Rozdział 17
~Alec~
- Alohomora!
- Na co ta alohomora? - spytałem zdezorientowany.
- Byś otworzył swoje serce.
Zastygłem w bezruchu. Szumiało mi w uszach, przez co słyszałem tylko bicie mojego serca. Mocne, głośne i szybkie, jak potężne lokomotywy śmigające po szynach na dzikim zachodzie. Jak stado majestatycznych mustangów, przemierzających niezrównane, trawiaste równiny.
- Przemyśl tę opcję, Alexandrze - niski głos wyrwał mnie z zamyślenia podobnego do haju narkotykowego. Magnus odłożył "różdżkę", posłał mi lekki uśmiech i jak gdyby nigdy nic, wrócił do auta. Wziął szlauch, który odziwo już zaczął działać i opłukiwał samochód z piany.
Wziąłem głęboki wdech, ale aż zakaszlałem, nie mogąc wytrzymać. Jakaś niewidzialna siła ugniatała moją klatkę piersiową, uniemożliwiając oddychanie. Oczy zaszły mi mgiełką i byłem pewny, że zaraz zemdleję. Jednak to nie nastąpiło. Ale bardzo mocno tego teraz zapragnąłem, widząc kto idzie w moją i Magnusa stronę.
Mój ojciec i Lydia. Czy ona się poskarżyła?!
Niby na co?! Że wolę spędzać czas z Magnusem niż z nią?! Chciałbym się przyznać do tego głośno, ale... Nie potrafię.
- Tato? Stało się coś? - ruszyłem w ich stronę, zostawiając w tyle Magnusa, który stał dalej przy aucie. Ale zdążył już zwrócić na nas uwagę.
- Alec, trzymaj - uśmiechnęła się do mnie Lydia i podała szklankę lemoniady.
Skarciłem ją wzrokiem, mając nadzieję, że to ją zabije lub choć trochę spali te blond kłaki i spojrzałem na ojca. Wpatrywał się we mnie z powagą, czasem zerkając na Magnusa.
- Nie mówiłeś, że odwiedzi cię kolega - odezwał się w końcu. Zimnym tonem, a ja poczułem się jakby ktoś wsadził mnie do zamrażarki.
- Nie wiedziałem - wzruszyłem ramionami. - Ale to chyba nie problem? - wysiliłem się na miły ton.
Zanim zdążył coś odpowiedzieć, podszedł do nas azjata.
- Dziendobry - przybrał grzecznościowy uśmiech. - Pan Lightwood, jak mniemam. Miło pana poznać.
Mój "kochany tatulek" zmierzył go bezczelnie spojrzeniem, nie ukrywając niesmaku na twarzy. Przecież go nawet nie zna, a już ocenia! Poczułem, jak krew zaczyna we mnie wrzeć, ale na zewnątrz zachowywałem stoicki spokój.
- Tak - chrząknał. - Czas na odwiedziny minął, młody człowieku. Alec ma na dziś dużo pracy.
- Rozumiem - spuścił wzrok, a potem odwrócił głowę w moją stronę. - Widzimy się kiedy indziej, Alexandrze?
- Ee... T-tak - odpowiedziałem, a kąciki moich ust same powędrowały ku górze, na myśl o kolejnym spotkaniu z Panem Brokatem.
Azjata uśmiechnął się do mojego ojca i nie zaszczycając Lydii spojrzeniem, poszedł do ławeczki. Nałożył koszulę nie, zapinając jej, ponakładał na palce i ręce swoją biżuterię i skierował się na przód domu. Puścił do mnie oczko, zanim zniknął za rogiem budynku, a ja dopiero teraz się zorientowałem, że przez ten cały czas gapiłem się na niego jak głupi. Zawstydzony wróciłem spojrzeniem na dwójkę przede mną.
- Auto umyte tato.
- Doskonale. Kto to był?
- Kolega?
- Ty i spotkanie z kolegą - prychnął. - Nigdy z nikim nie chcesz się spotykać, a nagle o tako, spotkanie z kolegą?
- Tato... - wywróciłem oczami. - Już mówiłem, że przyszedł niespodziewanie. A nie wypadało go wyprosić, tak? Dodatkowo pomógł mi przy aucie.
- Już ja widziałem jak ci pomaga.
- Patrzyłeś? - spojrzałem na niego oskarżycielsko. - Tato!
- Z Lydią byś się spotykał, a nie z jakimiś pedałami. Kto normalny nosi tyle biżuterii i zachowuje się jak pięcio letnie dziecko?
Nie słuchałem obelg ojca na temat Magnusa, tylko spojrzałem wkurwiony na Lydię.
Spokojnie sobie stała i podziwiała swoje paznokcie, jakby nic się nie stało. Jakby nie zdawała sobie sprawy, że naskarżyła na mnie i Magnusa, jakbyśmy co najmniej wszyscy uczyli się w przedszkolu. Niech lepiej zejdzie mi z oczu, i to natychmiast...!
- Może pójdziecie na lody, co? - zaproponował tata, uśmiechając się do Lydii.
- Pewnie - blondynka odwzjemniła gest.
- A ja, przepraszam bardzo, nie mam własnego zdania? - burknąłem.
- Alec - ojciec spojrzał na mnie groźnie. - Na pewno nie będziesz spotykał się z tym pedałem.
- Nie obrażaj go - warknąłem. - I mam 18 lat, to chyba moja sprawa z kim się spotykam, nie sądzisz?
- Jeszcze powiedz, że jesteś pieprzonym gejem, to będzie coś - obruszył się i spojrzał na mnie wyzywająco.
Rozbolało mnie nagle serce. Poczułem, jakbym dostał w twarz. I to nie z liścia. Kowadłem.
To był tylko komentarz - próbował uspokoić mnie głosik w głowie - od Roberta. To tylko twój ojciec. On nic nie wie.
- Nie... - powiedziałem cichutko, spuszczając wzrok.
- Słucham?
- NIE JESTEM ŻADNYM GEJEM! - wykrzyczałem mu prosto w twarz i po doskoczeniu do ławki i nałożeniu koszulki, czym prędzej pobiegłem do domu.
- Alec, co się sta... - ominąłem siostrę, która chciała mnie zatrzymać.
- Alec? Co masz taką minę? - zauważyłem po drodze Jace.
CZY MOGĘ ZOSTAĆ SAM?!
Wbiegłem do mojego pokoju i trzasnąłem drzwiami. Oparłem się o nie plecami, drżącą dłonią zakluczyłem zamek. Osunąłem się w dół, siadając na podłogę i prostując nogi przed sobą.
Oddychałem głośno i ciężko, wręcz sapałem, czując się jak po przebiegnięciu maratonu w najbardziej upalny dzień lata. W końcu pozwoliłem swoim emocjom dać ujście.
Z moich ust wyrwał się cichy szloch, który stłumiem poprzez gryzienie nadgarstka.
Czułem łzy lecące ciurkiem po moich policzkach. Nie miały zamiaru przestać.
Jeszcze powiedz, że jesteś pieprzonym gejem, to będzie coś.
Nie wytrzymałem. Rozpłakałem się na dobre. Uderzałem tyłem głowy o drzwi, zaciskając pięści na koszulce. Zacisnąłem usta, by przestać jęczeć, i doczołgałem się do łóżka. Usiadłem na nie i wziąłem w ręce pluszowego ocelota.
Gdy dotknąłem jego sztucznego futerka, ponownie się rozkleiłem. Ignorowałem pukanie, a wręcz dobijanie się do moich drzwi. Byłem tylko ja, i moje myśli. On naprawdę ma mnie za jedno, wielkie zero?
Załkałem cicho.
Jeszcze powiedz, że jesteś pieprzonym gejem, to będzie coś - szumiało mi w głowie.
On naprawdę tak myśli? Że mógłbym być tylko pieprzonym gejem?
To dało mi kolejne powody, że jestem niepotrzebny na tym świecie... Nie ma tu na mnie miejsca. Nie ma.
Kolejna seria łez wypłynęła z moich oczu. On naprawdę mnie nienawidzi. Czy jestem zwykłym Alekiem, czy Alekiem, który przyznał by się do swojej orientacji.
Wtopiłem twarz w poduszki, które zagłuszyły by moje nędzne szlochanie.
Ściskałem mocno pluszowego ocelota. Nie przyznam się przed ojcem. I matką, Jacem, i kimkolwiek innym, że jestem pieprzonym gejem
.
Nie będę słuchał ich komentarzy, nie będę patrzył na ich obrzydzone spojrzenia kierowane właśnie do mnie, nie będę... A raczej nie dam rady.
Cholera... Nic tak nie boli, jak uczucie rozrywanego serca. Moje zostało już rozerwane wiele razy, ale za każdym razem czuję ten cholerny, zimny ból i towarzyszące przy tym uczucie pustki, która mnie ogarnia.
Otworzyłem usta w niemym krzyku. Dławiłem się lawiną moich własnych łez, którym pozwalałem wypłynąć. Oddech był szybki i nierównomierny. Ręce zaczęły się pocić. Straciłem kontakt z rzeczywistością.
Zrobiło mi się czarno przed oczami...
Ostatnie co zobaczyłem, to oczy mojego pluszowego ocelota, które tak kurewsko bardzo przypominały te Magnusa...
Odpłynąłem. Zanurzyłem się w ciemność.
~Magnus~
- Babciuuu - zaświergotałem wesoło, wchodząc do domu. - Mój mały kiciuuu - zamknąłem drzwi. Uklęknąłem przed kanapą, na której smacznie spał sobie biały kotecek.
- Wróciłem z randki - powiedziałem cicho do niego, głaskając jego futerko. - Z kurewsko gorącym... Aniołem. Było zajebiście. Tobie by się nie spodobało, bo wszędzie lała się woda - zachichotałem.
Zdając sobie sprawę, że kot ma mnie w nosie, wstałem i poszedłem do łazienki. Po drodze zerkając na zegarek. Dochodzi 17.
Mimo, że zawsze chodzę spać po 22, a zasypiam po północy, to dziś poczułem jak zmęczenie ogarnia moje ciało, powodując tym samym wolniejszy krok w stronę łazienki.
Zmulonym tempem dotarłem do wspomnianego pomieszczenia i zamknąłem się w nim. Rozebrałem się i wskoczyłem do kabiny prysznicowej. Wciąż było mi cholernie gorąco, co potęgował ten Anioł bez koszulki w mojej głowie, więc zdecydowałem się na zimny prysznic. Ustałem pod słuchawką, odkręcając zimną ciecz, która natychmiast mnie ostudziła. Odchyliłem głowę do tyłu, a z moich ust wyrwał się cichy jęk. A raczej ziewanie.
Zimna woda nieco mnie ostudziła i mogłem już normalnie myśleć. Sięgnąłem po żel do ciała o zapachu konwalii i kokosów i wycisnąłem odrobinę na dłoń. Zacząłem jeździć rękami po ciele, powodując pianę, której wspaniała woń dotarła do moich nozdrzy.
Nagle poczułem się dziwnie. Jakby całe to szczęście i podekscytowanie związane ze spotkaniem z Alexandrem, wyparowało nagle. Czyżby coś mu się stało? Pokręciłem głową. Nie jesteśmy jakimiś bliźniakami, byśmy czuli nawzajem swoje emocje.
Zignorowałem myśli, które wprawiały mnie w dyskomfort i kontynuowałem prysznic. Jak wejdę do łóżka, to chyba zostanę już w nim na wieki wieków... Z Alexandrem... Amen.
Trochę smuteg...
🌻💘
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro