Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 50

~Magnus~
Podjechałem swoim Porsche za dom Lightwoodów, by nikt z domowników nas nie zauważył.

- To kiedy się widzimy? - spytał Alexander i spojrzał na mnie kiedy akurat otwierał drzwi.

- Nie wiem. Wiem, że niedługo - podsunąłem się do niego i złożyłem całusa na jego ustach, i po chwili wróciłem na miejsce. Alexander zaśmiał się pod noskiem i wyszedł, kierując się do domu. Odprowadziłem go wzrokiem, a kiedy mi już zniknął za budynkiem, ruszyłem z piskiem opon do siebie na spotkanie z ojcem...

*****
- Jestem! - krzyknąłem, gdy przekroczyłem próg domu. Akurat na werandzie zastałem moją babcię i ojca, siedzących przy stole.

- Magnus, nareszcie - uśmiechnął się półgębkiem ojciec.

- Mhm - mruknąłem i dosiadłem się do nich.

Ojciec spojrzał na babcię, a ta wstała od stołu, mówiąc, że idzie zrobić herbaty. Spojrzałem na ojca wyczekująco. Co on mógłby chcieć? Rzadko kiedy przyjeżdża od tak w odwiedziny.

- No, i jak tam wakacje? - spytał, a ja zmrużyłem oczy.

- Dobrze.

- Jak twoja nowa zdobycz? Znudziła ci się już?

- Nie znudzi, tato.

- Nazwisko?

- Ma ojca homofoba. Nie powiem ci, bo plotki się szybko rozejdą.

- Ojciec homofob? - przekręcił lekko głowę. - W takim razie chyba za długo ze sobą nie pobędziecie, co?

- Więcej wiary - prychnąłem.

- Słuchaj, jedziemy do Hiszpanii.

- Super. Miłej podróży.

Ojciec się zaśmiał.

- Ale z tobą.

- Nigdzie nie jadę - zacisnąłem dłonie w pięści.

- Na tydzień.

- Po co ja ci jestem potrzebny? Przecież korporacja dobrze sobie radzi.

- Wujostwo chce, byśmy ich odwiedzili. Syn im się urodził, czy coś.

- To powiedz im, że jestem chory - wzruszyłem ramionami.

- Po pierwsze... - schylił się. - Zabierz to coś z moich butów - położył mi na kolanach Aleca Jr. - A po drugie, tydzień cię nie zbawi.

- Kiedy mówisz "na tydzień" masz zawsze na myśli dwa tygodnie - głaskałem mojego kociaka.

- Możliwe. Tydzień, dwa, co za różnica? Nie chcesz odwiedzić cioci Esmeraldy?

- No chcę - jęknąłem. - Ale nie chcę stąd wyjeżdżać.

- Magnus - potarł ręką czoło ze zirytowania. - Najwyżej dwa tygodnie, człowieku.

- Będziesz tu siedział i mnie przekonywał, czy zaakceptujesz to, że nie chcę jechać i sobie pójdziesz? - spojrzałem na niego kątem oka, kiedy ten uśmiechnął się podstępnie.

To nie wróży dobrze.

~Alec~
- No ale coś ty sobie myślał?! - krzyczała mama. - Wyjść w środku nocy?!

- Dlaczego nic nie powiedziałeś? - spytał srogo ojciec.

- Już mówiłem - westchnąłem. - No przepraszam. Koledzy w nocy zaczęli pukać mi do okna i powiedzieli, że jest noc spadających gwiazd, no to poszedłem - wzruszyłem ramionami.

- Alec, wiesz jak się martwiliśmy? - westchnęła zrezygnowana mama.

Ojciec się martwił? O mnie? Ha, dobry żart.

- Przepraszam - powtarzałem to jak jakąś mantrę, ale chyba w końcu zadziałało.

Matka tylko machnęła ręką i poszła do kuchni. Chciałem iść do swojego pokoju, ale zatrzymała mnie ręką ojca zaciśniętą na moim ramieniu. Strzepałem dłoń i spojrzałem na niego.

- Coś ty sobie myślał, gówniarzu?

- Lydia miała być, okey? - mruknąłem.

No i co? No i zadziałało.

- Okey, miłość miłością, ale uprzedzaj na na następny raz, rozumiesz?

- Oczywiście - westchnąłem.

- To teraz się szykuj i bądź gotowy za dwadzieścia minut - skierował się w stronę sypialni jego i mamy.

- Co? Na co?

- Idziemy na ryby - oświadczył, nie odwracając się i zniknął za drzwiami.

- YGH - uderzyłem w ścianę obok i pobiegłem do swojego pokoju.

NIENAWIDZĘ gdy ojciec ma wolne. To gorsze niż więzienie.

*****
- Nope, nie wyrzucili nas z hotelu - zaśmiałem się do telefonu. Rozmawiałem własnie z Izzy, chodząc daleko od ojca, który próbował uporać się z liną, która trzymała łódkę przy pomoście.

- Dziwne - zachichotała. - I co dalej?

- Izzy, no - parsknąłem śmiechem. - No normalnie. Pizza, Tv...

- Cmok cmok - przerwała mi.

- A co cię to, siostrzyczko?

- Oj, no mój brat ma swojego pierwszego chłopaka, chyba mam prawo się martwić, hm?

- Martwić? Raczej zamieniać moje życie prywatne w telenowelę - usiadłem na jakimś pieńku.

- To też, to oczywiste - zachichotała. - No ale wiesz, że cię kocham.

- Ja ciebie też, Izz. Słuchaj, kończę, ojciec już odwiązał ten sznurek. Widzimy się w domu za dwie godziny. Proszę, zrób mi budyń czekoladowy! Albo poproś mamy! Bo ty pewno to spartolisz! - nie czekając na jej jakieś krzyki odnośnie krytykowania jej kuchni, rozłączyłem się i poszedłem w stronę ojca.

~Magnus~
- Ale daj mi chociaż zadzwonić do mojego chłopaka! Nie odjadę tak bez słowa przecież! - krzyczałem zdesperowany do ojca, kiedy szofer pakował moje walizki do auta.

Czy udało mi się przekonać ojca, bym został? Oczywiście, że nie. Dawałem chyba milion argumentów, ale mojego starego nie przegadasz. Ale wiem, że będę mu jojczył jak jeszcze nigdy, byśmy wrócili wcześniej z tej pierdolonej Hiszpanii...

- Nie przesadzaj - pomachał moim telefonem w ręku i schował go do swojej kieszeni. - Nie umrze chyba, co? Wsiadaj - wsiadł na miejsce obok kierowcy.

- Za co?! - jęknąłem strapiony i namolnymi ruchami wpakowałem się na tył auta.

Jezu! Nienawidzę ojców. Przepraszam, Alexandrze...

****
~Alec~
- I co, jak tam z Lydią? - spytał ojciec, zarzucając wędkę.

Ja siedziałem i bawiłem się sztucznymi rybkami, robiącymi za przynęty.

- Dobrze - wzruszyłem ramionami, nie patrząc na niego.

- Mam nadzieję, że ten Bane już cię nie męczy, co?

- On wcale mnie nie męczy. Przyjaźnimy się, tato - próbowałem nie brzmieć jakbym warczał, ale było trudno.

- Jakby co, to mów. Żaden pedał nie będzie męczył mi syna.

- Po pierwsze on jest BI, a po drugie nie przezywaj go, a po trzecie PRZYJAŹNIMY SIĘ, okey?

- Nie wiem jak możesz chcieć z własnej woli zadawać się z kimś takim. A może cię on zastrasza?

- O dzizys, help - jęknąłem i schowałem twarz w dłonie. On tak serio?

- No co?

- Nie znasz go! A oceniasz, jakby był uciekinierem z więzienia.

- A może jest?

- Okey, nie słucham cię - wziąłem w rękę drugą wędkę i zarzuciłem na wodę, byleby skupić się na czymś innym niż gadaniu ojca.

Niech to się w końcu skończy...

****
- Masz ten budyń?! - wszedłem do domu i pierwsze co, to skierowałem się do kuchni.

- Waniliowy! Nie było czekoladowego! - krzyknęła siostra z piętra, bo zapewne była w swoim pokoju.

- Okey! Dzięki! - wszedłem do kuchni i zasiadłem do stołu, gdzie stała miska jeszcze ciepłego, niebiańsko pachnącego budyniu. Wziąłem łyżkę, usiadłem do stołu i zacząłem jeść.

- Oglądamy dziś mecz? - usłyszałem głos Jace'a, a ja podskoczyłem na krześle. Nie zauważyłem, że siedział naprzeciw mnie i również jadł budyń.

- Jezu, nie strasz. O której?

- O szesnastej, czyli za dwadzieścia minut.

- Z kolegami nie oglądasz? - spojrzałem na niego, ładując białą papkę do ust.

- Każdy z nich ogląda u siebie - mruknął i również szybko co ja pochłaniał swoją porcję.

- Mogę, i tak nie mam co robić - wzruszyłem ramionami.

- To git - uśmiechnął się szeroko. - Mam żarełko.

****
Siedziałem nieco znudzony na kanapie obok ojca i Jace'a, którzy z emocjami oglądali mecz w telewizji.  Nawet lubię nożną, ale...ż
Żeby wywoływało to aż takie emocje?

Na stoliku przed nami oczywiście było piwo, porozrzucane chipsy i inne jedzenie, brudne talerze i tak dalej. Czyli wszystko, co potrzebne do szczęścia dla kibica. Wyjąłem telefon z kieszeni, by popisać z Magnusem.

Ja: Kochaaanie 😚😚

Ja: Jak można się tak bardzo jarać podczas oglądania meczu? O.o bo Jace z ojcem chyba przekraczają granice.

Ja: Magnus?

Ja: No nie rób mi tego, w chuj mi nudno 😭💔

Napisałem jeszcze kilka SMS-ów, ale również nie odpisał. Ehh... Pewnie jest zajęty, potem mi odpisze. Tylko jedno mnie zastanawia... Jak ja zasnę bez niego? A może przyjdzie do mnie? Albo ja do niego? Cokolwiek.

Tylko niech mi odpisuje, bo zacznę się zamartwiać. Bo on nie rozstaje sie z telefonem.

- NO TY CHUJU! - krzyczał już trochę spity ojciec w stronę telewizora. - PODAJ DO LEWEGO!

Za mną już 50 rozdział ❤📣🎆🎈🎉✨ z ponad 300 gwiazdkami 😱😱 dziękuję 💟💟💟
I...rozkręca się drama, przepraszam 😊😂🎈💟💟

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro