𝐛𝐨 𝐚𝐧𝐝 𝐮𝐫𝐬𝐚 𝐚𝐬 𝐛𝐞𝐬𝐭𝐢𝐞𝐬
Ta noc była wyjątkowo ciepła i wyjątkowo jasna.
Bo-Katan siedziała z dala od obozu i dochodzących z niego odgłosów dobrej zabawy. Cóż, choć tyle mogła dać swoim ludziom po intensywnych ostatnich dniach. Potrzebowali odpoczynku i choć jednego wieczoru, w którym mogli skraść wolne, spokojne chwile. Świętowali jej ponowne przejęcie władzy, bardziej oficjalne i bardziej poważne niż dotychczas, mające o wiele większą wagę.
Bo-Katan nie potrafiła jednak zbyt długo pozostać w otoczeniu tych wszystkich ludzi, którzy na nią liczyli. Po raz kolejny czuła, jak spływa na nią cała odpowiedzialność. Lubiła to uczucie, jednak tym razem było zupełnie inaczej.
Czuła...
– Znów się ukrywasz.
Ursa.
Bo-Katan nie musiała nawet się odwracać, by rozpoznać jej głos bez problemu. Przyjaciółka stanęła obok niej i popatrzyła przed siebie.
Przez chwilę obie milczały. Nie widziały się przez całe lata, skutecznie się unikając. Tak było bezpieczniej, może nawet trochę lepiej.
– Potrzebuję czasu – odpowiedziała cicho Bo-Katan. Zdawało się, że Mroczny Miecz przy jej pasku ważył o wiele więcej niż w rzeczywistości. – Coś się stało?
– Fenn cię szukał – powiedziała Ursa poważnie.
– Naprawdę? – zapytała Bo. W jej głosie pojawiła się nutka nadziei i radości, choć starała się ukryć emocje.
– Tak naprawdę to nie – odezwała się jej przyjaciółka, uśmiechając się. Bo-Katan szturchnęła ją w ramię.
– Hej! Już zawsze będziesz się z tego nabijać?
– Nie zawsze, tylko dopóki mu nie powiesz – zaśmiała się krótko Ursa.
Jej śmiech. Bo-Katan tęskniła za tym niepewnym śmiechem.
– Minęły lata, Ursa – powiedziała na swoją obronę Bo-Katan.
– A jednak nic się nie zmieniło – odpowiedziała jej przyjaciółka.
Bo-Katan jedynie się uśmiechnęła. Rozmowa była tak naturalna i normalna, nigdy nie pomyślałaby, że mogą tak beztrosko rozmawiać po tym wszystkim, co się stało. Patrzyła przed siebie, na rozciągające się aż po horyzont pustkowie. To, co zostało ze zniszczonej Mandalore. To wszystko, o co toczyła się walka.
– Przykro mi z powodu twojego klanu – odezwała się cicho Bo. Ursa nie odpowiedziała, usiadła jedynie na jednym z kamieni, a rudowłosa nie czekała zbyt długo, by do niej dołączyć. – To, co się stało... Imperium...
– Nie chcę o tym rozmawiać, Bo-Katan.
– Pewnie, tylko-
– Dziękuję za uratowanie Sabine – odezwała się Ursa, przerywając jej.
– To nic wielkiego – odparła.
Bo-Katan uśmiechnęła się lekko. Wzięła do ręki butelkę ciemnego piwa, którą przyniosła ze sobą i pociągnęła łyk. Następnie podała ją przyjaciółce. Ursa popatrzyła na nią nieufnie, a następnie zaśmiała się krótko.
– Ne'tra gal, naprawdę?
– Najprawdziwszy. Taki, jak lubisz.
– Pamiętałaś – uśmiechnęła się Ursa. – Nadal uważasz, że jest-
– Ohydny? Tak – powiedziała, krzywiąc się, gdy poczuła jak alkohol spłynął po jej gardle.
Ursa zaśmiała się cicho.
– Nadal jesteś jak dziecko, Bo.
Bo-Katan uderzyła ją delikatnie w ramię, w przyjacielskim geście. Ursa jednak skrzywiła się lekko, jakby chciała ukryć przed przyjaciółką ból.
– Byłaś u Solven?
– Nie jestem dzieckiem, Bo-Katan. Nic mi nie jest – powiedziała Ursa.
– Jesteś niemożliwa – Bo-Katan przewróciła oczami.
– Nie zmieniłam się, Bo. Pomimo wszystkiego.... co się stało, nie zmieniłam się...
Miną dni, a może tygodnie, po których nauczą się żyć znów przy sobie, gdy znów będą nierozłączne. Bo-Katan była tego pewna.
– Cieszę się, że wróciłaś, burc'ya – wyszeptała Bo.
– Ja też, Mand'alor. Uwielbiam wracać do domu.
Być może tej nocy nad Mandalore znów rozbłysną gwiazdy?
✭ • ✭
ne'tra gal – ciemne piwo
burc'ya – przyjaciel
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro