Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 10


Newt razem z Tiną uciekał przez piętro, które składało się z łuków i kolumn, trzymających sufit. Wokół nich latało Pikujące Licho, odbijając śmigające w ich kierunku zaklęcia. Aurorzy MACUSY zdecydowanie nie mieli ochoty ułatwić im zadania. Scamander nawet nie zastanawiał się, co będzie potem, po prostu chciał dotrzeć do swoich zwierząt.

Wciągnął brunetkę za osłonę w postaci ściany, której fragmenty poleciały na boki. Gwizdnął na Licho, które rzuciło się na ostatniego czarodzieja w pomieszczeniu.

Wpadli na Queenie i Jacoba przypadkiem, kiedy byli już przy schodach. Blondynka uściskała ich mocno, ciesząc się, że nic im nie jest. Kowalski za to pokiwał głową z ulgą.

-Musimy się stąd wydostać- powiedział szatyn, próbując uspokoić oddech po biegu.-Widzieliście Vivienne? Rozdzielili nas.

Młodsza Goldstein kiwnęła głową, położyła walizkę na ziemi i otworzyła wieko. W tym samym momencie ze środka wyleciał słup szarego obłoku, który zmaterializował się kilka metrów od nich jako ubrany w skórzany płaszcz mężczyzna. Cała czwórka zamarła, widząc amerykańskiego aurora. Tylko Queenie miała różdżkę, ale nie miała możliwości, aby zdążyć ją wyjąć.

Po chwili, przed nimi aportowała się Black z zaciętą miną. Różdżka tkwiła w jej dłoni, wycelowana w oponenta, jednak pozycja jaką przyjęła była bardziej defensywna, aniżeli jego. Czarnowłosy posłał w jej stronę zaklęcie, a ona je odbiła w stronę ściany, z której odpadły płytki, rozbijając się z hukiem na ziemi.

Jacob otworzył usta w zachwycie, widząc rozbryzgujące się wszędzie iskry, nie podejrzewając nawet jakie niosły ze sobą zagrożenie. Grupa wycofała się do tyłu, nie chcąc oberwać przez niecelne zaklęcie, przy okazji dosłownie odciągając mugola. Zyskali dzięki Vivienne na czasie, bo kiedy ona odbijała czary, oni odebrali własne różdżki. Dzięki temu poczuli się pewniej. Kiedy tylko Newt odzyskał swoją, chciał ruszyć przyjaciółce na ratunek. Bowiem tylko odbijała ataki, każdy mógł stwierdzić, że tylko się broniła. Zrobił dwa kroki w jej stronę, a ona zerknęła przez ramię, marszcząc brwi.

-Nie mieszaj się-warknęła, agresywnie używając zaklęcia tarczy. Szatyn zaskoczony stanął, na raz przypominając sobie, że już za czasów Hogwartu dziewczyna uwielbiała pojedynki.

W tej samej chwili zniżyła głowę, uśmiechając się z satysfakcją pod nosem. Auror przełknął ślinę, przeczuwając, że zabawa się skończyła. Black ruszyła wolno do przodu, stukając obcasami o chłodną powierzchnię parkietu. Poły jej płaszcza falowały w rytm jej kroków, niczym żagiel, w który dmie wiatr.

-Poddajcie się, to nikomu nie stanie się krzywda- oznajmił brunet. Pierwsze zaklęcie śmignęło mu koło ucha, rozbijając kolumnę na drobne i wzniecając obłok kurzu.

-Chyba przeceniasz swoje siły- mruknęła platynowłosa, parskając śmiechem.- Jedyną osobą, która może ucierpieć, jesteś ty.

Odpowiedział na to kilkoma oszołamiaczami, które nigdy nie dosięgły celu. Vivienne podążała za cofającym się oponentem. Następne ataki ponownie przeleciały obok, wyglądały jak ostrzegawcze, wycofaj się głupcze z pojedynku albo ucierpisz. Mężczyzna nie mógł jednak zdradzić MACUSY i swojej dumy, więc odpierał wszystko, co leciało w jego stronę.

Propetina zacisnęła dłonie w pięści, aż jej pobielały kostki. To, co robiła właśnie Black, wyglądało jak zabawa kotka i myszki, z czego kocica dobrze wiedziała, że gryzoń nie ma możliwości wygrania czy ucieczki. Mimo wszystko czarnowłosa należała do MACUSY, nie chciała dłużej na to patrzeć, więc ruszyła na pomoc współpracownikowi.

-Black, skończ to- krzyknęła do blondynki, która wywróciła oczami, słysząc starszą Goldstein. Ta kobieta naprawdę działała jej na nerwy.

Brunet przed nią wzdrygnał się, kiedy obok tąpnął sufit. Użył zaklęcia, które sprawiło, że z jego różdżki wyleciał strumień ognia, pogrążając korytarz przed nim, a także zbiegłych więźniów, w szalejącym inferno.

Queenie krzyknęła, przerażona tym, co do nich nadciągało oraz myślami, które usłyszała. Black z łatwością, zablokowała płomienie, nakierowując je w prawo, gdzie nikomu nie mogły zrobić krzywdy.

Opory, które ją hamowały, osłabły. Nienawidziła ognia i wszystkiego, co się z nim łączyło. W jej głowie pojawiło się wspomnienie błękitnego pożaru, który pożerał wszystko na swojej drodze oraz krzyk, który dźwięczał jej w uszach każdej nocy, gdy tylko zmrużyła na chwilkę oczy.

Jednym ruchem posłała aurora w powietrze, obserwując jak uderza w ścianę. Podeszła do próbującego podnieść się mężczyzny i odkopnęła jego różdżkę, poza zasięg rąk. Brunet wystraszony spojrzał na kobietę, której oblicze rozświetlił sztuczny uśmiech.

-Dobranoc-rzekła, pozbawiając go zaklęciem przytomności. Potarła kark ze znużeniem, wywracając oczami. Czasami pragnęła, aby pojedynki były bardziej wygórowane, bo co to za przyjemność wygrywać z taką łatwością.

Wróciła do swoich towarzyszy chowając do rękawa różdżkę, nie zwracając uwagi na ich zaskoczone, przerażone spojrzenia. Spojrzała na legilimentkę, posyłając jej oczko.

-Nienawidzę, jak czytasz mi w myślach-mruknęła Black lekko.-Po prostu nie przepadam za ogniem.

-To było niezłe-rzucił Jacob, uśmiechając się do Vivienne, która aż napuszyła się, słysząc pochwałę.

-Chyba cię wypożyczę i będę stawiać jako widza za każdym razem, kiedy będę się z kimś pojedynkować-roześmiała się Brytyjka.- Zwijamy się stąd?

-Wyniosę was w walizce- zaproponowała Queenie, oblizując usta i nie mogąc powstrzymać dreszczu ekscytacji na myśl o misji, jaką musiała wypełnić.

-Tak chyba będzie najlepiej- potaknęła Propetina, przyglądając się Black z zmarszczonymi brwiami.

-Oh, mam nadzieję, że naprawdę tak nie myślisz-oburzyła się Queenie, krzyżując ramiona na piersi i wyginając usta w podkówkę.- Ma dobre chęci.

-Lepiej już stąd chodźmy- mruknął Kowalski, wchodząc do walizki jako pierwszy. A reszta niezwykle potulnie poszła w jego ślady.

Blondynka ostatni raz wymieniła spojrzenia z siostrą, nie rozumiejąc, czemu tamta nagle przestała lubić swoją dawną koleżankę, a była wręcz negatywnie na nią nastawiona. Tina nie miała w zwyczaju, tak się zachowywać. Goldstein podejrzewała, że to miało związek z pękniętą, opuchniętą wargą tamtej. Spojrzała na schodzącą Black, która rozmawiała z Newtem, jej uprzednio zmęczone oblicze się rozjaśniło poprzez leciutki uśmiech.

Queenie zerknęła na siostrę, która spochmurniała na ten widok. Czyżby chodziło o najzwyklejszą zazdrość?

Amerykanka zamknęła wieko i samotnie ruszyła przez korytarze do wyjścia, mając nadzieję, że nikt nie powiąże jej z nieprzytomnym aurorem, wciąż leżącym bezwładnie na podłodze. W głównym holu biegało pełno służb specjalnych, jednak ona szła pewnie, naśladując Vivenne, która do perfekcji udawała opanowanie. A właśnie Queenie odkryła, przez przypadek, że jest to jedynie marmurowa maska chowająca o wiele więcej, niż ktoś mógł przypuszczać.

Legilimencja, której nieświadomie używała, sprawiła, że znała nieprzyjemne szczegóły śmierci siostry Black. Platynowłosa niechętnie o tym mówiła, ale w jej myślach nieustannie powtarzały się te wydarzenia.

Blondynka była już na ostatniej prostej do wyjścia, schodziła po schodach, kiedy usłyszała swoje imię w czyiś ustach. Ktoś ją wołał. Zestresowana odwróciła się do niskiego mężczyzny z ulizanymi włosami, dosłownie całego wymuskanego. Lizus Gravesa.

-Queenie, dokąd idziesz?-zapytał, szczerząc się jak głupi do sera.

-Jestem chora, panie Abernathy- odkaszlnęła na potwierdzenie Goldstein. Mężczyzna pokiwał głową, kiedy zauważył to, co trzymała w ręce.

-A co to?- wskazał na bagaż. Kobieta zmarła, nie wiedząc, co odpowiedzieć. Nagle wpadła na genialny pomysł.

-Babskie rzeczy, jeśli chce pan zobaczyć, to nie mam nic przeciwo.-Podbiegła do niego z niewinnym uśmiechem. Brunet zażenowany odchrząknął, kręcąc głową.

-Nie trzeba. Zdrowiej.

-Dziękuję panu-mruknęła blondynka, poprawiając jego krawat. Obróciła się na pięcie i wybiegła z budynku.

Po zejściu do szopy, Vivienne chciała udać się do jakiegoś spokojniejszego miejsca, najlepiej bez towarzystwa Tiny, która chodziła wściekła jak Ukraiński Spiżobrzuch. Jednak nim dziewczyna miała okazję umknąć, zatrzymał ją uchwyt na swoim nadgarstku. Newt wciągnął ją ponownie do budyneczku, siłą usadawiając na taboreciku.

Black zaskoczona przyglądała się, jak szatyn uwijał się po pomieszczeniu, szukając czegoś. Nie miała zielonego pojęcia o co mu chodzi, lecz stwierdziła, że lepiej będzie poczekać, niż od razu uciekać.

W końcu Scamander wynalazł w małej probówce to, czego pragnął. Wsypał to do moździerza, razem z jakimiś listkami i oleistym płynem, który pachniał jak mięta. Kiedy skończył ucierać to, zbliżył się do niej na niezręczną odległość. Palcem zaczął nakładać roztwór na skaleczoną wargę Brytyjki, najwidoczniej nie zdając sobie sprawy, jak to wygląda z perspektywy osoby trzeciej.

Kobieta siedziała sztywno, pozornie opanowana, zaczynając się czerwienić z zawstydzenia. Podniosła spojrzenie, a wtedy błękitne i zielone oczy się spotkały. Serce blondynki uderzało szybko o żebra, próbując jej uciec z piersi. Dosłownie czuła, jak dłonie zaczynają się jej pocić z nerwów, a żołądek skręca.

Dopiero wtedy do Newta dotarło, co robił. To nie było jedno ze znalezionych przez niego stworzeń, tylko Black, kobieta, która samymi znajomościami mogła mu załatwić piekło na ziemi. Odskoczył, a jego policzki zaróżowiły się.

-Teraz powinno się szybciej goić-mruknął, chowając składniki, odwrócony do dziewczy plecami. Viv pomyślała, że to dobrze, bo nie mógł się przyjrzeć kolorowi, jaki przyjęła jej twarz. Z niepokojem zauważyła, iż wcale jej nie przeszkadzała ta bliskość, wręcz pragnęła przekroczyć tą niepisaną barierę pomiędzy nimi.

-Dziękuję-mruknęła, próbując ochłodzić rumieńce chłodnymi palcami rąk.-Nic wam się nie stało, po tym jak nas rozdzielili?-zapytała, próbując zmienić tok, jakim toczyły się jej myśli. Zauważyła, że do pomieszczenia wleciał znany jej już ptaszek i z radosnym ćwierkiem wylądował na czubku jej głowy. Uśmiechnęła się delikatnie, nie zważając na ranę.

Szatyn odwrócił się w stronę Vivienne, opierając się pośladkami o blat za nim. Wyglądał na zatroskanego i jednocześnie zaniepokojonego. Roztrzepał dłonią i artystyczny nieład na głowie, wzdychając.

-Kim jest Graves?- mruknął, podnosząc niepewnie spojrzenie na kobietę przed nim. Platynowłosa wzruszyła ramionami, wyciągając papierosa i odpalając go. Spojrzała pytająco na Brytyjczyka, a ten pokręcił głową. Nie palił ze względu na zwierzęta, a także, że niektóre z nich stawały się przez tytoń agresywne.

-Szef ochrony, departamenu zajmującego się bezpieczeństwem. Jest bliskim współpracownikiem Picquery, co zdążyłeś zauważyć.- Wzięła bucha, po chwili wypuszczając go z sykiem.-Niezwykle dumny, lecz zdolny czarodziej. Nie sprawdzałam jego dokumentów, ale założę się, że rodzinę ma równie idealną.-Odrzuciła kilka kosmyków za ramię, bowiem wpadały jej na twarz, drażniąc. Znikacz pisknął niezadowolony, ale zapadł dalej w drzemkę.-Co się stało? Nie jesteś ciekawską osobą.-Zauważyła jak jej przyjaciel się waha, nie będąc pewnym, czy może jej zaufać. Zabolało ją to, lecz postanowiła nie dać tego po sobie znać.

-Podczas przesłuchania miałem wrażenie, że nakierowuje rozmowę na jeden konkretny temat- rzekł, obserwując zachowanie Black, która rozsiadła się na taborecie, popalając swoją truciznę ze spokojem. Coś w jej spojrzeniu podpowiadało mu, że wątpienie w nią jest błędem i boli równie mocno, co uderzenie Tiny.-Oskarżył mnie o celowe spowodowanie zamieszania w Nowym Jorku. Sugerował również, że jestem zwolennikiem Grindenwalda.

-A jesteś?-spytała kobieta chłodno, gryząc filtr i wymownie się w niego wpatrując. Potrząsnął głową, prychając śmiechem.-Czyli szukał dziury w całym. W czymś mu przeszkadzamy i usunięcie wydało się najlepszą opcją.-Podniosła się, gasząc papierosa o podstawek obok Scamandera. Ponownie znajdowali się blisko siebie.-Podejrzewasz coś jeszcze?

-Myślę, że on sam jest jego akolitą. To wszystko...- Ponownie roztrzepał czuprynę, a kobieta wywróciła oczami.-Najlepiej będzie znaleźć Dougala i wymknąć się z miasta. Po wypuszczeniu Franka, Gromoptaka.-Wskazał na ogromne zwierzę na przeciwko wyjścia z szopy, które zauważyła Viv bez problemu.-A potem możemy wracać do Londynu.

-My?- Upewniła się platynowłosa, mrużąc delikatnie powieki i uśmiechając się.- Masz rację, coś niedobrego się tu dzieje, a nikt nie chciałby, aby mnie znaleziono w centrum tych zdarzeń.

-Co się stało twojej siostrze? Przepraszam, zawsze nie miałem wyczucia-pośpieszył z wyjaśnieniami Newton, zachowując się jak chłopak, którego poznała w Hogwarcie. Na wspomnienie typowego zażenowania u kolegi, poczuła się lżej, bliżej szczęścia.

-Cassiopea zginęła podczas misji-powiedziała Vivienne tak cicho, że mężczyzna ledwo ją usłyszał.-Wysłano oddział, który miał sprawdzić willę, należącą do jednego z bardziej szanowanych rodów. Doszły nas słuchy, że znajdziemy tam to, czego szukamy- zaśmiała się gorzko, opierając się dłońmi o blat, aby po chwili znowu sięgnąć po papierosa. Kiedy ten znowu się tlił, odwróciła się do Scamandera.

-Czego szukaliście?-zapytał, chociaż się domyślał. Nawet w czasie podróży dochodziły do niego nowinki ze świata. Przełknął ciężko ślinę.-Znaleźliście to?

-Niestety tak-bąknęła kobieta, wpatrując się tępo w ścianę przed nią.-Wpadliśmy jak żucze oczy w roztwór. Na brodę Merlina, byliśmy zbyt zadufani w sobie!

-Jeśli chcesz, możesz płakać. Użyczę ci ramienia do wypłakania czy chusteczki-rzucił szatyn, spoglądając na nią współczująco. Pokręciła jednak głową, zwieszając ramiona, jakby spoczywał na nich niewyobrażalny ciężar, a ona była nim niesamowicie zmęczona.

-Nie potrafię. Wiem, że poczułabym ulgę, ale myślę, że podświadomie nie chcę poczuć się lepiej.-Zgasiła kolejnego papierosa, lecz nie sięgnęła po następnego.

-Co się stało dalej?-zapytał, ale przerwał im wesoły głosik, który właśnie schodził po drabinie. Queenie z ekscytacją przytuliła platynowłosą, zaskakując ją tym gestem.

-Dałam radę!-roześmiała się Goldstein, potrząsając dłoniami Black, która w końcu otrząsnęła się z otumanienia nagłym uderzeniem energii tamtej.Co za gwałtowna zmiana z smutnej i poważnej na żywą, radosną.-Próbowałam udawać, że nic się nie dzieje, tak jak ty. Rzeczywiście nikt nie zwrócił na mnie uwagi. Poczułam się jak tajna agentka.

Przez chwilę Newt miał wrażenie, że jego koleżanka się wystraszyła, ale potrząsnął głową, widząc jak oblicze Brytyjki się rozpogadza, a usta rozciągają w szczerym uśmiechu. Młodsza z sióstr miała dobry wpływ na aurorkę.

-Wyjdźmy na zewnątrz-zaproponowała złotowłosa, a Viv ją poparła, chcąc odetchnąć świeżym powietrzem.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro