był błąd, oboje nie myśleliśmy trzeźwo. Newt, oboje wypiliśmy za dużo!- wrzuciła z siebie Black, popełniając ten błąd i podnosząc na niego spojrzenie.- Ja mam narzeczonego, życie, pracę. To było coś, co nigdy nie powinno się zdarzyć.
Kłamstwo, pomyślała, wpatrując się w szatyna, którego widocznie zabolały te słowa, bardziej niż to, co rzuciła mu w twarz w Ministerstwie. Wyglądał jak zbity szczeniak, jednocześnie był zbyt zaskoczony, żeby jej przerwać. Po prostu słuchał, a Vivienne wręcz czuła, jak jego dobre serce się kruszy.
- Przepraszam, że do tego dopuściłam- zakończyła swój wywód, ledwo łapiąc oddech. Miała wrażenie, że wielka łapa miażdżyła jej płuca, nie mogła znieść bólu w piersi na widok jego cierpienia. Musiała być jednak silniejsza.
- Rozumiem- odparł, obracając się na pięcie i wchodząc do budynku. Blondynka stała, próbując pojąć całą tą sytuację, jednak myśli wirowały w jej głowie. Chwyciła kieliszek i wypiła cały pozostały w niej alkohol, jakby to miało przynieść jej ulgę.
To ona była problemem. Nikt tak dobrze, jak ona, nie krzywdził ludzi dookoła. Westchnęła drżąco, zaciskając mocno powieki i marząc, aby cały ten wieczór był snem, a ona się zaraz z niego wybudzi. Jednak tak się nie stało.
Stała tak, powstrzymując łzy. O tak, Vivienne Black miała ochotę się poużalać nad sobą, tylko w najmniej odpowiednim do tego miejscu. Pociągnęła nosem, doprowadzając się do porządku. Będzie na to czas, jak wróci do domu.
Potrząsnęła głową i wróciła na salę, od razu wpadając na Francuzkę, Isabelle Volant. Brunetka wyglądała na poruszoną, a kiedy zauważyła, kto stanął na jej drodze, zmarszczyła gniewnie brwi. Zaklęła po francusku.
- Rozumiem, że możesz mnie nie lubić, ale czemu mścisz się na Panu Scamander- powiedziała w swoim ojczystym języku. Black przybrała neutralny wyraz twarzy, jednak zaczęło się w niej gotować ze wściekłości.- Powinniście porozmawiać.
- Właśnie rozmawialiśmy- wysyczała Viv, nachylając się do ciemnowłosej.- Nie wtrącaj się w cudze sprawy.
Odwróciła się, jednak na jej nadgarstku, w okamgnieniu, znalazła się dłoń Isabelle. Kobieta błyskawicznie ją puściła. Black posłała jej mordercze spojrzenie, uśmiechnęła się jednak.
- Gdzie on jest?- zapytała brunetki.
- Z tego co widzę, właśnie rozmawia z Lacertą- odparła Francuzka, a uśmiech Viv od razu zniknął. Zaniepokojona odszukała wzrokiem pary. Siostra posłała jej zadowolone spojrzenie, a starsza Black pobladła. Miała złe przeczucia. Rzuciła się w tamtą stronę, nie zawracając sobie głowy Isabelle.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro