Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Stanley Uris!

  Talia Crowford x Stanley Uris 


Talia Crawford i Stanley Uris to... no jakby to ładnie powiedzieć... nie lubią się i to bardzo. Gdyby nie najlepsza przyjaciółka Talii - Beverly i przyjacielowi Stana - Billowi, nie raz doszło by do walki między nimi. Żeby było śmieszniej Bill i Beverly chodzą ze sobą. Od niedawna, ale chodzą. Jedno i drugie musi znosić swoje towarzystwo choć do minimum.

- Widziałaś gdzieś moje klucze? - spytała Beverly chodząc po swoim mieszkaniu w tę i w tamtą. Talia większość czasu spędzała u niej. Z jednego względu. Stanley był jej sąsiadem, a żeby jeszcze bardziej śmiechowo to mają swoje pokoje... naprzeciwko siebie. Brunetka natomiast (Talia) siedziała spokojnie przy stole z kubkiem ciepłego mleka i zbożowym ciasteczkiem, które tak uwielbiała.

- Nie, nie widziałam... znajdą się - Odpowiedziała, siorbnęła napój i wstała. - stój w miejscu - powiedziała do Beverly z uśmiechem. Sięgnęła do jej kieszeni i poszerzyła swój uśmiech. Podała jej klucze, a ognistowłosa spojrzała na nią wdzięcznie.

- Jesteś boska... - stwierdziła Bev i znowu ruszyła do innego pokoju.

- A w zasadzie? Czemu szukałaś kluczy? - zapytała brunetka wracając do mleka i ciastka.

- Mam dzisiaj randkę z Billem! - zawołała z drugiego pokoju.

- Ulalala, tylko grzecznie mi tam - odpowiedziała Talia gryząc ciastko. Beverly weszła znów do pokoju gdzie była przyjaciółka i usiadła naprzeciwko niej.

- W sumie... to... - zaczęła niepewnie, a Talia zmarszczyła brwi. - Mam do ciebie prośbę... bo... no...

- Wyduś to z siebie - oznajmiła Talia z uśmiechem.

- Mogłabyś, na dzisiaj się ulotnić? - spytała. Brunetka zacisnęła usta, próbując się nie zaśmiać.

- Czyli jednak nie będzie grzecznie... - stwierdziła Talia uśmiechając się od ucha do ucha.

- Nie! Nie o to chodzi... Znaczy....

- Dobra nie tłumacz się mi, zniknę, ale dla twojej wiadomości jutro rano znowu przychodzę - oznajmiła, a Beverly oddała uśmiech.

- Dzięki, Talia. Jesteś niezastąpiona.... - powiedziała Beverly i ukradła resztę ciastka Talii.

- EJ!

***

Tak jak poprosiła Beverly, brunetka usunęła się na ten wieczór i wróciła do swojego domu. Gdzie panowała... niezbyt fajna atmosfera. Weszła do salonu i poczuła charakterystyczny zapach papierosów. To była jej matka. siedziała na parapecie, przy otwartym oknie, paliła fajkę i popijała jakimś mocnym trunkiem.

- No prosze... córka marnotrawna powróciła - stwierdziła zachrypniętym głosem, nawet nie patrząc się na brunetkę. - po co wróciłaś? - dodała i delikatnie przechyliła głowę, aby spojrzeć na nią kątem oka.

- To mój dom i chcę w nim przenocować - odparła pewnie podeszła o dwa kroki do matki.

- Poprawka, moja droga. To BYŁ twój dom... - poprawiła kobieta i tym razem już przekręciła głowę. Jej podkrążone ocz, blada cera. Wyglądała jak trup. Zaciągnęła się po raz drugi.

- Powiedziałam ci, że jak mam wrócić to masz przestać pić - zignorowała wcześniejszą wypowiedź i wyrwała mamie, butelkę Whiskey. Nie ruszyła się, na to. Nawet uśmiechnęła... ale z kpiną.

- Moja córka... taka porządna... kto by się spodziewał - mruknęła pod nosem i powoli wstała z parapetu. Podeszła do córki i dotknęła jednego policzka. - Taka delikatna... - dodała szeptem. Talia poczuła, wpierw ciepło na swoim policzku, a później potężny ból. Łzy same jej pociekły. Gdy szok minął, spojrzała na matkę, wielkimi oczami. Patrzyła na nią... jakby z góry. Odebrała jej butelkę i znów zaczęła pić. - Nie wracaj tu Talia, nigdy.

Wyszła... Wzięła swoją torbę i zrobiła to co kazała jej matka. Była godzina dwudziesta trzecia. Nie wiedziała dokąd ma pójść i co zrobić. Czuła metaliczny smak krwi w ustach, a policzek nadal piekł. Wciąż płakała. Jej własna matka, wyrzuciła ją z domu... Otarła łzy i pociągnęłą nosem. Mogła wybrać hostel... Rozejrzała się dookoła. Na ulicy nie było żywej duszy. Latarnia pod którą stała, zamigotała na moment. Spojrzała na dom swojego sąsiada i na zapalone światło w jego pokoju. Siedział przy zamkniętym oknie... i czytał, chyba. Talia westchnęła i zacisnęła szczękę. raz kozie śmierć - pomyślałą i podeszła do domu Urisa.

Otworzył jej i był wyraźnie zdumiony. Wpierw tym, że w ogóle się tu pojawiła, a potem, że z jej ust cieknie krew. Nie odzywali się do siebie. Stanley po prostu wpuścił Talie, a ona weszła. Jak gdyby nigdy nic. W końcu się odezwał:

- Usiądź tu - wskazał na kanapę i gdzieś poszedł. Usiadła w fotelu, żeby zrobić mu na złość. Rozejrzała się po domu. Ładnie przystrojony, bez kurzu, kominek i zdjęcia na nim. Idealna rodzina... Uris wrócił i delikatnie westchnął gdy zobaczył ją na fotelu. Zignorował to i podszedł do niej z wacikiem i wodą utlenioną. - przyłóż sobie to... - powiedział i podał wacik. Po prostu odebrała od niego pomoc. Stanley jednak coś zauważył. Coś bardzo dziwnego. Jej ręce drżały. Nie była wstanie nawet wycelować w miejsce gdzie miała ranę. - daj mi to - poprosił i wziął niepewnie wacik. Delikatnie przyłożył gazik do rany, jakby miała za chwilę uciec.

- Nie rozumiem cię - stwierdziła dziewczyna, a Stanley skończył i odsunął się od niej niewidocznie.

- A musisz? - spytał i usiadł na kanapie.

- Jesteś zasranym dupkiem, a teraz wpuszczasz mnie do domu i...

- Możesz wyjść jeśli chcesz - odparł. - I nie jestem dupkiem...

- Chciałeś mnie poświęcić w kanałach - mruknęła pod nosem - jesteś - dodała, a blondyn przewrócił oczami.

- Mieliśmy po trzynaście lat...

- Potem miałeś pomysł, żebyśmy po prostu, wszyscy się zabili - stwierdziła.

Mój Boże... daj mi cierpliwość... - pomyślał Stan

Bo jak dasz mi siłę to go zabije - pomyślała Talia. Oboje westchnęli w tym samym momencie.

- Przenocujesz mnie? - spytała brunetka.

Parę dni później

Bill i Beverly siedzieli w jednej z barów mlecznych w stylu lat osiemdziesiątych i czekali na swoje zamówienie.

- To... co cię tak martwi - spytał Bill, patrząc na Beverly. Wzrok miała utkwiony gdzieś za oknem. Padał śnieg i świąteczna atmosfera (chociaż był Listopad) dawała we znaki.

- Ostatnio, prawie nie mam kontaktu z Talią... - odparła i poprawiła się na siedzeniu. - Chyba się obraziła, że wtedy ją wygoniłam...

- Nie, to nie w jej stylu... Byłaś u niej w domu?

- Nikogo tam nie ma... albo nikt nie chce otworzyć? Sama nie wiem...

W tym czasie Stanley i Talia właśnie szli do baru gdzie siedzieli ich przyjaciele. Było zimno, więc szybko szli, ale brunetka nie mogła już wytrzymać tej ciszy. Klepnęła więc Stana w ramię i krzyknęła "berek" zaczynając biec. Blondyn, jeszcze kilka dni temu, za nic w świecie nawet by się nie ruszył. Tym razem jednak zaczął biec, aż w końcu dogonił brunetkę i przerzucił ją przez ramię.

- Ej! To nie fair! - zawołała żałośnie. Uris uśmiechnął się zwycięsko i postawił ją dopiero gdy znajdowali się w barze. Zaczął zdejmować szalik, gdy nagle Talia roztrzepała mu włosy, próbując pozbyć się drobinek śniegu.

Bill, który siedział naprzeciwko wejścia i widział to wszystko z daleka. Na chwilę zamarł.

- Co jest... kuźwa... - wydukał, a i Beverly się obróciła. Opadła jej szczęka, na widok, Stanley'a i Talii, kompletnie szczęśliwych. Nie zwrócili nawet na nich uwagi. Zajęli stolik i co chwila wybuchali gromkim śmiechem.

- Czy oni? - spytała samą siebie.

- Jak to jest możliwe... - szepnął Denbrough.

- Magia świąt?

- Mamy listopad...

Śmiali się w najlepsze gdy Talia, dosłownie przez przypadek opowiedziała niezamierzony żart.

- Mój ojciec chciał mnie wtedy zatłuc - wyznał Stanley nadal się śmiejąc.

- Wyobrażam go sobie "Chuliganie! zeżarłeś wszystkie ciastka!" - sparodiowała. Patrzyli na siebie przez moment wciąż się uśmiechając.

- Mam do ciebie jedno pytanie... - zaczął Stan.

- Wal...

- Miałabyś ochotę... skoczyć... gdzieś kiedyś do kina na przykład? - spytał i podrapał się nerwowo po karku.

- Myślałam, że z klifu... - odetchnęła z udawaną ulgą i teatralnie złapała się za serce.

- Ale... emm... jako... no wiesz...

- No wyduś to - popędziła go.

- Na randkę - wydukał w końcu. Talia myśliała, że udusi się własną śliną, gdy to usłyszała. Uśmiechnęła się jednak kącikiem ust.

- To... może teraz? - zapytała, a Uris oddetchnął z ulgą.

- Pewnie...

Bill i Beverly z zainteresowaniem oglądali tą dwójkę.

- Masz dzisiaj coś do roboty? - spytał Bill.

- Nie

- Śledzimy, ich?

- Oczywiście, że tak

***

Talia i Stanley poszli na Horror. Nie do końca podobało się to chłopakowi, ale brunetka nalegała mówiąc "byle nie na komedie romatyczną". Oczywiście Bill i Bev nadal bawili się w detektywów. Zajęli miejsca gdzieś za nimi i przysłuchiwali się ich rozmowie. A przynajmniej próbowali, bo szeptali.

- Niech ten debil wykorzysta sytuacje - mruknął Bill pod nosem.

- W jaki sposób? - zapytała skołowana rudowłosa.

- Może niech obejmie ją ramieniem?

- Dobrze by było jakby się do niego przytuliła...

Niestety (lub stety) Para na dole wszystko słyszała i nie mogła powstrzymać się od śmiechu, akurat w momencie, w którym odcinali komuś głowę.

- Wykorzystamy sytuacje? - spytał szeptając jej do ucha.

- Czemu nie - odparła i przytuliła się do Stana.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro