Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

𝒗﹒ he started a war

❛he started a war❜

Patrzę w jej oczy, szukając w nich jakiejkolwiek odpowiedzi. Muszę udowodnić, że stać mnie na taki wysiłek, aby ratować innych jako Avenger. Natasha szybko dodaję kolejne słowa do swojej wypowiedzi.

- Udowodnij, że możemy ci ufać - to właśnie te słowa zaczynają krążyć po moim umyśle, tak jakby chciały mi się wbić w każdy najmniejszy kąt.

- Jesteś gotowa na takie ryzyko? - pyta podejrzliwie Stark. Wysilam się na kiwnięcie głową, chociaż wciąż nie jestem pewna, czy bycie gotową do mnie należy i lgnie.

Kilka kolejnych dni minęło, zanim uporządkowałam jako tako wszystkie myśli w swojej głowie. Nic tam nie miało za grosz ładu, ani składu.

Jednak potrafiłam produktywnie spędzać dnie na próbie kontroli własnej mocy, aby żaden niespodziewany błąd nie wtargnął i nie spowodował większego mętliku.

Dlatego też siedziałam pośrodku pustej sali, na własnych kolanach. Palcami dotykając ziemi, starałam się wyobrazić najlepsze sytuacje, jakie tylko potrafiłam. Dzięki większej kontroli mogłam spróbować unieść się ponad podłoże. W trakcie tych prób nie byłam sama. W oddali, zza szyby każdy mój ruch był obserwowany przez doktora Bannera, moją matkę oraz trójkę niezmiernie upierdliwych nastolatków.

Biorę głęboki wdech, poprawiam się na własnych kolanach, przymykam oczy i zaczynam się rozluźniać. Spokój jedynie mnie uratuje. Rozkładam dłonie po obu stronach swojego ciała, przełykam ślinę.

Próbuje znaleźć pustą przestrzeń w umyśle pełnym od niepotrzebnych myśli, które nie pozwalają mi się skoncentrować. Dodatkowo słyszę głosy, które wywodzą się zza szyby. Przyciągam do siebie nieznaną mi rzecz, wyglądającą trochę jak wazon, cisnę nią w stronę hartowanej szyby. Wstaję z kolan i odwracam się w tym samym kierunku.

- A to za co? - słyszę pytanie padające z ust Atheny, blondynka ściąga ze swoim ust przylepione do błyszczyka kosmyki włosów.

Wywracam oczami, przyglądam się stłuczonej rzeczy, po czym wystawiam dłoń po kolejną i kolejną. Ciskam nimi w stronę szyby, aby załagodzić swój gniew.

- Wasze rozmowy nie pomagają! - unoszę swój głos. Negatywne emocje się we mnie zbierają, nie pozwalam im znaleźć żadnego ujścia, jedynie trzymam w sobie, pozwalając tym samym niszczyć od środka.

Oczy zaczynają mi się mienić szmaragdową barwą. Nie wróży to niczego dobrego, dlatego odchodzę od szyby. Odchylam głowę do tyłu i wpatruję się w biały sufit.

- Isla, uspokój się, zacznij od początku - sugeruje moja matka, wnerwione spojrzenie ląduje na jej postaci. - Musisz trenować przed misją.

- Wierz mi, lub nie, ale wiem o tym. - odpowiadam, unosząc swój ton głosu. Czuje na sobie wzrok Casspiana i Freyi, którzy bezzwłocznie starali się utrzymać moje nerwy na wodzy poprzez samo spojrzenie.

Doktor Banner uruchomił stoper od nowa, kiwnął do mnie równocześnie głową, abym mogła ponownie zacząć swoje przygotowania. Athena wraz z resztą odsunęli się od szyby, zamykając swoje usta, aby nie przeszkadzać mi swoimi rozmowami, czy szeptami.

Wracam ponownie na sam środek pustej sali, siadam na zimnej podłodze i układam swoje nogi w kokardkę, pocieram uda dłońmi, aby po chwili ułożyć je po obu stronach swojego ciała. Biorę kilka głębokich wdechów i zaczynam się rozluźniać. Nie myślę o niczym innym, niż uniesienie się ponad ziemię, ponad własne oczekiwania. Muszę pokazać się z jak najlepszej strony.

Gdy ponownie moje oczy mienią się szmaragdowym odcieniem, odczuwam, jak tracę pod sobą grunt, tak jakby ziemia się pode mną zapadała, lub tak jakbym zaczęła się unosić. Jednak nie wysoko, strasznie nisko, aby po chwili ponownie upaść na tyłek.

Słyszę ciche rozmowy, westchnięcie, utrata czyjejś nadziei, a po chwili czuje zbliżające się kroki. Dlatego przyciągam do swojej klatki piersiowej własne kolana, aby objąć je swoimi dłońmi. Wypuszczam zaległe powietrze z płuc.

- Nie było tak źle - wyznaje Freya, cała trójka zasiada tuż przy mnie. Dłoń szatynki ląduje na moich plecach, a jej ciepły uśmiech dodaje mi odrobiny otuchy.

- Wprawdzie nie udało ci się unieść, ani co najlepsze latać...- Athena gestykulowała w trakcie swojej wypowiedzi, czułam się słaba, po prostu ukryłam twarz w dłoniach. Casspian szturchnął blondynkę w ramię, a szatynka spojrzała na nią surowo. - Ale próbowałaś, a to nie lada wyzwanie.

- Ale to wciąż za mało, aby wejść na wyższy szczebel - szepcze, sama zaczynam wątpić w swoje zdolności. - Zdecydowanie za mało.

- Wystarczająco, Isa. - przemówił Cas, ton jego głosu był zbyt przekonujący. Odważyłam się podnieść głowę, aby na niego spojrzeć. Uśmiech na jego twarzy był słaby, ale wciąż emanował dobrą energią.

Dzięki nim czułam się lepiej, pomimo nieudanych prób pojawiły się pocieszające słowa, które sprawiły, że byłam bezpieczniejsza. Chociaż wciąż nie wiedziałam, jak dalece mogłam zajść, nie wiedziałam, czy to wszystko jest warte takiego poświęcenia.

Zaciągam się napojem przez słomkę, aby zasmakować ponownie karmelowego milkshake'a z podwójną porcją masła orzechowego. Ciecz rozpływa mi się w ustach, dlatego osuwam się na bok, aby oprzeć się o ramię szatynki, która za ingerowała to spotkanie. Wspólnie siedzieliśmy na dachu starej szopy, gdzie nie czuliśmy całego zgiełku Nowojorskich dzielnic. Z dala od ulicznych korków, przechodniów, czy dźwięku klaksonów. Byliśmy tutaj sami, wolni, przepełnieni radością przez nieudane żarty, czy zwykłe wspomnienia, które połączyły nasze drogi w jedną całość. Athena sięgnęła po ciasteczko, aby wepchnąć je natychmiast do buzi Caspiana, ponieważ ten zaczął wypominać jej najgorsze, zarazem najśmieszniejsze sytuacje, jakie zrobiła w wieku jedenastu lat.

- Ucisz się, Lowell. - zagroziła, zatykając mu usta swoją dłonią. Uciszony nastolatek zmrużył oczy, po czym dyskretnie zaczął zjadać słodycz znajdujący się w jego ustach. - Chyba nie chcesz, aby dziewczyny dowiedziały się o procentowym kubeczku? Hu? - złośliwy uśmiech wybudował się na jej twarzy.

Unoszę brwi ze zdziwienia, podobnie jak Freya, staram się dodatkowo nie zakrztusić napojem. Przełykam, cicho kaszlę, a potem podnoszę się do pionu, prostuje plecy i patrzę na blondynkę. Athena spogląda w moim kierunku, w jej tęczówkach tańczą roześmiane demony, co sprawia, że chcę zaznać się z tym sekretem jeszcze szybciej.

- Mów. Teraz. - ponaglam zaciekawiona sytuacją, o której wcześniej wspomniała blondynka. Z tego powodu sięgam ponownie po swojego milkshake'a i przykładam go bliżej twarzy tak, aby słomka stykała się z moimi ustami.

- Zaczęłaś temat, więc go skończ - dodaję szatynka obok mnie. Zgadzam się z nią, dlatego kiwam odrobinę głową, aby zachęcić Athene do wyśpiewania tego sekretu.

Dziewczyna ściąga dłoń z ust wilkołaka, ten natomiast pod wpływem gniewu zaciska szczękę. Jego oczy zaczynają mienić się bursztynową barwą, dlatego nastolatka odsuwa się od niego. Z Freyą czekamy na dalszy los pozostałej dwójki, oraz na dokładne wyjaśnienia.

- Tylko się odezwij, a rozszarpię cię na strzępy, Athena. - zagroziła Cas. Blondynka w odpowiedzi prychnęła kpiąco, co jedynie rozjuszyło młodego Lowella jeszcze bardziej. - Athena.

Wzrok mój i wiedźmy, która użyczyła mi swojego ramienia jako poduszki, co chwile przeskakuje z wilkołaka na boginie. Oboje mierzą siebie nawzajem z tnącym spojrzeniem, co sprawia, że mnie przechodzi gęsią skórką. Tylko dlaczego akurat mnie?

- Po któryś zajęciach, Cas został w sali, aby przygotować sobie miksturę pomagającą w transformacji w wilkołaka. - zaczęła blondwłosa. Chłopak, o którym wspomniano, jedynie wywrócił oczami, wystawił dłoń w moim kierunku, prosząc o mój napój. - Zamiast dodać szczyptę lawendy, dodał tojadu, co sprawiło, że dostał niezwykłego kopa przez zmieszanie kilku innych, dosyć mocnych składników z trucizną. - prycham cicho i podaję mu napój, aby mógł zaczerpnąć łyk.

- Pomyliłem się, wielkie mi halo - tłumaczy, kręcę z niedowierzaniem głową. Dziewczyny starają się zatrzymać śmiech, który wciska się na ich usta.

- Ale to nic, najlepsze było, jak chciałeś urządzić ślub dyrektorowi z kotem. Pan i Pani Mruczek, coś pięknego - dodaję bogini. W tym momencie nawet ja nie umiem trzymać śmiechu na wodzy, po prostu zaczynam się śmiać, głośno i szczerze.

Casspian mierzy każdą z nas wzrokiem, aby sprawić, byśmy czuły się głupio. Jednak jego powaga nie umie utrzymać się na jego twarzy, gdy w grę wchodzi rechoczący śmiech blondynki. Lowell wybucha śmiechem, starając się nie opluć przy takowej możliwej okazji.

- Nie zapominajmy, kto urządził wyścig żółwi! - przypomina, prostując swoją postawę, w taki sposób odgrywa się swojej rywalce, wspomina o jej dziwnych sytuacjach. Kolejna fala śmiechu opuszcza moje, jak i reszty usta.

Blondynka zaczyna drapać się po czole, starając się wybrnąć z tego. Zakłada swoje nogi w kokardkę, po czym sięgam dłońmi do nogawki spodni. Patrzy na nas spod byka, po czym wychyliła głowę do tyłu, aby jęknąć z niezadowolenia.

- Miałam jedenaście lat!

Gdy Athena chowa swoją twarz w dłoniach, my zaczynamy się śmiać, głośno i szczerze. W tym momencie zapomnieliśmy o problemach, jakie nad nami ciążą, tylko po to, aby choć przez chwilę czuć się jak zwykłe dzieci. A nie nastolatki, które zostały obdarzone zbyt wielką mocą.

Jaka była moja reakcja, jak tylko weszłam do wieży Avengers, aby w tej samej chwili z niej wyjść? Bardzo dziwna, przepełniona strachem i szczęściem. Pozostali zabrali mnie na misję, w momencie gdy stanęłam na tym terenie. Pierwsza misja w moim życiu, z takimi ludźmi jak oni, a nawet nie zostałam zapoznana z tematem.

- Ultron atakuję. - zaczyna Stark, jednak zatrzymuje się w swoim zdaniu, spogląda na kapitana, który kończy jego wypowiedź swoimi słowami.

- Dlatego zabieramy cię i idziemy walczyć. - Staję niczym wryta w ziemie, spoglądam na kierujących się w stronę windy pozostałych Avengers.

- Nie wywołamy tym samym wojny? - pytam bezpiecznie, drapię się po karku, czekając na racjonalną odpowiedź.

Nastaje cisza, za ramię zostaję wciągnięta do windy przez własną matkę. Rozglądam się po ich twarzach, szukam kolejnej odpowiedzi na pytanie.

- On pierwszy wywołał wojnę, Isla. - wypowiedział Thor. Ton głosu, jakim mówił, był zbyt przepełniony odwagą i chęcią walki. - My tylko odpowiadamy na atak.

Kiwam głową ze zrozumieniem, po czym wykonuje te same rzeczy co oni, aby po kilku minutach drogi znaleźć się w odpowiedniej dziurze.

Miejsce te dosłownie wyglądało jak dziura.

Nim się obejrzałam staliśmy naprzeciw Ultrona i rodzeństwa Maximoff, którzy nie byli zadowoleni z naszej wizyty, a raczej wizyty Stark'a. Najstarszy z bliźniaków wyszedł przed szereg, aby spojrzeć w głąb Avengersów. Tym samym, zatrzymuje wzrok na mnie.

- Panie Stark, nie wiedziałem, że poleganie na młodszych jest w Pańskim stylu - wyjaśnia właściciel jasnych włosów. Staram się skryć za plecami Kapitana, jednak na marne.

Spuszczam głowę, nie zamierzam złapać kontaktu wzrokowego, ani nic podobnego. Po prostu chce wykonać misję, tak aby uznali, że zasługuje na szacunek. Dlatego wytwarzam pomiędzy swoimi palcami zielony strumień, którym powoli celuję w stronę chłopaka, bez unoszenia dłoni.

- Kolejny pupilek do kolekcji, czy dodatkowa broń do walki? - zadaję pytanie, nie wytrzymuję. Sprawiam, że szmaragdowa energia otacza starszego bliźniaka, abym po chwili mogła go przerzucić zza barierki.

Nie mija chwila, gdy i ja przeskakuję barierkę, aby znaleźć się na jego poziomie. Oszołomiony Pietro jedynie leży w stercie kartonów, starając się zrozumieć, co się wydarzyło. Wystawiam dłoń przed siebie, celując tym samym w jego kierunku. Uspokajam się, chociaż nie kryję lekkiego podirytowania.

- Nie jestem jego pupilkiem - mówię doniośle, nie spuszczam ani o milimetr dłoni - Granie na nerwach to twoje zadanie, czy stanie i udawanie głupiego? - zadaję pytanie, uśmiecham się cynicznie, odwracam się i odchodzę, zostawiając go oszołomionego.

Walka się zaczęła. Kilkukrotnie ucierpiałam, jednak to nic w porównaniu z tym co szykowała dla mnie Wanda. Gdy tylko zjawiła się tuż za moimi plecami, oraz wycelowała czerwonym promieniem w moją głowę, oczy przez kilka sekund mieniły mi się czerwoną barwą.

Wtedy też zapomniałam o istnieniu całego świata, jedynie przyglądałam się największemu koszmarowi, jaki zdążyłam przetrwać. Z trudem.

- Nie...- szepczę, stawiam powolne kroki. Obserwuję, jak moje otoczenie zmienia się natychmiastowo, w nasz stary dom, gdzie kiedyś przeżyłam koszmar.

Zimowy Żołnierz stał naprzeciwko mnie, siedmioletnia wersja mnie starała się nie dusić łzami, które spływały po policzkach jak grochy.

a/n: dobra, zbliżam się do końca aktu pierwszego. do mental breakdown też, za kilka dni powrót do cyrku.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro