Rozdział 27
~Alec~
Wyciągnąłem telefon.
Ja: To twoje Porsche..?
Pan Brokat: Tak 😝 nie podoba sie..? 😞
On tak na poważnie?! Jak ma mi się nie podobać lśniące, nowe, żółte Porsche?
Usłyszałem trzaskanie drzwiami auta i uniosłem wzrok z nad telefonu. Magnus wyszedł zza kółka, pomachał mi z uśmiechem i gestem ręki przywołał do siebie. Po czym wsiadł na tylne miejsce auta.
Wstałem na nogi. Tak jak wcześniej czułem się znużony nieprzespaną nocą, tak teraz dostałem zastrzyk energii, a po sercu rozlało się przyjemne ciepło, gdy zobaczyłem uśmiech Magnusa, tak samo jak ten jego irokez, w którym było multum brokatu.
Ocknąłem się z pierwszego szoku i ruszyłem do sportowego auta. Niepewnie i z duszą na ramieniu wsiadłem na tył, gdzie obok rozłożony siedzial Magnus. Jak ja się cieszę, że go w końcu widzę.
- Zapytałeś, czy mi się Porsche nie podoba... - zagadnąłem, kiedy Magnus mierzył mnie spojrzeniem. - To druga najpiękniejsza rzecz. Zaraz po tobie - poczułem, jak parzą mnie policzki, a serce przyspiesza. Za każdym razem, gdy widzę tego Pana Brokata!
- To super - wyszczerzył zęby i jednym niespodziewanym ruchem wciągnął mnie sobie na kolana tak, że musiałem usiąść na niego okrakiem. Onieśmielony wstrzymałem powietrze.
- Kocham, gdy tak na mnie reagujesz - poruszył znacząco brwiami, kładąc ręce na moich udach. Ja swoje nieśmiało umiejscowiłem na jego barkach.
- Mhm... Jesteś niepoważny - spojrzałem na jego usta.
- Mówiłem, że będziesz miał mnie dość - stwierdził pełen optymizmu.
- Mhm...
- Mhm...
- Nie przedrzeźniaj mnie! - uniosłem na niego wzrok z wyrzutem.
- Nie przedrzeźniaj mnie! - uśmiechnął się półgębkiem.
- Magnus to ryżozjeb.
- Magnus to twój przyszły mąż. Ha! A teraz się zamknij - mruknął, po czym wpił się w moje usta.
~Magnus~
Jak ja kocham go denerwować. Ale jeszcze bardziej kocham to, co zrobię za chwilę.
- Magnus to twój przyszły mąż! Ha! A teraz się zamknij - wpiłem się niczym spragniona pijawka w jego rozchylone wargi.
Odwzajemnił pieszczotę. Wsunął ręce w moje włosy, a ja swoje przeniosłem na jego biodra. Oblizałem jego dolną wargę, prosząc o dostęp do środka. Udzielił mi go. Nasze języki splotły się w tkliwym tańcu, a pocałunek stawał się coraz bardziej zachłanny i żywy. Nie mogłem się powstrzymać, by nie przenieść jednej dłoni na pośladek Alexandra, na co spiął się i westchnął w moje usta. Heh, moja cnotka.
Zabrakło nam tchu, więc oderwaliśmy się od siebie. Alexander oparł się czołem o moje czoło i patrzył w dół. Dostrzegłem rumieńce na jego policzkach.
- Brakowało mi tego - mruknąłem.
- Mi też, Magnus, ale...
- Ale co, Aniele?
- Nikt tego nie widział? W sensie, z mojego domu - odsunął się odrobinę.
- Nope, mam przyciemniane szyby, mały. Nikt nie widzi.
Alexander chrząknął i wrócił spojrzeniem do moich oczu.
- Jedziemy już do tej kawiarni? - starał się ukryć, że ziewnął krótko, jednak przede mną nic się nie ukryje.
- Brak snu źle na ciebie działa, skarbie.
- Co ja poradzę? - mruknął. - Kawa powinna mnie rozbudzić. Jedziemy?
- Jeśli ruszysz ze mnie tyłek... - ścisnąłem jego pośladek.
- Magnus! - jak najszybciej zszedł mi z kolan, a ja się roześmiałem.
Wysiedliśmy z tyłu auta i przenieśliśmy się na przednie siedzenia. Widziałem, jak Alexander podziwia auto od środka. Chyba zrobiłem na nim wrażenie. Pieniądze ojca jednak czasem się przydają.
*******
- Boże... Jakie to piękne - rozszerzył oczy z wrażenia, gdy znalazł się przed nim tęczowy kubek, ten, który ja zamówiłem sobie wczoraj. Wiedziałem, że mu się spodoba. Ja oczywiście zamówiłem to samo.
- Wiem. Nie trzep językiem, tylko spróbuj! - ponagliłem go. Chłopak nie cackał się ze słomką. Wyjął ją i uniósł kubek do ust, a kilka pianek spadło na stolik. Zaśmiałem się. - I jak?
Alexander mruknął w kubek coś niezrozumiałego, a ja dałem mu się spokojnie delektować i sam wziąłem się za swoje pyszności.
Kiedy tęczowe kubki (bo tak pozwoliłem sobie nazwać te cudo) stały puste, zamówiliśmy sobie jakieś desery, bo oczywiście mój facet jako smakosz słodyczy obraziłby się na mnie, gdybyśmy poszli stąd bez spróbowania czegoś z menu.
- Co dla pana? - podeszła do nas kelnerka i zwróciła się do Alexandra. Spojrzałem na nią znad swojego menu. Uśmiechała się zalotnie do czarnowłosego. Ekhem! On jest zajęty!
- Poproszę ciasto kokosowe - odpowiedział zawstydzony ostrzałem wzroku tej wywłoki.
- Dobrze - zapisała w notesiku i spojrzała na mnie. - A dla pana?
- To samo - mruknąłem nieuprzejmie.
Kelnerka zmierzyła mnie spojrzeniem i w końcu se poszła. Gdyby stała tu jeszcze przez chwilę, rzuciłbym w nią stojakiem na serwetki, a jeśli jeszcze by wstała na te kulawe nogi, dostała by z liścia z menu. O tak.
- Wiedziałem, że jesteś za ładny, by się z tobą pokazywać na mieście - spojrzałem na Alexandra. - Nie lepiej byłoby, gdybym cię zamknął w mojej piwnicy?
Chłopak się zaśmiał.
- I przywoził byś mi Tęczowe Kubki na wynos? Codziennie?
- Oh... Nie pomyślałem o tym.
- A kiedy ty myślisz? - zachichotał.
- To wina twojej egzystencji - puściłem do niego oczko. - Gdzie idziemy po cieście?
- Hm... Altanka w parku? - uśmiechnął się szeroko.
- Jasne - również się rozpromieniłem.
Chwilę potem dostaliśmy nasze zamówione ciasto kokosowe. Jakie było? Jakby chmura zleciała z góry i wlazła mi do ust. Takie było.
Alexander ma dobrego nosa... smaka... Do ciast. Noi ogólnie słodyczy!
********
- Boże, jakie to dobre - stwierdził, napychając buźkę kolejnym kęsem ciasta. Na talerzu została mu 1/3, a ja miałem jeszcze połowę.
- Wiem, Alexandrze. Mówiłeś to minutę temu. I pół minuty temu. I 10 sekund temu i jeszcze teraz - parsknąłem śmiechem.
- Mhm. No bo... Boże, jakie to dobre!
Zapomniałem nagle o swoim cieście i z błogim uśmiechem obserwowałem szczęście siedzące przede mną.
********
~Alec~
- Brzuch mnie troszkę boli... - skrzywiłem się i złapałem za brzuch, kiedy szliśmy chodnikiem w parku w stronę altanki.
- Nie dziwię się - objął mnie ramieniem. - Zamówiłeś sobie jeszcze 3 kawałki!
- No bo...
- Tak, wiem - przerwał mi. - Bo było DOBRE.
- No... - położyłem głowę na jego ramieniu. Oczywiście upewniając się, że nie ma w parku nikogo znajomego.
Nie chcę, żeby ojciec się dowiedział... To byłby koszmar. Wtedy na pewno zamieszkał bym u Magnusa w piwnicy na własne życzenie.
Kiedy doszliśmy do altany, Magnus usiadł w niej na ławce. Coś do mnie mówił, ale tak mi szumiało w uszach, że nic nie słyszałem. Chciałem tylko spać. Ostatkiem sił usiadłem na jego kolana. Kiedy się w niego wtuliłem, poczułem się tak samo znużony jak dzisiaj rano, tylko chyba jeszcze bardziej... Do tego Magnusek był taki ciepły i miękki... A kiedy objął mnie ramionami, powieki zrobiły się już zbyt ciężkie. Nie protestowałem i odpłynąłem...
~Magnus~
Alexander usiadł mi na kolana, a ja objąłem go ramionami. Schował głowę w zagłębieniu mojej szyi. Patrzyłem przed siebie na park i ludzi w nim.
- To jak z tym biwakiem jutro? - spytałem, jednak nie usłyszałem odpowiedzi. Zignorowałem ciszę i mówiłem dalej. - Będę z tobą w namiocie. A jak ktoś będzie chciał się wepchnąć, nawet Izzy, dostanie kapciem po twarzy. Dobrze? - dalej cisza. - Alexandrze? - spojrzałem na niego.
Miał zamknięte oczy i czułem, jak poluźnił swój uścisk na moich ramionach. Zaniepokoiłem się, kiedy nagle usłyszałem jego ciche pochrapywanie. Uff! Zasnął tylko, a już się bałem. Cóż... Mie spał całą noc. Miał prawo zasnąć. W moich ramionach... Urocze.
- Oj, Aniele... - wsadziłem rękę pod jego kolana, drugą objąłem go w pasie i wstałem z nim na rękach.
Chłopak zamruczał coś przez sen i złapał się lekko mojej koszuli. Poczułem fale rozczulenia w moim ciele. On mi chyba będzie nadrabiał moją baterie kociej słodkości. Ruszyłem z nim do mojego Porsche.
******
Zapukałem nogą do drzwi domu Lightwoodów, poprawiając Alexandra na moich rękach. Usłyszałem szczekanie psa.
Jeszcze mi tu obudzi Alexandra...
Drzwi w końcu się otworzyły i ustała w nich kobieta w średnim wieku. Pewnie jego mama. Za nią dostrzegłem Czekoladę, który wpatrywał się we mnie z wywieszonym jęzorem. Widziałem szok i strach malujący się na twarzy kobiety, więc interweniowałem:
- Spokojnie, zasnął. Źle spał w nocy. Jestem Magnus, jego kolega. Położę go do jego łóżka - ominąłem kobietę i wszedłem do środka jak do siebie. - Gdzie jego pokój? - obróciłem się w jej stronę.
Kobieta zamknęła drzwi i spojrzała na mnie zdezorientowana.
- Schodami na górę, ostanie drzwi.
- Dobrze, dziękuję - skinąłem głową i ruszyłem schodami na górę.
Doszedłem do ostatnich drzwi i otworzyłem je nogą. Na szczęście były uchylone. I wszedłem do środka. Rozejrzałem się. Był tu straszny porządek, jakby nikt tu nie mieszkał. Jedyne co, to gdzieniegdzie leżały papierki po słodyczach. No tak. Alexander i słodycze. Zaśmiałem się cicho i spojrzałem na łóżko mojego Anioła. Kołdra była niedbale zwinięta w kącie, pościel zmierzwiona po częstym przekręcaniu się na boki. Na środku leżał laptop. Mogłem dostrzec też w pościeli okruszki. Na poduszkach leżał pluszowy ocelot, którego dostał odemnie kilka dni temu. Ooo...
Podszedłem do łóżka, delikatnie kładąc na nie chłopaka. Zabrałem szybko laptopa, zanim Alexander przekręcił się na drugi bok i odłożyłem urządzenie na szafkę obok. Mój Anioł leżał teraz plecami do mnie, ściskając mocno ocelota w ramionach. Chwyciłem za kołdrę i szczelnie ją niego okryłem.
- Miłych snów, Aniołku - szepnąłem, gdy całowałem go w czółko. Zamruczał tylko. Przejrzałem go wzrokiem, czy na pewno całego go okryłem i odwróciłem się z zamiarem wyjścia z jego pokoju, kiedy prawie dostałem zawału.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro