Five Hargreeves x Anastazja
Pozwoliłam sobie dodać nazwisko Anastazji. Akcja dzieje się w odcinku piątym bodajże drugiego sezonu.
Anastazja Crumble miała ochotę oderwać głowę Five Hargreevesowi.
Albo nie.
Ona miała ochotę go wybebeszyć i wywiesić jego flaki jak serpentynę.
Jej chęć mordu musiała się jednak wstrzymać do czasu, gdy go znajdzie. A było to dosyć utrudnione, bo nigdy nie wiadomo, gdzie ten stary dziad się podziewał; w jakim czasie, przestrzeni czy cholernym wymiarze. Drugim wyzwaniem było złapanie go, bo przecież ten potrafił się przemieszczać jak jakiś szczur na sterydach.
Praca sekretarki w Komisji miała swoje złe i dobre strony. Być może i była niższa rangą, być może była obgadywana za plecami, ale prawda była taka, że to ona jako jedna z nielicznych miała dostęp do archiwum, obserwatorium, każdego biura i do wysyłki wiadomości. Miała dostęp do wszystkiego. Dlatego też, po jakże (kolejnej już) rychłej ucieczce Five z Komisji, zaczęto podejrzewać ją o zdradę. On zniknął, a ona została, obecnie zagrożona potencjalną dekapitacją, bo takie kary stosowali w przypadku zdrady o wyższym charakterze.
Anastazja tuż po skończeniu liceum uległa wypadkowi samochodowemu, który naruszył czasoprzestrzeń, w jakże cholernie przykry sposób. Jej rodzice zginęli, a sama komisja, zdecydowała się zwerbować młodą dziewczynę. Nie żeby miała jakikolwiek wybór. Nie miała wyboru, bo nie zostało jej po prostu nic. Tylko dyplom i stara toga, w którą i tak się nie mieściła.
Już na szkoleniu uznała, że zabijaniem ludzi pałać się nie będzie, co to to nie. Została więc szybko przydzielona na stanowisko asystentki jednego z doradców przyszłości, a potem awansowała na sekretarkę - do spraw wszystkich. Została uznana za niegroźną, bo przybrała na wadze, stała się po prostu potężna i ubierała się w niezwykle sprośne ubrania. Gdyby się na nią spojrzeć, to uznałoby się ją za głupią cudaczkę, bezgrosza gustu, grubą landrynę, która chodzi po Komisji w różowych jaskrawych dresach, ale prawda była taka, że być może była ona najbystrzejszą osobą w całym budynku i jedną z najbardziej możnych. A kąśliwe uwagi jedynie ją cieszyły, wiedząc, że spełnia swój cel "niegroźnej sekretareczki".
Tak było, dopóki w Komisji nie pojawił się Five Hargreeves: jeszcze wtedy niecałe trzy lata mentalnie starszy od niej. Lotny umysł tego faceta, przejrzał Crumble na wylot i wiedział doskonale jaką posiada władzę. Gdy on sam został zatrudniony, często po udanych zabójstwach, zatrzymywał się przy jej biurku, obok archiwum i gawędził o tym o tamtym i o niczym z kawą w ręku, zawsze przynosił także pączki. Ana go polubiła. Uznała go za przyjaciela, tak więc gdy ten oznajmił swój plan ucieczki z powrotem do 2019 roku, pomogła mu.
Pomogła mu też przy wysadzeniu jednej czwartej Komisji i ponownej ucieczce.
Pomogła mu także zdobyć teczkę.
A teraz ona potrzebowała pomocy.
Bo niedługo, za tą całą pomoc mogła umrzeć.
***
Przeszukując archiwum i szukając jakiejkolwiek wskazówki na temat tego, gdzie Five może się podziewać, zagadywał ją Herb. Krzątała się gdy ten dopisywał coś do jednego z akt i gadał jak najęty, o tym, że powoli wspina się w hierarchii i może czekać go będzie awans. I dobrze, pomyślała Ana, lepiej będzie jak miejsce w zarządzie zajmie ktoś taki jak on. W końcu znalazła teczkę z apokalipsą z 2019 roku i z czystą ciekawością zajrzała do środka. Przekartkowała całe to "tomiszcze" i z żalem stwierdziła, że nie ma w nim nic oprócz paru bladych kleksów i zarysów pojedynczych liter. Jakby nigdy się nie stała.
Jednak to co zauważyła obok tego dokumentu zmroziło jej krew w żyłach. Nowa teczka zatytułowana "Apokalipsa 1963 rok". I wszystko stało się jasne. Jakże to było ponure, że Five ciągnie za sobą apokalipsę świata, jak zwierzaka na smyczy.
- Nowy zarząd, no i w końcu wymarzony awans - wymamrotał entuzjastycznie, ale zmęczonym tonem Herb. Anastazja przytaknęła nerwowo głową. Nie miała wiele czasu, kiedy rybie rządy na dobre zaczną panować w komisji, a ona sama będzie celem numer jeden do przesłuchania. W końcu miała bardzo zżytą relację z Hargreeves'em. Dotychczasowa Kierowniczka była zbyt zaślepiona obsesyjną chęcią zemsty na Five niż na jej przesłuchaniu. Ana już dawno się tak nie bała.
Nie miała teczki, nie miała planu, nie miała czasu, ani też zimnej krwi w tej sytuacji. Musiała posunąć się więc do ostateczności. Do groźnego ruchu, który nie tylko mógł ściągnąć zagładę na nią, jak i na cały świat. Musiała zdać się na swój kobiecy instynkt i dedukcję, którą tak często się kierowała, ale nigdy nie w tak poważnych sprawach, bo na nici; leżało jej życie. Biorąc pod uwagę teczkę, którą niedawno znalazła, być może wiedziała mniej więcej gdzie się przenieść. Trzy dni wcześniej zobaczyła dziwną anomalię czasową, właśnie gdzieś w Dallas.
Zwróciła się do Herba. Uśmiechnęła się miło, jak to zwykle miała w zwyczaju.
- Potrzebuję wakacji - westchnęła. - Te wszystkie zmiany, ja już nic z tego nie rozumiem... - dodała po chwili. Herb prychnął i przytaknął ze zrozumieniem.
- Gdyby się dało i ja bym wziął urlop - odparł i znów wrócił wzrokiem na papiery. Nie słysząc jednak żadnej odpowiedzi zerknął do góry i zauważył jak siwa już nieco brunetka jest bliska płaczu. Oczywiście nie prawdziwego płaczu, ale tego Herb już nie mógł wiedzieć.
- Herbi - żachnęła kobieta. - Ja pracuje w tej instytucji ile to już... trzydzieści lat? - zapytała z niedowierzaniem.
- trzydzieści pięć, Anastazjo - powiedział marszcząc brwi w zatroskaniu. Zeskoczył ze stoliczka i poklepał ją niezręcznie po ramieniu, do którego ledwie sięgał. Zamyślił się chwilę. - Może... może dałoby radę coś zrobić. Mógłbym na przykład... wysłać się na szkolenie? Do Berlina w 87? - zapytał, a ona pociągnęła nosem.
- Naprawdę? - zapytała.
- Naprawdę.
- A może... Herbi, ja tak marzę, żeby pojechać do Dallas... - wzięła głęboki wdech niby rozmarzona, ale tak naprawdę nieźle przerażona. - Najlepiej do 1963 roku. Wtedy otworzyli ten piękny ogród botaniczny. Oh, Herbi. Czy mógłbyś mnie tam przenieść? Na parę dni!
Herb rozejrzał się wyraźnie rozgorączkowany. Na policzkach niziołka pojawił się cień karmazynu i uśmiechnął się do sekretarki.
- No dobrze - oznajmił.
- Dziękuję, dziękuję, dziękuję - Anastazja schyliła się i za każdym dziękuję, cmoknęła go w policzki.
- Odeśle cię tam, ale nie mogę oddać teczki. To ostatnia. Wrócę po ciebie za... siedem dni?
- Tak, tak! Świetnie! Powiedz im może że wyjechałam na podwójne szkolenie z rachunkowości i organizacji! W końcu odpocznę! - zawołała z zdecydowanie za dużym entuzjazmem.
Minęła pora lunchu, a po niej, Ana przebrana już w sukienkę w kwiaty, która idealnie miała pasować do tamtych czasów. Z małą sportową torbą, w której pod ubraniami trzymała pistolet, nóż myśliwski i paczkę Lucky Strike'ów, przytruchtała do jej małego składziku, gdzie trzymała wszystkie mniej ważne dokumenty. Tam czekał już na nią Herb, z walizką w dłoni i szerokim uśmiechem. Rozejrzał się jeszcze konspiracyjnie wokół, gdy Ana powiedziała mu do jakiej daty ma ją wysłać. Wyklikał coś w obicie walizki bez wahania.
- Gotowa? - zapytał, a ona przytaknęła głową z niemałym strachem. Nigdy nie podróżowała w czasie. Herb otworzył walizkę... ale nic się nie stało. Stali tak przez jakieś parę sekund, nie zmieniając mimiki twarzy, aż w końcu uśmiech Herba zjechał, a Ana zmarszczyła brwi. - No co za dziadostwo - warknął Herb i klepnął w walizkę zamykając ją. Uderzył znowu. Walizka otworzyła się w stronę Any i wchłonęła z prędkością światła. Herb uśmiechnął się wyraźne dumny, gdy brunetka zniknęła i poszedł odstawić walizkę na swoje miejsce.
***
Coś było nie tak. Trwało to zaledwie sekundy, albo prawie wcale, bo była zbyt przerażona, żeby otworzyć oczy. Czuła w kościach ból, który nie równał się żadnym innym. Zdławiony krzyk utkwił w gardle brunetki. Pod sobą czuła twardą, zimną posadzkę, która w tamtym momencie wydawała się niczym więcej, a cienkim papierem, uginającym się pod jej ciężarem. Nim otworzyła oczy dotknęła opuszkami palców chropowatą powierzchnię, na której leżała.
Powoli uniosła powieki, krzywiąc się niemiłosiernie. Na kręgosłupie czuła jak przygniata ją jej torba. Niezbyt zgrabnym machnięciem dłoni, zrzuciła swój pakunek i przeturlała się na swoje plecy, sycząc z bólu. Nad nią było szaro błękitne niebo, chmury przesuwały się szybko z wiatrem. Powoli prostowała swoje kończyny i wtedy spojrzała na swoją dłoń. Na za duży złoty pierścionek. Potem na swoje palce, które już nie przypominały jej palców, a za to kościste i długie patyczki. Poruszyła nimi fertycznie. Wtedy dostała olśnienia, że czuje się "lżej". Zerknęła w stronę brzucha, ale jej oponki od codziennych pączusiów już tam nie było. Niemalże pisnęła gdy zorientowała się, że jej biust także został jakby odcięty. Wstała pośpiesznie, a w jej głowie zakręciło się. Potykając się o własne nogi, trafiła na ścianę, jeszcze zimniejszą od podłogi. Oparła się o nią plecami i niepewnie trzymając równowagę rozejrzała wokół siebie.
Była w jakiejś alei. Na prawo od niej widziała chodnik i ulicę, po której jeździły samochody. Buick Riviera mignął przed jej oczami. To był 1963. Naprawdę cofnęła się w czasie. Popatrzyła w drugą stronę i w tym samym momencie dostrzegła flesz na jednym z okien budynku. Mrugnęła parę razy. Wypatrzyła na parapecie okna aparat.
Po pierwsze, ten aparat nie powinien się tam znajdować, a jeżeli już to nie był to przypadek, a po drugie, jeżeli w mieszkaniu nie mieszkał nikt z Komisji, trzeba było delikwentowi wymazać pamięć, albo zabić. Choć Ana nie za bardzo widziała potrzebę, aby brudzić się krwią.
W końcu, chwiejnym krokiem, podeszła do swojej torby. Nim zaczęła iść w stronę budynku, pistolet i nóż przestawiła na wierzch ubrań. Wyjęła Lucky Strike i zapałki, podpalając jeden z papierosów i zaciągając się. Spojrzała na swoje ciało raz jeszcze. Nie było wątpliwości, że to było jej ciało. Na dłoni wciąż miała charakterystyczne dwa pieprzyki. Poza tym, czuła się w nim po prostu swojsko. Skoro więc odpowiedziała sobie na pytanie czyje jest to ciało, zapytała kolejne. W jakim jest wieku? Na to jeszcze nie znała odpowiedzi, wiedziała natomiast, że być może Five będzie wiedział. Nieźle się zdziwiła, gdy mały knypek przyszedł do Komisji, mówiąc że to nikt inny jak jej stary przyjaciel, ale zobaczyła ten błysk w oku i stwierdziła, że to z pewnością był on. Nie zostało jej nic innego jak iść do tego mieszkania.
Stanęła przed drzwiami i uderzyła drzwi pięścią. Czekała tak dłuższą chwilę. Za ścianą usłyszała podniesione głosy. Wypuściła dym z ust i dalej czekała. W końcu uderzyła drugi raz tym razem mocniej i donośniej. Drzwi otworzyły się, a przed Aną pojawił się mężczyzna w średnim wieku z dziwną znudzoną jakby miną. Zanim Crumble zdążyła cokolwiek powiedzieć, facet obrócił się zostawiając drzwi otwarte i krzyknął.
- Kolejna przyszła! - zawołał, a Ana zmarszczyła brwi. Gość zniknął w środku mieszkania, a brunetka nie wiedząc za bardzo co zrobić, weszła do środka. Znów się zaciągnęła. To wszystko zaczęło być nader interesujące, w porównaniu do życia w sekretariacie Komisji. Oprócz dymu, poczuła zapach świeżej jajecznicy. Ale by zjadła sobie taką jajecznicę...
- Czy tylko ja widzę palącego dzieciaka? - zapytał jakiś głos z korytarza. Anastazja obróciła się w jego stronę i zobaczyła kolejnego faceta, wyglądającego jak profanacja neandertalczyka. Ciemne włosy do ramion i potargana broda, nie zmyliły Any. Był to nie kto inny jak Diego Hargreeves, a przynajmniej tak myślała.
- Wypraszam sobie - burknęła. - Mam 57 lat! - krzyknęła w jego stronę. Ta dwójka patrzyła na siebie w zamyśleniu, dopóki w korytarzu nie pojawiła się kolejna osoba. Wielki, przeogromny gigant, z miską jajecznicy, spojrzał na nią przechylając głowę. - Gdzie Five? - zapytała robiąc krok na przód.
Przez dwóch facetów przedarł się chłopak. Niebieskie tęczówki Anastazji zalśniły i odetchnęła z ulgą, na jaką rzadko mogła sobie pozwolić. To był on. Oczywiście jego kretyński uniform Akademii nie dodawał mu za grosz powagi. Stali tak wpatrując się w siebie, aż w końcu uśmiechnął się, a w tym uśmiechu było szczere rozbawienie i radość. Chęć mordu, która tliła się w niej jeszcze parę godzin temu, za zostawienie jej samej ze wszystkimi problemami, zniknęła. Puf.
- Kruszynka? No proszę... Schudłaś, odmłodniałaś jakoś - powiedział zaczepnie, a ta pokręciła w niedowierzaniu głową, słysząc swoje przezwisko.
- Spierdalaj, Five. Po pierwsze mam ważne informacje, po drugie wyjaśnij mi dlaczego do cholery jestem... młoda! - żachnęła, na co jego uśmiech jeszcze bardziej się poszerzył. Być może cieszył go fakt, że nie tylko on utknął w nastoletnim ciele. - A po trzecie, potrzebuje pomocy. Azylu, mój drogi - dodała spuszczając nieco głowę i polerując wzrokiem swoje pantofelki.
Five obrócił się, jego uśmiech nieco opadł gdy spojrzał na braci. Westchnął.
- Anastazjo, to są moi bracia. Luther aka małpolud beksa i Diego z kompleksem superbohatera.
- Hej! - krzyknęli jednocześnie, ale chłopak chyba nie zamierzał zwracać na nich większej uwagi.
- A to jest Anastazja Crumble. Kruszynka. Pracowałem z nią kiedyś - wyjaśnił pospiesznie. - Kawy?
- Byle porządnej, nie to ścierwo co jest w automacie w holu - oznajmiła i oboje ruszyli w głąb mieszkania zostawiając nieco ogłupiałych dwóch mężczyzn w jadalni. - Musimy pogadać, Five. Na osobności.
***
Kiedy Ana mówiła mu o wszystkim co działo się w Komisji, nie był zbyt zainteresowany. Zamknęli się w jedynym pomieszczeniu, w którym mogli się zamknąć i mieć trochę przestrzeni - w sypialni, siedzieli na łóżku, pili kawę, a ona streszczała rzetelnie wydarzenia, które uznała za ważne. Opowiedziała o zmianie w hierarchii i co najważniejsze o powrocie z martwych Blondi, która w sumie blond już nie była.
- Wczoraj i dziś już nie pojawiła się w pracy. Pan rybi móżdżek wyraził się dosyć dobitnie, że spada z rangą. Podejrzewam, że chce się zemścić... Boję się, że może polować na Hazela i ciebie.
- Hazel nie żyje - wymamrotał niechętnie nastolatek, zapijając te słowa gorzką kawą. Crumple przez chwilę siedziała cicho, ale nie mogła pozwolić na to, żeby trwała specjalnie za długo. Mieli mało czasu.
- Poza tym polują na was Szwedzi.
- Wiem, spotkałem się już z nimi - parsknął. - Kruszynko, wybacz, ale jeżeli nie masz jakiś ważniejszych informacji, no może oprócz tego, że Kierowniczka jednak żyje, to musimy się streszczać.
- W Komisji jest jakiś agent, o którym nic nie wiem. Naprawdę myślałam, że już więcej niespodzianek nie będzie, znam przecież wszystkich na wylot, ale chyba się myliłam. "Ktoś wykonał jakąś robotę, kiedyś tam". Nie uwierzysz, ale to właśnie miałam wpisać w raporcie. Masz może pojęcie kto to może być? - spytała. Brunet zmarszczył brwi i potrząsnął głową. - Musisz więc uważać, nie tylko na Szwedów... A no i świat się niedługo skończy. Zagłada nuklearna.
Hargreeves zaśmiał się krótko, na to jak nieprzyzwoicie znudzonym tonem to oznajmiła. Zmierzyli się wzrokiem.
- Brakowało mi cię, Crumble - wyznał, a kiedy zdał sobie sprawę o tym co powiedział, na jego policzkach zalśnił lekki szkarłat. Zacisnął szczękę, byle żeby się nie wyszczerzyć. Ana uniosła kąciki ust na ten widok.
- Daruj sobie te czułości - machnęła ręką z prychnięciem. - Powiedz mi proszę, co ja robię w tym ciele.
- Sam tego nie rozumiem.
- Ah, to świetnie. Od zawsze marzyłam o tym, żeby przeżyć okres dojrzewania jeszcze raz - westchnęła zirytowana. - No i ostatnia sprawa - przeszła nie owijając w bawełnę. - Potrzebuje azylu. Wiem jak głupio to zabrzmi, ale jestem tu dlatego, bo wiem, że jesteś jedyną osobą, która może zapewnić mi jakąkolwiek obronę.
- Dlaczego po prostu nie uciekłaś? - zapytał znienacka. Była zbita z tropu, ale nie zamierzała tego pokazywać. Przysunął się do niej. Patrzyli się na siebie, aż w końcu nie wytrzymała i odwróciła swój wzrok.
- I tak by mnie znaleźli-
- To nieprawda. Zmieniłabyś swój wygląd, dane osobowe. Zamieszkała gdzieś w odosobnionym miejscu. Byłabyś do tego zdolna. Dlaczego, Ana?
- Musiałam przekazać ci informacje - wyjaśniła prosto, ale jednak z wahaniem w głosie, które Five od razu wyłapał. Przytaknął i przechylił filiżankę, żeby wypić cały napój do dna. Zamierzał już wstawać, gdy Anastazja dotknęła jego ręki. Zmroziła go, powstrzymując do jakiekolwiek ruchu.
- A poza tym... Przecież wiesz dlaczego, Five. Zawsze miałam do Ciebie słabość - wymamrotała trochę niechętnie. Odłożył kubek na podłogę i zachęcił ruchem głowy Anę do wstania. Jej brwi powędrowały do góry i z niemałym zmieszaniem wstała, wciąż trzymając jego rękę.
- Skoro masz do mnie taką słabość, chyba się nie obrazisz, że cię pocałuję? - spytał i nie mówiąc nic więcej, nachylił się nad nią i musnął wargi, jakby właśnie to było zapytaniem o pozwolenie.
Przysunęła go bliżej siebie i pogłębiła pocałunek. Oboje uśmiechali się jak głupi - właśnie jak nastolatkowie, którymi teoretycznie wcale nie byli. Obudził ich dopiero moment, kiedy zbyt zatopiona w jego ustach Ana, przechyliła za bardzo swój kubek z kawą i wylała ją na posadzkę.
- Powinniśmy już iść - stwierdziła.
- Tak. Wiesz, kruszynko, już dawno chciałem to zrobić.
- Nie cukrz, Hargreeves, bo nie zdzierżę i wypalę ci język.
- Jak zwykle urocza.
___
Mam nadzieję, że się podobało. Jak zwykle jakiekolwiek uwagi proszę dawać, bo w końcu cały czas się uczę pisać.
Mila
Over and out
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro