Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 18


Pstryknięcie palcami przed nosem kobiety.

- Vivienne, wróć do świata żywych choć na chwilkę. Widzę, że masz kaca, ale nie możesz odlatywać tak nagle. Dzisiaj zaczynasz pracę na zupełnie innym stanowisku, więc musisz się skupić.

- To tylko praca biurowa- westchnęła Black. Zdecydowanie wolałaby zostać we wspomnieniach, niż parać się teraźniejszymi brudami. Kto by tego nie chciał? Ruszyli ponownie przed siebie, tym razem blondynka była wyraźnie niezadowolona.- Muszę pracować z tymi kobietami? To uwłaszczające.

- Na tym polega kara, skarbie. Ciesz się, że to tylko tymczasowe- odparł Orion, zatrzymując się przed drzwiami do biura szefa.- A teraz przywitamy się ładnie, zanim poznam cię z twoimi nowymi koleżankami.

Bez ostrzeżenia zapukał i wepchnął blondynkę do pomieszczenia, gdzie siedział Tezeusz przy piętrzącej się obok niego górze akt. Obrócił się w ich stronę, jakby w nadziei, że ktoś go od tego uwolni, ale naraz jego nadzieje się ulotniły, kiedy zauważył, kto go odwiedził.

Vivienne spojrzała na Rosiera z zaciętą miną, mrużąc oczy ze złości. Pożałuje tego, kiedy wyjdą z gabinetu. Na razie jednak wolała nie psuć jej relacji ze starszym Scamanderem i tak czuła się niezręcznie na tyle, żeby nie patrzeć mu w oczy. 

- Chciałem tylko powiedzieć, że zatrzymałem na chwilę pannę Black, dlatego nie zjawiła się jeszcze w nowym miejscu pracy- rzekł brunet, ale zanim zdołał jeszcze coś dodać, szatyn podniósł się z krzesła, zapinając marynarkę.

- Dziękuję, możesz nas zostawić.

Para spojrzała po sobie z powątpiewaniem, ale Rosier kiwnął głową i opuścił pomieszczenie szybciej aniżeli dom rodzinny podczas coniedzielnych spotkań. Black została sam na sam z jej nowym przełożonym, a jednocześnie bratem osoby, od której jawnie uciekła.

Zmierzyła od góry do dołu stos dokumentów, zanim, krzywiąc się okropnie, nie skrzyżowała ramion na piersi.

- Nienawidzę papierologii- powiedziała twardo, ciągle będąc niezadowoloną z tej całej sytuacji. Auror pokiwał głową z elegancko ułożonymi włosami, wzdychając ciężko.

- Gdybym był świadomy tego, co będę robić, to bym odmówił- rzekł szczerze, a blondynka uniosła brwi w niedowierzaniu, że Tezeusz jej się zwierzył. Spojrzała na niego zaskoczona, a on dopiero wtedy zorientował się o swojej gafie.- Mówię ci to, bo jesteś w gorszej ode mnie sytuacji.

- Jasne- mruknęła nieprzekonana Viv, a na jej usta wpłynął uśmiech.- Więc ty też nie cierpisz siedzieć w biurze.

- Mało powiedziane. A teraz ucieknę od tego, odprowadzając cię do twojego nowego biurka.- Scamander otworzył przed nią drzwi i zachęcił ją gestem dłoni, ale ona zamrugała szybko, próbując przetrawić przez nieprzytomny umysł tę informację.

- Jak to nowego biurka, przecież mam już jedno. Tezeuszu, nie mów mi, że Minister to zrobił.- Podeszła do niego, desperacko pragnąc, aby mężczyzna się roześmiał i powiedział, iż to żart.- Mów.

- Zmienili ci miejsce pracy, teraz siedzisz razem z Margaret i Anną.

Na chwilę nastała cisza, zbawienna, bo po chwili blondynka wybuchnęła. 

- Nie!- krzyknęła przerażona.- Uratuj mnie! Wypełnię za ciebie te papiery, tylko nie każ mi z nimi przebywać!

Z biura na przeciwko wychyliła się głowa jakiegoś starszego aurora, który z zainteresowaniem zmierzył korytarz w poszukiwaniu autora tego wrzasku. Jego wzrok padł na parę. Kobietę, która wyglądała, jakby za chwilę miała dostać zawału i mężczyznę, który drapał się zakłopotany po karku. 

- To odgórne, przykro mi.

Black zapowietrzyła się z oburzenia, czerwieniejąc na twarzy. O ile wcześniej czuła się oburzona, tak teraz ogarnęło ją przeczucie, że jej życie w pracy zamieni się w piekło. Siedzieć przy biurku z dwiema sekretarkami znanymi z tego, iż rozpowiadają plotki. Najgorsza była Margaret, która swoimi ciętymi komentarzami zabijała towarzysko niejedną osobę. Jednak Anna nie odstępowała przyjaciółce w byciu wredną, do tego nie owijała w bawełnę i jeśli wystarczająco się ją rozsierdziło, można było usłyszeć imponującą wiązankę przekleństw.

Dopiero po chwili ochłonęła na tyle, żeby odsunąć się od przerażonego przełożonego. Obróciła głowę w stronę ciekawskiego gapia i prychnęła wściekle, a mężczyzna pod wpływem jej gniewnego wzroku wrócił do pracy.

- Przepraszam, to chwilowe załamanie. Oboje dobrze znamy moje nowe koleżanki.- Kąciki ust drgnęły nieznacznie. Wzięła głęboki oddech i wyszła na korytarz, odzyskując równowagę. Nie powinna tak zareagować, ale była zmęczona nie tylko wczorajszym wieczorem, ale także przeciwnościami losu, który ciągle rzucał jej kłody pod nogi.

Ruszyli razem do małego pomieszczenia, z widokiem na atrium. Droga tym razem nie dłużyła się kobiecie, a szkoda, bo nie chciała tam dotrzeć. Miała ochotę skręcić w odnogę korytarza, prowadzącą do jej starego stanowiska, obklejonego szkicami oraz drzewami myśli.

Dlaczego była taka głupia i dała się namówić na wyjazd do Ameryki? Przed tymi wydarzeniami miała wszystko, czego było jej trzeba. Stałą, dobrze płatną pracę. Spokój u szefostwa. Możliwość spóźnień i nikt by się tym nie przejmował, bo była Aurorem. Funkcjonariuszem Ministerstwa Magii, który egzekwował prawo. A teraz...

- Leta o ciebie pytała- powiedział szatyn, wyrywając Vivienne z nieciekawych myśli.- Powiedziałem jej, że spotkacie się na balu za tydzień. Mam rację, iż się zjawisz?

- A dostanę zaproszenie, Scamander? I z jakiej to okazji?

- Bal z okazji mojego awansu. Zjawi się cała śmietanka towarzyska. Michael zresztą otrzyma dzisiaj wasze zaproszenie, bo na pewno zjawicie się razem.- Tezeusz uśmiechnął się delikatnie, pewnie sądząc, że narzeczeństwo tej dwójki było szczęśliwe i pełne miłości. Całe szczęście, że nie znał okoliczności ich zaręczyn.

- Jasne, przyjdziemy. A teraz możemy to już mieć za sobą?- Wskazała na drzwi niechętnie.- Proszę, jeżeli będziesz chciał uciec z biura, to bierz mnie również. Oszaleję tam.

- Damy radę- odrzekł Tezeusz, wprowadzając ją do środka. W pomieszczeniu siedziały dwie kobiety, które jednocześnie uniosły głowy, a widząc ich, uśmiechnęły się promiennie. Ta bliżej Vivienne, rudowłosa i koścista kobieta znana jako Margaret, wstała z krzesła i zanim podała blondynce dłoń, wygładziła spódnicę.

Bardziej korpulentna kobieta jedynie wstała i kiwnęła głową do pary, a następnie wróciła do pracy, wpisując coś w malutkie rubryczki.

- Widzę, że dotarłaś po trzech godzinach na miejsce. Zanotować, spóźnialska- mruknęła ognistowłosa, ciągle uśmiechając się słodko. Jednak jej spojrzenie było chłodne, niczym bryła lodu, oceniające bez litości.

- Panna Black została zatrzymana przeze mnie. Formalności związane ze zmianą miejsca pracy- wtrącił się Tezeusz ostro, niepodobnie do niego.- Chcę od was dwóch, dzisiaj, otrzymać sprawozdanie z tego tygodnia.

- Ale ono miało być na jutro- powiedziała brunetka, wstając z oburzeniem. 

- Na dzisiaj obie, nie przyjmuję wymówek. Powodzenia Black- rzucił, zanim pośpiesznie opuścił pomieszczenie. Dwie kobiety zmierzyły nieprzychylnym wzrokiem Viv, a potem wróciły bez słowa do pracy.

Jasnowłosa zajęła jedno z wolnych w tym pomieszczeniu stanowisk, bliżej okna i przodem do drzwi. Nie rozumiała, jak niektórzy potrafili siedzieć do nich tyłem. Po tylu latach pracy mogła wydać się przewrażliwiona, lecz z doświadczenia wiedziała, iż lepiej stanąć twarzą w twarz z niebezpieczeństwem, aniżeli nadstawiać karku. 

Przez uchylone okno, raz po raz, wlatywała mała sówka i upuszczała notatki na biurko Anne, która wręczała im za nagrodę jakieś przysmaki, zanim wylatywały, skrzecząc radośnie. Viv spojrzała bezmyślnie na dokument przed nią. Zerknęła na rudowłosą, która przerwała wypisywanie akt i również na nią spojrzała.

- Więc... Zdegradowano cię. Wypełniałaś kiedyś, skarbie, takie dokumenty?

Black podniosła się ze swojego krzesła, które mimochodem było strasznie niewygodne. Zbliżyła się do Margaret z uśmiechem, przysiadając na krańcu biurka kobiety i nachylając się do niej. Jej niebieskie oczy zdawały się sypać iskrami rozdrażnienia, mimo iż twarz pozostawała bez skazy tego uczucia. 

- Nazywam się Vivienne Black. Czy ktoś pokazał ci kiedyś, skarbie, co się dzieje z ludźmi lekceważącymi moje nazwisko?- Wyciągnęła rękę i poprawiła kobiecie zagięty kołnierz, nie śpiesząc się z powrotem do swojego miejsca pracy. Uśmiechnęła się do drugiej pracownicy, która nie miała nawet ochoty tego skomentować, jedynie przyglądała się temu z przerażeniem.- Lepiej uważaj.

Ciemnowłosa, która oddawała ostatni smakołyk sówce, zmarszczyła brwi i odłożyła puste opakowanie obok pustej doniczki. Ruda zacisnęła usta, najwyraźniej biorąc do siebie groźbę.

- Więc przenieśli cię tutaj tymczasowo?- zapytała Anna, wysyłając różdżką związane akta do szafy pod ścianą. Teczka zgrabnie wślizgnęła się między towarzyszki, niczym się od nic nie wyróżniając.- Czy planujesz tu zostać na stałe? 

Viv podniosła na nią spojrzenie, zostawiając w spokoju Marg. Dwie żmije właśnie dobierały się jej do skóry, a ona musiała się z nich otrząsać. Westchnęła, podchodząc do prostego, drewnianego krzesła. W życiu nie będzie siedzieć tylu godzin na nim! Nie będzie też się zgadzać, na traktowanie jej z litością, pobłażaniem czy po prostu patrzeniem na nią z góry.

- To dla mnie raczej uzupełnienie wiedzy z zakresu tych...- Wskazała ręką na walające się wszędzie teczki i arkusze papieru, cały chaos, jaki panował w pokoju, nie wspominając o otwartym oknie, przez które licznie migrowały sowy.- Nudnych rzeczy. Na pewno ta praca jest ważna dla prawidłowego funkcjonowania Ministerstwa, ale wolałabym mieć z nią jak najmniej wspólnego. Bez obrazy.

- Szczerze, jesteś okropnie rozpuszczoną lalką- prychnęła Anne, wstając.- Jesteś maskotką Aurorów tylko ze względu na twoje nazwisko i wygląd. Pewnie musiałaś rozłożyć nogi, żeby się tutaj dostać i utrzymać pozycję.

Rudowłosa Thompson gwizdnęła z podziwem, rozsiadając się wygodniej. Jej wyraz twarzy jasno mówił: "Ale jej dogadałaś". Vivienne poczerwieniała ze złości i wyciągnęła różdżkę z rękawa, wcelowując w korpulentną czarownicę. 

- Powiedz to jeszcze raz, a pokażę ci, dlaczego mnie przyjęli do tego wydziału- warknęła Black. Ciemnowłosa również chwyciła za swój patyk, gotując się do pojedynku w małym biurze, zawalonym papierami. Nie przejmowały się, że ruda znajduje się dokładnie pomiędzy nimi i może ucierpieć.

- Twoja reputacja cię wyprzedza, naprawdę jesteś szaloną suk...

Drzwi od pomieszczenia otworzyły się gwałtownie, uderzając o ścianę. W progu stanął szatyn, ciężko oddychając. Jego muszka była rozwiązana, co było do niego niepodobne. Wzrokiem ogarnął całą sytuację, jednak nie biorąc sobie do serca tego, że kobiety były gotowe rzucić się sobie do gardeł albo po prostu nie był tego świadom.

Viv jakby skamieniała, a jej mózg szaleńczo pracował. Jej pierwszą myślą było, że mężczyzna zdecydowanie nie wygląda na tak zmęczonego, jak ona. Nie mogła zaprzeczyć faktowi, który nie mógł jej umknąć, jego oczy widocznie się ożywiły, kiedy w końcu zauważył jej osobę.

Serce w klatce piersiowej blondynki zabiło szybciej, obijając się boleśnie o żebra. Była stracona, bez wątpienia. Jednocześnie jednak miała ochotę go uderzyć, zawsze zjawiał się w najmniej odpowiednim czasie oraz miejscu.

- Mogę, to znaczy, przepraszam, że przeszkodziłem. Vivienne, możemy porozmawiać na korytarzu?- zająknął się, od razu spuszczając spojrzenie ku ziemi z zażenowania. Na brodę Merlina, był dorosły, a ciągle płonił się, kiedy robił coś źle.- Teraz?

Niebieskooka uniosła brwi w niedowierzaniu, ale jej nastrój ciągle był bojowy po sytuacji sprzed chwili. Zdobycie dominacji było trudne, a on jej śmiał przeszkadzać! Wzięła głęboki oddech i kiwnęła głową, uśmiechając się fałszywie do Anny zanim wyszła.

Zamknęła za sobą drzwi, opierając się o nie plecami. Czekała przez dłuższą chwilę, na to co chciał jej powiedzieć Newt, ten jednak wyglądał, jakby się speszył lub przeprowadzał właśnie ze sobą bardzo poważny monolog. To wzmagało irytację platynowłosej, dolewając oliwy do ognia. Wargi Black z każdą sekundą coraz mocniej się zaciskały, zwiastując nadchodzące nieszczęście.

- Jak się tutaj znalazłeś?- zapytała, krzyżując ramiona na piersi.

- Więc dostałem sowę z Ministerstwa, że mam się stawić na przesłuchanie. Aportowałem się w Atrium i ruszyłem do windy...- Nerwowo opowiadał Scamander, a jego brak obycia z ludźmi rzeczywiście potrafił działać im na nerwy.- Zauważyłem ciebie, ale przyśpieszyłaś kroku. Musiałem czekać aż ktoś mi otworzy, a potem wypuścić Znikacza, który by cię znalazł...

Vivienne przymknęła powieki, licząc do dziesięciu i przysłuchując się mężczyźnie, którego by nie posądziła o to, że tak ją zezłości. Nie zauważył, że go unikała? Uciekła od niego na statku! Zostawiła bez słowa, a na jego widok wzięła nogi za pas. Przez niego miała w czasie szkoły problemy, a ich znajomość została ostro potępiona przez ród Blacków. A do tego teraz, straciła posadę w Biurze Aurorów, miejscu,  w którym chciała pracować od zawsze i na zawsze. Zdegradowano ją i rzucono do pracy biurowej z dwoma wrednymi wiedźmami. 

Nie chciała o tym myśleć w ten sposób, ale to co teraz się jej przytrafiało, było w większości jego winą.

- Mam dosyć-warknęła, odpychając się od drzwi i stając twarzą  w twarz z szatynem.- Wybrałeś sobie zły dzień, aby mnie drażnić.-  Zdecydowanie potrzebowała pozytywnego nastawienia Michaela oraz paczki papierosów.- Zresztą nieważne.

Wyminęła go, ruszając w głąb korytarza, aby wydostać się na powierzchnię. Nie odeszła daleko, bowiem zatrzymał ją Newt, stając przed nią. Przełknęła ślinę ciężko.

- Coś się stało?- spytał zmartwiony, łapiąc ją za ramię, aby nie mogła uciec. Spojrzała na jego rękę ze złością i ją strząsnęła. 

- Czy coś się stało? Masz czelność pytać o to?- zaśmiała się cynicznie.- Przez ciebie jestem zawieszona. Przez ciebie i twoje głupie zwierzęta moje życie zamieniło się w koszmar.

Scamander cofnął się, mrugając szybko, zdumiony. Zwykle jego niewinność i życiowa nieporadność sprawiały, że miała ochotę się nim zaopiekować. Tym razem powstrzymywała się od rzucenia w niego jakimś paskudnym urokiem lub po prostu spoliczkowanie go. 

- Przepraszam, ja...- zaczął Magizoolog, ale blondynka mu przerwała.

- Brzydzę się tobą, nie chcę cię widzieć więcej na oczy- powiedziała, tym razem z łatwością odchodząc od zastygłego w miejscu mężczyzny. 

Każdy kolejny krok utwierdzał ją w przekonaniu, że dobrze zrobiła. Vivienne wyciągnęła papierosa i włożyła go do ust, ale ręce trzęsły się jej niemiłosiernie, prawie uniemożliwiając jej wyciągnięcie peta z pudełka. Postąpiła słusznie, bo przywiązanie przyniosłoby im tylko cierpienie. 

Więc dlaczego to tak bolało?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro