Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 12

Vivienne została przez chłopaka pociągnięta pod stół. Dookoła panował chaos. Drobni oszuści z paniką próbowali umykać z lokalu, a aurorzy ich dopaść. Newt wzrokiem odszukał Picketta, który wędrował po nodze mebla, próbując nie zostać zgniecionym. Kiedy szatyn złapał Nieśmiałka, Black wychynęła spod blatu, chowając swoją butelkę z whisky pośpiesznie do torebki. Musiałaby być niespełna rozumu, aby porzucić taki prezent.

- Wynosimy się stąd-krzyknęła Tina, uchylając się przed zaklęciem. Jej siostra odciągnęła Kowalskiego w stronę grupy, a Brytyjka zdążyła odbić oszołamiacza rzuconego w ich stronę, zanim czyjaś ręka pociągnęła ją ramię.

Goldstein deportowała się metodą łączną, przenosząc ich na ulicę, którą wskazał im goblin. Platynowłosa odetchnęła z ulgą, stając pewniej, zdecydowanie wolała sama się aportować, niż być ciągniętą przez kogoś innego. Kiedy lodowaty wiatr uderzył w nią, przypomniała sobie, że powinna wrócić do poprzedniego odzienia, bardziej adekwatnego do pory roku.

- Więc musimy poszukać domu towarowego- powiedziała Black, idąc za Propetiną. Kobiety w ruchu zmieniły ubrania na codzienne, cieplejsze. Włosy Vivienne ciągle pozostawały czarne, lecz pojedyńcze kosmyki zaczęły przyjmować dawny odcień, wyglądając teraz jak siwe.
-Dopadł cię wiek?-Wskazała Queenie na czubek jej głowy. Platynowłosa zamrugała szybko, próbując pojąć tok myślenia koleżanki, zanim parsknęła śmiechem i przytaknęła.-Łatwo trafimy do Macy's. To tuż za rogiem, masywny budynek.

Przez chwilę słychać było jedynie ich kroki na wilgotnym chodniku. Ciche mlaskanie podeszw oraz stukot obcasów kobiet. Brytyjka zwolniła, pozwalając, aby tutejsi prowadzili ich Piątą Aleją w odpowiednie miejsce, zrównując się z cichym Newtem.

- Przecież wiesz, że odzyskalibyśmy Picketta- powiedziała Viv, zerkając na szatyna, który ocknął się z zamyślenia.- Nie mieliśmy wyboru.

- Ale oddałem go, swojego przyjaciela za informacje. Sama myśl o tym sprawia, że źle się z tym czuję-odparł, kręcąc głową. Podniósł na nią pełne winy spojrzenie, a ona odpowiedziała mu małym, pocieszającym uśmiechem.-A jak twoja ręka?- Postanowił zmienić temat, odwrócić ich uwagę od dręczących go wyrzutów sumienia.-To był naprawdę mocny cios.
- Miałam ochotę, to zrobić od samego początku- rzekła poważnie kobieta, lecz drgające kąciki ust zdradzały, że była tym rozbawiona.- Nie jest tak źle, jak wygląda.- Pokazała siniejące kostki.

Szatyn westchnął, zatrzymując ją. Jasnooka spojrzała na niego zaskoczona, ale posłusznie stanęła, kiedy on zgarnął z parapetu śnieg, ubijając go w kulkę. Newt podał jej ten prowizoryczny okład, a ona zaśmiała się zażenowana.

- Naprawdę nie trzeba- zaczęła się wykręcać.
- Zawsze robisz takie problemy, kiedy ktoś ma ci pomóc. To zwykły upór czy urażona duma?- zapytał, ale było to pytanie retoryczne, oboje znali odpowiedź. Platynowłosa nie przywykła do okazywanej jej jawnej sympatii i szczerych chęci czynienia dobra. Za czasów Hogwartu wolała sama pomagać innym, niż otrzymać od nich to, co ona robiła dla nich.

Scamander chwycił jej dłoń i przyłożył do niego ubity śnieg. Vivienne odwróciła zawstydzone spojrzenie, nie wiedząc jak zareagować. Cieszyła się, że jest zbyt ciemno, aby zauważyć zarumienione poliki. Spoglądała ponad jego ramieniem na oddalających się przyjaciół.

- Znasz się na tym-mruknęła niezręcznie, próbując wysunąć rękę z uchwytu, ale ten tylko się wzmocnił.-Dziękuję, możemy iść.

- Myślę, że każde dziecko się kiedyś potłukło na tyle, aby tak zrobić- odparł. Black wywróciła oczami. Oczywiście, że każde normalne dziecko zraniło się kiedyś podczas zabawy, kiedy ona... Viv zacisnęła usta w cienką linię. Szatyn podniósł na nią niewinne spojrzenie, dopiero wtedy dostrzegając, że jego słowa nie trafiły w osobę z grupy, o której mówił.- Nie wiem, właściwie, jak to było u ciebie. Zawsze byłaś skryta, co do twojej rodziny- stwierdził, zaczynając iść, ciągle przytrzymując okład na okaleczonych kostkach koleżanki.- Nie możesz o tym mówić? Czy czystokrwiści mają jakieś takie tajemnice?

Niebieskooka wydęła dolną wargę, po chwili ją przygryzając. Newt nie był taką osobą, o jakiej teraz pomyślała. Jako Puchon na pewno nie chciał nikogo skrzywdzić, a ciekawski był od zawsze. Wystarczy spojrzeć na magizoologiczną tematykę, którą opanował w młodym wieku przez zainteresowanie. Pytania były niewinne, bez ukrytego znaczenia. Próbowała sobie to wmówić kobieta, walcząc z nabytą nieufnością. Bo co by było, gdyby...?

- To nie tak. Po prostu nie chcę o tym rozmawiać.-Próbowała znaleźć odpowiednie słowa.-Większość mojej rodziny kocha etykietę. A porządnie im odbija jeśli chodzi o czystość krwi.Toujours pur, od zawsze i na zawsze.

- Chyba nie mogą wszystkich członków rodziny przypilnować- zaśmiał się Newt, a Viv chciała wierzyć w to, co on. Pokręciła głową, a jego uśmiech zrzedł.-Prawda?

- Mój kuzyn, o dwadzieścia lat starszy ode mnie, posiada w swojej kamienicy drzewo genealogiczne naszego rodu. To od jego, Syriusza, pomysłu, we wszystkich naszych posiadłościach znajduje się takie.-Westchnęła, wzruszając ramionami.-Moja ciotka, Iola, została z niego wypalona, czyli wydziedziczona, przez małżeństwo z mugolem. Co tu dużo mówić, banda zapaleńców na punkcie czystej krwii oraz godności. Nic, czym chciałaby się nastolatka chwalić- powiedziała, a w jej głosie pojawiła się nutka goryczy.- Moja siostra jest idealnym przykładem osoby, która przekłada twój status ponad inne cechy.

- To trochę różni się od tego, co inni myślą o was- mruknął Newt, zmieniając ułożenie śniegu w zaczerwienionej od zimna dłoni. Jasnowłosa spojrzała na niego zaciekawiona, od razu zapominając o nieprzyjemnych wspomnieniach rodzinnych.- No, nikt nie powie wam tego prosto w twarz- zaczął nieco pokrętnie mężczyzna, próbując znaleźć jak najmniej ofensywne słowa.- Ale wychodzicie na buców.

Vivienne patrzyła na niego przez chwilę, zanim wybuchła głośnym śmiechem. Grupa z przodu aż się zatrzymała i odwróciła. Scamander podskoczył, ale sam się uśmiechnął, zastanawiając się, gdzie w jego wypowiedzi było coś śmiesznego. Kobieta odchrząknęła, uspokajając się.

- Jeśli tylko to mówią, to nie ma się czym martwić. Czystokrwiści uważają się za arystokrację wśród zdrajców krwi i szlam. Często patrzymy z góry na innych, tylko przez pokolenia czarodziejów oraz trochę pieniędzy.-Kobieta odebrała zimną bryłkę z rąk Newta, pozwalając mu skryć rękę do kieszeni.-Więc wychodzimy na materialistyczne świnie, nękające każdego spoza sfery.-Podrzuciła śnieg i rzuciła w tył głowy Propetiny, uśmiechając się z zadowoleniem, kiedy ten rozbił się na drobne, wpadając Amerykance za kołnierz.-Nie zaprzeczę, że tak jest.

Z ust Goldstein wydostał się pisk, kiedy śnieżka zetknęła się z skórą. Magizoolog prychnął i pokręcił głową z rozbawieniem. Jacob parsknął śmiechem, obserwując podskakującą czarownicę, która po wydostaniu większości kawałków, obróciła się wściekła do pary za nimi.

- Black, jesteś już martwa!- wrzasnęła, wyciągając różdżkę. Szatyn dołączył do Queenie, która z zachwycona obserwowała potyczkę na śnieżki, bez zmartwień, że jakiś mugol wyjrzy za okno.

- Nic sobie nie zrobią?-zapytał Kowalski, obserwując jak jedna ze śnieżek niebezpiecznie szybko przeleciała obok twarzy blondynki, która ledwo zrobiła unik.

- W razie czego, udzielimy pierwszej pomocy- odparła młodsza Goldstein.-Żadne z nas nie chce teraz wchodzić pomiędzy nie.



Kilka minut później stanęli przed potężnym budynkiem, którego okna bez świateł wyglądały jak wielkie paszcze, mające nadzieję na połknięcie każdego przelatującego ptaka.

- Alohomora- szepnął Newton, otwierając drzwi. Wnętrze domu towarowego wręcz ociekało luksusem, a marmurowa podłoga lśniła od wypolerowania.

- Nie zostawiajmy po sobie śladu, bo mugole mogą pomyśleć, że ktoś się włamał- ostrzegła Propetina, a Vivienne, jak gdyby nigdy nic weszła do środka, stukając obcasami i zostawiając wilgotne ślady na powierzchni.

- Ależ kochana, my się włamaliśmy.- Black rozłożyła ręce, wzruszając ramionami. Posłała Amerykance uśmiech, zanim się odwróciła, ruszając w głąb budynku. Brunetka wywróciła oczami, zirytowana gwiazdorzeniem aurorki, jednak podążyła za nią.

Stanęli pośrodku holu, zanim postanowili iść do działu, gdzie znajdowały się świąteczne ozdoby. Scamander pociągnął blondynkę za wielką figurkę żołnierzyka i choinkę. Kobieta zamrugała zaskoczona, ale nic na to nie powiedziała. Mężczyzna wskazał jej torebkę, która wisząc w powietrzu, wydawała z siebie dziwne dźwięki, przemieszczając się w głąb pomieszczenia.

- Więc to jest ten demimoz- szepnęła Black, obracając się, aby zauważyć chowających się za nią Jacoba i Queenie.- Nie róbcie ze mnie tarczy, na pewno jest niegroźny-jęknęła.

- Demimozy są spokojne, ale w strachu mogą ugryźć- powiedział cicho Newt. Viv ugryzła się w język, aby nie stwierdzić, że to nie było pomocne.- Przewidują prawdopodobieństwo, więc zachowujcie się nieprzewidywalnie.

Brytyjka parsknęła niekontrolowanie, dusząc z trudem śmiech. Kiwnęła głową do pary za nią, która poszła bardziej na lewo, mając nadzieję zagrodzić stworzeniu drogę. Po chwili torebka się zatrzymała przy ladzie ze słodyczami, a w miejscu, gdzie nic nie było, zmaterializowała się długowłosa małpa. Oglądając dokładnie każdy cukierek, wrzucała go do torebki.

Gdzieś nad nimi rozległo się przeciągłe wycie, sprawiające, że włoski na karku Black, stanęły dęba. Spojrzała na Newta przerażona, a zza nich wyszła Tina.

- To jest pański demimoz?-zapytała Goldstein, patrząc w sufit, nie widząc niebiesko-szarego zwierzątka kilka alejek dalej. Viv za to obróciła się chcąc dalej obserwować stworzenie, ale na ich nieszczęście, już go tam nie było.-Boże, tam ktoś leży!-krzyknęła Propetina, strasząc Brytyjkę.

Cała trójka podbiegła do nieruchomego kształtu na ziemi. Po zbliżeniu zauważyli, że była to tylko wielka figura. Odetchnęli z ulgą. Blondynka rozejrzała się, ale nie dostrzegła sprawcy.

- Musiałem źle policzyć-mruknął Scamander, a widząc pytające spojrzenie kobiet, dopowiedział swoją myśl.- Nie sprawdziłem dokładnie zwierząt, które uciekły. Dlatego Dougal tutaj jest i się nim opiekuje.

- Czym dokładnie się zajmuje?-zapytała Vivienne, ciągle rozglądając się za uciekinierem.

- Cii, pamiętasz o zachowywaniu się nieprzewidywalnie?- szepnął szatyn, a dziewczyna prychnęła.

- Mówiłeś to kilka minut temu, nie mam aż tak słabej pamięci, aby zapomnieć.

- To teraz uważaj.

Miotnął zaklęciem za nich, gdzieś na wysoką półkę, z której zeskoczył demimoz. Blondynka uchyliła się przed jego natarciem, prawie przewracając się na Tinę, która stała za nią. Stworzenie stanęło na wystawowym stole, udekorowanym w świąteczne, sztuczne potrawy. Pierwszy szok minął u aurorki, która z pomocą krzesła, wskoczyła na blat, goniąc zwierzę. Na drugim końcu stał Jacob, gotowy go złapać, a obok niego Queenie z wyjętą różdżką, ale niezbyt chętna na użycie jej.

- No dalej!-krzyknął Kowalski, uginając kolana.

Vivienne ścigała stworzenie, próbując nie poślizgnąć się na którymś z talerzy zastawy. Łatwiej pomyśleć, aniżeli zrobić, w końcu potknęła się o dzbanek. Obcasy zrobiły swoje, bo spadła ze stołu ze zduszonym piskiem. Świat zawirował, ale nie wylądowała na twardym marmurowym podłożu, lecz w ramionach zaskoczonego Newta, bowiem nie spodziewał się, że zdoła ją złapać.

Zrobił krok z nią w uścisku, lecz nastąpnął na rozwiązane sznurowadło i oboje, jednak, spotkali się z podłogą. Black wydała z siebie jęk, zbijając boleśnie biodro, ale zachichotała. Ta sytuacja ją niezwykle bawiła. Ciekawe, co pomyślałaby jej matka, gdyby zobaczyła, jak zachowuje się jej córka w Nowym Jorku.

- Przepraszam- westchnął Newt, a dziewczyna jeszcze bardziej wybuchła śmiechem na jego skruchę.

W tym czasie Jacob został powalony przez Dougala, brunet był zbyt uparty, aby puścić swoją zdobycz, więc wszelkimi siłami uczepił się jego futra. Nie spodziewał się, że zwierze go uciągnie, a jednak. Demimoz ruszył w stronę schodów, wlokąc za sobą biednego mugola, który uderzał w atrapy prezentów, aż jego uchwyt się rozluźnił i z rozpędem wpadł do zabawkowego domku. Queenie od razu rzuciła mu się na pomoc. Pozostała trójka ruszyła schodami na górę, za stworzeniem.

- Które zwierzątko niańczy?-dopytywała się Tina, która szła na przedzie. Zdecydowanie miała wśród nich najlepszą kondycję, chociaż Viv zastanawiała się, czy brunetka nie je magicznych hotdogów, bo zdecydowanie Amerykanka była wysportowana. Blondynka została prawie dogoniona przez Kowalskiego i legilimentkę.

- Cholera, czas zacząć ćwiczyć- wydyszała Black do pary za nią, którzy się z nią zgodzili.

- Żmijoptaka. Jacob już go spotkał- powiedział Newt, zwalniając, aby reszta grupy nie padła gdzieś na schodach, próbując im dorównać kroku.-Jeszcze kawałek, pewnie siedzi na strychu.

- To nie pomaga. Widziałeś ile pięter ma ten dom towarowy?- prychnęła Vivienne, zastanawiając się, czy nie porzucić szpilek, ale widząc, że legilimentka radzi sobie w swoich, stwierdziła, iż tego nie zrobi.

- Za dużo- jęknął mugol.

W końcu jednak dotarli na samą górę, które robiło za magazyn. Wszędzie stały wysokie półki z skrupulatnie poukładanymi kartonami. Blondynką wstrząsnął dreszcz obrzydzenia, kiedy pod nogami przebiegł jej karaluch. Klienci powinni zobaczyć zaplecze sklepu, to nie przychodziliby tutaj tak chętnie, jak wcześniej. Zapomniała o zadyszce, kiedy zauważyła Dougala wysypującego zawartość torebki na okurzoną ziemię i podnoszącego cukierki w górę, pokazując je czemuś. Wzrok Viv pomknął w tamtą stronę, a usta otworzyły się jej mimowolnie w przerażeniu.

Scamander powoli zbliżył się do demimoza, kładąc obok swoją nierozłączną walizkę i otwierając ją. Tina zdecydowanie zgadzała się z Black, bo zakrztusiła się śliną, a kiedy wreszcie złapała oddech, wyszeptała do koleżanki.

- To da się niańczyć?

Platynowłosa spojrzała na nią zmieszana, jednak szatyn usłyszał ten komentarz. Zwrócił na nie niedowierzający wzrok.

- Żmijoptaki są zmiennokształtne, potrafią powiększyć się do nieprawdopodobnych wielkości- rzekł, zanim zwrócił się do wyłaniającego z cienia stworzenia.-Spokojnie, mamusia tu jest.

Gdyby nie absurdalna sytuacja, Viv na pewno wybuchnęłaby śmiechem, lecz wielkość zwierzęcia ją jeszcze bardziej wprawiło w trwogę. Bowiem dziób miało jak dwie dorosłe osoby, a ciało wiło się pod sufitem ogromnego magazynu. Świadomość, że jeden zły ruch mógł ich zmiażdżyć, wcale nie pomagał. Newt chyba wyczuł jej przerażenie, bo obrócił się do niej i uśmiechnął się uspokajająco.

"To wcale nie pomaga!"-Miała ochotę krzyknąć.-"Święty spokój jej nie pomagał!"

Następnie akcja potoczyła się nieprawdopodobnie szybko. Oczy demimoza zaświeciły na niebiesko. Queenie, chcąc podejść bliżej, kopnęła bombkę, która potoczyła się dzwoniąc po podłodze. Powiększony Żmijoptak, ze skrzekiem, spłoszył się, próbując wycofać. Dougal uciekł, wskakując na ramiona Jacoba.

Black została zmieciona przez ogon wijącego się stworzenia. Przytrzymała się nierówności na jego końcu, próbując nie spaść z wysokości, która stale się powiększała. Gdzieś koło głowy gada zauważyła, że Scamander starał się zrobić to samo.

- Newt!-krzyknęła Vivienne, chwilę przed tym jak cielsko stworzenia uderzyło w belkę, strząsając ją z siebie. Kobieta poleciała prosto na regał, łamiąc parę półek pod swoim ciężarem. Wystraszony szatyn o mało nie skończył podobnie, jednak zdołał się utrzymać dzięki gęstej grzywie.

- Znajdźcie robaka-wrzasnął do reszty.- A także jakiś czajnik!

Rozpoczął się wyścig, aby złapać jednego z tych obrzydliwych karaluchów, które platynowłosa widziała wkraczajac do pomieszczenia.

- Chyba na jednym składzie tych naczyń wylądowałam-jęknęła do siebie Viv, próbując się podnieść. Może coś sobie złamała przy tym twardym lądowaniu, jednak po chwili zorientowała się, że jest cała. Te kilkanaście siniaków nie będzie liczyć do urazów. Wyciagnęła z pobliskiego kartonu to, czego chciał Newt.-Mam imbryk!

Kowalski podniósł zwycięsko robala, który poruszał swoimi nóżkami w powietrzu, pragnąc umknąć. Żmijoptak zamarł, patrząc na swój przyszły posiłek. Dougal na ramieniu Jacoba zniknął, wyczuwając niebezpieczeństwo. Wszyscy zamarli, nie chcąc ponownie sprowokować gigantyczne pisklę do zniszczeń.

- Wrzuć go do naczynia- powiedział półszeptem Scamander, wisząc nieruchomo na grzywie. Brunet spojrzał na Viv, która kiwnęła głową, była gotowa. Po głębszym oddechu mężczyzna rzucił insektem.

Black zaczęła biec z imbrykiem, przeskakując przez ogon i parę kartonów, skrzyń, w końcu łapiąc robala do naczynia. Zadowolona z siebie zerknęła w górę, widząc nurkującego Żmijoptaka. Serce załomotało o jej żebra, kiedy przerażona wyciągnęła jak najdalej przed siebie ręce. Przecież stworzenie mogło ją połknąć w całości z pojemnikiem do schwytania.

Poczuła jak zbiorniczek się napełnia, stając się cięższy. Zerknęła w górę, dostrzegając jak Newt doskakuje do niej i przykrywa górny otwór imbryczka o wiele za dużą pokrywką.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro