Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 24

~Magnus~
Zaczęły mi już drętwieć ręce, ale dalej tak siedziałem. Cierpliwie czekałem aż Alexander się złamie i zaufa mi w 100%.
Wpatrywałem się w jego oczy pełne bólu, który zapewne zadawało mu życie. Jednak ten cień goryczy rozbłysł się, zamieniając w strach, ale i nadzieję. Ile ja bym dał, bym mógł teraz go objąć i ochronić przed całym światem.

- Dlaczego...? - spytał cichutko, a ja miałem wrażenie, że te pytanie zaważy nad jego otwarciem.

- ,,Być może myślisz, że dla świata jesteś tylko człowiekiem, Alexandrze, ale dla mnie... Jesteś całym światem."

Na początku nie reagował. Bałem się, że powiedziałem coś nie tak, gdy on nagle zaniósł się płaczem, natychmiast we mnie wtulając. Udało się...

Zamknąłem go w żelaznym uścisku ani myśląc, by go puścić. Był moim małym skarbem. Cholernie delikatną perłą, którą tak łatwo można zgubić. Łkał cicho w mój bark, zaciskając pięści na mojej koszulce. Czułem, jak dygocze z histerii. Pozwoliłem w ciszy mu się wypłakać, wiedząc, że pomogę mu najbardziej właśnie tym.

"Czasami człowiek podczas cierpienia, potrzebuje jedynie zrozumienia, by załzawione oczy ktoś mu otarł, a dotrze tam, gdzie jeszcze nikt nie dotarł."

°°°°°°
~Alec~
Gdy się już uspokoiłem, otworzyłem się przed Magnusem i chyba spowiedziałem z całego życia. Azjata słuchał, nie odzywając się nawet słowem nawet, gdy zamykałem się na 10 minut. A po tych minutach znowu gadałem, cały czas wtulając się w niego, jakby robił mi za życiową podporę, bez której bym upadł.

*********
- Lepiej? - spytał, gdy po tym emocjonalnym rollercoasterze leżeliśmy obok siebie w jego łóżku na górze.

- Tak - odetchnąłem z ulgą, czując, że moja dusza i serce są czyste, a część bólu, który mnie ugniatał, Magnus dzielnie wziął na swoje barki, nie przyjmując moich protestów. Gdyby mógł, wziąłby pewnie cały... Bylebym nie cierpiał... - Kocham Cię, Magnus... - wyznałem, zamykając oczy i odwracając się do niego plecami.

- Też Cię Kocham, Alexandrze - zgasił lampkę przy łóżku.

Przytulił mnie, stając się dużą łyżeczką i otulił szczelnie kołdrą. Po 18 latach życia poczułem wolność i bezpieczeństwo...
Ostatnim, co poczułem, były małe kocie łapki na mojej twarzy, a potem odleciałem w krainę snów...

*******
~Magnus~
Obudziłem się boleśnie raniony w twarz przez promienie słońca, które zawitały przez okno. Przypomniałem sobie wczorajszy piękny wieczór. Choć przepełniony łzami mojego Anioła i wyrzuceniem z siebie skrywanego przez lata bólu, to... Również przeplatany czułością, pocałunkami i miłością.
Na pewno zapisze sobie wczorajszą datę w moim sercu, jako moje największe osiągnięcie. Bo sprawienie że, Alexander mi zaufał i otworzył się przede mną, było moim największym osiągnięciem.

- Mmm... Alexander - z błogim uśmiechem rozłożyłem ręce.

Nie poczułem mojego Anioła. Uniosłem głowę, otwierając oczy. Noi nie ma. To od kogo ja mam teraz dostać całusa na dziendobry?

Chciałem wziąć do ręki swój telefon, ale przypomniałem sobie, że zniknął wczoraj w odmętach kanapy. Ehh... Będę musiał go poszukać. Spojrzałem więc na zegarek na ścianie. 9 rano? I nie ma mojego Anioła ze mną? Czyżby okazał się rannym ptaszkiem?
Choć zdając sobie sprawę, że 9 rano to owiele za wcześnie na rozpoczęcie dnia, to zatęskniłem za Alexandrem, który zapewne chodził gdzieś samotnie po domu. Pf. Ciągle za nim tęsknię, gdy nie ma go w pobliżu.

Wygramoliłem się z łóżka, wsunąłem stopy w różowe kapcie, które należały do mojej babci i ruszyłem do schodów. Dzięki temu puchatemu obuwiu zszedłem po stopniach prawie niesłyszalnie.

Usłyszałem miauczenie, które dochodziło z kuchni i dźwięk otwieranych szafek.
Znużonym krokiem ruszyłem do kuchni i stanąłem w jej progu.

- Co ty robisz? - ziewnąłem, przymykając oczy.

Alexander stojący tyłem do mnie podskoczył przestraszony i odwrócił się.

- Mags! Nie strasz mnie - skarcił mnie spojrzeniem, a w jego ręku dostrzegłem miskę z kocią karma.

Dopiero teraz zauważyłem Aleca Juniora, który plątał się między jego nogami, miaucząc głośno. Alexander postawił miskę na ziemi przy stole, a kotek dorwał się do niej z zębami, jakby nie jadł przez tydzień. On kłamie!

- I co ja niby robię? - wyprostował się i podszedł do mnie.

- Wstajesz z łóżka o 9 rano w wakacje?

- Za... Późno?

- Co?! - wykrzyknąłem zdumiony. - Za wcześnie, Aniele! Owiele za wcześnie - pokonałem dzielący nas metr i objąłem go w pasie, a mój nieco zawstydzony i zarumieniony Aniołek ułożył swoje dłonie na moich ramionach.

- P-przepraszam.

- Nie przepraszaj tylko wracaj do łóżka - uśmiechnąłem się i zaśmiałem złowieszczo.

- Pf - wywrócił niebieskimi oczami. - To wracaj. Zrobię nam śniadanie i ci przyniosę.

- Co? - spytałem nieźle zaskoczony. - Zrobisz mi śniadanie do łóżka?

- A czemu nie...? - uniósł brew.

- Bo... Nikt mi nie robił nigdy śniadań do łóżka! - krzyknąłem, udając płaczliwy ton i z błogim uśmiechem starłem z policzka niewidzialną łzę wzruszenia.

Alexander pokręcił głową rozbawiony i pocałował mnie krótko w usta.

- To znalazłeś taką osobę. A teraz mnie puszczaj i wracaj na górę - próbował mi się wyrwać, ale ja wzmocniłem uścisk na jego biodrach. Chłopak przestał się wyrywać i spojrzał na mnie z niepewnie, wzrokiem pełnym obaw. Posłałem mu pogodny uśmiech i złączyłem nasze usta.

Buziak na dziendobry musi być...!

Poczułem, jak Alexander uśmiecha się przez pocałunek i po chwili go odwzajemnia z miłością. Zagryzłem nieco jego dolną wargę, a on westchnął w moje usta. Uwielbiam, gdy to robi. Zjechałem dłońmi na jędrne pośladki mojego Anioła, lekko ściskając jeden z nich. Nie spiął się wystraszony jak zwykł to robić, tylko poczułem, jak przechodzi po jego ciele fala ciepłych dreszczy, a on pozwolił mi na ten dotyk. Zaufał mi.

- Kocham Cię - mruknąłem, gdy zaprzestaliśmy pieszczotę. Moje ręce z powrotem wróciły na jego biodra.

- Ja Ciebie Też - posłał mi rozpogodzony uśmiech i przytulił mnie. Uniosłem ramiona, by go objąć.

Za każdym razem, gdy to robię, mam cholerną, mentalną potrzebę obronienia tej kruszynki przed całym złem tego świata.

- A teraz sio z kuchni! - krzyknął mi prosto w ucho, uśmiechając się wrednie.

- Idę, idę, Mamo! - prychnąłem i podreptałem na górę.

*******
Po wspólnym śniadaniu w łóżku... Gdzie prawie zamęczyłem tego biedaka pocałunkami... No co! Przygotował nam gofry z bitą śmietaną i jego usta smakowały wtedy obłędnie! Człego nie powiedziałbym o gofrach, bo... Były okropne. Oczywiście zjadłem swoją porcję, nie chcąc sprawić mu przykrości. Na szczęście bita śmietana była ze sklepu... Gotowanie chyba nie jest jego mocną stroną... Zostaliśmy w łóżku, otwarcie rozmawiając, i poznając siebie nawzajem.

Nie wiedziałem, że mój Anioł na aż tyle ukrytych talentów! Zostałem mile zaskoczony. Nie owijał w bawełnę, nie krył się, tylko nawet z radością i podekscytowaniem odpowiadał na moje kolejne pytania, tak jak ja na jego. W międzyczasie doszedł do nas Alec Junior, domagając się pieszczot. Wskoczył do nas na łóżko, tuląc się do ręki Alexandra.
Zdradziejska gnida...

- I jak go w końcu nazwałeś? - spytał Alexander, głaszcząc kotka.

- Alec Junior.

- Serio? - uniósł na mnie zażenowany wzrok.

- Problem? - uśmiechnąłem się wyzywająco.

- Tak. Twoje usta są za daleko od moich - mówiąc to spojrzał na dół mojej twarzy, przygryzając zalotnie swoją wargę.

Spojrzałem na niego, czując sie owładnięty pożądaniem i już chciałem się na niego rzucić, kiedy na cały pokój rozbrzmiał dźwięk telefonu Alexandra. Wydałem z siebie głośny jęk niezadowolenia i opadłem twarzą w poduszki. A mogło być tak pięknie!

*****
Okazało się, że tym ktosiem, który przerwał mi zamiar wykorzystania mojego Anioła w postaci całusów, był Jace. Jak ja nienawidzę blondynów. Nie bez powodu chyba moi przyjaciele są brunetami, lub szatynami, lub jak w przypadku Clary - rudzi.

Mój Aniołek musiał wracać do domu, bo jak powiedział do niego przez telefon Jace, mama się martwiła.

Spokojnie, mamo Alexandra, on jest w dobrych.... Czułych i seksownych... Rękach!
Tak więc Alexander musiał się zbierać. Chciałem go odziać w jakieś moje ubrania, ale ten uparł się, by przebrać się w swoje wczorajsze i nie mogłem się oprzeć, gdy zaczął wykorzystywać urok wielkich oczu...

~Alec~
- Proooooszę! - zrobiłem maślane oczka, uśmiechając się słodko do Magnusa, który z całych sił starał się mi nie ulec.

Chciał, bym wrócił do domu w jego ubraniach, bo moje były jeszcze trochę wilgotne, ale nie mogłem się pojawić w domu w obcych ciuchach, bo co bym powiedział mamie? Lub Jace'owi? Maksa bym mógł zbyć, Izzy wie o co chodzi, ale nie dwójka, o której wspomniałem wcześniej.

- No dobra, no! - zrezygnowany wywrócił oczami.

Pisnąłem z radości i rzuciłem mu się na szyję.

- Ale..! - odezwał się. - Są wilgotne, nie nałożysz ich na siebie, bo na dworze jest zimno. Musimy je wysuszyć.

- To na co masz suszarkę w łazience? - spytałem, gdy odkleiłem się od niego.

- Do włosów? - uniósł brew.

- O, zobacz, przyda się w końcu do czegoś ważnego - uśmiechnąłem się.

- Grabisz sobie, oj grabisz - pokręcił głową.

- Wiem, wiem. Jestem irytujący. I natrętny. I uparty. I...

- I MÓJ - wtrącił sie i zatkał mi usta wrażliwym pocałunkiem.

*****
Skłamał bym, gdybym powiedział, że wysuszenie ubrań było łatwym zadaniem. Magnus oczywiście mi pomagał... A raczej w chuj przeszkadzał, bo co chwilę szczypał mnie w tyłek...! A ja w zemście nastawiałem podmuch suszarki na jego twarz, wichrząc jego włosy, które już zdążył wcześniej idealnie ułożyć. Tak samo jak się pomalować.

Zajęło nam to chyba z godzinę. A na koniec końców, gdy miałem już wychodzić z jego domu, na siłę wcisnął na mnie swoją skórzaną kurtkę, bym się nie przeziębił, skoro chciałem wrócić do domu sam. Bo oczywiście zaproponował mi odprowadzenie, ale ja zapierałem się, że i tak nadużywam jego gościnności.

*******
Przekręciłem klamkę wejściowych drzwi i wszedłem do środka. Zdjąłem buty, jednym uchem nasłuchując odgłosów z kuchni, w postaci stukania sztućców. Czyżbym przyszedł akurat na obiad?

Spojrzałem na telefon, który wyciągnąłem z kieszeni, ale zauważyłem, że się rozładował. Aha. Nie dość, że kuchnia przez całe życie była przeciwko mnie, to jeszcze telefon? Westchnąłem, wsadziłem go z powrotem do kieszeni i udałem się do kuchni.

Miałem rację. Jace chodził wokół stołu, rozstawiając talerze i sztućce, Max siedział z Czekoladą pod stołem jak mały, zaczajony w krzakach skrzat, Izzy siedziała na krześle z nosem w telefonie, a mama wyciągała pieczeń z piekarnika. O, fu. Mięso.

Nie jestem wegetarianinem, ale... Pieczeń to tak jakby dla mnie... Pasztet, w którego ktoś wstrzyknął dawkę jakiś płynów, byle by urósł. Zapragnąłem ogłosić Magnusowi czerwony alarm, po którym poszlibyśmy na pizzę.

Usłyszałem szczeknięcie Czeko, gdy mnie zauważył spod stołu, i przestraszony krzyk rodzicielki.

- Hej, czekoladowa mordo! - uśmiechnąłem się uradowany i kucnąłem, by za chwilę zacząć tarmosić psa, który się do mnie łasił.

- Hej, Alec!

- Hej, Izzy!

- Synku - podeszła do mnie mama. - W końcu jesteś. U jakiego kolegi byłeś? I to na noc? Od kilku dobrych lat nie nocowałeś u kogoś. Z waszego liceum? Znam go?

- A nie mówiłem? - odezwał się Jace, kończąc rozkładać talerze.

- Tiaa... - wstałem i próbując ignorować psa, który na mnie skakał, śliniąc mi przy tym ręce, spojrzałem na mamę. - Może więcej luzu? Przecież żyje - zaśmiałem się.

- Co masz na sobie? To jego kurtka? - dotknęła kołnierza skórzanej kurtki, w którą byłem odziany.

- Co? - Izzy odwróciła się na krześle w naszą stronę. - Dał ci swoją kurtkę? Aaa, sweet! - uśmiechnęła się chyba najszerzej jak było ją stać.

- Izzy! - zgromiłem ją spojrzeniem.

- Oj, no dobra, dobra... - naburmuszona odwróciła się z powrotem.

- Pf - wtrącił się nagle Jace. - Dżentelmen się znalazł.

EJ NO! Nie było mnie jedną noc, a już wszyscy skaczą wokół mnie jakbym co najmniej wrócił z wygranej kumulacji lotto. Na szczęście Max mnie nie dręczy... Chyba za szybko to pomyślałem. Po chwili spod stołu wyszedł Max, a gdy zadał te jedno pytanie, miałem wrażenie jakby kopnął mnie prąd.

- Alec ma chłopaka?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro