Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 19


- Po pierwsze, uciekłaś z miejsca pracy, bez zgłoszenia tego przełożonemu- rzekł Tezeusz, stojąc nad siedzącą blondynką. Vivienne uparcie wpatrywała się w górę akt, która, o ile to możliwe, od wczoraj się powiększyła.- Po drugie, spędziłaś z Thompson i Wright zaledwie kilka minut, a już chciałyście się zabić. Powiedz coś, Black.

Krukonka zamrugała zaskoczona, że mężczyzna coś od niej chciał. Spojrzała na Scamandera. Jego sylwetka była wyprężona dumnie, próbując emanować powagą i władczością. Pewnie udałoby mu się wywrzeć na niej wrażenie, ponieważ znała go od jakiegoś czasu, wiedziała, iż jest dobrym Aurorem, gdyby nie te nieszczęsne druki.

Uniosła brwi i uśmiechnęła się, mając nadzieję, że wystarczająco miło. Typowe zagranie osoby, która nie słuchała ani jednego słowa przełożonego. Splotła palce na kolanach, odchylając się do tyłu z nonszalancją. Zamrugała zalotnie, lecz z wyczuwalnym dramatyzmem, niczym aktor na scenie.

- A odpowiesz na jedno moje pytanie?- zapytała, a kiedy mężczyzna skinął głową twierdząco, wskazała na stertę dokumentów.- Dlaczego dokładasz sobie pracy, jak nie umiesz zająć się papierami, które już otrzymałeś?

- Znowu zmieniasz temat, no pięknie.- Tezeusz skrzyżował ramiona na piersi, stając tak, aby kobieta nie mogła spoglądać na jego piętę Achillesową.- Nie o tym rozmawialiśmy.

- Prowadziłeś monolog, czyli fizycznie nie rozmawiałam z tobą. A do tego zgodziłeś się mi odpowiedzieć na, jakkolwiek absurdalne miało być, pytanie.- Mrugnęła do niego, tym razem uśmiechając się szczerze. Zdecydowanie czuła do niego sympatię. Traktowała go jak kolegę, a nie zwierzchnika. Mieli ze sobą zbyt wiele misji, żeby udawać.- Więc słucham.

Ciemnowłosy potarł skórę na czole, zdradzając zmęczenie, chociaż dzień dopiero się zaczął. Westchnął przy tym ciężko, jakby na jego barki spadły wszystkie zmartwienia świata. Vivienne dopiero teraz zauważyła, że pod jego oczami pojawiły się cienie. Od razu poczuła wyrzuty sumienia, na pewno było mu ciężko przyzwyczaić się do nowej posady, szczególnie, że było to z dnia na dzień, a nie wszystko da się naprawić wysokim wynagrodzeniem. Black nie poprawiała jego sytuacji.

- Wiesz o co mi chodzi, Scamander. Zatrudnij sekretarkę albo nie naciskaj tak podwładnych- powiedziała.- Cotton przez wiele lat dawał sobie radę, a oboje wiemy, jakie miał podejście do pracy.- Wstała z krzesła, zaskakując kolegę. Ominęła go i chwyciła za pierwszy folder. Przejrzała go, zanim nie parsknęła wymuszonym śmiechem. Wręczając teczkę szatynowi.- To nie powinno tu trafić, tylko do Departamentu Magicznych wypadków i katastrof.

- Dziękuję?- Wziął dokumenty i dla potwierdzenia również je przejrzał. Viv wyjątkowo miała rację. Oboje spojrzeli po sobie, zanim wpadł im do głowy ten pomysł. Platynowłosa nie chciała przebywać w pobliżu Margaret oraz Anny, a Tezeusz potrzebował pomocy z papierologią. Co ciekawe, mimo różnego podejścia do wielu rzeczy, nauczyli się w przeszłości współpracować i zostało to im do teraz. W pracy Aurora nie ma miejsca na urazy, bo to może kosztować życie.- Co jeżeli mam rozwiązanie twojego kłopotu z Thompson i Wright?

- Mów dalej- zachęciła go, sama wykazując zainteresowanie. Wszystko, byle nie wrócić do tych... Żmij. Nawet nie chciała wiedzieć, co o niej mówią, kiedy jej w pobliżu nie ma.

- Dobrze wiemy, że zanim procedura zatrudnienia sekretarki wejdzie w życie, to może minąć kilka miesięcy, o ile w ogóle rozpatrzą to pozytywnie. Proponuję ci więc posadę, tymczasową oczywiście, mojej asystentki. Same zalety, a najważniejsza z nich to moje towarzystwo.

Vivienne klasnęła w ręce z radością, niczym mała dziewczynka. Przecież zanim Ministerstwo załatwi pełnoetatową sekretarkę dla Tezeusza, to zdąży wrócić na swoją posadę. Co mogło pójść nie tak w tym układzie? Scamander kochał pracę w terenie, nienawidził siedzącej pracy, a jednak został Szefem Biura Aurorów, czyli zamierzał wprowadzić swoje własne zasady tutaj.

Do tego dochodził fakt, że codzienne zmiękczanie mężczyzny oznaczało, iż w ewentualnym odwołaniu się od zawieszenia, poparłby ją, tak samo zresztą, jak Michael.

- To chyba twój najlepszy pomysł, od kiedy się poznaliśmy- odparła Black, drocząc się z szatynem.



- To najgorszy pomysł, na jaki mogłam się zgodzić- mruknęła platynowłosa, poprawiając uchwyt na dokumentach. Zamierzała lewitować je dopiero, kiedy znajdzie się w o wiele mniej ruchliwym miejscu. Tutaj ktoś mógł na nie wpaść, rozsypać na podłodze, a wtedy wkładanie ponownie papierów do odpowiednich teczek mogłoby jej zająć wieczność. 

Atrium w Ministerstwie było niesamowite. Ciągle zatłoczone, szczególnie w okolicach południa, godziny ósmej oraz szesnastej. Potem po korytarzach tłoczyli się przemykający goście, pracownicy zmierzających do innych wydziałów lub wezwani na przesłuchanie. 

Stęknęła, kiedy ktoś uderzył ją ramieniem, prawie wytrącając z równowagi, w przenośni i fizycznie. Odwróciła się, posyłając odchodzącemu mężczyźnie wściekłe spojrzenie, którego niestety nie zauważył, lecz było równie jadowite jak kły legendarnego Bazyliszka. 

Odwróciła się, aby kontynuować przedzieranie się przez pełne atrium, ale zatrzymała się wpół kroku. Jej jasne oczy napotkały błękitne, pełne żalu. Gawiedź przerzedziła się na tyle, że ze spokojem mogła rozpoznać jego smukłą sylwetkę w granatowym płaszczu, zauważyć piegowate oblicze pod czupryną brązowych włosów. 

Serce zabiło jej gwałtownie z mieszanki żalu, poczucia winy i strachu. Jednak Newt nie zechciał do niej podejść, zresztą dlaczego miałby? Wczoraj potraktowała go okropnie pod wpływem emocji i powiedziała coś, czego teraz gorzko żałowała. Nie miała, oprócz swoich niskich pobudek, powodu wyżywać na nim swojego gniewu. 

Sama była sobie winna za kierunek, który obrała ich relacja.

Mimo tego nie mogła powstrzymać palącego jej wnętrzności spojrzenia, odwróciła wzrok. Zmusiła się do ruszenia na przód, ignorując gulę, która powiększyła się w jej gardle. Zacisnęła usta, aby nic się z nich nie wydostało. Wbiła wzrok w jeden punkt, ignorując świat zewnętrzny. 

Dopiero zastawienie jej drogi przez mężczyznę, ocknęło ją z zamyślenia. Drgnęła nerwowo, po chwili wypuszczając z ulgą powietrze przez usta. Różdżką uniosła dokumenty, drugą ręką łapiąc się za bijące szaleńczo serce.

- Black, wszędzie cię szukałem- rzekł Michael, uśmiechając się.- Musisz mi pomóc.

- Czy to konieczne? Mam naprawdę paskudny dzień.- Vivienne umknęła spojrzeniem w bok, na ścianę. Zdecydowanie nie miała w tej chwili ochoty na głupoty. Grymas na twarzy Fawleya był jednak lekko nerwowy, jakby obawiał się skutków tego, do czego jej potrzebował.

- Uwierz mi, bez tego stracę pracę i ty będziesz nas utrzymywać- odparł, chwytając ją za dłoń, pociągnął w mniej uczęszczane miejsce, na klatę schodową, który czarodziej jej używał w tych czasach, skoro zamontowano windy?- Wiem , że też ci ciężko i zawsze jestem tutaj, żeby cię wysłuchać, ale mam poważne kłopoty.

- Powiedziałeś w końcu Ministrowi Magii, że moja siostra wykrada mu z biura marcepanowe kulki? 

- Nie! Ty też byś wyleciała, a wtedy byłbym martwy.

- Trafnie ujęte- burknęła platynowłosa, krzyżując ramiona na piersi i marszcząc brwi.- Przejdź do rzeczy, Fawley. Nie mam całego dnia.

- Korespondowałem z Francuskim Ministerstwem. Sprawa właściwie dotyczy twojego Wydziału, ale Szef Departamentu Przestrzegania Prawa upoważnił mnie, co jest zaszczytem. Aczkolwiek, musisz porozmawiać z Tezeuszem, zanim delegacja z Francji tu dotrze, może go lekko udobruchać, że będzie musiał z nimi współpracować.  

- Nie jestem w tym zbyt dobra. Poczekaj...- Kobieta zamrugała, łącząc powoli wątki. Michael porozumiewał się z zagranicznym Ministerstwem w sprawie, która dotyczy jej Departamentu, czyli musiało to być coś międzynarodowego, na tyle poważnego, iż musieli współpracować.- Czy wy nie poinformowaliście Tezeusza o tej sprawie? 

Szatyn skrzywił się, jakby połknął coś gorzkiego i pokręcił głową, zaprzeczając. Zapowiadało się na ciekawe przedstawienie. Jasne, Scamander podlegał jurysdykcji Szefa całego Departamentu, który z kolei musiał się liczyć ze zdaniem Ministra, ale nie poinformowanie przełożonego Aurorów w tak ważnej kwestii było głupotą.

- Czy ty chcesz, żebym to ja była posłańcem, który straci głowę? Mike!- zawołała z oburzeniem, a ten ją uciszył gestem. Zmarszczyła brwi jeszcze mocniej, a zmarszczki między nimi jeszcze bardziej się pogłębiły.- Kiedy zamierzacie mu to powiedzieć?

- Prawdopodobnie tego samego dnia, co przybycie delegacji.- Mężczyzna skulił się, czując, jak jego przyjaciółka gotuje się do wybuchu. To nie tak, że nie rozumiał jej sytuacji. W tym momencie jednak ważniejsza była sprawa ugłaskania Tezeusza na tyle, żeby nie rzucił się na Parkinsona, bo będą mieli zmianę Szefa Departamentu szybciej niż to zakładano. Nastrój Scamandera miał duży wpływ na losy Viv, więc częściowo jej pomagał. Chociaż, gdyby powiedział to na głos, zabrzmiałoby to, jak wymówka.- Postaram się przekonać Parkinsona, ale wyświadcz mi i sobie tę przysługę.

- Porozmawiam z nim, ale niczego nie obiecuję. Do tego, jestem teraz na ciebie zła- rzekła, omijając przyjaciela i ruszając w głąb korytarza. Masa dokumentów podążyła za nią, niczym wierny pies, z wyjątkiem tego, że lewitowały kilka stóp nad ziemią.


Blondynka wróciła do biura Tezeusza trochę później niż ten przewidywał. Nie wydała mu się zadowolona, a on w tej chwili nie miał ochoty na plotki. Siedział, zgorszony, nad sprawozdaniem jednego z Aurorów i załamywał nad nim ręce. Naprawdę nie sądził, że awans niósł ze sobą tylu trudności.

- Czemu mruczysz pod nosem przekleństwa?- zapytała w końcu Black, porządkując kilka kartotek, zanim podniosła na niego wzrok. Machnął dłonią, żeby odpuściła, ale to nie poprawiło jej humoru.- To się ucisz łaskawie, staram się tutaj pracować.

Szatyn zamarł i zmarszczył brwi, krzywiąc się. Rad czy nie rad, musiał posłuchać kobiety. Raczej wolał nie zadzierać z osobami, które za nią stały. Parsknął cicho z własnych myśli, Vivienne nie potrzebowała wsparcia, żeby być uznawaną za groźną. Była zdolną czarownicą, kochającą pojedynki, najbardziej te widowiskowe. 

Często wychodziła na tą nieprzewidywalną, ale wiedział, że mimo muru, jaki wokół siebie budowała, była lojalna i, przynajmniej za czasów jej związku z Nathanielem, łagodna. Pamiętał, jak para umykała korytarzami, ukradkiem trzymała się za ręce oraz chichotała radośnie, wierząc, że nikt nie zauważył uczucia, które ich wiązało. 

Teraz patrzył na bryłę lodu, gotową przyłożyć każdemu za najmniejszy błąd. Czas sprawił, że stała się nieufna, rozgoryczona. A Scamander ciągle wspominał jej dźwięczny śmiech, który odbijał się od ścian biura, kiedy byli zmuszeni dzielić jedną przestrzeń biurową. Zdarzyło mu się wejść i zauważyć, jak cichła, udając obojętność.

Na jego blacie wylądowały z hukiem akta, strasząc go. Wyrwany z zamyślenia podskoczył zaskoczony, łapiąc się za serce. To Black skończyła sortowanie dokumentów i podrzuciła mu je. Teraz uśmiechała się pod nosem, wręcz ukradkiem, czerpiąc radość z jego reakcji.

Tezeusz również uniósł kąciki warg ku górze. Dopiero teraz uderzyła go ta myśl, po tylu latach współpracy, że właściwie lubi towarzystwo Viv. Cenił jej szczerość wobec jego osoby i traktowanie go, jak kolegę z pracy, a nie przełożonego, czy bohatera wojennego. Widziała w nim człowieka, a nie tytuły. Pomagała mu, w prozaicznych, na pierwszy rzut oka czynnościach, które jednak sprawiały, że czuł się pewniej.

- Dziękuję, Black- powiedział, mając na myśli to wszystko.

Kobieta drgnęła i zerknęła na niego przez ramię, szczerze zdziwiona. Kiwnęła jednak głową, zanim wróciła do pracy, mrucząc pod nosem, że nie powinien jej za nic dziękować. Właściwie, w ciągu kilku godzin kilka razy otwierała usta, chcąc coś powiedzieć, lecz szybko rezygnowała, nie mogąc znaleźć w sobie odwagi.

Powtarzało się to dwa dni pod rząd, a zakończyło dzień przed balem. Jasnowłosa odkładała filiżankę kawy na blacie Tezeusza, chcąc go udobruchać. 

- Co sądzisz o...- Nie zdążyła dokończyć, bowiem przez uchylone okno wleciała mała sówka, upuszczając mały zwitek papieru z wyraźnym, czerwonym, nazwiskiem mężczyzny, zanim szybko odleciała. Para spojrzała po sobie z konsternacją. Scamander rozerwał pieczęć, a Vivienne zerknęła mu przez ramię, blednąc gwałtownie. Twarz odpłynęła jej z twarzy, kiedy domyśliła się, co to może oznaczać. Myślała, że będzie miała o wiele więcej czasu do wykorzystania.

- Nie powinno mnie dziwić, że ciebie również tam wzywają- powiedział szatyn, wstając i narzucając na siebie swoją marynarkę. Blondynka usunęła mu się z drogi, zerkając w bok z zażenowaniem.- Spokojnie, jeżeli Hector znowu będzie cię poniżał, to zainterweniuję, o ile mnie nie ubiegniesz.

- Gentleman się znalazł- parsknęła Black, chowając różdżkę do rękawa.- Staraj się wywrzeć, jak najlepsze wrażenie, żeby nie wyglądać przy mnie żałośnie.

Mężczyzna prychnął, ale mimo tego poprawił fryzurę. Lubili konkurować, nawet jeżeli narzucona kategoria któremuś nie pasowała. Szli równym tempem do biura Parkinsona, czując się jak para z plakatów. Do pomieszczenia weszli jednak trochę mniej pewnie. 

Nie byli tam sami. Michael dyskutował o czymś z Szefem Departamentu, lekko przyciszonym głosem. Kiedy zauważył Viv, posłał jej szybki uśmiech. Oprócz niego i Parkinsona, znajdowało się tam pięć osób, trzy kobiety oraz dwóch mężczyzn. Błękitnooka skrzywiła się, widząc Newta i rudą koleżankę z jego wydziału, której imienia nie pamiętała. Pozostała trójka świergotała do siebie po francusku, nie przejmując się tym, że było to niegrzeczne dla osób, które nie umiały się tym językiem posługiwać.

Brunetka, która ich zauważyła, przerwała rozmowę i z najsłodszym uśmiechem, jaki Black widziała w swoim życiu, podeszła do nich. Wyciągnęła do nich dłoń.

- Nazywam się Isabelle Volant. Mam nadzieję, że będzie nam się dobrze współpracować- powiedziała, lekko kalecząc angielski.




Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro