Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 20

~Alec~
- N-na prawdę c-ci się podobam? - zapytałem nieśmiało, ale po chwili wkurwiłem się na samego siebie. - Kurwa, czy ja mogę przestać się jąkać?! - wykrzyczałem w górę, jakby licząc że Bóg da mi odpowiedź. Albo chociaż te szare chmury. Kiedy w końcu będzie deszcz?

- Przestałeś, gdy przeklnąłeś - zachichotał Magnus.

Wróciłem spojrzeniem na niego i aż podskoczyłem, gdy ten znalazł się pół metra bliżej mnie.

- Mogę tu zostać? Fajnie mi się przy tobie siedzi. Metr to zdecydowanie za dużo - mruknął.

Wsadził do ust końcówkę rożka od loda, którego już zjadł i po kolei oblizał kilka palców. Spojrzałem na mojego loda, który jedynie może był zjedzony do połowy. Czując, że już nic nie przełknę przez tą gulę w gardle, która uniemożliwia mi oddychanie, rzuciłem lodem w stronę kosza kilka metrów przed nami.

Oczywiście jak rasowy, życiowy przegryw, nie trafiłem, a biała papka rozpaćkała się na ściance kosza.

- Prawie. A wracając do mojego pytaniaa? Alexandrze?

Bałem się obrócić głowę w jego stronę.
Nie wiem nawet, czego się bałem. Przy Magnusie nie myślę racjonalnie. Dziwię się, że jeszcze się na niego nie rzuciłem. W końcu zebrałem w sobie wszystkie pokłady siły i spojrzałem na niego. Noi, kurwa, co?
Noi, kurwa, wrosłem w ten betonowy murek, na którym siedzieliśmy.

Zaledwie kilka centymetrów od mojej twarzy znajdowała się twarz azjaty.
Głębokie, zielono-złote oczy wpatrywały się w moje.

- Kocham twoje oczy - wymruczał, przygryzając wargę.

- J-ja... T-twoje też - przełknąłem ślinę.

Nie jąkaj się, Alec!

- Cieszę się - twarz azjaty ozdobił szeroki, szczęśliwy uśmiech.

- I kocham twój uśmiech - wyznałem, uśmiechając się lekko. Standardowo nie obyło się bez zarumienionych policzków.
Powoli zacząłem tracić wszystkie zmysły.

- Tak? - w jego oczach zaczęły tańczyć iskierki, które tak bardzo uwielbiam. - Ja twój też. Musisz częściej to robić.

- P-postaram się - spuściłem wzrok na jego usta.

Wąskie i pudrowo różowe. Wygięte w majestatyczny uśmiech. Idealne do całowania. Idealnie dopasowane do moich. Jak część układanki.

- A dla kogo się postarasz?

- D-dla ciebie - zagryzłem wnętrze policzka, by pomóc sobie zignorować stres.

- Nie możesz tylko dla mnie.

- C-co? - uniosłem wzrok na jego oczy, nieco zaskoczony jego odpowiedzią.

- Nie możesz robić wszystkiego dla innych, tym samym zapominając o sobie. Ludzie se poradzą, nie musisz się martwić,  Alexandrze - wysunął niepewnie rękę, która spoczęła na moim policzku.

Zmrużyłem oczy, wtulajac się w nią jak to tylko możliwe. Była ciepła. Tak samo jak ogromne ciepło, rozlewające się w moim ciele. Tak bardzo potrzebowałem jego dotyku... Jakiegokolwiek zapewnienia, że mu choć odrobinę zależy na takiej życiowej porażce jak ja...

- Dlaczego to robisz...? - spytałem cichutko, dalej nie otwierając oczu.

- Ale co, Aniołku?

Aniołku. Przyjemne dreszcze przeszły po moim ciele.

- No... Ten... Siedzisz tu? Ze mną - otworzyłem jedno oko, jednocześnie dłonią przykrywając rękę Magnusa na moim policzku, bojąc się, że ją zabierze, a z nią zniknęłoby bezpieczeństwo, które poczułem dzięki temu gestowi. Widząc niezrozumiałe spojrzenie Magnusa, kontynuowałem dalej.

- No... Siedzisz tu ze mną, jakby z własnej woli... Czego nikt nie robi. Brzydzę ludzi. Mają mnie za dziwaka, aspołecznego szaleńca, który... - pociągnąłem nosem. - Który według nich mógł nigdy się nie urodzić... - spuściłem głowę, nie mogąc wytrzymać jego spojrzenia.

W którym z każdym moim kolejnym słowem rosło zaskoczenie i smutek. Po dłuższej chwili ciszy usłyszałem rozkazujący ton.

- Spójrz na mnie.

Nie zareagowałem.

- Alexander.

Nie zareagowałem. Znowu.

Czułem, jakby coś w środku mnie toczyło zażartą wojnę.
Dobro i zło.
Lęk i ciekawość.
Smutek i szczęście.
Zacofanie i otwarcie.
Nienawiść i... Miłość...?

Magnus zabrał swoją rękę z mojego policzka, co sprawiło, że skuliłem się w sobie. W środku i na zewnątrz. Zagrzmiało nad nami, kiedy azjata ujął moją twarz w obie dłonie i zmusił, bym na niego spojrzał.
W jego oczach mogłem zobaczyć smutek, współczucie, strach, nić rozczarowania, ale i coś jeszcze, czego nie mogłem odczytać.

- Alexandrze - odezwał się melodyjnym głosem, który za każdym razem działał na mnie cholernie kojąco. - Nie możesz tak o sobie myśleć.

- ,,Zbyt wiele razy dano mi do zrozumienia, że nic nie znaczę" - czułem łzy cisnące mi się do oczu.

- Co? - zapytał zaskoczony. - Najwyraźniej te ktosie mieli coś nie tak z głowami!

Zaśmiałem się cicho, rozbawiony jego wkurwieniem. Mówiłem już, że jest słodki jak się złości?

- A... Nie myślisz, że zamiast ich, t-to... Ja mam coś z głową? W końcu uważają tak nie bez powodu...

Tak jak mówiłem wcześniej... Straciłem panowanie nad językiem, emocjami i nie wiem czym jeszcze. Jakby jakaś dziwna aura opuściła moje ciało. Mogłem teraz mówić śmiało co myślałem, krytykować siebie przed Magnusem, nie myśląc nad konsekwencjami. Jeśli po tym wszystkim co mu powiem, odpuści sobie i mnie zostawi... Trudno...

Bolące "trudno"... Ale nie będę rozpaczał po nim... Cholernie będę... Tylko co najwyżej podetnę sobie żyły.

- Głupi jesteś, Alexandrze - pokręcił głową i zamiast mrugać, to ciągle wpatrywał się w moje oczy. Ja na chwilę też zapomniałem jak się mruga. Azjata kontynuował dalej.

- Ty masz coś z głową? Dobre sobie - prychnął. - Nikt, powtarzam NIKT nie ma prawa cię oceniać, wyzywać i obrażać, rozumiesz?

- Ale to robią - jedna łza spłynęła po moim policzku, na wspomnienie każdego przykrego słowa, które słyszałem w swoim życiu. A każde bolało, jakby ktoś gasił na mojej skórze papierosa, na prawdę...

- A co ty na to, kiedy powiem, że jesteś od nich owiele lepszy? - opuszkiem kciuka starł mi łzę.

- T-to... Nie uwierzę...

- A nikt ci nigdy nie powiedział, że często wierzymy w kłamstwa? Dałeś się na to nabrać, Aniołku. Ludzie mówili ci przykre słowa, a ty w nie wierzyłeś. A wiesz, w jakie powinieneś uwierzyć?

Poczułem uścisk w żołądku. Na co mam się przygotować? Na krytykę? Miłe słowa? Albo chuj tam, polecę na żywioł.
Magnus chyba mnie nie zrani...?

- Jakie? - szepnąłem.

- A takie - uśmiechnął się szeroko, a słowa za chwilę wylatywały z niego z prędkością światła, jakby ani trochę się nad nimi nie zastanawiał, tylko... Jakby mówił prosto z serca. - Jesteś wspaniały, Alexandrze. Kurewsko wspaniały, ale i głupi, bo nie zdajesz sobie z tego sprawy. Chodzisz jak tancerz, rumienisz się jak czerwona róża, mówisz jak profesor, wszystko dokładnie przemyślane, jąkasz się jak cofanie ulubionej piosenki, by przesłuchać ją raz jeszcze, a do tego... - wziął oddech, by dalej kontynuować. - Uśmiechasz jak anioł, śmiejesz się, a ja słyszę piękny syreni śpiew, który mnie wabi... I... Powiedz narazie, co myślisz o tych słowach, wypowiedzianych przez prawie ci obcego człowieka, którego znasz zaledwie dwa dni - zarumienił się.

Magnus się zarumienił. Poraz pierwszy w naszej krótkiej znajomości. OMfG.
Patrzyłem na niego oniemiały, równie ze słów, które z niego wyleciały.

Naprawdę tak myśli? O mnie? Jezu... Jeśli to prawda, to...

Poczułem, jak negatywna energia, która zakryła już dawno moją duszę, uleciała gdzieś w dal... Poczułem spokój... Błogi spokój. Z pleców znikły niewidzialne kartki z obelgami, które ludzie przyklejali do mnie przez lata. Zniknął ostry szron z serca, przez który czułem zimno na tym właśnie narządzie.

Znowu mogłem kochać. Ale czy nie robiłem tego już wcześniej, od kiedy poznałem Magnusa?

- J-ja... Nie wiem, co o tym myślę - zacząłem szybciej oddychać, bo serce zaczęło przyspieszać tempa z pożądania.

- Wiesz - powiedział. - Nie ukrywaj swoich uczuć przede mną, rozumiesz? Ja chcę wiedzieć, kiedy i jak się czujesz. Chcę wiedzieć, kiedy ci smutno, źle, ale i wesoło i beztrosko.

- D-dlaczego? - poczułem, jak parzą mnie policzki, a dłonie zaciśnięte... Nawet nie zdałem sobie sprawy kiedy... Na koszulce Magnusa zaczęły się trząść. Natychmiast je zabrałem.

- Oj, Alexandrze... Mogę prosić cię o radę? - zabrał ręce z moich policzków.

- T-tak - oddychałem ciężko, czując fale gorąca, które co chwila zalewały moje ciało od stóp do głów.

- Wiesz... ,,Zakochałem się w pewnym uroczym chłopaku. Jak mam powiedzieć, że go kocham? - zagryzł wargę.

- P-po prostu t-to zrób.

Okey... Teraz śmiało mogłem powiedzieć, że czułem się jak na haju narkotykowym. Ale kto był moim uzależniającym narkotykiem? Magnus.

- Dobrze... A mogę spróbować na tobie?

- J-jasne.

- Więc... Kocham Cię - wlepił się jeszcze intensywniej swoimi kocimi oczami w moje tęczówki, a ja poczułem, że zaraz wpadnę do tej fontanny.

- Ś-świetnie. A t-teraz idź, i mu to p-powiedz.

Jeśli uczucie kompletnego rozpływania się w środku z nadmiaru słodyczy i jednoczesnego podniecenia jest możliwe... To właśnie ktoś wstrzyknął mi potrójną... Nie, poczwórną! Albo setną! Dawkę tego czegoś.

Albo po prostu jestem nienormalny.
I nie potrzebuje narkotyków, bo mam tego człowieka siedzącego przede mną.

- Właśnie powiedziałem" - odezwał się i wraz gdy deszcz zaczął kropić, przybliżył się do mnie i złączył nasze usta w pocałunku, który wyrażał więcej niż wszystkie nasze słowa razem wzięte...

Malec Kiss 😍😂

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro