Rozdział 16
- Zawieszona- mruknęła Vivienne, opadając ciężko na materac. Kurz wzniósł się w powietrze, wirując delikatnie w świetle lamp. Jasnowłosa wpatrywała się bezmyślnie w drobinki. Powinna pewnie posprzątać w mieszkaniu, ponieważ wszystko ginęło tutaj pod grubą warstwą brudu, lecz nie potrafiła wykrzesać z siebie odrobiny siły, aby się do tego zabrać.
Z apatii wyrwało ją dopiero pukanie w szybę. Kobieta uniosła głowę, nawiązując kontakt wzrokowy z wielkim puchaczem, który ze zniecierpliwieniem ponownie zastukał dziobem w szklaną taflę. Po którymś dobijaniu się z kolei, Black w końcu postanowiła wstać, aby wpuścić ptaka do środka.
Zwierzę wyciągnęło nóżkę w stronę platynowłosej, która odebrała list. Jego wiśniowa koperta wręcz raziła ją w oczy. Uśmiechnęła się do rodzinnej sowy, głaszcząc ją po łebku. Zdecydowanie nie miała ochoty otwierać tego świstka i ponownie dowiedzieć się, jak beznadziejna była. Pewnie Lacerta zdążyła poinformować ojca o rozprawie.
Auberon nie był spokojną głową rodziny, wojowniczy brat Phineasa, byłego dyrektora Hogwartu. Zgorzkniały, ponieważ nie miał męskiego potomka, jedynie trzy, właściwie już dwie, córki. Jedna zaręczona z synem Ministra Magii, jednak niezbyt uległa, aby już zakładać rodzinę. Przynosiła mu jedynie hańbę. Druga też niezbyt plastyczna, lecz już po słowie z synem czystokrwistego rodu Rosier. Same zmartwienia...
- Puk, puk? Jesteś zajęta?- dobiegł ją czyiś głos zza pleców. Obróciła się szybko w tamtą stronę, zaskoczona. Michael uśmiechnął się szeroko, stawiając swoją aktówkę na okurzony blat. Jego brązowe włosy były teraz roztrzepane jak za czasów szkoły, pewnie zepsuł sobie fryzurę przed chwilą.
- A ty zbyt zajęty, aby zadzwonić dzwonkiem do drzwi?- mruknęła kobieta, wypuszczając puchacza, aby wrócił do posiadłości jej ojca.- Chcesz posłuchać?
Mężczyzna spuścił wzrok na kopertę, zaciskając usta, zanim jego oblicze znowu się rozpogodziło. Wyciągnął z torby butelkę Whisky, uśmiechając się szeroko. Michael wcisnął ją Vivienne do ręki, wyrywając wyjca.
- Nie sądzę, żeby ktokolwiek chciał tego słuchać.- Odpalił różdżką kominek i bez pytania o pozwolenie, wrzucił tam list. Blondynka zamarła w szoku, wyglądając zabawnie z otwartymi ustami.- I po kłopocie.
- Dostałeś kiedyś wyjca, skarbie?- zapytała, odwracając się, aby zamknąć okno. W tym samym momencie z kominka zaczęły docierać do nich coraz głośniejsze wrzaski, aż w końcu dało się z nich coś zrozumieć.
- Hańbą dla rodu!- utonęło w trzasku drewna, pożeranego przez magiczny płomień.- Głupia...- Poczekali aż reszta przekleństw wypali się, zanim jasnowłosa wzruszyła ramionami.
- Już skończył. Ugłaskało go twoje wstawiennictwo. Ciągle nie porzucił myśli o naszym ślubie- powiedziała, różdżką sprawiając, że z kuchni przyleciały dwie szklanki.- Chciałabym przeprosić za bałagan, ale...
- Nie musisz kończyć, dobrze wiem, że nienawidzisz sprzątać, nawet zaklęciami.- Odkurzył stojak na płaszcze, po czym zostawił na nim swoją marynarkę, zostając w białej koszuli. Podwinął mankiety, a Viv zagwizdała.
- Uważaj, bo zmienię zdanie o naszym małżeństwie.- Mrugnęła do niego zalotnie, po czym zaniosła się śmiechem, widząc jego minę.- Żartowałam! Nie krzyw się tak.- Przepłukała naczynia i nalała do nich trunku.- Wiesz, że w Ameryce dostałam też butelkę Whisky?
- Dostałaś? Masz tam adoratorów?- zapytał Fawley, zatrzymując się przy niej i odbierając swoją porcję alkoholu.- I mimochodem mogłabyś mi pomóc, bo jednak jest tu trochę roboty.
- To ty jesteś w tym związku kurą domową- jęknęła Black, opadając na sofę.- Moi adoratorzy kończą mnie adorować, kiedy łamię im nos.
- Złamałaś mu nos, typowe dla ciebie.- Przez chwilę nastała pomiędzy nimi cisza, kiedy jej przymusowy narzeczony, przyjaciel ze szkoły, czyścił jej sypialnię. Po chwili wrócił z pustą szklanką w dłoni i diabelskim ognikiem w oczach.- W tym związku teraz ty siedzisz w domu, a ja chodzę do pracy, jak idealny kandydat na męża. Od dzisiaj nie ma biegania po Londynie, ba! , świecie i łapanie bandziorów.
- Zajęło ci to tyle czasu, aby zorientować się, że zostałam przez twojego ojczulka uziemiona?- westchnęła kobieta.- Nic tylko dziękować. Może myślał, iż w ten sposób przyśpieszy bieg wydarzeń? A co jeśli...?
- Spokojnie, to kwestia czasu kiedy odpuści i cofnie twoje zwieszenie.- Ukucnął przed nią, uśmiechając się delikatnie.- Jesteś zbyt dobra, żeby robić papierkową robotę. A co do naszego ślubu, to rozmawialiśmy już o tym.
- Umiesz pocieszać- mruknęła, powstrzymując łzy rozpaczy. Czemu nie mogła mieć łatwego życia? Nalała mu następną porcje alkoholu, próbując odpędzić niemiłe myśli.- Zostajesz na noc czy znowu próbujesz się deportować pod wpływem?
- Nie ryzykujmy, że ja też stracę pracę. Ktoś musi opłacić rachunki- zażartował ciemnowłosy, zarabiając przez to szturchnięcie od kobiety.- No co?- Potarł bolące ramię, a Vivienne zachichotała złośliwie.
- Nic, posprzątajmy tu i zjedzmy coś.- Podniosła się, zaskakując przyjaciela, który stracił równowagę, obalając się na kość ogonową z jękiem.- Wstawaj pracusiu.
- Przeklęta Wila.
- Słucham Fawley?
Szatyn wzruszył ramionami, wstając szybko i okręcając kobietę wokół jej osi. Black straciła równowagę, więc oparła się o mężczyznę, który zaczął śmiać się z jej szoku. Postawił ją do pionu, uciekając przed ciosami kobiety.
- Komplementowałem twój wygląd, na brodę Merlina, ależ ty przewrażliwiona- rzucił z drugiego pokoju, trzymając w pogotowiu różdżkę. Wziął ze sobą poduszkę i trzymał przed sobą jak tarczę. Ta sytuacja nie była niczym niezwykłym. Zza rogu wyskoczyła blondynka, rzucając w chłopaka zaklęciem. Michael umknął na bok, odpowiadając swoim urokiem.
Viv roześmiała się, goniąc przyjaciela, aż nie trafiła go Klątwą Związanych Nóg, przez co skutecznie go unieruchomiła. Właściwie nagły brak współpracy kończyn szatyna skutkował jego bliskim spotkaniem z podłogą. Black unieruchomiła mu rękę z różdżką, patrząc na niego z satysfakcją.
- Znowu wygrałam, oczekuję przeprosin.- Nadstawiła ucho, a mężczyzna posłusznie przeprosił, bo to był jedyny sposób, aby go zostawiła w spokoju.- Dlatego właśnie ja zostałam Aurorem, a ty jedynie pracownikiem biurowym.
- Zapomniałaś, że zostałaś zdegradowana- powiedział Michael, uwalniając swoje nogi z unieruchomienia.
- Zawsze musisz mieć ostatnie słowo.- Black wywróciła oczami, rozkładając w bezradności ręce.- Niech ci będzie, nie spierajmy się.- Zabierajmy się do roboty.
Zakasała rękawy oraz dzięki magii związała włosy w warkocza. Jej jasne spojrzenie omiotło całe pomieszczenie, zanim nie zaczęła machać różdżką wokoło. Kurz niczym podczas zamieci śnieżnej uniósł się w powietrze i wirując wściekle, wyleciał przez uchylone okno kuchni. Lustra zaczynały lśnić, szyby przepuszczać więcej światła, a żyrandole nie straszyły pajęczynami. To samo działo się w pokojach obok, gdzie piecze nad porządkami sprawował Michael. Poduszki trzepały się, a pościele otrząsały.
W niecałe pół godziny całe mieszkanie lśniło, a para siedziała na przeciwko siebie w fotelach, popijając Ognistą Whiski, która po wlaniu w siebie dużo jej ilości, przestawała wyżerać wnętrzności, przyjemnie rozluźniając.
Ogień w kominku płonął, pożerając drwa. Kobieta dobrze wiedziała, że nie jest on prawdziwy, a po zetknięciu z skórą nic z nią nie robił. Mimo tego, zawsze wprawiał ją w zamyślenie. Tak było i teraz, wpatrywała się w wesołe iskry przeskakujące pomiędzy polanami, na chwilę pozostawiając przyjaciela samego.
- Znowu nie udało mi się- mruknął szatyn smutno.- Próbowałem wejść w bliższą relację z koleżanką w pracy, ale mnie odrzuciła. Czy to dlatego, że mam narzeczoną?
- Prawdopodobnie, gdybyś się nie chwalił, że ją masz, to by cię nie odrzuciła- odrzekła blondynka, odstawiając naczynie na blat.- Albo to, że jesteś synem Ministra Magii je wszystkie onieśmiela.
- Nie umiesz pocieszać, jakaś wadliwa przyjaciółka mi się trafiła.- Przywołał różdżką butelkę, oglądając jej etykietę.- Powinnaś zabrać Whisky Blishena, podobno niebo dla podniebienia i ulga dla ducha po spożyciu.
- W twoim stanie upojenia, nawet gdybym podała rozcieńczone wino, to pił byś ze smakiem- zaśmiała się Viv, rzucając w niego poduszką. Michael złapał ją i pokazał jej język, lekko zirytowany.- Prawda jest taka, że gdybyś się tyle ze mną nie pokazywał, na pewno byś jakąś uwiódł. Spójrz na siebie, przystojny dżentelmen z niemałym skarbcem.
- Piszesz mi ogłoszenie matrymonialne?
Black posłała mu obrażone spojrzenie i prychnęła, wypijając do końca alkohol ze szklanki. Chciała być miła, ale jak widać, niezbyt je to wychodziło. A może mężczyzna nie spodziewał się po niej odrobiny empatii?
- A jak wyprawa do Ameryki? Oprócz, oczywiście, łamania nosów, zdarzyło się coś ciekawego?- zapytał, zmieniając nagle temat. Skierowała na niego swoje jasne oczy, przez chwilę rozważając, czy jest się czym dzielić. Wzruszyła ramionami, wyciągając dłoń po butelkę.- Nie oddam ci, dopóki mi wszystkiego nie wyśpiewasz.- Cofnął się, przytulając alkohol do piersi.
- Nie bądź dziecinny. Nie ma o czym opowiadać, więc oddawaj ją- warknęła kobieta, ale widząc jego kręcenie głową westchnęła zła.- Co chcesz wiedzieć?
- Wszystko skarbie.- Mrugnął do niej, nie poprawiając jej samopoczucia, które gwałtownie spadło.
- Przypłynęłam statkiem do Nowego Yorku, spotkałam Newta, zamknęli mnie w MACUSIE, bo myśleli, że wypuściłam Obskurusa i naraziłam świat czarodziei na ujawnienie. Walczyłam z Grindelwaldem i z małą pomocą pokonaliśmy go. Co jeszcze chcesz wiedzieć?
Brązowowłosy ukucnął przed przyjaciółką, chwytając ją za rękę z poważną miną. Serce Vivienne zabiło szybciej, bojąc się, że alkohol za bardzo uderzył mu do głowy. Zmarszczyła brwi, próbując powstrzymać strach, który zaczął stawiać włoski na jej karku.
- Spotkałaś Scamandera? I co czułaś? Co zrobiłaś?- dopytywał jak szalony. Platynowłosa uśmiechnęła się, korzystając z jego rozproszenia, wyrwała mu whisky z dłoni. Nalała sobie resztkę, a pustą butelkę mu oddała.- Vivienne Andromedo Black! Proszę mi się tutaj wyspowiadać!
Wskazała na niego palcem. Fawley zamilkł, wpatrując się w nią zaintrygowany.
- Co się stało, Vi? Mam wrażenie, że czegoś mi nie mówisz- rzekł, wpatrując się w jej jasne tęczówki, szukając w nich odpowiedzi.- Czy to Scamander? Napuścił na ciebie jakąś swoją bestię? Wiesz, iż możesz mi powiedzieć wszystko.
- Oczywiście, ze nic na mnie nie napuścił!- warknęła rozzłoszczona, wypijając łyk alkoholu na odwagę.- Tu nie chodzi o to co on zrobił, tylko co ja... Nie wiem, jak to wytłumaczyć.- Zaczęła ugniatać materiał sukni w palcach, patrząc na wzór na ścianie, tylko nie w oczy Michaela. A powinna to zrobić, wiedziała, iż on jej nie osądzi pochopnie.- Zostawiłam go w potrzebie, wtedy, w Hogwarcie, kiedy wziął na siebie winę Lety.
- Porozmawiałaś z Dumbledorem, dlatego go w końcu nie wyrzucono, tylko zawieszono. Zrobiłaś naprawdę dużo- zaoponował szatyn, marszcząc brwi.
- Ale potem, zaczęłam go unikać. Przez moja głupotę pozwoliłam, abyśmy zostali przyjaciółmi, a oboje wiemy, co się stało, kiedy rodzice się o tym dowiedzieli. Szczególnie po tym, jak uderzyłam w Lacerte urokiem w jego obronie.- Ciągnęła dalej kobieta.- Odcięłam się od Newta, na długie lata, co było błędem. Nie powinnam dać się tak pomiatać rodzinie. Żyć ciągle w strachu przed ich gniewem.
- Byłaś młoda. Oboje też wiemy, że twoi krewni mają bardzo dużo władzy.
- Co nie zmienia faktu, że teraz też to zrobiłam! Zostawiłam go bez słowa na tym cholernym statku, jak tchórz!- krzyknęła z rozpaczą, chowając twarz w dłoniach.
Michael przez chwilę milczał, próbując przyswoić to, co powiedziała mu Viv. Westchnął ciężko, wyobrażając sobie katusze, jakie przeżywała właśnie w tym momencie jego przyjaciółka. Nie dosyć, że całe życie trwała w przekonaniu, wbijanym jej przez rodzinę, że jest najgorsza, to jeszcze jej czyny nie chciały temu przeczyć.
- Taka stara krowa, a ciągle nie uczy się na błędach- powiedział głośno, trzepiąc ją mocno w tył głowy.- Sprzed ołtarza też będziesz uciekać?
Dziewczyna krzyknęła zaskoczona nagłym uderzeniem, spoglądając na niego z niedowierzaniem, że mógł ją uderzyć. Parsknęła na widok jego miny, ocierając, jak najdyskretniej się dało, łzy z oczu, zanim zdołały spłynąć.
- Czy ty mnie nazwałeś głupią?- zapytała, ciągle w konfuzji.
- Nie, ja cię nazwałem krową- odparł poważnie, podnosząc się powoli, aby następnie opuścić pokój w pośpiechu. Bowiem Vivenne otrząsnęła się z oszołomienia i teraz, lekko oburzona, rzuciła za nim poduszką, nie trafiając jednak.
- Tym razem ci nie odpuszczę!- wrzasnęła, rzucając się za nim w pościg.
Platynowłosa otworzyła opuchnięte powieki, wzdychając. Miała wrażenie, że każdy posiłek, który ostatnio zjadła chce się z niej wydostać tą samą drogą, jaką się do niej dostał. Przeciągnęła się, a obolałe mięśnie od niewygodnego spania bolały ją niesamowicie.
Skierowała swoje spojrzenie na Michaela, który chrapał głośno, przyprawiając ją o ból głowy. Jego włosy były zmierzwione, a koszula zmięta niechlujnie, jednak to nie przeszkadzało mu w wygodnym spaniu na jej podłodze.
Black pomasowała kark, ziewając. Jej wzrok padł na zegar ścienny, który pokazywał godzinę dziesiątą. Pewnie zignorowałaby tą późną godzinę, gdyby nie jedna myśl. Dzisiaj rozpoczynała pracę o dziewiątej.
Podniosła się gwałtownie, potykając o koc zawinięty wokół nóg. Upadła z hukiem, budząc skacowanego szatyna. Z jękiem pozbierała się szybko, machając różdżką na ubrania, które wyfrunęły z szafy i popłynęły łagodnie za nią do łazienki.
- Co się stało?- mruknął ospale jej przyjaciel, siadając na kanapie.- Dostałaś jakąś pilną sowę?
Jasnowłosa opłukała twarz wodą, zmywając z siebie resztę snu. Wyglądała koszmarnie, ale miała nadzieję, że nikt jej nie zobaczy znad sterty dokumentów, które pewnie będą jedynie rosły, a nie malały.
- Spójrz na zegar i powiedz, co się stało- warknęła, przebierając się szybko. Naciągnęła na siebie suknię koloru malachitowego, prawie znowu się zabijając przy tym. Przywołała buty z przedpokoju, jednocześnie próbując coś zrobić z włosami, odstającymi na wszystkie strony świata, prawie tak samo nieokiełznane jak fryzura Fawleya.
- Na brodę Merlina! Czemu mnie nie obudziłaś wcześniej?- krzyknął brązowowłosy z paniką w głosie. Zaczął zbierać swoje rzeczy, które posłusznie wlatywały do jego aktówki.- Mam spotkanie za kwadrans!
- A ja pracuję już od godziny, jakbyś zapomniał- odparła Vivienne, kończąc kręcić ostatniego loka na głowie.- Do zobaczenia na lunchu, skarbie. Miłej pracy i zamknij drzwi.
Deportowała się do holu Ministerstwa Magii. Gdzie od razu uderzył w nią wszechobecny hałas, potęgujący migrenę. Gawiedź tłoczyła się wokół fontanny, powoli przesuwając do przodu. Niezadowolona blondynka zdołała się przepchnąć przez tłum do wind, które przepełnione kursowały bez przerwy.
Wysiadła na drugim piętrze, gdzie panowała cisza. Większość Aurorów pracowała w terenie, a do biura wpadali rzadko, jedynie dołożyć pracy uziemionym pracownikom jak Viv. Tym razem jednak część osób z działu Niewłaściwego Użycia Magii wyszło z biura, mijając ją ze śmiechem. Platynowłosa mimowolnie obejrzała się za nimi, jak kierują się do windy, z której akurat wysiadał dobrze jej znany mężczyzna w niebieskim płaszczu.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro