Rozdział 2
Vivienne była pewna, że mężczyzna rozpoznał ją dzięki charakterystycznemu kolorowi włosów, który odziedziczyła po matce z rodu Malfoyów. Najpierw zmierzył ją spojrzeniem, z niedowierzaniem, a później oblicze rozjaśniło się, ukazując najpiękniejszy uśmiech, jaki Black miała okazję zobaczyć w całym swoim życiu. Nie żeby jakoś często widziała tak szczere grymasy na ludzkich twarzach, ale jednak.
- Hej- rzucił, a blondynka próbowała powstrzymać kąciki ust, nieznośnie unoszące się do góry.
Właściwie to była ich pierwsza konfrontacja po prawie jedenastu latach, od kiedy Scamandera wyrzucono z Hogwartu za narażenie życia innego ucznia. Viv nigdy nie dociekała prawdziwej przyczyny, a Leta nie była zbyt zainteresowana dzieleniem się szczegółami. To spotkanie mogło być bardziej niezręczne, według niej. Cieszyła się, że stało się to w taki sposób, a nie inny, jak na przykład nagłe zdeportowanie się przed zielonookim, przez złe wymierzenie odległości.
- Również się znacie?- zapytała Tina podejrzliwie, uaktywniając u siebie tryb śledczego. Black wzruszyła ramionami, marszcząc brwi. Zerknęła na Newta, próbując się dowiedzieć w czym zawinił amerykańskiemu aurorowi. Ten tylko zacisnął zawstydzony usta, umykając spojrzeniem. Tyle było z jego pomocy.
- Stara znajomość ze szkoły. Co narozrabiał?- westchnęła, udając zmartwioną matkę.- Bo wiem, iż ma predyspozycje do sprawiania problemów.
Szatyn posłał jej urażone spojrzenie, a ona pokazała mu język. Goldstein podrapała się po karku piórem, nie wiedząc, co o tym zachowaniu sądzić. Postanowiła zignorować, znała bowiem Black. Raczej kojarzyła, jak tak ta reagowała, na obecność swoich znajomych i to teraz wiele się od tego nie różniło.
- Pan Scamander przewozi w swojej walizce magiczne stworzenia, co jest tutaj nielegalne- rzekła.
Cała trójka usłyszała szybkie kroki i nerwowe wołanie imienia Propetiny. Ciemnowłosa wskoczyła, bez ostrzeżenia, pod masywne biurko, zawalone dokumentami. Para Brytyjczyków spojrzała po sobie z zaskoczeniem. Zza Newta wyszedł przełożony kobiety, szukając jej. Spojrzał na ludzi stojących drętwo przed biurkiem i domyślił się miejsca jej pobytu.
- Goldstein-odchrząknął Abernathy, wyprostowany jak struna, a Viv, aż kaszlnęła maskując śmiech, bowiem kogoś jej przypominał.- Goldstein wyjdź spod stołu.
Brązowowłosy przybliżył się do blondynki, pochylając lekko głowę.
- Co ty tutaj robisz?- zapytał szeptem, a dziewczyna skierowała na niego spojrzenie błękitnych oczu. Gdyby podróżnik nie był tak słaby w kontaktach międzyludzkich, to z łatwością wyczytałby z wymownego wzroku powód, lecz ponownie skupił swoją uwagę na Amerykanach, irytując blondynkę, która również odwróciła głowę przed siebie.- Wysłał cię mój brat?
- Za kogo ty mnie masz? Za sowę?
Tina wyszła spod mebla, udając, że to wcale nie była próba schowania. Spojrzała na przełożonego, a następnie na parę. Właścicielka platynowych włosów wyglądała na urażoną, a Scamander na nieświadomego humoru znajomej.
- Może trochę- odparł, a blondynka prychnęła. Newt zorientował się o pomyłce, jaką popełnił.- W kwestii, jesteś mądra, jak sowa. Nie, że nią jesteś. Byłaś w Ravenclaw i dużo się uczyłaś... Wiesz, o co mi chodzi.
- Nie kompromituj się- warknęła, po czym otrząsnęła się. Cicho, ciągle wzburzona, dodała.- Co zrobisz z faktem, że łamiesz prawo MACUSY?
- Znowu byłaś na zebraniu jednostki śledczej- stwierdził najniższy tu człowiek i nie była nim Vivienne, która była mniejsza od szatyna zaledwie o osiem centymetrów.- Nie ważne. Gdzie byłaś?
- Nigdzie- odparła niewinnie Propetina, lecz ważniaczek jej nie uwierzył, odwrócił się do ciągle szepczącej nerwowo pary, która aż drgnęła, kiedy cała uwaga się na nich skoncentrowała. Newton zastygł przy tym z miną przepełnioną winą.
- Skąd was zgarnęła?- Brytyjczycy spojrzeli na amerykańską aurorkę, która dyskretnie pokręciła głową. Black zamrugała i uśmiechnęła się nieszczerze, więc urzędnik znowu zajął się Goldstein.- Nie mów mi, że znowu śledziłaś tych z "Drugiego Salem".
- A skądże, jakbym śmiała...- Gwałtownie zamilkła, biorąc drżący oddech. Do zebranych podszedł siwiejący czarodziej.
- Dzień dobry, panie Graves- rzekł lizus, prostując się i poprawiając garnitur. Vivienne przygryzła wargę, kamieniejąc. Gorzej już być nie mogło, naprawdę. Teraz na pewno zostanie odnotowane, że była w siedzibie MACUSY, gdy powinna odpoczywać na urlopie w mieszkaniu.
Tina najwyraźniej chciała się upodobać szefowi, bo wystąpiła przed nich, mówiąc prawie na jednym oddechu i ucinając wszelkie pytania oraz oskarżenia ze strony lizusa.
- Panie Graves, to jest Newton Scamander. W jego walizce znajdują się nielegalne stworzenia, które są odpowiedzialne za aferę w banku.
Brunet spojrzał na zebranych z zaciekawieniem, dopiero potem pokiwał głową na zgodę. Goldstein szybko chwyciła bagaż szatyna, niosąc ją na wolne biurko. Newt zrobił ruch, aby ją powstrzymać. Zatrzymała go dłoń Viv na połach płaszcza. Zerknął na nią przez ramię, a ona pokręciła stanowczo głową. Nie było sensu się z nimi kłócić.
Z napięciem wpatrywali się w otwierających walizkę, którzy zamarli, gdy wieko zostało uchylone. Brytyjczycy podeszli bliżej, nie rozumiejąc reakcji. Black stanęła na palcach, doglądając przez ramię Propetiny powodu takiego zachowania. Blondynka aż otworzyła usta w zgrozie, bowiem to nie była własność Scamandera.
Para spojrzała na siebie ze strachem. Skoro to jest fałszywa, to gdzie prawdziwa? Graves jęknął i odszedł przeklinając Tinę, za zawracanie mu głowy, a za nim podreptał posłuszny Abernathy.
Vivienne pociągnęła Newta za rękaw, wskazując głową na windy. Szatyn potaknął, w pełni się z nią zgadzając.
- Propetina, z przykrością muszę ci powiedzieć, że musimy się zbierać- oznajmiła aurorka do wciąż zszokowanej kobiety.- Do zobaczenia jeszcze kiedyś.
Brytyjczycy symultanicznie odwrócili się i zrobili krok, nim brunetka ich zatrzymała, chwytając za ramiona.
- Nie tak szybko, musimy odnaleźć prawdziwą walizkę oraz usunąć tamtemu niemagicznemu pamięć-rzekła, przeciskając się między parą.
Cała trójka stanęła przed budynkiem, gdzie zgromadziło się pełno mugoli. Jeden z nich, świadek całego zdarzenia, krzyczał, że widział jak mur wybucha przez wielkiego nosorożca. Newt przemknął się bokiem, znikając kobietom z widoku. Vivienne upewniła się, iż Goldstein jest skupiona na zamieszaniu, zanim wtopiła się w tłum i ruszyła do środka.
Po starych schodach wdrapywała się na kolejne piętra, nim dotarła do tego z wielką dziurą na podwórze. Wyciągnęła różdżkę i stąpając ostrożnie weszła do środka. Od razu zauważyła nieprzytomnego właściciela domu, którego widziała w banku rano. Kucnęła przy nim, obracając go na plecy.
Scamander wparował chwilę po niej, rozglądając się po malutkim lokum i znajdując swoją walizkę, którą przytulił do siebie, jak matka dziecko. Black nie było tak do śmiechu, oglądając ranę na szyi ofiary.
- Newt, pomóż mi z nim, któreś z twoich pupili go ugryzło- powiedziała do niego, wstając. Szatyn istotnie zajął się obejrzeniem rany. A Viv machnięciem różdżki zaczęła naprawiać zniszczenia wywołane przez magiczne stworzenia. Cegły zaczęły się unosić i zalepiać wielką ziejącą dziurę w murze, gdy ciemnowłosy się odezwał.
- To Szczuroszczet, nic poważnego- rzekł, a po chwili spojrzał na nią, ruszającą od niechcenia ręką. Czarownica zerknęła na niego, gdy chwytał za walizkę i zapiął jej zabezpieczenia.- Skąd wiedziałaś, że tu będę? Czy Ministerstwo zleciło ci tropienie mnie? A może mój bra...
Ramka ze zdjęciem starej kobiety przeleciała niebezpiecznie blisko jego twarzy. Blondynka obróciła się do niego, odgarniając loki z twarzy.
- Posłuchaj, nie jestem jego skrzatem, aby za tobą gonić. Nie jest to też moja własna inicjatywa. Po prostu- urwała, szukając lepszego słowa, a jej blade tęczówki skupiły się na czymś za magizoologiem. Przez chwilę oboje się nie poruszyli, zanim dziewczyna nie uskoczyła w bok, a różowe stworzenie syczało w miejscu, gdzie przed chwilą się znajdowała.
Blondynka pisnęła jak mysz, wyciągając różdżkę w kierunku zwierzęcia przypominającego łysego chomika z mackami na grzbiecie. Newt zasłonił sobą Szczuroszczeta i złapał go za tylne łapy, próbując unieszkodliwić gryzonia, wpychając go do walizki. Nie ułatwiała tego aurorka, która wycofała się w najdalszy kąt, wydając z siebie dźwięki jak... Dama w opresji? Jej olchowa różdżka strzelała czerwonymi iskrami, jakby w ostrzeżeniu przed następnym zaklęciem.
Taki obraz zastała Tina, kiedy w końcu zorientowała się o ucieczce Brytyjczyków i wdrapała się na ostatnie piętro. Rzucający się po całym pomieszczeniu Scamander, z różowym szczurem, który kłapał na niego agresywnie, próbując się dostatecznie wykręcić, aby go dziabnąć. Platynowowłosa, która prawie z płaczem wtapiała się w róg pokoju, trzymając różdżkę przed sobą, gotowa łupnąć zaklęciem w samoobronie.
- Na brodę Merlina- westchnęła Goldstein, dostrzegając nieprzytomnego mugola pod nogami blondynki.- Pomóc ci jakoś?- zapytała uprzejmie szatyna, który wpychał właśnie zwierzę do walizki.
- A dziękuję, nie trzeba- odparł, zamykając wieko i oddychając ciężko. Vivienne odkleiła się od ściany z ulgą, roztrzęsiona i bardzo nieszczęśliwa.- Przypomniało mi się, że nie lubiłaś zajęć ze zwierzętami- rzucił szatyn do Black, która potaknęła, nie mając siły na przekomarzania.
- Była otwarta?- zapytała Propetina, wskazując na nośnik wszystkich stworów Scamandera. Ten dosłownie przez sekundę zerknął na blondynkę.-Czy ten zwariowany Niuchacz znowu uciekł?
- Uchylona- odparł niewinnie, przyciskając bagaż do piersi.- I tak, to możliwe.
Black w końcu uspokoiła się na tyle, że postanowiła sprawdzić stan mugola. Tina również stanęła nad nim. Jasnowłosa uchyliła kołnierz, oglądając stan rany. A ciemnowłosa z paniką odepchnęła koleżankę, przyciskając chusteczkę do krwawiącego ugryzienia. Vivienne odsunęła się od niestabilnej Amerykanki, nie chcąc przeszkadzać jej w tym stanie.
- Ono krwawi!- krzyknęła, a po chwili jakby coś zrozumiała.- Co jeszcze pan trzyma w tej walizce?
Szatyn wziął głębszy oddech i wymienił się spojrzeniami z Black, która wzruszyła jedynie ramionami, opadając na wysłużone łóżko mugola. Zero pomocy ze strony jasnowłosej, ale uratował go brunet, który się ocknął. Potarł wąs i niczym nietrzeźwy, zatoczył się podnosząc do siadu.
- To pan- jęknął niemag.- Z banku.
- Witam.- Uśmiechnął się Scamander, wstając z kucek i wyciągając różdżkę w celu usunięcia pamięci facetowi.
- Pomożemy panu, panie...-zaczęła Tina, chwytając ramię mugola, aby się nie obalił ponownie na deski.
- Jacob Kowalski-przedstawił się uprzejmie, mimo zachowania przypominającego osobę, która miała bliskie spotkanie ze skrzynią pełną bimbru.
- Jesteś pewien, że nic mu nie będzie?-zapytała Viv, obserwując poczynania rannego.-Jakie są skutki ugryzienia przez tego Szczuro-grzebienia?
- Szczeta. Szczuroszczeta. Niezbyt poważne, usunę mu pamięć i znikam- odparł beztrosko Newt, podnosząc różdżkę do zaklęcia. Goldstein rzuciła się przed mugola, zakrywając go swoim ciałem.
- Nie możesz mu usunąć pamięci!- wrzasnęła, aż platynowłosa podskoczyła na posłaniu, patrząc na nich jakby postradali zmysły.
- Nie rozumiem-wymamrotał zielonooki, pocierając kark.- Przecież w drodze tutaj zwyzywałaś mnie, że tego wcześniej nie zrobiłem.
- Jest ranny!
- Ona ma rację- zgodziła się Black, wskazując na podnoszącego się Jacoba, który jako podpory używał ściany.- Nie możemy go takim zostawić.
- Nic mu przecież nie jest.- Magizoolog wskazał na bruneta różdżką, lecz ten wydał z siebie dźwięk, jakby miał zaraz zwymiotować. Viv zmarszczyła nos i skrzywiła się na samą tą myśl.- No dobra, to trochę nadreakcja, ale nie dostał najgorszych objawów, które mogą wystąpić po ugryzieniu Szczuroszczeta.
Vivienne wstała z łóżka, krzyżując ramiona na piersi. Newt cofnął się odruchowo, widząc zaciętą minę kobiety, której mało brakowało, a tupnęłaby mocno obcasem na stopę maga. Goldstein również się podniosła, a na jej twarzy gościło zaniepokojenie, zamiast złości.
- Co jest najgorszym objawem, Scamander?- warknęła blondynka, a brunetka ją poparła kiwnięciem głową.
- Ogień buchający z odbytu- odparł, a Black aż jęknęła ze zirytowania.- Najwyżej przez dwie doby- dodał na pocieszenie Newt.
Kowalski aż odwrócił głowę, rezygnując z próby zwrócenia posiłku. Brytyjka zerknęła na przerażonego mugola, współczując mu. Gdyby była na jego miejscu, byłaby równie wystraszona i niepewna. Odetchnęła, ponownie skupiając się na kłócących czarodziejach.
- Mogę go przetrzymać aż wyzdrowieje- zaproponował szatyn, a Vi się z nim nawet zgadzała, to doskonały pomysł, aby wziął odpowiedzialność za czyny zwierząt z walizki.
- My ich nie trzymamy!- krzyknęła Tina, drugą część zaczęła nie podnosząc głosu, lecz z ostrzegawczą nutą.- Wie pan coś o społeczności czarodziejów w Ameryce?
Newt zerknął w bok, a Vivienne modliła się, aby nie mówił szczerze. Nawet jako Puchon powinien kojarzyć niezręczne tematy, co do różnic w prawach pomiędzy ich społecznościami. Więc kiedy jego wzrok przypadkiem zahaczył o postać blondynki, ta pokręciła delikatnie głową, nawet go nie zachęcając do konfrontacji.
-Co nieco wiem- odparł.- Na przykład macie staroświeckie poglądy na relacje z nie-magicznymi. Nie możecie się z nimi przyjaźnić czy też zawierać małżeństw...
Propetina aż zacisnęła usta, przełykając gorzką obrazę praw w jej kraju. Była to jednak sama prawda, traktowano mugoli jak jajka, trzymając w pełnej nieświadomości, nie jak na wyspach, gdzie rząd magiczny współpracował z tym nie-magicznym. Brunetka cała się spięła i pozostało tylko czekać na jej atak, który na szczęście wystąpił tylko słownie.
- Spójrz na niego.-Wskazała na nietrzeźwego mugola.-Kto by go chciał poślubić?
Viv wywróciła oczami. Oprócz tego, że Jacob był przy kości i raczej mało zamożny, to wyglądał na miłego człowieka, więc i dla niego znalazłaby się jakaś wybranka. Było to niezwykle nieuprzejme zagranie ze strony Tiny, oceniać po okładce. Skąd miała wiedzieć czy mężczyzna nie posiadał głębokiego wnętrza, które potrafiło uwieść wiele dziewiczych serc.
- Idziecie ze mną- powiedziała Goldstein i zarzuciła ramię Jacoba na szyję, patrząc wyczekująco na parę. Viv niepewnie chwyciła dosłownie lejącego się przez ręce faceta, a Newt odebrał ramię od Propetiny, nie chcąc czuć się jeszcze bardziej niezręcznie. Platynowowłosa westchnęła, że dała się w to wszystko wciągnąć.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro