Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 87

~Alec~
Wpatrywałem się w profil Magnusa, zastanawiając się, jak mógłbym go dręczyć, by jednym swoim dotykiem nie ostudził mojego zapału. Chyba muszę zacząć nosić żelazne bokserki. Albo najlepiej cały zamienić się w kamień. Hm... Zawsze lubił, jak go czochrałem po włosach.

Odwróciłem się nieco bokiem do niego. Położyłem łokieć jednej ręki na oparciu swojego siedzenia i wtopiłem palce w jego włosy. Zadziałało. Azjata przygryzł dolną wargę, ale nie odrywał wzroku od ekranu filmu. Pomasowałem jego głowę, którą lekko odchylił w moją stronę. Wykorzystując ten moment, pocałowałem go w policzek.

- Jesteś niemożliwy - szepnął.

- Ty też - odpowiedziałem.

Wyjąłem dłoń z jego włosów, by zaraz ponownie ją w nie wplątać, na co azjata westchnął, przymrużając oczy z przyjemności. W filmie zapewnie była jakaś scena w ciemnym pomieszczeniu, bo na sali też zrobiło się jeszcze bardziej czarno. Straciłem twarz Magnusa z widoku, został mi tylko dotyk i słuch.

Usłyszałem skrzypienie fotela obok, a ciepłe usta Magnusa znalazły się teraz na moich.
Zacząłem muskać subtelnie jego wargi, ale on za chwilę przygryzł tą moją, i zaczął całować namiętniej...

- Jesteśmy w kinie...- szepnąłem.

- I co z tego? - spytał i wrócił do poprzedniej czynności, a ja się mu oddałem. Aż przypomniało mi się, jak kiedyś Nicole tłumaczyła mi kto to uke i seme.

Jego dłoń znalazła się na moim policzku, a moje palce obu rąk zaszyły się w jego miękkich włosach, wywołując tym westchnienia azjaty wprost do moich ust, co było dla mnie satysfakcjonujące. Nasze oddechy przyspieszyły wraz z pogłębiającym się pocałunkiem. Magnus chyba zapomniał o filmie.

Całowaliśmy się, aż nie doszły do naszych uszu odgłosy ludzi z przodu, byśmy byli ciszej. Ciszej?! Tylko się całujemy!

- Oni mają podsłuch, kurwa? - warknąłem "ciszej" odrywając się od tak bardzo kuszących ust Magnusa.

- Nie. Strasznie jęczysz - zachichotał, a ja uderzyłem go w ramię.

Usiadłem normalnie na swoim miejscu i wlepiłem wzrok w film, w którym akurat dla mnie, na cały ekran wyłoniła się zmasakrowana morda zombiaka. Jęknąłem z obrzydzeniem, chowając twarz w zagłębieniu szyi Magnusa.

- Wiesz co, Aniele? - szepnął, gładząc moje plecy ręką, którą mnie obejmował.

- Hm?

- Lepiej byłoby chyba, gdybyśmy obejrzeli sobie coś u mnie. Prywatność - zaśmiał się.

- I wygoda - dodałem, odsuwając się. - To nie chcesz dokończyć filmu?

- Tyle dostałem spojlerów, że nie potrzebuje - puścił mi oczko, a ja pokręciłem głową rozbawiony. - To idziemy do mnie?

Chciałem odpowiedzieć, ale poczułem wibracje w kieszeni.

- Czekaj - mruknąłem i wyciągnąłem swój telefon.

Izzy: Wracasz już do domu?

Ja: A muszę?

Izzy: Tak. To ważne.

Zmarszczyłem brwi zaniepokojony, ale w środku próbowałem się pocieszyć, że to na pewno nic strasznego.

- Alexandrze?

- Hę? - uniosłem na niego wzrok.

- To jak?

- Izzy coś chce - westchnąłem. - Jak nie pierdolnąłeś jeszcze focha, to podwieź mnie do domu, co?

- Focha to ja walnę, jeśli się nie zgodzisz do mnie na weekend przyjechać - parsknął śmiechem. - To chodźmy - powiedział, po czym wstał z siedzenia a ja razem z nim.

Zostawiliśmy puste pudełka po popcornie, tak samo jak okruszki po nim, na naszych siedzeniach i wokół nich, i wyszliśmy z sali kinowej.

Za chwilę siedzieliśmy już w aucie, a ja zastanowiłem się, o co może chodzić Izz...

****
Pożegnałem się z Magnusem krótkim całusem i wysiadłem z jego auta. Patrzyłem przez chwilę jak odjeżdża, a potem ruszyłem do domu.

Kiedy otworzyłem drzwi, zauważyłem kłęby białego dymu, unoszącego się pod sufitem. Zostawiłem drzwi otwarte na oścież i ruszyłem do salonu, z którego słyszałem śmiechy i inne odgłosy. Zacząłem kaszleć, kiedy większe ilości dymu dostały się do moich płuc. No super.

Na kanapie siedział sobie Jace. Wokół niego, na fotelu, podłodze lub stoliku zauważyłem Jasona, Keyla i Mihno. Każdy z nich miał w ręku jointa z marihuany. No jeszcze większe super. Śmieli się jak idioci, nie kontaktując z rzeczywistością, więc palili od zapewne dopiero godziny. A gdzie Izzy i Max?

Porażony tym pytaniem, pobiegłem na górę.

- Izzy?! - zapukałem do pokoju dziewczyny, który był zamknięty na klucz.

Drzwi po chwili się otworzyły i ustała w nich czarnowłosa, a za nią na jej łóżku dostrzegłem Maksa i Czekoladę. Odetchnąłem z ulgą.

- W końcu! - wciągnęła mnie do środka i zamknęła drzwi. - Widziałeś?

- Tak, widziałem. Idę tam, wygonie ich i nakopie Jace'owi do dupy - warknąłem, zdając sobie sprawę jak bardzo głupiego mam brata i wyciągnąłem rękę w stronę klamki, ale Izzy ją zatrzymała.

- Ja bym na ojca poczekała.

- Wróci wieczorem, Izz. A oni w tym czasie zdążą rozwalić nam dom.

- A jak ci coś zrobią?

- Nie zrobią, bo pewnie za jednorożca mnie uznają - uśmiechnąłem się do niej pokrzepiająco, by się nie martwiła.

Posłałem jeszcze uśmiech Maksowi i wyszedłem z pokoju siostry. Podreptałem po schodach na dół, znowu czując ten dym, który sprawiał, że zataczałem się w seriach kaszlu.

Wszedłem do salonu, kiedy żaden z nich nie miał już skrętów w ręce. Jason szperał w swoim plecaku, napewno szukając kolejnych. Co to, to nie.

- Wypad! - krzyknąłem, podchodząc do nich.

Naprawdę miałem ogromne szczęście, że nawet nie mogli normalnie stać ze śmiechu, bo takich nieogarniętych Mihno i Keyla łatwo wyrzuciłem za drzwi, nie interesując się, co się z nimi dzieje. Wróciłem z powrotem do salonu z zamiarem wyrzucenia kolejnej glisty. Chwyciłem Jasona za kaptur, w rękę wziąłem jego plecak i ciągnąłem w stronę drzwi.

- Nie bądź taki sztywny, Lightwood!

Wywróciłem oczami, i kiedy już znalazł się na werandzie, rzuciłem w nim jego plecakiem i trzasnąłem drzwiami przed nosem. Zamknąłem je na klucz i wróciłem do tego wrzoda na dupie, zwanego "Jace".

- Co ci odwaliło?! - wydarłem się zdenerwowany, kiedy już się przy nim znalazłem. Leżał sobie na kanapie, chichocząc pod nosem, a palcem rysując jakieś wzorki w powietrzu. Jego przekrwione oczy nie były ładnym widokiem. - Jace! - potrząsnąłem go za ramiona, a ten na mnie spojrzał.

- Alec! - uśmiechnął się szeroko. - Dlaczego wyrzuciłeś moją rodzinkę? I jedzonko?

- Jedzonko? Do reszty cię pojebało. Dostaniesz ode mnie wpierdol, ale nie teraz, bo nie mam ochoty ani zamiaru z tobą gadać. Spierdalaj do swojego pokoju.

Dziwiłem się, dlaczego mój ton brzmiał opanowanie i... Spokojnie.

- Ale tu mi wygodnie - przekręcił się na bok, tuląc do małej poduszki. Zabrałem mu ją i uderzyłem w ten pusty łeb.

- Już!

- No dobra, mamo! - zirytowany wstał z kanapy. Jednak zaraz odzyskał ten durny uśmiech, przez który chciałem mu przyjebać, i potykając się o własne nogi, wspiął się po schodach i mam nadzieję, że trafił do siebie.

Westchnąłem i spojrzałem na syf. Na stole przed kanapą były jeszcze puste butelki po piwie i niedopałki papierosów. Podszedłem do dwóch okien i otworzyłem je, by ten dym spierdolił z naszego domu, bo miałem go już dość.

- IZZY! - krzyknąłem głośno, idąc teraz do kuchni. - DROGA WOLNA!

Wyciągnąłem z szafki worek na śmieci i wróciłem do salonu, by wrzucić do niego całą zawartość jaka gościła na stoliku. Który teraz zapewnie będzie mi się kojarzył z tą chorą sytuacją.

Izzy wyszła ze swojego pokoju, a Maksa i Czeko wypuściliśmy, gdy dym choć trochę się ulotnił. Mój, teraz podirytowany, młodszy brat wyszedł do ogródka, a pies razem z nim, nie zainteresowany najwyraźniej moją osobą. Niezłe fochy.

Potem, około 18, wróciła mama. Widziałem, że była zmęczona i wyraźnie przygnębiona, no ale, ona tak samo nienawidzi swojej pracy jak ja szkoły. Pracuje jako krawcowa, ciesząca się popularnością wśród nawet znanych projektantów, przez co nie zarabia mało, ale siedzenie od rana do wieczora przy tej maszynie też by zmuliło i mnie. Tym bardziej, że ja jestem w chuj senny po kilku godzinach spędzonych w szkolnych ławkach. A spał bym chyba na stojąco po całym takim dniu.

Myłem właśnie naczynia, kiedy rodzicielka weszła do kuchni i z głośnym wypuszczeniem powietrza zasiadła na krześle.

- Oh, dziękuję, Alec, nie mam już na nic dziś ochoty - westchnęła.

- Drobiazg. Poza tym, góra naczyń w zlewie mnie irytuje - stwierdziłem ze śmiechem, wycierając ręce o ścierkę.

Usiadłem po chwili na krześle przed nią, kiedy akurat ona zaszczyciła mnie swoim spojrzeniem. Było smutne.

- Alec, musimy porozmawiać.

Kocham robić wam polsata 😀😀💞
Przepraszam 😂😂👌
Miłego dnia! 💗💗
I dziękuje za wszystkie gwiazdki i komentarze, których jest coraz więcej 😏😏💞💞❤❤

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro