Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

15 || Czas pokaże

Do tego dziwna, sarkastyczna i wkurzająca, jednak to nie zmienia faktu, że strasznie łatwo się w niej zakochać

A ja chyba właśnie to zrobiłem.

***

Zakochałem się w dziewczynie, której cała osobowość krzyczy "trzymaj się ode mnie z daleka".

Cholera. Nie powinienem był.

Ale nic na to nie poradzę.

Chanel, dziwna, sarkastyczna, i tak wkurzająca, że czasem chciałem ją udusić - a mimo to to się stało.

I właśnie teraz, kiedy wszystko układało się w całość, poczułem, jak panika zaciska się na mojej klatce piersiowej.

Zakład. Ten cholerny zakład.

Jak mogłem o nim zapomnieć?

Cała ta gra miała być przecież zabawą, prostą sztuczką - dziesięć dni, jedna dziewczyna, trochę flirtu, parę rozmów, a potem triumf.

Miało być łatwo.

Miało być bez znaczenia.

A teraz?

Teraz miałem wrażenie, że wszystko wyślizguje mi się z rąk, bo wbrew wszelkim oczekiwaniom, nie mogłem jej tak po prostu traktować jak wyzwania. Jak zakładu.

Spojrzałem na Chanel, która siedziała na kanapie obok mnie, popijając drinka, którego po chwili skończyła.
Uśmiechała się do kogoś, ale to był jeden z tych uśmiechów, które nigdy nie sięgają jej oczu.

Od początku widziałem, że coś w niej jest nie tak - ten jej sarkastyczny styl bycia, ten nieustanny dystans.

Ale dopiero teraz, po tych kilku dniach, zacząłem rozumieć, o co chodziło. To była zbroja. I była cholernie skuteczna.

Musiałem się na chwilę oddalić, oderwać od tego wszystkiego.

W głowie miałem mętlik, a alkohol, który piłem przez ostatnie godziny, tylko pogarszał sytuację.

- Wyjdę na chwilę. - Wstałem i ruszyłem w stronę drzwi, nawet nie wiedząc, czy Chanel to zauważyła.

Potrzebowałem powietrza.

Przeszedłem przez próg, na zewnątrz. Chłodne nocne powietrze uderzyło mnie w twarz, trochę otrzeźwiając.

O dziwo, chwilę później usłyszałem jak drzwi za mną się otwierają, a po chwili ujrzałem brunetkę, przyglądającą mi się z zaciekawieniem.

– Chyba cię rozgryzłem. – Wyrzuciłem z siebie, zanim w ogóle zdążyłem pomyśleć. 

Chanel uniosła brew, a na jej twarzy pojawił się ten typowy dla niej wyraz ironii. 

– Tak? – zapytała, jakby czekała, aż powiem coś głupiego. – Powiedz mi, mądralo, co takiego odkryłeś? 

Patrzyłem na nią przez chwilę, próbując złożyć myśli w sensowną całość.

Nie była łatwa do rozgryzienia, ale widziałem pewne schematy. Ten sarkazm, te mury, które budowała wokół siebie... to wszystko było zbyt oczywiste, gdy tylko zacząłem zwracać na to uwagę.

– Używasz sarkazmu, żeby trzymać ludzi na dystans – zacząłem powoli, starając się wyczuć jej reakcję. – Odcinasz się od nich, bo boisz się, że cię zranią. 

Znowu uniosła brew, ale tym razem w jej oczach pojawiło się coś, czego wcześniej nie widziałem – coś w rodzaju wahania.

Jakby część z niej zastanawiała się, czy to, co powiedziałem, ma sens.

Sam miałem co do tego pewne wątpliwości, jednak zrobiłem krok bliżej i kontynuowałem:

– Trzymasz ludzi na dystans, żeby cię nie zranili. Może dlatego, że ktoś kiedyś już to zrobił? Twój były? A może twoja przyjaciółka?

Chanel zacisnęła usta, a potem odwróciła wzrok.

Wiedziałem, że trafiłem w czuły punkt.

O zdradzie swojego chłopaka powiedziała podczas gry w butelkę, wyglądała wtedy jakby nie miało to większego znaczenia, jednak teraz... Teraz to wszystko nabrało większego sensu.

Czułem, jak każde słowo wypowiadane w jej kierunku sprawia, że robię krok na cienkim lodzie.

Wiedziałem, że mogę zaraz wpaść w coś, z czego nie będzie odwrotu.
Ale jednocześnie coś we mnie nie chciało przestać.

Przed chwilą patrzyła na mnie tym swoim cynicznym spojrzeniem, teraz widziałem coś innego – rysę.
Delikatną rysę na jej zbroi, która nie była widoczna na pierwszy rzut oka.

Tylko że nie chciałem jej złamać.
Chciałem… no właśnie, czego ja chciałem?

Chanel nie od razu odpowiedziała. Patrzyła gdzieś w bok, a wiatr rozwiewał jej włosy.
Cicho westchnęła, ale słowa nie padały.

Byłem już gotów pomyśleć, że w ogóle nie zareaguje, kiedy nagle odwróciła się do mnie i powiedziała:

– Może nie masz pojęcia, co to znaczy być naprawdę zranionym - powiedziała, wbijając wzrok we mnie. - Wiesz, co najgorsze? Nie ta jedna zdrada. Najgorsze było to, że po wszystkim nikt się nawet nie przejął. Nikt nie zapytał, czy wszystko u mnie w porządku. Wszyscy stwierdzili, że i tak nie byłam go warta.

W jej głosie pobrzmiewał ból, którego wcześniej nie słyszałem. Słowa spadały powoli, jakby mówiła do samej siebie, a ja tylko przypadkiem to usłyszałem. 

– W międzyczasie, podczas rozwodu rodziców doszło do decyzji o przeprowadzce – przerwała na chwilę, a potem spojrzała na mnie tak, jakby wahała się, czy powinna mówić dalej. – Gdybym dowiedziała się o tym kilka dni wcześniej, zapewne bym protesowała. Ale nie. Przeprowadzka to była ulga. Ucieczka. Lecz rozumiałam, że od ludzi nie da się uciec. Oni zawsze znajdą sposób, żeby cię zranić. I dlatego nie pozwalam nikomu być zbyt blisko. Ani tobie, ani nikomu innemu.

Słuchałem jej w ciszy, próbując zrozumieć ciężar jej słów.

To wszystko brzmiało tak prosto, a jednocześnie tak cholernie skomplikowanie.

Chciałem coś powiedzieć, zaprzeczyć, obiecać, że ja taki nie będę, ale coś mnie powstrzymało.

Może to ta myśl, która teraz zaczęła mi dudnić w głowie jak młot.

Zakład... Zakład.... Zakład...

Wszystko, co mówiła, idealnie wpasowywało się w sytuację.
Kiedy się o tym dowie – a prędzej czy później to się stanie – będzie miała dowód na swoje słowa.

I choć chciałem ją przekonać, że nie jestem taki, jak jej były, to prawda była taka, że nie mogłem tego obiecać.

– Chanel… – zacząłem, ale urwałem. Próbowałem znaleźć właściwe słowa, ale one się nie układały. – Ja…

Spojrzała na mnie, mrużąc oczy.

– Coś jeszcze chcesz dodać? – zapytała chłodno. Znowu wracała do tej swojej obronnej pozycji, jakby nagle przestawiła jakiś przełącznik. 

Mogłem jej powiedzieć. Powinienem. Ale zamiast tego pokręciłem głową i uśmiechnąłem się krzywo, starając się zapanować nad chaosem w mojej głowie. Może teraz nie był czas na takie wyznania.

– Nic. Po prostu… – zacząłem, próbując wymyślić coś na szybko – chcę, żebyś wiedziała, że nie każdy jest taki jak oni. Nie każdy chce cię zranić. Ja nie chcę. 

Chanel przez chwilę patrzyła na mnie uważnie, jakby szukała kłamstwa w moich słowach. Potem tylko wzruszyła ramionami.

– No cóż, czas pokaże – jej głos był spokojny, ale coś w jej spojrzeniu sugerowało, że była zmęczona tą rozmową.

Odwróciła się i ruszyła z powrotem w stronę klubu, zostawiając mnie samego na chłodnym powietrzu. 

Patrzyłem za nią, jak wracała do środka, a mój mózg działał na pełnych obrotach.

Musiałem coś zrobić.
Nie mogłem tego tak zostawić.

Ale z drugiej strony, co, jeśli jej to wszystko powiem, a ona mnie znienawidzi?

Zanim zdążyłem się dłużej nad tym zastanowić, usłyszałem okrzyk.

– Carrrlooos! – głos był wyraźnie zabarwiony alkoholem.

Odwróciłem się i ujrzałem Justina, który chwiejnie zmierzał w moją stronę, z rozciągniętym, szerokim uśmiechem na twarzy.

Typowy Justin – słońce w ludzkiej postaci, zawsze rozgrzewające atmosferę, bez względu na sytuację.

– Człowieku, co ty tutaj robisz? – zapytał, prawie się na mnie przewracając. Próbował mnie objąć ramieniem, ale musiałem go podtrzymać, żeby nie stracił równowagi. – Chodź, wracaj do środka! Impreza trwa, nie możesz tak po prostu zniknąć!

Uwiesił się na mnie, po czym wytrzeszczył zęby w szeroki uśmiech.

– Co mnie ominęło? – zapytał, szturchając mnie łokciem. – Jesteście już razem? Doczekam się wreszcie, czy nie?

Przewróciłem oczami.

– Justin, daj spokój, między mną a Chanel nic nie ma.

Brunet spojrzał na mnie, po czym uniósł jeden palec w górę i z szerokim uśmiechem dodał:

Jeszcze.

Spojrzałem na niego, a potem westchnąłem.

– Chodźmy – powiedziałem krótko.

Bez dalszych słów ruszyliśmy razem do środka, ale Justin nie mógł powstrzymać cwanego uśmiechu. Kiedy tylko weszliśmy do środka, zaczął podśpiewywać pod nosem jakąś piosenkę, a jego głos – w tym momencie dosyć fałszujący – rozbrzmiewał nad naszymi głowami.

Looove is in the air, everywhere I look around…* – przeciągał słowa, kiwając głową w rytm muzyki, której nikt poza nim nie słyszał. 

– Justin, na litość boską... – przewróciłem oczami, ale w środku nie mogłem powstrzymać uśmiechu.
Gość naprawdę nie odpuszczał.

Spojrzał na Chanel, która stała nieopodal, a w jego oczach błysnęło coś, co można było określić jako szelmowski błysk.

Looove is in the air, every sight and every sound!*– zaśpiewał z jeszcze większym entuzjazmem, spoglądając na Chanel, a potem na mnie.

Chanel uniosła jedną brew, spoglądając na Justina jakby właśnie oszalał  - co w sumie było bardzo możliwe.

– Justin, pogorszyło Ci się? – zapytała, a on wybuchł śmiechem.

– Nie, wy moje słoneczka! – odpowiedział, wciąż się śmiejąc. – Dałem się ponieść chwili - dodał, uwieszając się na naszych ramionach.

Westchnąłem, kręcąc głową.
Zapowiada się długa noc...

------------------------------------------------------------
*Miłość unosi się w powietrzu, wszędzie tam, gdzie spojrzę...
*Miłość unosi się w powietrzu, w każdym spojrzeniu i każdym dźwięku!
------------------------------------------------------------

Kolejny rozdział maratonu 🥰

Justina trochę pod koniec odkleiło, ale to w końcu Justin

Mam nadzieję, że rozdział wam się podoba :>

Niestety nie zdążyłam napisać trzeciego rozdziału na maraton, dlatego niestety dzisiaj kończymy na dwóch.

Ale niedługo kontynuacja!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro