Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Will x (T.I)

Pani Byers, szykowała wszystko w popłochu na tegoroczne święta. Ziemniaki, jak zwykle były za rzadkie, a pieczeń, zbyt przypalona, ale nikt się tym nie przejmował. Jonathan Byers, razem ze swoją dziewczyną - Nancy Wheeler, siedzieli już przy stole i rozmawiali o tym jak komercyjne stały się święta. Jane Hopper, która miała przyjść razem z Mike'm siedziała razem ze swoim tatą w kuchni i pomagała pani Byers wszystko dopiąć na ostatni guzik.

Jedyną osobą z rodziny, która nie była jeszcze w stanie gotowym, był Will. Stał w swoim pokoju, przed lustrem, przyglądając się sobie uważnie. Chłopak miał już dziewiętnaście lat. Poprawił swoją koszulę, wkładając ją do środka spodni, ale po chwili stwierdził, że wygląda jak imbecyl, więc wyrzucił ją na wierzch. Usłyszał, dzwonek do drzwi i ze zdesperowanym uśmiechem szukał wzrokiem w lustrze jakiegoś elementu, który by mu się nie podobał. Po chwili usłyszał ten głos. Delikatny, przytłumiony przez ściany jego pokoju. Serce podeszło mu do gardła, bo nie wiedział co robić. Usłyszał pukanie, tym razem do drzwi jego pokoju. Przeraził się przez moment, ręce zaczęły mu się pocić.

- Will, wszystko w porządku, synku? - zapytała troskliwie Pani Byers. Kamień spadł mu z serca i odetchnął z ulgą.

- Tak... - odpowiedział, zachrypniętym głosem. Zdał sobie sprawę, jak dawno niczego nie mówił. Odchrząknął dwa razy po czym odpowiedział już pewniej - zaraz przyjdę.

Jego mama uśmiechnęła się jedynie delikatnie pod nosem, bo wiedziała, że się stresuje i doskonale wiedziała dlaczego. To było przez (T.k.w), która siedziała już przy stole i opowiadała żarty innym. Była bardzo spokojna.

Will wyszedł z pokoju, starając pewnie iść noga za nogą, jednak, gdy ją zobaczył, nogi zrobiły mu się jak z waty. Czarna, lekko rozkloszowana sukienka, na ramiączkach i pełen uśmiech dziewczyny, razem ze śmiechem. To był pakiet, przez, który nie mógł powiedzieć, ani słowa. Przysiągłby, że gdyby nie to, że go zauważyła, od razu uciekł by do pokoju.

- Hej! - przywitała się Jane omijając go szybko i prawdopodobnie kierując się do łazienki. Uśmiechnął się lekko i schował spocone dłonie do kieszeni spodni.

- Cześć wszystkim - powiedział tylko i usiadł w jedynym wolnym miejscu czyli obok (T.I). Wszyscy zaraz potem, zaczęli ze sobą rozmawiać. Jonathan, na chwilę przerwał rozmowę z Nancy i spojrzał na swojego młodszego brata. Nancy natomiast spojrzała na (T.I). Oboje siedzieli cicho przyglądając się jedzeniu na stole. Para spojrzała po sobie i już wiedzieli co robić.

- To... Jim... może pokażę ci ten... zestaw do krykieta? - zapytał Jonathan, wymyślając coś na szybko i próbując pokazać wzrokiem Willa i (T.I). Po części mu się to udało.

- Co? A! Zestaw do krykieta?... - Nancy, która siedziała obok niego, dźgnęła go w bok łokciem, przez co ten w końcu załapał o co chodzi. - Tak, pewnie - odpowiedział już szurając krzesłem i odchodząc od stołu razem Jonathanem.

Nancy, załatwiła w podobny sposób, Jane i Joyce. Tylko, że ona wprost powiedziała o co chodzi i szybko ulotniły się do pokoju Jane, gdzie zaczęły obstawiać, czy Willowi się uda czy też nie.

Oni dalej siedzieli w ciszy. Patrzyli się na stół, a Will popił nerwowo wodę, którą sobie niedawno nalał.

- Zrobili to specjalnie, nie? - zapytał drżącym głosem spoglądając na swoją przyjaciółkę kątem oka. Uśmiechnęła się lekko i prychnęła.

- Znasz ich - odpowiedziała i rozejrzała się po pomieszczeniu. Zatrzymała na czymś wzrok po czym po prostu pociągnęła Willa za rękę. Mało się nie przewrócił i nie wylał wody.

- Gdzie idziemy? - zapytał, na co dziewczyna się uśmiechnęła ponownie. Wyszli na dwór. Na tą śnieżyce, gdzie panowało -5 w samych świątecznych swetrach. Nie zdziwił, się. Jedynie zaśmiał, miała taki charakter. Być może była lekkomyślna, a być może odrobinę szalona, ale kochał to w niej. Wniosła do jego życia trochę spontaniczności. Usiedli na ganku i patrzyli na prószący śnieg.

- Pamiętasz, jak urządziliśmy bitwy na śnieżki? - zapytała ledwo powstrzymując śmiech. Will na to wspomnienie skrzywił się lekko.

- Taa, pamiętam też że siedziałem, później chory przez cały tydzień, dzięki (T.I)! - powiedział sarkastycznie chłopak.

- Drobiazg - odparła i rozejrzała się po podwórku. Cały ogród był w świątecznych światełkach. Dosłownie oboje w tym samym momencie przypomnieli sobie o tym, jak jeszcze przedwczoraj, ozdabiali wszystko światłami. Przez nich wszystko było oczojebne.

- (T.I)... - odezwał się niepewnie Will przełykając gulę w gardle. Dziewczyna spojrzała się na niego.

- Will?

- Mogłabyś... em... spojrzeć w górę? - zapytał. Parsknęła śmiechem gdy nad sobą, zobaczyła małą roślinkę z dzwoneczkiem i ozdobną czerwoną tasiemką. Jemioła. Oboje zaśmiali się nerwowo i nieświadomie przysunęli do siebie. Will wzniósł się na wyżyny swojej odwagi i objął dziewczynę, ramieniem, a ona jakby nigdy nic położyła głowę na jego ramieniu.

- Myślisz, że się patrzą? - zapytała dziewczyna.

- Przecież ich znasz...

- Zrobimy im na złość i załatwimy to szybciej? - spytała ponownie, na co, chłopak podniósł brwi w zdziwieniu. Dopiero po chwili zdał sobie sprawę co miała na myśli, a w zasadzie to poczuł. Pocałowała go lekko i delikatnie, niepewnie, a on gdy tylko się zorientował, szybko oddał pocałunek lekko go pogłębiając.

- Będziemy robić im na złość częściej? - zapytał szeptem, gdy oderwali się od siebie.

- Jak najbardziej - odpowiedziała uśmiechając się szeroko.


Mam nadzieję, że się podoba :D

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro