Rozdział 6
~Magnus~
Cały w skowronkach wróciłem do domu.
- Jestem! - krzyknąłem melodyjnym głosem szczęścia i położyłem klatkę z koteckiem na krześle przy stole na werandzie.
- O! Szybko ci zeszło, kochanie - pojawiła się moja babcia. - Jak sierściuch?
- Babciu! Nie przezywaj go - zgromiłem ją spojrzeniem, jednak nie mogłem powstrzymać uśmiechu, który co róż wkradał sie na moje usta.
- Oj tam, oj tam, z ciebie taki sam sierściuch. No, opowiadaj! - usiadła na krześle po drugiej stronie stołu i uśmiechnęła się radośnie, a na jej twarzy w okolicach oczu i policzków pojawiły się zmarszczki. Jak to u starszych osób. Babcia ma za sobą już 84 lata, a nieźle się trzyma!
- Wspaniale! - uniosłem ręce do góry i wyszczerzyłem zęby. - Weterynarz powiedział, że nic mu nie jest - mówiąc to ukucnąłem przed klatką i otwierałem jej drzwiczki. - Po prostu trochę schorowany i wychudzony. Dał antybiotyk. Do tego rozpiskę kiedy i jakimi ilościami mam go karmić - położyłem na stół kartkę i ostrożnie wyjąłem białą, puchatą kuleczkę z ów klatki.
- Oho, chyba będzie w dobrych rękach - zachichotała, zniekształconym co nieco przez lata głosem. - To nie przesada, prawda?
- No coś ty! - usiadłem na małej, zielonej kanapie, która stała pod ścianą obok stołu, trzymając na rękach kotka. Obchodziłem się z nim najostrożniej jak potrafiłem, jakby miał się zaraz rozkruszyć, bojąc się, że najdelikatniejszym dotykiem mogę go zranić.A tego bym sobie nie wybaczył.
Uśmiechnąłem się lekko pod nosem. Bo przypomniał mi się ten chłopak z parku i moje refleksje o nim, gdy czekałem w kolejce do weterynarza.
Mam wrażenie, że z nim obchodził bym się tak samo jak z kotkiem na moich kolanach.
Ostrożnie, bo mógłby nie być tolerancyjny na dotyk.
Cicho, żeby go nie przestraszyć.
Myśląc nad każdym słowem, by nie zrozumiał mnie źle.
Usłyszałem cichy chichot od strony babci. Uniosłem na nią pytające spojrzenie.
- Hę? - spytałem, gdy od dłuższej chwili się wpatrywała we mnie z małym, uroczym uśmiechem.
- Widzę ja ten uśmieszek! Poznałeś kogoś po drodze, prawda?
Pokręciłem głową z rozbawieniem. Kobiety.
- Może... Ale nie poznałem, bo nie powiedział mi swojego imienia. Tylko zarumienił się uroczo i uciekł, a z nim Czekolada, jego pies - zaśmiałem się, przypominając sobie te dziwne spotkanie w parku, z jakże dziwną, ale tajemniczą i zachęcającą do poznania istotą.
- Powiedział? Czyli to... On, tak?
- Tak, babciu. Jakże słodki "on" - zachichotałem.
- A, no tak, tak - machnęła ręką i się znowu rozpogodziła, wracając spojrzeniem na mnie, kiedy ją wpatrywałem się w kotka, który powoli zasypiał w moich dłoniach.
°°°°°°°
~Alec~
Gorące kakao trochę mnie uspokoiło i pozwoliło na racjonalne myślenie. Nawet nieco polepszył mi się humor, do czego przyczyniła się błagająca o litość mordka Czekolady, który patrzył na mnie za szybą kawiarni.
Posłałem mu uśmiech i wróciłem do delektowania się napojem bogów.
°°°°°°
Mój dobry humor ulotnił się wraz z przekroczeniem progu domu i zamknięciem za sobą drzwi.
Rozmyślania o spotkaniu w parku uderzyły we mnie że zdwojoną siłą, a ja nie mogłem tego powstrzymać.
Spuściłem psa ze smyczy, który merdając jak zwykle ogonem udał się do kuchni. Ja w tym czasie trzęsącymi się dłońmi odłożyłem smycz na wieszak i z trudem zdjąłem buty, bo musiałem luzować sznurówki do chwilę.
Gdzie się tak spieszyłem? A no tak. Do mojego pokoju, w którym czeka Netflix na laptopie i jeszcze wczorajsze ciastka. Chociaż... Chyba pójdę do kuchni po świeże.
Wziąłem wdech i wypuściłem powietrze z ust.
Próbowałem się uspokoić. Naprawdę! Ale ciągle myślałem o tym azjacie i z każdą kolejną moją refleksją wychodziło na to, że zbłaźniłem sie przed nim jak jeszcze nigdy.
Jęknąłem i udałem się do kuchni, jednak stanął przede mną Jace, z uśmiechem i ciekawskimi oczami... To nie wróży nic dobrego.
- Mógłbyś mnie przepuścić? Chcę ciastek - chciałem go ominąć, jednak ten wyciągnął rękę opierając ją o ścianę i tym samym zagradzając mi drogę. - Jace - jęknąłem zmęczony.
- Ciągle do tych ciastek, bla bla. Isabelle mówiła, że zgodziłeś się iść z nami do wesołego. To prawda? - spytał z nadzieją z oczach.
Cóż... Oczy miał ładne. Mógłbym zagapiać się na nie częściej.
Kiwnąłem głową, a on pisnął, szczerząc się jak głupi do sera.
- Najs! - klepnął mnie w ramię. - Jednak nie jesteś takim odludkiem.
- Pewny jesteś? - jeden kącik moich ust powędrował do góry, ociekając wręcz sarkazmem. Przeszedłem pod jego ręka i poszłem szybko do kuchni. Blondyn oczywiście za mną.
- Alec, no nie uciekaj przed braciakiem - udał smutnego i usiadł na stół.
- O niczym innym nie marzę - mruknąłem, nie patrząc na niego i otworzyłem górną szafkę, szukając opakowania ciastek bądź jakiś innych słodyczy.
- Alecowa szczerość - skwitował, a ja wręcz widziałem oczami wyobraźni jak wywraca oczami.
- Zawsze możesz mnie nie słuchać.
- Dobrze wiesz, że i tak będę to robił. Dobra, nieważne, ważniejsze jest tooo... Żeee...
Zmarszczyłem brwi.
Takie przeciąganie sylab i ten podstępny ton aż jasno dają do zrozumienia, że w takich momentach najlepiej by było gdybym zatkał uszy i uciekł do siebie.
Jednak, kurwa, za każdym razem słucham.
I oczywiście za każdym razem żałuję. Brawo ja.
- Że? Że co? - odwróciłem się do niego, przerywając poszukiwania słodyczy.
Jace tylko uśmiechnął się szeroko i puścił do mnie oczko. Zajebię tego kretyna!
Mamrocząc pod nosem, jak to chciałbym, by Jace wpadł do wulkanu, wróciłem do poszukiwań. Z moją zdobyczą w postaci tym razem rurek z kremem wyszedłem z kuchni, ignorując brata, który coś do mnie mówił.
- O hej, wróciłeś? - uśmiechnęła się do mnie mama, która akurat szła do kuchni.
- Tak, tak - uśmiechnąłem się leciutko, czując jak się denerwuję, bo moja misja mogła legnąć w gruzach. Schowałem opakowanie za plecami, jednak rodzicielka ma chyba wyczulony słuch gdy chodzi o podjadanie przed obiadem.
- Alexandrze Lightwood! - usłyszałem jej krzyk, gdy już wszedłem na trzeci stopień schodów.
- Eee... T-tak? - spojrzałem niepewnie w jej stronę.
- Co tak chowasz za plecami? - założyła ręce i przybrała minę surowej matki, mierząc mnie wzrokiem od góry do dołu, a mnie aż przeszły ciarki.
- Em... Nic?
- Obiad będzie za godzinę. Wytrzymasz - mówiąc to, podeszła do mnie i wyciągnęła rękę w moją stronę.
Westchnąłem zrezygnowany i z głośnym sprzeciwem mojego brzucha, położyłem jej na otwartą dłoń paczkę rurek z kremem.
Spojrzałem z bólem w oczach na opakowanie, o którym już fantazjowałem od kilku minut i odwróciwszy się, poszedłem dalej schodami.
Na moją twarz wkradł się cwany uśmieszek, który znikł gdy usłyszałem ostatnie słowa rodzicielki.
- Nie myśl o ciastkach w twoim pokoju, bo je zabrałam, żarłoku! - krzyknęła do mnie mama i poszła do kuchni.
- Fuck... - przeklnąłem pod nosem.
Narzekając w myślach na cały świat, jak i na tego azjatę, zamknąłem się w końcu w swoim pokoju.
°°°°°°
- Nie - mruknąłem, jednocześnie ziewając.
- A to? - pokazała na niebieską koszulę, którą trzymała w ręce.
- Też nie - czułem, że zaraz opadnie mi głową i zasnę.
Obecnie siedziałem na swoim łóżku, dochodziła 18, a Izzy uparła się by mnie wyszykować na dzisiejszy wieczór.
I tak o oto stała przede mną, co chwila
wyciągając z mojej szafy jakieś ubrania.
- Nie masz ty gustu, Alec - pokręciła głową z rozczarowaniem i szukała dalej.
- Nie mogę po prostu nałożyć BYLE JAKIE spodnie i do tego BYLE JAKĄ bluzkę?
- Oczywiście, że nie! - spojrzała na mnie wzrokiem, z którego aż wylatywały wściekłe piuruny, które chyba miały zamiar mnie zabić. - Co ty sobie myślisz?!
- Myślę sobie, że ktoś z nami idzie, bo inaczej nie zależało by ci na tym, bym wyglądał jak to ujęłaś "Bóg seksu" - spojrzałem na nią groźnie. Siostra odwróciła wzrok zmieszana i przygryzła wargę.
Wiedziałem.
- Ha! Wiedziałem! IZZY! - krzyknąłem już coraz bardziej zdenerwowany. Straciłem ochotę na jakiekolwiek wyjście.
- Oj no! Nie zgodziłbyś się!
- Teraz się nie zgadzam!
- Co jest? - w pokoju przez drzwi zawitał blond łeb Jace'a. Super, jeszcze jego tu brakowało...
- Jace, help - zwróciła się do niego Izzy błagającym spojrzeniem.
- Alec, ogarnij dupę - spojrzał na mnie brat.
Wywróciłem oczami. Nie miałem siły na kłótnie. Na nic nie miałem siły! Z głośnym jękiem niezadowolenia opadłem na plecy na łóżku, zasłaniając oczy przedramieniem.
- Alec... - usłyszałem miękki głos siostry i skrzypienie łóżka przy moich nogach. - Przepraszam, że ci nie powiedziałam ale... Martwimy się o ciebie.
Prychnąłem rozbawiony.
- To prawda, Alec - tym razem odezwał się Jace. Aż dziwiłem się dość poważnym jak na niego tonem.
- Co waszym zdaniem jest ze mną nie tak?
- Po prostu... Jesteś smutny. Markotny. Zirytowany. Chamski. No... Bez życia. Kiedy ty ostatnio się uśmiechałeś? - spytała.
Zastanowiłem się nad tym chwilę.
- Zależy, jaki uśmiech masz na myśli - uśmiechnąłem się głupio i zaszczyciłem ich swoim spojrzeniem.
- To nie śmieszne! - oburzona siostra uderzyła mnie w udo.
- A to bolesne.
Jace wykorzystując moment naszej "kłótni" wybrał mi ubrania z szafy.
- Gdzie dwóch się kłóci, tam trzeci korzysta? - zakpiłem i podparłem się na łokciach.
- Dokładnie - Jace posłał mi uśmiech i rzucił Izzy ubrania, które wybrał.
- Hmm... - obejrzała je siostra. - Git. Masz - podała mi je.
- Nie mam zamiaru iść. Kiedy to do was dotrze? - mruknąłem i usiadłem na łóżku, a wzrok wlepiłem w okno przed sobą.
- Nie chcesz być chyba aspołecznym idiotą? - odezwał się Jace i ustał przede mną.
Spojrzałem na niego i uniosłem brew do góry.
- Zastanów się. To wakacje, stary! Musisz skorzystać z choć jednych! Bo za niedługo będziesz zrzędliwym dziadkiem, zobaczysz - uśmiechnął się wrednie. - A teraz... PROSZĘ!
- BŁAGAM! - dołączyła do niego Izzy.
Wywróciłem oczami, jednak ci dalej błagali.
Zacisnąłem dłonie w pięści.
Dalej błagali.
Zatkałem uszy.
Błaganie.
- OKEY! Tylko się zamknijcie, Jezu! - zgarnąłem z łóżka te szmaty i poszedłem do łazienki. Słyszałem ich okrzyki radości. Idioci.
Ale nic nie poradzę, że ich kocham.
Cóż, ale tak samo mocno ich nienawidzę.
Przebrany wróciłem do nich i ze zirytowaną mina obkręciłem się wokół własnej osi.
- Uuu...! - pisnęła Izzy i klasnęła w dłonie - Bóg seksu!
- Będę zazdrosny. Wyrwiesz więcej lasek odemnie, bro! - parsknął śmiechem Jace.
Siostra spojrzała na niego a potem na mnie przepraszającym spojrzeniem. Wiedziałem o co jej chodzi. Wiedziała, że bolą mnie tego typu teksty. To, że Jace nie wie, że jestem gejem jeszcze przetrwam, ale jego naleganie bym znalazł sobie dziewczynę naprawdę jest męczące.
Posłałem jej tylko smutny uśmiech i podszedłem do lusterka nad biurkiem, by obejrzeć się choć trochę. Cóż... Nie było najgorzej.
Dopasowane czarne jeansy i ciemno granatowa, dość obcisła koszula z zakasanymi rękawami do łokci. Siostra podeszła do mnie i odpięła ze 3 guziki od góry.
- Teraz włosy! - krzyknęła, uśmiechając się szeroko, a gdy ja chciałem uciekać, przytrzymał mnie Jace.
- POMOCY! MAMO!
°°°°
Tuż przed 18 stałem z Izzy i Jacem pod jakimś domem w naszej dzielnicy.
Czekaliśmy na tego kogoś, kto miał iść z nami do wesołego miasteczka. Byłem tylko zirytowany i jeśli będę się tak czuł do końca, to przetrwam bez innych uczuć.
Jednak ta myśl opuściła mnie od razu, gdy zobaczyłem, kto wychodzi z domu i idzie w naszą stronę.
O...
Mój...
Boże....
°°°°°°
Cóż...6 rozdzialik za mną! 😂 Stokrotki..czemu nikt nie pisze komów? Trza wiedzieć czy kontynuować czy nie, prawdaa?😏 Chociaż...i tak będę kontynuować tą książkę, nawet jeśli nikt nie będzie chciał jej czytać 😂🌻💘
Swoją drogą, wolicie rozdziały pisane z perspektywy Magnusa, czy raczej Aleca? A może napisać rozdział z perspektywy narratora? Odpowiedź zostawiam wam 😘💜👌
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro