Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 42

~Alec~
Następne pół godziny rozmawialiśmy z Magnusem o różnych sposobach tortur.
Oczywiście dla osób, które nas denerwowały. A potem powieki zaczęły mi ciążyć...

- Spać... - mruknąłem cicho, ostatkiem sił odłączając swój telefon od powerbanka, bo się naładował.

- Masz rację - ziewnął mój chłopak. - Łyżeczka czy kanapa?

- Hmm... - zastanowiłem się.

Łyżeczka to oczywiście pozycja, w której Magnus obejmuje mnie od tyłu, a kanapa, to... Gdy ja kładę się DOSŁOWNIE na Magnusie. Oj tam, czasem mi się zdarzy... I to jeszcze przez sen...

- Dobrze wiesz, że w nocy wszystko może się zmienić - zachichotałem i położyłem się bokiem do niego, kładąc głowę na jego ramieniu. Nogę przerzuciłem przez jego biodro.

- Wiem. Jesteś jak przylepa - odparł rozbawiony. Jedną rękę położył na moje udo, które leżało na jego biodrze, a drugą  (na której ramieniu opierałem głowę) przyciągnął mnie do siebie.

- Lubisz to - uśmiechnąłem się.

- Oczywiście, że tak - złożył na moich ustach czuły pocałunek. Odwzajemniłem pieszczotę, czując motylki w brzuchu i gorąc, który rozlewał się po moim ciele. Kocham to...

****
Gwałtownie poderwałem się do siadu. Wytrzeszczyłem oczy. Wziąłem oddech, by za chwilę wypuścić powietrze. To tylko sen... Zwykły koszmar. Zwykłe, cholerne wspomnienie, które już nie wróci.

Spojrzałem w bok. Na szczęście nie obudziłem Magnusa. Dalej słodko sobie drzemał, z lekko rozchylonymi wargami, a co jakiś czas mrużąc oczka.

Wziąłem w rękę telefon. 04:03. Czyli spałem 4 godziny. W normalnych okolicznościach położył bym się na Magnusie i z powrotem poszedł spać, ale... Teraz głowę zaprzątały mi nieproszone myśli. Nogi też domagały się ruchu, więc postanowiłem przejść się po brzegu jeziora. Delikatnie zabrałem rękę Magnusa z mojego biodra i wyszedłem z namiotu.

Zachciało mi się papierosa. Te wcześniejsze jęki słyszałem z namiotu Lydii, w takim razie Jace (o ile to był on) pewnie tam jest. A on ma fajki. Ruszyłem więc do namiotu mojego adoptowanego brata.

Tak myślałem... Nie ma go, co znaczy, że pieprzył się z Lydią. Nie obchodzi mnie to teraz. I tak będziemy o tym gadać. Zacząłem przeszukiwać jego torbę, aż w końcu znalazłem to, czego pragnąłem w tej chwili.

Nagle poczułem wyrzuty sumienia. Magnus na pewno chciałby, bym z powrotem położył się spać albo przynajmniej go zbudził, jeśli byłoby źle. No ale... Zrobił dla mnie dużo. Nie mogę mu wchodzić na głowę. Chociaż teraz bardziej od papierosa zapragnąłem poczuć ciepłe usta Magnusa na swoich... Słyszeć jego głos, jak mnie zapewnia, że wszystko będzie dobrze, bo jest przy mnie. Czuć, jak mnie przytula, zamykając w tym bezpiecznym uścisku. Ale oczywiście nie posłuchałem serca. Tylko mózgu.

"Zakop pod ziemią,
Nakryj kamieniem
A ja i tak
Kości odgrzebię.
Kim jestem?
- wspomnieniem"

Dokładnie...

***
~Magnus~
Poczułem zimno na sercu, a następnie otworzyłem oczy. Durny sen. Durna, fałszywa podświadomość.

Chciałem wtulić się w Alexandra i ponownie zasnąć, kiedy... O zgrozo... Podparłem się na łokciach i wymacałem ręką posłanie. Podniosłem się i zapaliłem latarkę. Gdzie mój Anioł?

Początkowo chciałem napisać do niego SMS-a, ale zauważyłem jego telefon. Wziąłem go do ręki i włączyłem, by sprawdzić, czy nie dostał może żadnej wiadomości, po której by poszedł. Nic. 04:28. Gdzie on poszedł o tej porze?

Naciągnąłem na siebie bluzę, wziąłem drugą, jeśli znalazłbym tego idiotę na dworze i wyszedłem z namiotu. Zbliżała się 5 rano, więc nie było aż tak ciemno. Tylko taki pół-mrok. Rozglądnąłem się i zauważyłem sylwetkę chodząca po brzegu jeziora. Uff... Nic mu nie jest. Poszedłem w jego stronę.

- Alexander? - spytałem, kiedy byłem już metr od postaci.

Chłopak odwrócił się do mnie nagle.

- Nie strasz mnie... - zmarszczył brwi.

Chwila... Co on ma w ręku?!

- Co ty... - wyrwałem mu papierosa z ręki i wyrzuciłem do wody.

- Miałem zamiar to dopalić - mruknął.

- Jesteś niepoważny, Alexandrze - nałożyłem na niego bluzę i zapiąłem suwak pod szyję. I jeszcze nałożyłem kaptur.

- Przestaniesz traktować mnie jak dziecko? - burknął.

- Nigdy - pocałowałem go w czoło i objąłem w pasie. - Kochanie, co się dzieje? - spojrzałem w jego oczy. Były smutne.

- Nic - uśmiechnął się słabo. Zauważyłem na jego policzkach mokre ślady po łzach. Przestraszyłem się.

- Ty... Płakałeś? - spytałem szeptem.

Chłopak w odpowiedzi spuścił głowę i oparł ją o moją klatkę piersiową.

- Shh... - pogłaskałem go po plecach. - Alexander... Co się dzieje...?

- Wspomnienia - pociągnął nosem.

- Jakie konkretnie?

- Wszystkie złe. A teraz się zamknij i mnie przytul po prostu.

- A może chcesz coś słodkiego? Wczoraj nic nie tknąłeś - uniosłem ramiona, by go objąć, a on wtulił się we mnie jeszcze bardziej.

- Rano będę cię męczył - ziewnął.

- Już jest rano - zachichotałem. - I wcale mnie nie męczysz, skąd taki pomysł?

- Mojego mózgu się spytaj. Nie znoszę tego zgreda...

Czy on uważa, że mnie męczy? Że nie zasługuje na to, by ze mną być? Muszę mu to wybić z głowy.

- A więc chodzi jeszcze o to...

- Nie zadręczaj się tym - przerwał mi.

- Jestem tu, by ci pomóc - odsunąłem się lekko, chwyciłem za jego podbródek i zmusiłem, by spojrzał mi w oczy. - Nawet sobie nie myśl, że jesteś jakiś gorszy.

- Ciągle mnie pocieszasz. A ja ciebie rzadko - pociągnął nosem.

- Co? - zaśmiałem się. - Czy to twoja wina, że potrzebujesz wsparcia?

- Bo jestem słaby.

- Słaby człowiek skończył by z życiem. Ty dalej w nim jesteś.

- Chyba... Chyba tylko ze względu na ciebie.

- Kocham Cię - pocałowałem go delikatnie, po chwili się odsuwając. - I nie tylko ja. Izzy, twoja mama, Jace. Nawet twój ojciec.

- A ty najbardziej..?

- A ja najbardziej - posłałem mu ciepły uśmiech.

- Przepraszam za moje zrycie psychiczne.

- Życie powinno się przepraszać - prychnąłem. - Idziemy do namiotu?

- Nom...

- Zachciało ci się czekolady, zgadłem?

- Nom...

***
Obudziłem się i chciałem przeciągnąć, ale napotkałem opór. Otworzyłem oczy. Ten opór był w postaci Alexandra, który przytulał się do mnie jak do wielkiego misia. Wyglądał tak bezbronnie. Taki niewinny. I tak mój. Zauważyłem, że otwiera lekko oczy.

- Dziendobry - uśmiechnąłem się leniwie i cmoknąłem go w usta. - Jak się czujesz?

- Nie wiem... - mruknął zaspany. - Zdecyduję po śniadaniu. Daj mi cukierka.

Parsknąłem rozbawiony.

- Ktoś tu ma zachcianki?

- Alec Lightwood często je ma.

- A Magnus Bane kocha te zachcianki. I całego Alexandra Lightwooda.

- A Alec kocha Magnusa Bena, chociaż jest irytujący.

- Powiedział uzależniony od słodyczy.

Alexander w odpowiedzi wzruszył tylko ramionami i odwrócił się na drugi bok, odklejając się ode mnie. Przysunąłem się do niego i chwyciłem za tyłek.

- Wstajemy - zamruczałem mu nad uchem.

- Zostaw mój tyłek.

- Masz na myśli... To? - uśmiechnąłem się pod nosem i ścisnąłem jego pośladek.

- Magnus! - odwrócił się twarzą do mnie, wyraźnie naburmuszony.

- Tak mi na imię. Co tam, Aniele?

- Dasz mi tego cukierka czy nie? Albo nie... Wolę batonika.

- A może... Mnie?

- Na to zawsze mam ochotę, wiesz przecież.

- Na słodycze tak samo - parsknąłem śmiechem.

- A nie. Nie mam na nie ochoty gdy jest mi smutno.

- Kolejny punkt do instrukcji nad tobą, dziękuję - pocałowałem go w policzek. - Czyli teraz masz ochotę... Czyli nie jest ci smutno.

Alexander klasnął w dłonie z głupią miną.

- Aplauz ludzie, ten tu ma mózg.

- Pf - położyłem się na plecy. - A wiesz na co ja mam ochotę?

- Na mój tyłek?

- To też, ale... Teraz na to - mówiąc to podparłem się na łokciach nad chłopakiem i wpiłem się w jego usta...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro