
001― 𝘱𝘳𝘰𝘭𝘰𝘨𝘶𝘦
𝐂𝐈𝐓𝐘 𝐎𝐅 𝐋𝐈𝐀𝐑𝐒
‧͙⁺˚*・༓☾ ▬ 𝐩𝐫𝐨𝐥𝐨𝐠𝐮𝐞!
"Potrzebuje pomocy"
– To tutaj. W tym budynku – powiedziała kobieta imieniem Natalie, zatrzymując się przed wysokim wieżowcem gdzieś w centrum Nowego Jorku. Jej dłonie drżały, a oddech przyspieszał z każdym stawianym przez nią krokiem. Bonnie już od jakiegoś czasu dostrzegała ukradkowe spojrzenia, którym obrzucała okolicę.
Podstarzała czarownica nadal wypominała sobie, że gdy dziewczyna stanęła w drzwiach jej sklepu, nie odprawiła jej z kwitkiem. Odkąd wrócił Valentine, na ulicach nie było bezpiecznie, a wejście w niewłaściwą alejkę mogło skończyć się tragicznie. Zbyt wielu znanych jej Podziemnych zniknęło bez śladu w ostatnich tygodniach. Wiedziała, że taki pojedynczy akt dobroci może kosztować ją życie. Dlatego nie czekając na reakcję dziewczyny, błyskawicznie odwróciła się i ruszyła w drogę powrotną, obiecując sobie, że nigdy więcej nie zrobi nic tak lekkomyślnego, tylko dlatego, że ktoś spojrzy na nią z miną zbitego psa.
– Dziękuję! – zawołała jeszcze Bonnie za przewodniczką, nim ta zniknęła w mroku. Jej wzrok powędrował na sam szczyt wysokiego budynku. Wzięła głęboki oddech, policzyła w myślach do pięciu i ruszyła w kierunku wejścia. Oszklone drzwi z cichym szelestem otworzyły się przed nią, zapraszając do środka.
Idąc przez przestronny, jasno oświetlony hol, przybrała najbardziej pewny siebie wyraz twarzy, na jaki było ją stać. Uniosła wysoko głowę, kiedy podeszła do portiera, który przyglądał się jej brudnym ubraniom z nieskrywanym niesmakiem.
–Proszę powiadomić Magnusa Bane'a, że jego siostra przyjechała.
Portier zmarszczył brwi, ale i tak sięgnął po leżący na blacie telefon. Po chwili, powtórzył słowa dziewczyny, potakując lekko głową na odpowiedź którą otrzymał. Kiedy odłożył słuchawkę, wskazał ręką windę i powiedział jedynie:
–Najwyższe piętro.
Po szybkiej podróży windą Bonnie niepewnie stanęła przed wysokimi, dwuskrzydłowymi, drewnianymi drzwiami. Uniosła drżącą rękę i kilkakrotnie zapukała, zanim zdążyła stracić odwagę. Po chwili drzwi się otworzyły, ukazując wysokiego, szczupłego mężczyznę o azjatyckich rysach twarzy, który patrzył na nią z wyraźnym zaciekawieniem.
–Bardzo ciekawe, nie miałem pojęcia, że mam siostrę – czarownik zmierzył dziewczynę wzrokiem. Kiedy spojrzał w jej oczy, dostrzegł, jak z głębokiej zieleni przechodzą w jaskrawą złocistość z czarną, podłużną źrenicą. 'Czarownica.' pomyślał.
–Ja... Przepraszam, ale musiałam się z tobą spotkać... Potrzebuję pomocy – wyszeptała. Jej głos zadrżał, a Magnus instynktownie poczuł współczucie dla czarownicy, która wyglądała jakby miała za sobą najgorszy dzień swojego życia. – Wejdź – powiedział i skinął głową w głąb apartamentu, zapraszając ją do środka. Dziewczyna, na drżących nogach, ruszyła przed sobie i weszła do przestronnego, bogato urządzonego salonu. Niepewnie przysiadła na białej, skórzanej kanapie.
Magnus przyjmował prośby o pomoc niezliczoną ilość razy – zarówno od młodych, jak i starych czarodziejów. W końcu to część jego obowiązków jako Wysokiego Czarownika Brooklynu. Jednak coś w spojrzeniu tej dziewczyny podpowiadało mu, że wpląta go w coś niebezpiecznego.
–Jak masz na imię?
–Bonnie.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro